poniedziałek, 27 sierpnia 2012

14. Dame Assassin


Londyn jesienią- chyba ciężko o bardziej przygnębiający widok. Tynk odpadał z i tak już zniszczonych budynków, jakby nawet on chciał uciec z tego miejsca. Dziurawe chodniki, w których gubi się obcasy, obluzowane klapy kanalizacyjne, na których strach stanąć. W miejscach gdzie kiedyś był równy asfalt, teraz zbierała się brudna, mętna woda, która- gdy jakiś nieuważny kierowca po niej przejechał, chlapała na wszystkie strony, co nie należało do najmilszych doświadczeń kiedy znalazło się w jej zasięgu. Teraz jednak nic takiego mu nie groziło. Raczej nikt przy zdrowych zmysłach  nie wychodziłby w taką pogodę w wolny, sobotni poranek. Słońce ledwo przedostające się zza większych budowli po chwili chowało się za przywianymi chmurami. Gdzieś w oddali słychać było ryki samochodowych silników tych, którzy jednak musieli opuścić ciepłe mieszkania. Można było usłyszeć odgłosy z niedalekiej budowli. Robotnicy nie próżnowali, chcieli jak najszybciej skończyć swoją pracę, wrócić do domu i usadzić się wygodnie w fotelu, by w spokoju wypić piwo i obejrzeć mecz. Znowu zbierało się na deszcz. Wiatr przyganiał coraz więcej ciężkich chmur. A on szedł przed siebie, z rękami w kieszeniach, głową spuszczoną w dół, skupiony na swoich myślach. Wracał ze spotkania z chłopakami z zespołu, może trochę się zasiedział, biorąc pod uwagę, że umawiali się tylko na piątkowy wieczór. Ale rozmawiali, dużo rozmawiali. Jesienna aura sprzyja sentymentalnym spotkaniom. Nie było to jednak miłe, przyjacielskie spotkanie. Musiał poinformować przyjaciół, że nie widzi się już w ich zespole. Zwyczajnie przestało sprawiać mu to przyjemność. Uważał też, że nie przystoi mu branie udziału w czymś tak dziecinnym, ale to już zatrzymał dla siebie. Było pełno wyrzutów, niezrozumienia, zdziwienia. Po uspokojeniu emocji udało im się normalnie porozmawiać, po kilku piwach atmosfera rozluźniła się wystarczająco, by móc w spokoju powiedzieć, co leży wszystkim na sercu, co się komuś ostatnio nie udało, kto ma komuś coś do zarzucenia, wszystko spokojnie, można nawet stwierdzić, że dosyć chłodno. Po zamknięciu klubu udali się do domu Adama,  a podczas spaceru uszło z nich całe napięcie. Siedzieli w dużym pokoju. Vincent z Adamem sprzeczali się  o wynik najbliższego meczu. David siedział gdzieś w kącie i powoli odpływał, przez sporą ilość alkoholu w jego organizmie. Mauro rozmawiał przez telefon ze wściekłą Marlene, tłumacząc swoją nieobecność w domu. On natomiast siedział w fotelu pod oknem obserwując beztroskich przyjaciół. Zaakceptowali go, zupełnie nie znając jego przeszłości. Po prostu przyjęli do swojej społeczności nadętego, poważnego arystokratę, nie miał pojęcia jak, ale coś sprawiło, że zobaczyli w nim po prostu zagubionego chłopaka, który potrzebował wsparcia, więc mu je dali, tak po prostu, o nic nie pytając. Pomogli mu odnaleźć się w normalnym życiu, łączyła ich wyjątkowa więź, nie od dziś wiadomo, że męska przyjaźń jest w stanie przetrwać bardzo wiele, nie zadając głupich pytań, nie wtrącając się z niczyje życie. Bo liczy się tu i teraz, po co rozpamiętywać przeszłość? Ona nic już do naszego życia nie wniesie. Należy skupić się na teraźniejszości, by mieć wpływ na przyszłość. Rozeszli się nad ranem, każdy z nich poszedł w swoją stronę, przeklinając pod nosem pogodę. Ale nie on, Draco lubił jesienny, przejmujący chłód, który momentalnie otrzeźwił jego umysł. Szedł powoli londyńskimi uliczkami. Pozwalał, by wirujące powietrze targało jego blond włosy. Raz na jakiś czas podnosił jasne oczy do góry, by skontrolować, czy idzie w dobrym kierunku. Właściwie nie wiedział jaki kierunek jest właściwy. Minął swój dom już dawno temu, ale szedł dalej, przed siebie. Nic nie ciągnęło go w żadne miejsce, po prostu dawno nie spacerował sam. Nigdy nie było czasu, ciągle coś do zrobienia, od zawsze. W szkole nie miał okazji do bycia samemu. Wciąż towarzyszyło mu kilku znajomych, lub wianuszek wielbicielek, a miał ich sporo. Był podziwiany, szanowany, ale chyba nie można stwierdzić, że był lubiany. Raczej nie lubi się osób, które nie widzą nic poza sobą, a głowę mają na wysokości równej ich wielkiego ego. Nikt nie chciał mu się narażać, chcieli z nim przebywać. Przesiadywanie w towarzystwie Draco Malfoya świadczyło o prestiżu i wysokiej pozycji w społeczeństwie. Ludzie chcieli go znać, a nie poznać. Nikt nie wiedział, co kryje się w jego głowie, co myślał, co robił, jak sobie radził z ciężarem który spoczywał na jego barkach. A nie radził. Ale jemu to nie przeszkadzało, chciał być sam. Nie dopuszczał do siebie nikogo. Dla własnego bezpieczeństwa. Ale to było kiedyś, teraz jest zupełne inaczej. Zatrzymał się na skrzyżowaniu i rozejrzał dookoła. Chmury się przerzedzały, ku uciesze wszystkich. Słońce nieśmiało obdarowywało mieszkańców maleńkimi promieniami ciepła. Korzystając z poprawy pogody ludzie pospiesznie wychodzili z domów, by zdążyć tam, gdzie zmierzają przed deszczem, który na pewno  spadnie tego dnia niejednokrotnie. Przeszedł przez ulicę i szedł wzdłuż domów i sklepowych witryn. Kilka metrów przed nim drobna dziewczyna siłowała się z ogromnym psem, który stając na łapach z całą  pewnością by ją przewyższył. Pies wyrywał się ze smyczy trzymanej w drobnej dłoni, drugą dziewczyna usiłowała dźwigać torby z zakupami. Coś upadło jej na ziemię, włosy targane wiatrem zasłoniły jej twarz, a pies zerwał się ze smyczy kiedy zobaczył przechodzącego obok kota. Raczej nie było szansy by go dogonić. Zrezygnowana i wściekła dziewczyna usiadła na krawężniku, opuszczając bezradnie ręce wzdłuż ciała, i zamykając oczy, by długie włosy nie wpadły jej do oczu. Gdy po chwili ochłonęła, zaczęła zbierać wysypane zakupy. Draco przyspieszył kroku by jej pomóc  uśmiechnął się lekko, widząc znajomą postać
