Londyn jesienią- chyba ciężko o bardziej przygnębiający
widok. Tynk odpadał z i tak już zniszczonych budynków, jakby nawet on chciał
uciec z tego miejsca. Dziurawe chodniki, w których gubi się obcasy, obluzowane
klapy kanalizacyjne, na których strach stanąć. W miejscach gdzie kiedyś był
równy asfalt, teraz zbierała się brudna, mętna woda, która- gdy jakiś nieuważny
kierowca po niej przejechał, chlapała na wszystkie strony, co nie należało do
najmilszych doświadczeń kiedy znalazło się w jej zasięgu. Teraz jednak nic
takiego mu nie groziło. Raczej nikt przy zdrowych zmysłach nie wychodziłby w taką pogodę w wolny, sobotni
poranek. Słońce ledwo przedostające się zza większych budowli po chwili chowało
się za przywianymi chmurami. Gdzieś w oddali słychać było ryki samochodowych
silników tych, którzy jednak musieli opuścić ciepłe mieszkania. Można było
usłyszeć odgłosy z niedalekiej budowli. Robotnicy nie próżnowali, chcieli jak
najszybciej skończyć swoją pracę, wrócić do domu i usadzić się wygodnie w
fotelu, by w spokoju wypić piwo i obejrzeć mecz. Znowu zbierało się na deszcz.
Wiatr przyganiał coraz więcej ciężkich chmur. A on szedł przed siebie, z rękami
w kieszeniach, głową spuszczoną w dół, skupiony na swoich myślach. Wracał ze
spotkania z chłopakami z zespołu, może trochę się zasiedział, biorąc pod uwagę,
że umawiali się tylko na piątkowy wieczór. Ale rozmawiali, dużo rozmawiali.
Jesienna aura sprzyja sentymentalnym spotkaniom. Nie było to jednak miłe,
przyjacielskie spotkanie. Musiał poinformować przyjaciół, że nie widzi się już w
ich zespole. Zwyczajnie przestało sprawiać mu to przyjemność. Uważał też, że
nie przystoi mu branie udziału w czymś tak dziecinnym, ale to już zatrzymał dla
siebie. Było pełno wyrzutów, niezrozumienia, zdziwienia. Po uspokojeniu emocji
udało im się normalnie porozmawiać, po kilku piwach atmosfera rozluźniła się
wystarczająco, by móc w spokoju powiedzieć, co leży wszystkim na sercu, co się
komuś ostatnio nie udało, kto ma komuś coś do zarzucenia, wszystko spokojnie,
można nawet stwierdzić, że dosyć chłodno. Po zamknięciu klubu udali się do domu
Adama, a podczas spaceru uszło z nich
całe napięcie. Siedzieli w dużym pokoju. Vincent z Adamem sprzeczali się o wynik najbliższego meczu. David siedział
gdzieś w kącie i powoli odpływał, przez sporą ilość alkoholu w jego organizmie.
Mauro rozmawiał przez telefon ze wściekłą Marlene, tłumacząc swoją nieobecność
w domu. On natomiast siedział w fotelu pod oknem obserwując beztroskich
przyjaciół. Zaakceptowali go, zupełnie nie znając jego przeszłości. Po prostu
przyjęli do swojej społeczności nadętego, poważnego arystokratę, nie miał pojęcia
jak, ale coś sprawiło, że zobaczyli w nim po prostu zagubionego chłopaka, który
potrzebował wsparcia, więc mu je dali, tak po prostu, o nic nie pytając.
Pomogli mu odnaleźć się w normalnym życiu, łączyła ich wyjątkowa więź, nie od
dziś wiadomo, że męska przyjaźń jest w stanie przetrwać bardzo wiele, nie
zadając głupich pytań, nie wtrącając się z niczyje życie. Bo liczy się tu i
teraz, po co rozpamiętywać przeszłość? Ona nic już do naszego życia nie
wniesie. Należy skupić się na teraźniejszości, by mieć wpływ na przyszłość.
Rozeszli się nad ranem, każdy z nich poszedł w swoją stronę, przeklinając pod
nosem pogodę. Ale nie on, Draco lubił jesienny, przejmujący chłód, który
momentalnie otrzeźwił jego umysł. Szedł powoli londyńskimi uliczkami. Pozwalał,
by wirujące powietrze targało jego blond włosy. Raz na jakiś czas podnosił
jasne oczy do góry, by skontrolować, czy idzie w dobrym kierunku. Właściwie nie
wiedział jaki kierunek jest właściwy. Minął swój dom już dawno temu, ale szedł
dalej, przed siebie. Nic nie ciągnęło go w żadne miejsce, po prostu dawno nie
spacerował sam. Nigdy nie było czasu, ciągle coś do zrobienia, od zawsze. W
szkole nie miał okazji do bycia samemu. Wciąż towarzyszyło mu kilku znajomych,
lub wianuszek wielbicielek, a miał ich sporo. Był podziwiany, szanowany, ale
chyba nie można stwierdzić, że był lubiany. Raczej nie lubi się osób, które nie
widzą nic poza sobą, a głowę mają na wysokości równej ich wielkiego ego. Nikt nie chciał
mu się narażać, chcieli z nim przebywać. Przesiadywanie w towarzystwie Draco
Malfoya świadczyło o prestiżu i wysokiej pozycji w społeczeństwie. Ludzie
chcieli go znać, a nie poznać. Nikt nie wiedział, co kryje się w jego głowie,
co myślał, co robił, jak sobie radził z ciężarem który spoczywał na jego
barkach. A nie radził. Ale jemu to
nie przeszkadzało, chciał być sam. Nie dopuszczał do siebie nikogo. Dla
własnego bezpieczeństwa. Ale to było kiedyś, teraz jest zupełne inaczej.
