piątek, 30 listopada 2012

30. Who?



Ciemnogranatowe ściany, odgradzające od zła całego świata. Odgradzające od całego świata. Do ponurego pokoju przez szybę wpadała jasna poświata księżyca. Gwiazdy układały się w piękne konstelacje. Co takiego jest w gwiazdach, że zawsze chętnie się je ogląda? Nie ma na świecie osoby, która patrząc się na nocne niebo, nie przystanęłaby na chwilę, nie zachwyciła się ich blaskiem, nie poddała się chwili refleksji. Co takiego jest w tych małych, jasnych punktach, że tak bardzo przyciągają nasz wzrok? Czy to tam znajdują się wszystkie nasze pragnienia? Czemu kiedy widzimy spadającą gwiazdę wypowiadamy życzenie? Czy jest w niej coś, co sprawi, że się spełni? Czy to tam znajdują się wszystkie nasze nadzieje? Patrząc w te przestrzeń nad nami, zawsze snujemy plany dotyczące przyszłości. A one zawsze nas wysłuchają. Coś w gwiazdach sprawia, że wydają się być tak blisko, na wyciągnięcie ręki, a są tak niedostępne. Towarzyszą nam przez cały czas, a nie możemy ich mieć.  Jak ona.  Mimo tego, że była przy nim, że kiedy tylko zapragnął mógł na nią spojrzeć, podziwiać, myśleć, że należy do niego. Ale ona nie jest niczyją własnością. Jest tylko dla siebie. Pozwala, by dookoła niej gromadzili się ludzie, ale kiedy za bardzo się zbliżą, boleśnie rani i odchodzi. Zupełnie sama. Dracon westchnął głęboko i przeczesał dłonią jasne włosy. Usiadł na kremowej kanapie w średniej wielkości salonie. Mimo bogatego wystroju, rzeźbionych kredensów, wielkich szaf z pięknymi ornamentami, cudownie haftowanego dywanu, pomieszczenie było zupełnie puste. Bez życia. Wyciągnął się wygodnie na kanapie i zamknął oczy. Znajdował się w jednej z posiadłości Malfoyów w Szkocji. Chciał odpocząć. Uciec? Draco Malfoy nie ucieka. Zazwyczaj. Chciał tylko odpocząć, wszystko sobie poukładać, przemyśleć. Zastanowić się nad tym, co właściwie chce robić. Coraz częściej zastanawiał się nad powrotem do świata magii. Za bardzo to kochał, by na zawsze się z tym pożegnać. Teraz w mugolskiej społeczności praktycznie nic go nie trzyma. A oni?  Z przyjaciółmi mógłby się nadal spotykać. W końcu dzięki teleportacji może znaleźć się w dowolnym miejscu w chwilę. To zabawne, jak bardzo zmienił się jego światopogląd. Ucząc się w Hogwarcie nigdy nawet by nie pomyślał, że może dojść do tego, iż będzie mieszkał wśród mugoli, a nawet się z nimi zaprzyjaźni. A ona? Teraz zupełnie nic go tu nie trzyma. Chwile spokoju, których tak potrzebował przerwało stukanie w szybę. Podszedł do okna i ledwo dostrzegł w ciemności małego ptaka siedzącego na parapecie. Zdziwiony wpuścił go do środka. Mała, szara sówka okrążyła salon i opadła delikatnie na oparcie krzesła. Gdy do niej podszedł, wystawiła w jego kierunku nóżkę, do której przywiązany był list. Delikatnie rozwiązał sznurek i wciąż niepewnie patrząc na ptaka rozwinął kawałek pergaminu.

Dobrze wiesz, że przede mną się nie ukryjesz. Queter znajdzie każdego. Spokojnie, nie wydam Cię. Chociaż powinnam. Jesteś tu potrzebny. Bardzo.
A.”
Draco uśmiechnął się pod nosem, po czym zmiął w dłoni papier i wrzucił go do kominka, który po chwili podpalił za pomocą różdżki. Popatrzył na sówkę, która skuliła się, przestraszona. Ponownie do niej podszedł i pogłaskał delikatnie po małej główce
-Nie tym razem Queter. Już nie jestem na każde jej zawołanie.- szepnął tak przekonującym głosem, że prawie sam w to uwierzył.

A co robiła autorka listu kilkanaście dni później? Poza tym, że toczyła ze sobą największą walkę w całym jej życiu, siedziała przy jednym ze stolików w „Gist”. Przeglądała stosy papierów, załamując ręce widząc błędy w rachunkach. Zamknęła zeszyty i z ciężkim westchnięciem opadła na oparcie krzesła. Jej ręce odruchowo powędrowały w stronę twarzy, by przetrzeć zmęczone oczy, ale w porę zorientowała się, że ma na sobie sporą ilość makijażu, co mogłoby dac mało estetyczny efekt. Zebrała swoje długie, ciemne włosy i związała je wysoko na głowie, by nie opadały jej na twarz. Lustrowała ciemnymi, przymrużonymi oczyma wnętrze klubu. Był wieczór, więc pojawiało się coraz więcej ludzi. Dookoła robiło się tłoczno, barmani prześcigali się w wydawaniu zamówień. A ona siedziała w samym środku całego zamieszania i kompletnie nie wiedziała co robić. Nie wiedziała jak ma ściągnąć na miejsce Dracona. Dowiedziała się gdzie przebywa, ale co z tego, skoro każdą jej wiadomość lekceważył? Nie pamiętała już, ile ich wysłała. Pięć, Osiem? Za dużo. Powinien wrócić po pierwszej, albo trzeciej, skoro każda z nich zawierała praktycznie te samą treść, oznaczało, że jest prawdziwa. Powinien wrócić, kiedy dowiedział się, że go znalazła i że Marlene go potrzebuje. Ona go potrzebuje. W końcu byli sobie bardzo bliscy. Łączyło ich dużo, chociaż nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Wspólnie spędzony czas sprawił, że byli sobie potrzebni. Byli…więc czemu go tu nie m? Usłyszała dźwięk tłuczonego szkła. Spojrzała w stronę baru i zobaczyła tylko, jak zarumieniony na twarzy Ethan chowa się za blatem. Uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała, na kogo chłopak tak reagował. Odwróciła się do drzwi, gdzie stała śliczna długowłosa dziewczyna. Mierzyła surowym wzrokiem ludzi w klubie, szukając jednej, konkretnej osoby. Zawiesiła wzrok na barze, ale gdy nie zobaczyła tam tego, kogo szukała, wróciła do lustrowania stolików. Uśmiechnęła się tryumfalnie, gdy znalazła tego, do kogo przyszła. Spokojnym, pełnym gracji krokiem przeszła między tłumem ludzi, rytmicznie stukając obcasami i zabierając ze sobą tęskne spojrzenia męskiej części zgromadzonej w klubie. Niespiesznie zajęła wolne krzesło i przywitała się przyjaznym uśmiechem
-Nadal nic, prawda? – zapytała, chociaż odpowiedz była oczywista
-Nic, zero jakiegokolwiek odzewu, Queter tylko się denerwuje, bo myśli, że nie wypełnia zadania…
-Chyba powinnyśmy dać sobie z tym spokój.- powiedziała cicho
-Nic z tego Alea, on musi tu wrócić…
-Ann, to już nie ma sensu. On tu nie wróci, nie ma po co…
-Wróci. Nie wiem kiedy, ale wróci. Musimy znaleźć inny sposób.