-Ciężki dzień, co? –spytał przyjaźnie kucając obok i pomagając chować rzeczy o toreb
-Ledwo się zaczął a już mam go dosyć- powiedziała  cicho podnosząc głowę, by na niego spojrzeć- Och, cześć Draco- mruknęła, wykrzywiając usta, co chyba miało być uśmiechem skierowanym w jego stronę. Nie zwracając jednak na to uwagi, chłopak podał jej rękę, pomógł wstać i zabrał od niej ciężkie zakupy, po czym poszedł w stronę biegającego psa. Po chwili odwrócił się i zobaczył, że dziewczyna wciąż stoi w miejscu z pytaniem malującym się na twarzy
-Chyba chcesz złapać tego psa, prawda? Lepiej się pospiesz, bo jeszcze biedakowi coś się stanie- mówiąc to uśmiechnął się szeroko do zbliżającej do niego długowłosej. Po kilkudziesięciu minutach udało im się go złapać, teraz podążali w nieznanym dla chłopaka kierunku, który zaoferował, że odprowadzi dziewczynę pod dom. –Dzięki Bogu to niedaleko- myślała zażenowana. Jednak mimo jej nastawienia, droga minęła im dosyć miło, nie, to jednak za dużo powiedziane, minęła dosyć spokojnie. Zaniechali rozmowy po krótkiej wymianie zdań i szli w milczeniu. Livia nie była początkowo zachwycona perspektywą wspólnego spaceru z Draco, jednak  była mu bardzo wdzięczna za pomoc, sama nie dałaby rady. Zaczęła się zastanawiać, co takiego jest w tym chłopaku, że Alea woli jego towarzystwo od jej i Matta. Woli spędzać czas z jego przyjaciółmi, niż chodzić na imprezy z ich starymi znajomymi. Nie potrafiła się z tym pogodzić. To nie tak, że była zazdrosna. Po prostu wiedziała, że to nie przyniesie nic dobrego. Skąd? Tak będzie i już. Dlatego nawet nie starała się być dla nich miła. Zakończyła rozmyślania, gdy stanęli pod domem pani Assassin, schorowanej staruszki do której Livia zmierzała.  
-No to…jesteśmy na miejscu- przerwała panującą między nimi ciszę- Pójdę już, pani Assassin pewnie się niecierpliwi
-Assassin? – spytał zdziwiony chłopak, to nazwisko coś mu mówiło, był pewien, że gdzieś je słyszał, było raczej mało popularne
-Tak, pracuję  u niej. Jest schorowana, nie ma siły sama wyjść z psem, czy zrobić zakupy- odpowiedziała dziewczyna patrząc w okno posiadłości, gdy zobaczyła, że firanka się poruszyła zrobiła się bardzo spięta i wręcz wyrwała siatki z zakupami z rąk chłopaka- Muszę już iść, dzięki za pomoc- powiedziała zdenerwowana i szybko wbiegła do domu, zostawiając Dracona w niemałym zdziwieniu. Po chwili jednak wzruszył ramionami i zaczął iść w stronę swojego domu, było już prawie południe, a on jeszcze nie był u siebie.
Livia odłożyła zakupy na podłogę i drżącymi rękami odpinała smycz Claw. Zabrała torby do kuchni, gdzie czekała na nią, starsza pani z umalowanymi na , typowy dla staruszek fioletowawy kolor. Patrzyła na nią surowym wzrokiem, stukając długimi, ozdobionymi ogromną ilością pierścieni palcami. Livia starała się wyglądać na opanowaną, ale gdy usłyszała jej głos lekko podskoczyła
-Nie trzymasz się planu- słysząc to, dziewczyna się skuliła, nie zabierając wzroku z blatu stołu. Starsza pani szybkim krokiem przemierzała kuchnię, patrząc na nią, można było śmiało stwierdzić, że nie tylko nie jest schorowana, a nawet jest w rewelacyjnej formie. Pani Assassin stała teraz przy drzwiach- Nie włożyłam tyle pracy w to wszystko, żebyś teraz to zaprzepaściła- syknęła groźnie
-Robię co mogę- odpowiedziała cicho
-Nie rozśmieszaj mnie. Jesteś do niczego, nie mam z Ciebie żadnego pożytku, wygląda na to, że będę musiała…
-Musiałam trochę zmienić plan- przerwała jej przerażona
-Niby czemu? Przecież był perfekcyjny- powiedziała przewiercając ją wzrokiem
-Tak mi się z początku wydawało…ale on jest inny, ona też mnie nie słucha, muszę się bardziej do nich zbliżyć
-Myślałam, że sprawa z tą dziewczyną jest już dawno za nami
-Bo była, ale coś się zmieniło, sprawy wymknęły się spod kontroli, ale już wszystko opanowałam
-Mam taką nadzieję- odparła nieco łagodniejszym tonem- Nie zawiedź mnie Livio, wiesz co się stanie, jeśli nie wykonasz zadania. –mówiąc to poklepała ją lekko po ramieniu, lecz ten gest nie miał nic wspólnego z troską czy nagłym przejawem uczuć. Przed oczami Livii stanęły najgorsze obrazy, które wciąż podsuwała jej kobieta, wciąż nie mogła uwierzyć, że jest zdolna zrobić coś takiego, chciała w to nie wierzyć…ale była, nie znała litości. Za każdym razem, gdy kobieta wzywała ją do siebie drżała ze strachu, nawet o życie. Zwłaszcza o życie.
-Dam sobie radę…
-Moja dziewczynka- kobieta wykrzywiła usta w złośliwym uśmiechu- No a teraz  uciekaj, mam masę rzeczy na głowie- powiedziała głaszcząc ją po głowie, a po chwili zniknęła gdzieś za drzwiami, wymijając machającego radośnie ogonem Claw. Livia podrapała go lekko za uchem. Po czym wyszła z domu lekko zamykając drzwi, by nie narobić hałasu. 
-Tylko jak ja mam to zrobić babciu?- mruknęła pod nosem kierując się w stronę jej mieszkania.