Zatrzymał się na skrzyżowaniu i rozejrzał dookoła. Chmury się przerzedzały, ku
uciesze wszystkich. Słońce nieśmiało obdarowywało mieszkańców maleńkimi
promieniami ciepła. Korzystając z poprawy pogody ludzie pospiesznie wychodzili
z domów, by zdążyć tam, gdzie zmierzają przed deszczem, który na pewno spadnie tego dnia niejednokrotnie. Przeszedł
przez ulicę i szedł wzdłuż domów i sklepowych witryn. Kilka metrów przed nim
drobna dziewczyna siłowała się z ogromnym psem, który stając na łapach z
całą pewnością by ją przewyższył. Pies
wyrywał się ze smyczy trzymanej w drobnej dłoni, drugą dziewczyna usiłowała
dźwigać torby z zakupami. Coś upadło jej na ziemię, włosy targane wiatrem
zasłoniły jej twarz, a pies zerwał się ze smyczy kiedy zobaczył przechodzącego
obok kota. Raczej nie było szansy by go dogonić. Zrezygnowana i wściekła
dziewczyna usiadła na krawężniku, opuszczając bezradnie ręce wzdłuż ciała, i
zamykając oczy, by długie włosy nie wpadły jej do oczu. Gdy po chwili ochłonęła,
zaczęła zbierać wysypane zakupy. Draco przyspieszył kroku by jej pomóc uśmiechnął się lekko, widząc znajomą postać
-Ciężki dzień, co? –spytał przyjaźnie kucając obok i
pomagając chować rzeczy o toreb
-Ledwo się zaczął a już mam go dosyć- powiedziała cicho podnosząc głowę, by na niego spojrzeć-
Och, cześć Draco- mruknęła, wykrzywiając usta, co chyba miało być uśmiechem
skierowanym w jego stronę. Nie zwracając jednak na to uwagi, chłopak podał jej
rękę, pomógł wstać i zabrał od niej ciężkie zakupy, po czym poszedł w stronę
biegającego psa. Po chwili odwrócił się i zobaczył, że dziewczyna wciąż stoi w
miejscu z pytaniem malującym się na twarzy
-Chyba chcesz złapać tego psa, prawda? Lepiej się pospiesz,
bo jeszcze biedakowi coś się stanie- mówiąc to uśmiechnął się szeroko do
zbliżającej do niego długowłosej. Po kilkudziesięciu minutach udało im się go
złapać, teraz podążali w nieznanym dla chłopaka kierunku, który zaoferował, że
odprowadzi dziewczynę pod dom. –Dzięki Bogu to niedaleko- myślała zażenowana.
Jednak mimo jej nastawienia, droga minęła im dosyć miło, nie, to jednak za dużo
powiedziane, minęła dosyć spokojnie. Zaniechali rozmowy po krótkiej wymianie
zdań i szli w milczeniu. Livia nie była początkowo zachwycona perspektywą
wspólnego spaceru z Draco, jednak była
mu bardzo wdzięczna za pomoc, sama nie dałaby rady. Zaczęła się zastanawiać, co
takiego jest w tym chłopaku, że Alea woli jego towarzystwo od jej i Matta. Woli
spędzać czas z jego przyjaciółmi, niż chodzić na imprezy z ich starymi znajomymi.
Nie potrafiła się z tym pogodzić. To nie tak, że była zazdrosna. Po prostu
wiedziała, że to nie przyniesie nic dobrego. Skąd? Tak będzie i już. Dlatego
nawet nie starała się być dla nich miła. Zakończyła rozmyślania, gdy stanęli
pod domem pani Assassin, schorowanej staruszki do której Livia zmierzała.
-No to…jesteśmy na miejscu- przerwała panującą między nimi
ciszę- Pójdę już, pani Assassin pewnie się niecierpliwi
-Assassin? – spytał zdziwiony chłopak, to nazwisko coś mu
mówiło, był pewien, że gdzieś je słyszał, było raczej mało popularne
-Tak, pracuję u niej.
Jest schorowana, nie ma siły sama wyjść z psem, czy zrobić zakupy-
odpowiedziała dziewczyna patrząc w okno posiadłości, gdy zobaczyła, że firanka
się poruszyła zrobiła się bardzo spięta i wręcz wyrwała siatki z zakupami z rąk
chłopaka- Muszę już iść, dzięki za pomoc- powiedziała zdenerwowana i szybko
wbiegła do domu, zostawiając Dracona w niemałym zdziwieniu. Po chwili jednak
wzruszył ramionami i zaczął iść w stronę swojego domu, było już prawie
południe, a on jeszcze nie był u siebie.