-Nie ma innego sposobu. Jeżeli nie zadziałało nawet to, że Marlene ma kłopoty, nic nie zadziała.
-Coś wymyślę. Obiecałam wam to.- Ann zamyśliła się przez chwile, po czym pstryknęła palcami, bo doznała nagłego olśnienia- Przecież chciałaś mi coś powiedzieć, tak ważnego, że przyszłaś już dwa dni po umówionym terminie.- spojrzała znacząco na dziewczynę
-Och, myślisz, że to wszystko jest takie proste…
-Przecież można…
-Posłuchaj.- przerwała jej Alea- Chodzi o to…że ostatnio przypomniałam sobie trochę rzeczy
-Jak bardzo ostatnio? -spytała patrząc na nią podejrzliwie 
-Kilka wizji miałam parę miesięcy temu, ale kilka dni temu się powtórzyły, bardziej wyraźne, miały więcej szczegółów, jestem prawie w stu procentach pewna, że to się wydarzyło.
-Dobra, co w nich było?
-Właśnie chodzi o to...że ty.- powiedziała Alea spokojnym głosem, ale pod stołem nerwowo zaciskała pięści
-Słucham? – spytała Ann prawie krztusząc się swoją wodą
-Spodziewałam się, że tak zareagujesz. Nadal utrzymujesz wersje, że mnie nie znasz, tak?
-Alea…bo ja cię nie znam, poznałyśmy się niedawno, jak wróciłaś z Wilmslow. Nigdy wcześnie Cię nie widziałam, pamiętałabym Cię.
-Jesteś z Francji, prawda?
-Co to ma do rzeczy?- spytała Ann, zupełnie zbita z tropu
-Jesteś?- powtórzyła pytanie Alea
-Tak, ale…skąd wiesz, nie mówiłam o tym nikomu.
-Chodziłaś tam do szkoły?- dziewczyna przytaknęła- Ile lat?
- Poszłam do szkoły kiedy miałam osiem, skończyłam dziesięć lat później.
-Po szkole przyjechałaś tutaj?
-Tak, właściwie przerwałam naukę i tu przyjechałam, wróciłam po jakimś czasie dokończyć rok i napisać egzaminy.
-Po co tu przyjechałaś?
-Miałyśmy rozmawiać o mnie, czy o Tobie? – spytała zdenerwowana
-Ann, odpowiedz, to ważne.
-Musiałam komuś pomóc, moja kuzynka mnie o to prosiła.
-Walczyłaś w Bitwie, prawda?
-Co…skąd…o czym ty mówisz?- spytała przestraszona
-Wiem to z wizji Annabell.
-Ty mówisz poważnie…- powiedziała niedowierzając- Nikt tutaj nie zna mojego pełnego imienia, ale…Alea o co tutaj chodzi?
-Mam pewne podejrzenia…właściwie to prawie pewne. Myślę, że chodziłyśmy razem do szkoły.
-Przestań.- prychnęła dziewczyna- To idiotycznie. Słuchaj Alea, nie wiem o co ci chodzi, ale to niej jest zabawne.
-To nie ma być zabawne Bell, musisz mi uwierzyć.
-Niby czemu? Pojawiasz się znikąd i usiłujesz mi wmówić, że chodziłyśmy razem do szkoły, że długo się znamy. To niemożliwe. Nie znam cię. Do mojej szkoły nie chodzili zwykli ludzie, nikt nie mógł  od tak tam sobie wejść, to była szkoła…
-Dla osób z magicznymi zdolnościami.- dokończyła spokojnie Alea, a po chwili uśmiechnęła się lekko, gdy zobaczyła jakiego szoku doznała jej znajoma
-Alea…skąd…- dziewczyna nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa
-Wizje- odparła krótko
-Dobra…- Ann wypuściła powietrze ze świstem i kiwała głową niedowierzając- Zakładając, czysto teoretycznie, że te wizje są prawdziwe, jak wytłumaczysz to, że cię nie pamiętam?
-Dokładnie tak, jak tłumaczę swój zanik pamięci.
-Tylko, że ja nie miałam żadnego wypadku.
-Nie ma dowodów na to, że ja jakiś miałam. To, że ktoś tak powiedział, nie oznacza, że tak było.
-Coś sugerujesz?- Alea pokiwała twierdząco głową i odpowiedziała
-Ktoś bardzo chciał, żebym o czymś zapomniała. To musiało być ważne, skoro najprawdopodobniej usunięto wszystkie ślady i wspomnienia ludzi, którzy mnie znali w tamtym czasie.
-Czyli też musiałam tym wiedzieć.- powiedziała cicho, wyraźnie akcentując przedostatnie słowo
-Na to wygląda, musimy się dowiedzieć, co to jest, kto to zrobił i jaki miał w tym cel.
-Postaram się czegoś dowiedzieć od Heleny, mojej kuzynki. Zawsze dużo wiedziała o tym, co się dzieje w czarodziejskiej społeczności, może wie coś o tobie, wyślę jej sowę, jak tylko wrócę do domu.
-Świetnie, bardzo ci dziękuję i nie wiem, jak się odwdzięczę.
-Wygląda na to, że i ja na tym skorzystam. Nie podoba mi się, że ktoś coś majstrował z moją pamięcią. Opowiedz mi o tej wizji, może coś skojarzę.
-Jasne, ale może nie tutaj. Nie chciałabym, żeby ktoś coś usłyszał.
-Mieszkam w domu na końcu ulicy, tam będziemy mogły spokojnie porozmawiać, może zobaczysz coś znajomego, mam tam sporo rzeczy ze szkoły.