9 komentarzy:

  1. I to Ci się udało.
    szczególnie że sama historia rodu Malfoyów jest trudna do opisania by pokazać ją w oryginalny sposób.

    OdpowiedzUsuń
  2. uwielbiam Twój opis Londynu. bardzo nie lubię, kiedy w wielu opowiadaniach Londyn jest słonecznym i nieskazitelnym miastem.
    poza tym cholernie jestem ciekawa tej strasznej babci :D zaskoczyła nawet mnie!
    :**

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Ten blog mnie wciągnął. Jesteś niesamowita. Ja chyba nie umiałabym tak pisać..
    B.

    OdpowiedzUsuń
  4. Strasznie jestem ciekawa, jak potoczy się "znajomość" Livii z Draco :D! Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  5. Fabuła jest fenomenalna! Zrób z tego książkę! Serio! Masz wielki talent, czekam na kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo wciągająca historia, serio nadawałaby się na książkę ! Pierwsza biegłabym do księgarni :D Czekamy na więcej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pierwsza bys biegla, ja bym nocowala pod wydawnictewm :D
      przy okazji, chistoria cudowna, choc latwo sie zgubic ;P na poczatku lekkie problemy ale teraz mam z gorki. Kocham tego bloga! Jak kiedykolwiek zapomnisz dodac, bedziesz miala do czynienia z ciekawa czytelniczka, ze MNA! Zarcik, ale juz nie moge sie doczekac nastepnego rozdzialu... I o co tej starej babie chodzi?!

      Usuń
  7. Twój blog jest świetny! Kiedy dodasz następny rozdział?! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuje! dodam prawdopodobnie dzisiaj wieczorem ;)))

      Usuń

Obserwatorzy