Livia odłożyła zakupy na podłogę i drżącymi rękami odpinała
smycz Claw. Zabrała torby do kuchni, gdzie czekała na nią, starsza pani z umalowanymi
na , typowy dla staruszek fioletowawy kolor. Patrzyła na nią surowym wzrokiem,
stukając długimi, ozdobionymi ogromną ilością pierścieni palcami. Livia starała
się wyglądać na opanowaną, ale gdy usłyszała jej głos lekko podskoczyła
-Nie trzymasz się planu- słysząc to, dziewczyna się skuliła,
nie zabierając wzroku z blatu stołu. Starsza pani szybkim krokiem przemierzała
kuchnię, patrząc na nią, można było śmiało stwierdzić, że nie tylko nie jest
schorowana, a nawet jest w rewelacyjnej formie. Pani Assassin stała teraz przy
drzwiach- Nie włożyłam tyle pracy w to wszystko, żebyś teraz to zaprzepaściła- syknęła groźnie
-Robię co mogę- odpowiedziała cicho
-Nie rozśmieszaj mnie. Jesteś do niczego, nie mam z Ciebie żadnego
pożytku, wygląda na to, że będę musiała…
-Musiałam trochę zmienić plan- przerwała jej przerażona
-Niby czemu? Przecież był perfekcyjny- powiedziała
przewiercając ją wzrokiem
-Tak mi się z początku wydawało…ale on jest inny, ona też
mnie nie słucha, muszę się bardziej do nich zbliżyć
-Myślałam, że sprawa z tą dziewczyną jest już dawno za nami
-Bo była, ale coś się zmieniło, sprawy wymknęły się spod
kontroli, ale już wszystko opanowałam
-Mam taką nadzieję- odparła nieco łagodniejszym tonem- Nie
zawiedź mnie Livio, wiesz co się stanie, jeśli nie wykonasz zadania. –mówiąc to
poklepała ją lekko po ramieniu, lecz ten gest nie miał nic wspólnego z troską
czy nagłym przejawem uczuć. Przed oczami Livii stanęły najgorsze obrazy, które
wciąż podsuwała jej kobieta, wciąż nie mogła uwierzyć, że jest zdolna zrobić
coś takiego, chciała w to nie wierzyć…ale była, nie znała litości. Za każdym
razem, gdy kobieta wzywała ją do siebie drżała ze strachu, nawet o życie. Zwłaszcza o życie.
-Dam sobie radę…
-Moja dziewczynka- kobieta wykrzywiła usta w złośliwym
uśmiechu- No a teraz uciekaj, mam masę
rzeczy na głowie- powiedziała głaszcząc ją po głowie, a po chwili zniknęła
gdzieś za drzwiami, wymijając machającego radośnie ogonem Claw. Livia podrapała
go lekko za uchem. Po czym wyszła z domu lekko zamykając drzwi, by nie narobić
hałasu.
-Tylko jak ja mam to zrobić babciu?- mruknęła pod nosem
kierując się w stronę jej mieszkania.
I to Ci się udało.
OdpowiedzUsuńszczególnie że sama historia rodu Malfoyów jest trudna do opisania by pokazać ją w oryginalny sposób.
uwielbiam Twój opis Londynu. bardzo nie lubię, kiedy w wielu opowiadaniach Londyn jest słonecznym i nieskazitelnym miastem.
OdpowiedzUsuńpoza tym cholernie jestem ciekawa tej strasznej babci :D zaskoczyła nawet mnie!
:**
Nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Ten blog mnie wciągnął. Jesteś niesamowita. Ja chyba nie umiałabym tak pisać..
OdpowiedzUsuńB.
Strasznie jestem ciekawa, jak potoczy się "znajomość" Livii z Draco :D! Czekam na więcej!
OdpowiedzUsuńFabuła jest fenomenalna! Zrób z tego książkę! Serio! Masz wielki talent, czekam na kolejny rozdział :D
OdpowiedzUsuńBardzo wciągająca historia, serio nadawałaby się na książkę ! Pierwsza biegłabym do księgarni :D Czekamy na więcej
OdpowiedzUsuńpierwsza bys biegla, ja bym nocowala pod wydawnictewm :D
Usuńprzy okazji, chistoria cudowna, choc latwo sie zgubic ;P na poczatku lekkie problemy ale teraz mam z gorki. Kocham tego bloga! Jak kiedykolwiek zapomnisz dodac, bedziesz miala do czynienia z ciekawa czytelniczka, ze MNA! Zarcik, ale juz nie moge sie doczekac nastepnego rozdzialu... I o co tej starej babie chodzi?!
Twój blog jest świetny! Kiedy dodasz następny rozdział?! :D
OdpowiedzUsuńdziękuje! dodam prawdopodobnie dzisiaj wieczorem ;)))
Usuń