-Jasne, możesz wyjść już teraz?
-Tak, Ethan będzie miał wszystko pod kontrolą, oby.-  odparła Ann, patrząc z troską na Ethana, który robił co mógł, by wydawać wszystkie zamówienia i stłuc przy tym jak najmniej szklanek
-Da sobie radę.- stwierdziła Alea, zapinając płaszcz i kierując się w stronę drzwi, jednocześnie machając chłopakowi. Kiedy wyszły na zewnątrz, ogarnęło je mroźne, styczniowe powietrze. Śniegu na ulicach już praktycznie nie było, jednak temperatura wciąż nie zachęcała do przebywania na zewnątrz, o czym doskonale świadczyły pustki na ulicach, co w Londynie jest jednak rzadkością. Ann rozejrzała się dookoła, a gdy nie zauważyła nikogo przy nich, zaczęła  mówić
-No dalej, mów, co widziałaś.
-Wychodziłam z lekcji, stałam przy jakiś kotłach, coś mieszałam, dodawałam
-Eliksiry?- przerwała jej ciemnowłosa
-Chyba tak, wyszłam przez szkołę. To był spory, kamienny budynek. Przypominał stary pałac. Otaczał go wielki, elegancji ogród, park, wszystko bardzo zadbane. Siedziałyśmy na jednej z ławek, rozmawiałyśmy o kimś, kogo nazwałaś „ Sama Wiesz Kto”, o Hogwarcie, o ich uczniach, bardzo ich broniłaś, mówiłaś, że wiesz jaki jest mój stosunek do nich, bo wiesz kim jest moja rodzina. Podsłuchałyśmy rozmowę nauczycieli, mówili, że nie możemy się dowiedzieć, że wrócił. O kogo chodziło? Kto wtedy wrócił?
-Lord Voldemort- mimo tylu lat, to nadal z trudem przechodziło przez gardło- Najpotężniejszy i najgroźniejszy z czarodziejów, chciał wyczyścić naszą społeczność. Pragnął śmierci wszystkich, którzy nie byli czystokrwiści
-Z tego co mówiłam, wynikało, że mnie to nie interesowało, czemu?
-Jeżeli to było w tym czasie, kiedy On wrócił, musiałaś być młoda, nie zdawałaś, sobie sprawy z zagrożenia.
-Miałam czternaście lat.
-Sama widzisz, w tym wieku nie myśli się o wojnie.
-Byłaś tylko trzy lata starsza Ann., a doskonale wiedziałaś, co chcesz zrobić. Jestem pewna, że było coś jeszcze. Coś związanego z moją rodziną.
-Nie jestem w stanie ci na to odpowiedzieć, zwyczajnie tego nie pamiętam. Ale coś wymyślimy…coś się stało?- spytała zdziwiona, bo Alea nagle się zatrzymała
-Nosisz przy sobie różdżkę?
-Nie…tutaj nie. A powinnam?
-Raczej tak. Nie jesteśmy same- odparła, rozglądając się dookoła
-O czym ty mówisz, nikogo tu nie ma.
-Jest i nie ma przyjaznych zamiarów...


Pytania? A może  lajki ? :)))

piątek, 16 listopada 2012

29.Ethan



Alea siedziała w kącie pokoju na poddaszu. Pomieszczenie oświetlała jedynie maleńka lampka którą dziewczyna przyniosła ze sobą. Dookoła niej porozrzucane były książki, które zabrała z tajemniczego domu, jej rysunki, które wykonała w ostatnim czasie. Podniosła się z podłogi i bosymi stopami zaczęła chodzić do okna, schodów, ściany naprzeciwko i znowu pod okno. Odgarnęła włosy, które wciąż opadały jej na twarz. Rozejrzała się po pokoju przygryzła wargę i odruchowo podrapała się w tył głowy. Była tu pierwszy raz, od pamiętnego zdarzenia, kiedy coś ją nawiedzało. Obiecała sobie, że nie wejdzie tam sama. Nie bez niego. Może sądziła, że jeśli coś się stanie, to on wróci? Wciąż miała nadzieję, że spotka go przypadkiem na ulicy. Że wpadną na siebie w klubie. Że porozmawiają. Że po prostu będzie. Potrzebowała go. Potrzebowała jego głosu, zawsze opanowanego i chłodnego, tak kojącego. Potrzebowała jego karcącego i zimnego spojrzenia, w którym potrafiła odnaleźć spokój. Potrzebowała jego obecności. To wszystko. Czy wymagała zbyt dużo? Westchnęła głośno i ponownie udała się w kąt, zagłębiając w lekturę książek. Nie rozumiała z nich nic. Wszystko było tak dziwne, była pewna, że nie upora się z tym sama. Alea Salarin potrzebuje pomocy. Nie wiadomo jednak, czy jest ktoś, kto będzie w stanie ją zaoferować.
-Bez sensu- szepnęła do siebie i zamykając oczy oparła o zimną ścianę. Była bezradna, zupełnie bezradna.- Jak niby mam się czegokolwiek z tego dowiedzieć?  To jakieś brednie. Jak przetransmutować krzesło w szczura. Litości! Kto chciałby zmieniać krzesło na jakiegoś gryzonia. Co to ma w ogóle być i czemu do cholery gadam sama do siebie? Ehh Salarin trzeba odwiedzić psychiatrę, znowu- skrzywiła się dziewczyna, mamrocząc pod nosem. Podniosła się z podłogi, na którą zdążyła już zjechać i wróciła do przeglądania książek. Kończyła zapoznawanie się z książką do transmutacji, kiedy z pomiędzy stron wypadł mały skrawek papieru. Odłożyła go razem z pozostałymi, które już znalazła, postanowiła zapoznać się z nimi później. Odłożyła książkę i przyjrzała się okładkom innych podręczników.
-Eliksiry…odczytywanie starożytnych run…co to ma być? –warknęła zniecierpliwiona, a jej wzrok przykuła ksiązka, do której wcześniej nawet nie zajrzała. Była większa od innych, a na skórzanej oprawie nie było żadnego napisu. Przysunęła ją do siebie, po czym ułożyła na kolanach. Nie wiedzieć czemu, miała jakieś nieokreślone obawy, przed sprawdzeniem zawartości. Zamknęła oczy, policzyła w myślach do dziesięciu i razem z otworzeniem powiek, otworzyła księgę, która, jak się okazało, wcale nią nie była. Trzymała w dłoniach album ze zdjęciami. Jej zdjęciami. Jakim cudem ona się pojawiły? Jej rodzice powiedzieli, że gdy miała siedemnaście lat w ich domu wybuchł pożar. Spłonęło wszystko. Zdjęcia, pocztówki, metryki urodzenia, pamiątki. Mówili, że oni sami cudem uszli z życiem, a pamiątką po tym wydarzeniu, miały być blizny, które znajdują się na plecach Aleii. Odruchowo dotknęła ramienia, gdzie blizna sięgała. Nie była zbyt widoczna, można było ją zobaczyć dopiero przy dokładnym przyjrzeniu się, ale do tego Alea nie dopuszczała. Blizny widzieli jedynie jej rodzice, siostra, Matt i Draco. Musiał je zobaczyć, ale był na tyle taktowny, że nie pytał o ich pochodzenie. Potrząsnęła głową i przyjrzała się pierwszemu zdjęciu. Było to dokładnie to samo zdjęcie, które jej rodzice trzymali w ramce przy łóżku. Jej babcia dała im je, po pożarze. Miała na nim kilka miesięcy. Przewróciła stronę i o mały włos nie upuściła albumu. Zdjęcie się poruszało. Na oko pięcioletnia dziewczyna goniła wysokiego blondyna, który uciekał przed nią po podwórku. Tym samym podwórku, na którym była ona, kilka dni wcześniej. A chłopak ze zdjęcia to ten sam chłopak, którego widziała w lustrze, jedynie młodszy. Zerwała się na równe nogi, kiedy usłyszała dźwięk telefonu. Zbiegła szybko po schodach, omal się nie przewracając i zdyszana podbiegła do słuchawki
-Słucham?
-Co z tobą…nieważne. Za godzinę w „Gist”
-Cześć Marlene, jasne, u mnie wszystko dobrze, to miłe, że pytasz…
-Nie spóźnij się…tak bardzo
-Jak bardzo?
-Po prostu przyjdź dzisiaj- odpowiedziała Marlene,  po czym odłożyła słuchawkę
-Nie ma sprawy- mruknęła pod nosem Alea i pobiegła na górę, zbierając pospiesznie rzeczy, by po chwili schować je gdzieś głęboko w swojej szafie. Odwróciła się w stronę lustra i z niesmakiem spojrzała na swoje odbicie. Miała na sobie ogromny rozciągnięty sweter, włosy sterczały w każdą stronę, sprawiając, że wyglądała na jeszcze bardziej roztargnioną, niż była w rzeczywistości. Zdjęła sweter i rzuciła go na podłogę, po czym zaczęła szukać czegoś, w co mogłaby się ubrać. Zdecydowała się na zwykłą, ciemnozieloną  koszulę, którą schowała do ołówkowej spódnicy, idealnie podkreślającej jej kształty. Standardowo założyła kozaki na obcasie modląc się w duchu, by nie przewróciła się zaraz po wyjściu z domu. Włosy związała w luźny warkocz. Oczy podkreśliła kredką, a rzęsy starannie wytuszowała. Ku jej zdziwieniu nie było wcale późno. Wygląda na to, że tym razem nie trzeba będzie czekać na nią kilku godzin. Z przyzwyczajenia spakowała do torby mały szkicownik, który spoczął gdzieś na jej dnie, obok tajemniczego pudełka. Wrzuciła jeszcze kilka kosmetyków i wkładając płaszcz wyszła z mieszkania, kłaniając się uprzejmie nowemu portierowi. Gdy wyszła na zewnątrz i poczuła na sobie mroźny powiew wiatru zaczęła przeklinać pod nosem na pogodę, jednocześnie ciesząc się, że klub jest dosyć blisko.

-Co cię tak nagle naszło, na przyjacielskie spotkanie?- spytał Mauro układając na stoliku wykałaczki, które następnie z Adamem usiłowali wyjąć, nie niszcząc przy tym konstrukcji
-Dawno nie widzieliśmy się wszyscy razem- odparła Marlene, odwracając się w stronę drzwi, kiedy usłyszała, że te się otwierają i pomachała radośnie w stronę Vincenta
-Ciekawe czemu- mruknął Adam- No dziewczyno, przez ciebie przegrałem!- zawołał, gdy Marlene uderzyła go w ramię, powodując, że wszystkie wykałaczki się posypały
-Straszne rzeczy- powiedziała z przekąsem
-Ktoś jeszcze przyjdzie?- spytał Vincent zdejmując z głowy czapkę i obsypując Mauro śniegiem
-David jak tylko wróci z pracy, no i nasza księżniczka, może dzisiaj dotrze- odparł brunet, strzepując z siebie śnieg
-Alea?- widząc twierdzące kiwnięcie głową przyjaciela dodał- A co to się stało, że znowu jest tolerowana?
-Po prostu przemyślałam sobie wszystko, porozmawiałyśmy szczerze i…stwierdziłam, że moje oskarżenia były bezpodstawne- odparła, czując na sobie wzrok wszystkich
-Czyli już jej nie obwiniamy o wyjazd Draco?
-Nie jest całkowicie bez winy, ale trochę przesadzałam
-Cieszę się, że to do ciebie dotarło
-Mauro proszę cię, jakoś nie byłeś skłonny mnie przekonywać, że jest inaczej
-A posłuchałabyś mnie?- spytał, patrząc na nią spod byka
-No…nie- zmieszała się Marlene, ale po chwili wstała, prawie przewracając krzesło i pobiegła w stronę Alei, która właśnie weszła do środka- Jestem w szoku- powiedziała ściskając dziewczynę- Tylko pół godziny spóźnienia
-Starałam się- ciemnowłosa odsłoniła zęby w szerokim uśmiechu i pomachała do siedzących przy stoliku znajomych- Zaraz do was przyjdę, tylko zamówię sobie coś do picia- blondynka pobiegała ponownie do stolika, a gdy siadała uderzyła w głowę swojego chłopaka. Czysto profilaktycznie
-Co podać?-  spytał barman wychodząc z zaplecza, na którym przed chwilą zniknęła jego współpracowniczka
-Cześć Ethan, dla mnie to co zwykle
-Duża, mocna kawa z mlekiem, bez cukru. Robi się- Alea posłała mu  miły uśmiech i usiadła na jednym z krzeseł- Co u ciebie, dawno cię tu nie widziałem?
-Jakoś nie miałam czasu. Wiesz, studia, trochę komplikacji w domu, ledwo starczało mi doby
-Ale teraz już wszystko w porządku?
-W normie, o ile można to tak nazwać- uśmiechnęła się lekko
-Rozumiem. Bardzo proszę, kawa na mój koszt
-Jesteś wspaniały Ethan- powiedziała Alea zabierając szklankę z kawą i odwracając się od chłopaka, na którego twarz wpełzły nieśmiało rumieńce. Alea postawiła naczynie na stoliku, po czym zdjęła płaszcz i rzuciła go gdzieś na oparcie, siadając obok Adama
-Cóż za zmiana wizerunku księżniczko, czy ja widzę na tobie coś, co nie jest czarne? –spytał Mauro uśmiechając się tak szeroko, że wyglądał przez chwilę, jakby nie miał oczu
-Jesteś niesamowicie zabawny – mruknęła uśmiechając się ironicznie
-Jak ja mogłem przeżyć tyle dni bez tej przemiłej miny?- spytał chłopak, za co oberwał w żebra od Marlene. Wszystko wróciło do normy? Wróciły luźne rozmowy, idiotyczne żarty, przekomarzanie się. Znów są grupą świetnie dogadujących się przyjaciół, którzy akceptują się nie wiedząc o sobie wszystkiego. Siedzieli rozłożeni na dwóch sofach. Marlene z Mauro na jednej, a Alea z Adamem i Vincentem na drugiej. Męska część towarzystwa była zajęta niesamowicie zajmującą zabawą, jaką było wyciąganie nieszczęsnych wykałaczek. Alea rysowała coś na kolanie, a Marlene, czytająca książkę co chwila zerkała na dziewczynę, co nie uszło jej uwadze
-Coś nie tak?- spytała szeptem, pochylając się, by reszta ich nie usłyszała
-To ty mi powiedz- spytała cicho Marlene, patrząc, czy chłopaki nie zwracają na nią uwagi- Masz coś?
-Nic- westchnęła dziewczyna- Przeglądałam ksiązki, ale nic z nich nie rozumiem
-Mówiłaś, że znasz francuski
-Bo znam, ale to, co jest tam napisane, to jakieś brednie. Ciągle jakieś zaklęcia, uroki, eliksiry. Jak mam się w tym połapać?- chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zauważyła, że chłopaki zaczynają się im przysłuchiwać. Podniosła oczy i zaczęła obserwować ludzi dookoła. Jej wzrok padł na barmankę, Ann. Była pewna, że gdzieś ją widziała. Znała ją. Pamięta te ciemne oczy i czarne włosy. To ona. Dziewczyna spojrzała na nią, przez chwilę mierzyły się wzrokiem, a po chwili odwróciła się i poszła na zaplecze, potrącając przy okazji niosącego szklanki Ethana , które upadły na podłogę, tłukąc się i wywołując ogromny hałas. Nie krzycz. W tym samym czasie Alei nagle zaczęło kręcić się w głowie i zrobiło się jej bardzo słabo. Chaos.
-Alea…wszystko okej?- spytała przestraszona Marlene, a widząc, jak dziewczyna kiwa głową na znak protestu, dodała szybko- Wyjdźmy na zewnątrz, dasz radę? – wzięła dziewczynę pod rękę i wyprowadziła na dwór. Machając ręką na wstających już chłopaków, by zostali na miejscu. Alea usiadła na ławce stojącej pod klubem i oparła głowę na rękach, zamykając oczy. Po chwili oddychała już spokojniej
-Marlene…musimy dowiedzieć się, o co tu chodzi, bo jak tak dalej pójdzie, to zwariuję
-Wiem…to okropne- warknęła pod nosem, siadając obok dziewczyny- Chciałabym ci pomóc, ale nie mam pojęcia jak to wszystko połączyć
-Jest ktoś, kto da radę się w tym połapać…będzie wiedział co to może znaczyć…ale raczej nie będzie chciał mi pomóc
-Taak, będzie ciężko przekonać Malfoya do pomocy
-Skąd wiedziałaś, że mówię o nim?- spytała Alea patrząc na nią z ukosa
-Nie znam go od wczoraj- uśmiechnęła się pod nosem- Będzie ciężko go do czegokolwiek przekonać. Będzie ciężko go w ogóle znaleźć
-Nie mówił, gdzie jedzie?
-Nie. Draco ma w zwyczaju znikać o nikomu o tym nie mówić. Jesteście w tym bardzo do siebie podobni
-Nie mogę bezczynnie czekać, aż wróci. Mogę nie mieć tyle czasu- odparła ignorując uwagę o jej osobie
-Alea, słuchaj. Zrobię co mogę, by go tu sprowadzić, chociaż będzie cholernie ciężko. Ale musisz mi coś obiecać
-Tak?
-Jeżeli Draco wróci i ci pomoże, proszę, nie mów mu, że miałam w tym jakikolwiek udział, jasne? Nie może wiedzieć, że się w to mieszałam. Nikt nie może
-W porządku Marlene. Wszystko robiłam sama…niech tylko on tu wróci…- szepnęła Alea, bardziej do siebie, niż do Marlene
Przyjdź.



Dzień dobry moje misie, wróciłam z Londynu z ogromną weną, ale też jeszcze większym problemem :) niestety może się zdarzyć, że nie będę mogła pisać i dodawać nowych rozdziałów tak, jak robiłam do do tej pory. Mogą się pojawiać w trochę większych odstępach czasu, ale zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby tak jednak nie było ;) Dziękuję za uwagę, pozdrawiam i przypominam o pytaniach :))

środa, 7 listopada 2012

28. Exorde


Koniec. Nie ma już zupełnie nic. Największa pustka jaką można sobie wyobrazić wypełniła wszystko. Zupełnie nie zwracała uwagi na otoczenie. Nie odwracała się, kiedy na kogoś wpadła. Nie przejmowała się tym, że śnieg sypie od kilku godzin, a ona wciąż idąc, cała pokrywa się białym puchem. Zapomniała o tym, że trzęsie się z zimna. Że robi się późno. Że tak właściwie nie wie, dokąd idzie. Chwiała się, stawiając kolejne kroki, by w końcu upaść i usiąść bezradnie na zamarzniętym krawężniku. Skuliła się, obejmując ramionami nogi. Położyła trzęsącą się brodę na kolanach. Ludzie przechodzący obok patrzyli w jej stronę, ktoś nawet podszedł i zapytał, czy nie potrzebuje pomocy. Nie odpowiedziała. Nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego słowa bez ryzyka, że jej głos nie przerodzi się  w szloch. Po jej twarzy płynęły łzy, płynęły strumieniami, jakby chciały jak najszybciej pozbyć się smutku, który się w niej znajduje. Długie, ciemne włosy były zupełnie mokre, gdzieniegdzie błyszczały w nich maleńkie, śnieżne kryształki. Coś, co jakiś czas temu było makijażem, teraz spływało po twarzy, tworząc zmieszaną ze łzami cienką lodową taflę. Dokładnie taką, jaka otaczała ją każdego dnia. Zawsze przez nią odgrodzona, od wszystkich. Wszystkich, którzy bali się ją zburzyć, nie chcąc poranić się odłamkami. Ledwo otwierała swoje ciemnoniebieskie oczy. Przez zmęczenie i mróz, który niemal sklejał jej rzęsy. Tej zimy było wyjątkowo mroźno. Chłód przeszywał do szpiku kości. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przebywałby poza domem dłużej, niż było to konieczne. Ale przecież ona do nich nie należała. Nie była w domu od kilku godzin. Teoretycznie powinna już tak przemarznąć, że nie byłaby w stanie się ruszać. Ale przecież ona była inna. Temperatura panująca na dworze nie była tak niska jak w jej wnętrzu. Czym więc wytłumaczyć stan, w jakim się znajduje? Pustką. Świadomością, że traci wszystko. Wcale nie wpadła na Dracona kilka dni po sylwestrze. Nie było go w klubach, w pracy, w domu. Zniknął, tak jak jej obiecał. Nie miała z nim zupełnie żadnego kontaktu, nikt nie chciał jej nic powiedzieć. Nagle wszyscy stali się tak zajęci swoimi sprawami, że przestało ich obchodzić, co się u niej dzieje. Mauro i Vincent czasem zadzwonili, by spytać czy wszystko w porządku. Adam i David odwiedzili ją raz czy dwa, porozmawiali przez chwilę i znów wracali do swoich zajęć. A Marlene…Marlene nie kontaktowała się z nią wcale. Gdy przypadkiem spotkały się gdzieś na ulicy rzucała jej tylko suche powitanie i odchodziła szybkim krokiem. Jakby to, że Dracon wyjechał było winą dziewczyny. Wyjechał, bo chciał. Przecież ona nie mogła nic zrobić. Przecież w jego życiu nie znaczyła nic. Otarła łzy wierzchem zmarzniętej dłoni. Czemu płakała? Co takiego stało się w życiu Alei Salarin, że pokazała co czuje? To, że zorientowała się, że zostaje zupełnie sama. Przyjaciele się od niej odwrócili. Livia znika na całe dnie, nie mówi jej niczego. Matt. Matt był jedyną osobą, której Alea była pewna. Wiedziała, że on jej nie zostawi.
-Przepraszam Alea…po prostu nie mam już siły o ciebie walczyć
Jak mogła dopuścić do takiej sytuacji. Jak mogła pozwolić, by ktoś, kto ją zaakceptował taką jaka jest musiał o nią walczyć. Zależało jej na nim. Może go nie kochała, ale był dla niej najważniejszym facetem na świecie. Była w stanie poświęcić dla niego wiele, jak mogła mu tego nie okazywać? Podniosła zaszklone oczy do góry, kiedy zauważyła, że ktoś się przed nią zatrzymał. Blondynka mierzyła ją od góry zimnym wzrokiem.
-Nie masz nic lepszego do robot, niż użalanie się nad sobą?- spytała Marlene głosem przesyconym jadem
-Jak widać, nie- odparła Alea wstając z chodnika i stając naprzeciwko dziewczyny
-Liczysz na to, że jak zwykle ktoś tu przybiegnie i zacznie cię pocieszać?
-Jakoś ty tu jesteś- odpowiedziała Alea uśmiechając się cynicznie w jej stronę, po czym ją wyminęła i zaczęła iść przed siebie
-Nawet nie mam zamiaru robić dla ciebie czegokolwiek- syknęła przez zaciśnięte zęby
-Ty naprawdę nadal myślisz, że Draco wyjechał przeze mnie? Nie zrzucaj całej winy na mnie, nic nie zrobiłam
-I w tym problem! Nie zrobiłaś nic, by go zatrzymać
-Miałam biec za nim i błagać, by wracał? Nie bądź śmieszna. Poza tym, nawet nie wiedziałam, że wyjeżdża
-Nie rób z siebie jeszcze większej idiotki Alea.
-Naprawdę jesteś bardzo zabawna Marlene, przemiło mi się z tobą rozmawia, a teraz wybacz, śpieszę się- odparła oficjalnym tonem i szybkim krokiem zaczęła iść przed siebie
-W porządku! Leć do Matta. Kiedy Draco nie ma, tylko on ci został, no śmiało, leć, niech cię pocieszy. Ciekawe co będzie, kiedy i on cię zostawi! – Marlene wołała wściekła za Aleą, już chciała odchodzić, ale zobaczyła, jak dziewczyna zwalnia i po chwili staje w miejscu. Odwróciła się w stronę blondynki. Z odległości jaka między nimi była Marlene dostrzegła smutek który wkradł się jej na twarz, odrzucając gdzieś wściekłość. Marlene zrobiła nieśmiało kilka kroków w jej stronę i dostrzegła łzy, spływające po jej policzkach. Gdzieś w środku coś ją zakuło, chciała podbiec do Alei, by ją przytulić, porozmawiać, okazać wsparcie. Jednak na zewnątrz wciąż miała na sobie zimną i zaciętą maskę.- Co? Matt też już miał cię dosyć? – spytała głosem raniącym bardziej, niż niejedno ostrze
-Na to wygląda- odpowiedziała Alea przez zaciśnięte gardło
-Kiedy zaczniesz dostrzegać, że ludzie dookoła też mają uczucia? Kiedy przestaniesz patrzeć na wszystko tylko przez pryzmat swojej osoby? Alea nie żyjesz sama, ale jakby z premedytacją dążysz do tego, by wszyscy cię opuścili- odparła łagodniejszym już głosem- Czy tobie naprawdę na nikim nie zależy?
-Zależy mi na innych ludziach, ale nie potrafię ocenić, kto jest moim przyjacielem, a kto wrogiem
-I dlatego tak się zachowujesz?- spytała kpiąco- Dziewczyno ile ty masz lat, w jakim świecie żyjesz? Kiedy nauczysz się normalnie funkcjonować i odróżniać, kto jest dobry, a  kto zły?
Alea westchnęła cicho, po czym przeszła kilka kroków i opadła ciężko na zaśnieżoną ławkę, chowając twarz w dłoniach. Marlene walczyła chwilę ze sobą, ale i ona usiadła na ławce, zachowując odpowiednią odległość. Patrzyła na bezradną dziewczynę. Miała dwadzieścia dwa  lata, a zachowywała się jak dziecko. Nie potrafiła sobie poradzić, z otaczającą ją rzeczywistością. Naiwnie wierzyła ludziom, by po chwili odrzucić wszystkich, niczym obrażona na cały świat czterolatka.
-Gdzieś ty się wychowała dziewczyno?- spytała Marlene , wypuszczając głośno powietrze
-Sama chciałabym to wiedzieć- szepnęła Alea, odwracając głowę w stronę dziewczyny. Blondynka wyczuła nutkę żalu i goryczy w głosie znajomej, więc odwróciła się z ledwo skrywanym zainteresowaniem
-Chcesz coś przez to powiedzieć?
-Nie chcesz chyba powiedzieć, że nigdy nie zastanawiałaś się nad moim zachowaniem- odparła lekko rozbawiona
-Cóż…sądziłam, że jesteś po prostu…trochę dziwna, ale nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałam. To ma jakieś znaczenie?
-Tak, obok ciebie siedzi ktoś, kto zupełnie nie ma pojęcia kim jest
-Alea, wiesz, nie obraz się, ale gadasz zupełnie od rzeczy. Możesz wreszcie powiedzieć, o co ci chodzi? Jakoś nie mam ochoty na zgadywanie- powiedziała zniecierpliwiona Marlene
-Pamiętasz, jak rok temu nagle wyjechałam? – dziewczyna kiwnęła głową – Wszyscy myśleli, że to dlatego, że miałam problemy rodzinne,  a Livia i Matt wyjechali, by jako moi najbliżsi mnie wspierać. Ale niestety, nie wszystko jest tak, jak nam się wydaje. W zeszłym roku stało się coś dziwnego. Któregoś dnia, obudziłam się w swoim pokoju w Wilmslow i zorientowałam się, że nic nie pamiętam- widząc, że Marlene, chce coś powiedzieć uciszyła ją ruchem dłoni- Straciłam pamięć, ale nie całkowicie. Pamiętałam, czego uczyłam się na studiach, wiedziałam co dzieje się na świecie, ale nie pamiętałam ludzi. Nie byłam w stanie przypomnieć sobie nikogo. Ktoś ciągle coś do mnie mówił, opowiadał historie z mojego życia, pokazywał zdjęcia, których było bardzo mało, ale to zaczęło mnie zastanawiać dopiero jakiś czas temu. Nie potrafiłam przypisać do ludzi żadnych uczuć, nie pamiętałam czym są te uczucia. Dopiero poznając nowych ludzi coś we mnie drgnęło i pojawiło się coś, jakby zalążek jakichkolwiek emocji. Przez ten cały czas, nie przypomniałam sobie niczego, zupełnie niczego. Lekarze rozkładali bezradnie ręce, mówiąc, że nic nie da się zrobić.
-To straszne…nie miałam pojęcia…-szepnęła Marlene
-Utratę pamięci da się jeszcze jakoś przeboleć, po prostu zaczynałam od nowa. Ale jest coś, co nie daje mi spokoju. Od dłuższego czasu mam dziwne wizje, które w niczym nie pasują do tego, co mi opowiadano. Pojawiają się tam dziwni ludzie, dziwne wydarzenia, które prawdopodobnie miały jednak miejsce. Pozostaje pytanie, czemu moja rodzina, Matt i Livia tak bardzo chcą to ukryć.
-Może sami o tym nie wiedzą. Mówiłaś im o tych wizjach?
-Na początku, lekceważyli to, mówili że coś mi się wydaje, więc przestałam im mówić cokolwiek. Właściwie, nie mam pojęcia czemu mówię o tym wszystkim właśnie tobie- odparła zniechęcona i chciała wstawać, ale Marlene przytrzymała jej ramię, nakazując, by została na miejscu
-Czy ktoś jeszcze o tym wie?
-Nie, tylko Matt, Livia no i teraz ty
-Alea- blondynka popatrzyła na ciemnowłosą z powagą- Musimy dowiedzieć się, o co tu chodzi
-Czemu chcesz mi pomóc?- spytała zdziwiona
-Nie mam pojęcia- odparła szczerze- Po prostu mam wrażenie, że powinnam. -Alea popatrzyła przez chwile w oczy Marlene, doszukując się drugiego dna w wypowiedzianych przez nią słowach. Kiedy zorientowała się, że dziewczyna mówi zupełnie szczerze, podniosła się i otrzepała płaszcz ze śniegu. Podała Marlene rękę, pomagając jej wstać
-Muszę wrócić do Wilmslow, tam jest coś, co może mi pomóc- powiedziała konspiracyjnym szeptem
-Powiedz tylko kiedy- odparła Marlene z uśmiechem, chociaż coś w jej głowie mówiło, że pakuje się w ogromne kłopoty.

Siedząc w pociągu i jadąc kolejną godzinę zastanawiała się, czy przypadkiem nie oszalała. Dzień wcześniej miała ochotę zabić Aleę,  a teraz jedzie z nią, do jej rodzinnego miasta, zupełnie nie mając pojęcia, co je tam spotka. Alea nie chciała powiedzieć, co takiego znajduje się w Wilmslow. Nie mówiła właściwie nic, przez całą drogę była zajęta rysowaniem jakiegoś budynku. Zaprzestała dopiero wtedy, gdy pociąg się zatrzymał i musiały wysiadać, jednocześnie krzywiąc się z niezadowolenia, ponieważ nie skończyła rysunku.
-To gdzie teraz?- spytała Marlene okrywając się szczelniej kurtką i zakładając na ramię ciężką torbę
-Dobre pytanie- odparła Alea składając rysunek i rozglądając się dookoła
-Chcesz powiedzieć, że nie wiesz, gdzie mamy teraz iść?- spytała zła i przestraszona
-Hej, przecież wiesz, że straciłam pamięć, czego się spodziewałaś? – spytała lekkim tonem, uśmiechając się szeroko
-Ja chyba zupełnie zwariowałam, że zgodziłam się tu przyjechać. Jak ty chcesz się dostać w to miejsce, skoro nawet nie wiesz, gdzie ono jest?
-Kto powiedział, że nie wiem?- na te słowa Marlene wzniosła ręce do nieba w błagalnym geście szepcąc pod nosem
-Boże, dziękuję Ci, że nie jestem wystarczająco silna, by ją zabić. TY to powiedziałaś!
-Nie, ja tylko powiedziałam, że nie wiem, gdzie teraz pójdziemy, nie wspomniałam nic o tym, że nie wiem, gdzie mamy iść
-Czy nie możemy po prostu iść tam teraz?- spytała przez ściśnięte ze złości zęby, układając ręce w pięści
-Nie chcesz najpierw odpocząć?
-Nie! Chcę tam iść już, w tej chwili.
-Nie unoś się tak. Już idziemy skoro tak bardzo chcesz
-Świetnie- mruknęła zirytowana- Długo się tam idzie?
-Za jakieś dwie, góra trzy godziny powinnyśmy dojść
-Słucham?! Trzy godziny? W takim mrozie? Zwariowałaś?!
-Nie krzycz, to ty chciałaś iść, chciałam pojechać autobusem, ale skoro się uparłaś…
-Zamknij się- powiedziała Marlene ściskając dłonie tak mocno, że aż pobielały
-Okej- odpowiedziała Alea przyjaznym głosem, podnosząc ręce w geście poddania i zaczęła iść powolnym krokiem w stronę wyjścia z dworca
-Ja ją kiedyś jednak zabiję, przysięgam, nie wiem jak, ale zabiję- powiedziała do siebie Marlene i ociągając się, ruszyła za ciemnowłosą do stojącego na przystanku autobusu.
Usiadły wygodnie na jego końcu, nie mając najmniejszego zamiaru się do siebie odezwać. Marlene wciąż była wściekła, a Alea uśmiechając się pod nosem, kończyła szkic domu. Tym razem udało jej się skończyć przed wysiadką. Na odpowiednim przystanku szturchnęła Marlene w bok i wskazała głową wyjście. Autobus był już zupełnie pusty, bo dojechały praktycznie za miasto. Wysiadły, a śnieg pod ich stopami strzelał niemiło.
-Wiesz gdzie teraz idziemy?- spytała blondynka przesłodzonym głosem
-Mniej, więcej- odparła szczerze i wyprostowała rysunek- Musimy znaleźć ten dom
-Co to jest?
-Nie wiem, ale musimy tam iść
-Świetnie- mruknęła pod nosem Marlene- Wygląda na bardzo stary, wiesz, że może go tu już nie być?
-Jest, z całą pewnością jest i chyba nawet wiem gdzie
-Prowadź. Mam nadzieję, że to blisko- powiedziała idąc szybko za dziewczyną, chcąc jak najszybciej znaleźć się w tym domu. Była zupełnie przemarznięta
-Bliżej niż myślisz- Alea uśmiechnęła się szeroko i pobiegła przed siebie- Zobacz! –zawołała wskazując na miejsce przed sobą, gdzieś na jednym, ze znajdujących się tam pagórków- To tutaj!
-Alea…jest mały problem- Marlene stanęła obok ciemnowłosej lekko zasępiona- Ja tu nic nie widzę…
-Słucham?
-Widzę tylko jakąś górę, nic więcej
-Nie żartuj sobie ze mnie. Przecież on tu stoi
-Tu nic nie ma Alea- powiedziała dobitnie blondynka, przyglądając się dziewczynie. Zastanawiała się, czy to wszystko do był dobry pomysł. Miała wrażenie, że Alea zwariowała. Jak inaczej to wszystko wytłumaczyć? Tu nie dzieje się nic dziwnego, ona jest po prostu wariatką powtarzała w głowie Marlene. Zaczęła nawet trochę się obawiać, czy nic się jej nie stanie
-To niemożliwe. Zobacz, tutaj jest brama- Marlene parsknęła śmiechem, chcąc ukryć, jak bardzo niepewnie się teraz czuje. Nie da niczego po sobie poznać. Ale na potwierdzenie swoich słów Alea dotknęła wielkich, metalowych prętów, które głośno zaskrzypiały i odsunęły się, umożliwiając im przejście.
-Co ty przed chwilą zrobiłaś?
-Otworzyłam bramę, słyszałaś to?- dziewczyna pokiwała twierdząco głową- Chodź- Alea złapała Marlene za rękę, przeprowadzając ją przez wejście. Dziewczyna zachwiała się i musiała przytrzymać towarzyszki, by nie upaść i otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia
-Coś się stało Marlene?
-Skąd tu się wziął ten dom?- spytała trzęsącym się głosem, teraz była koszmarnie przerażona. Miała racje.
-Teraz go widzisz? To dziwne…Zaraz. To dlatego tutaj nigdy nikt nie przychodził. Nie widzieli tego domu. Chodźmy, musimy tam wejść- powiedziała Alea, ale jakby sama do siebie
-A co jeżeli ktoś tam mieszka?
-To odpowie na kilka pytań- odparła Alea ciągnąc Marlene w stronę wielkich, mosiężnych drzwi, które otworzyły się, gdy tylko dziewczyna położyła na nich dłoń.
-Nie podoba mi się tu- szepnęła Marlene, ściskając rękę przyjaciółki
-Cii- uciszyła ją- Ani słowa- powiedziała cicho, rozglądając się po pomieszczeniu. Przed nią znajdował się mały korytarz, ze starymi, drewnianymi wieszakami na ubrania. Było ciasno i zimno. Gdzieś na prawo znajdowały się drzwi do innych pomieszczeń, ale to nie one przyciągnęły tu Aleę. To wąskie, strome i bardzo stare drewniane schody na strych strzegły tego, po co przyszła. – Idziemy- oznajmiła, wspinając się po schodach, uważając, by nie narobić hałasu i niczego nie zniszczyć
-Zwariowałam, zupełnie zwariowałam- mruczała pod nosem Marlene, ale posłusznie wchodziła za dziewczyną. Stanęły przed ciemnymi drzwiami, które otworzyły się, podobnie jak wejściowe, pod wpływem dotyku. Uchyliły się z cichym skrzypnięciem, co świadczyło o tym, że nie były używane przez długi czas. Weszły do środka, rozglądając się. Pokój był raczej rupieciarnią. Wszędzie walały się stare ubrania, książki, gazety, czy fragmenty mebli. Zaciekawił ją kufer, stojący pod ścianą. Podeszła do niego, ale za nic w świecie nie chciał się otworzyć. Usiadła na zakurzonej podłodze, zastanawiając się, jak uporać się z zamknięciem, Marlene usiadła obok, przeglądając gazetę
-Dziwne-mruczała pod nosem blondynka- Czemu w tej gazecie jest tyle pustych miejsc? Powinny tu być jakieś zdjęcia, czy coś, a tu nic. Piszą jakieś niezrozumiałe brednie. Bez sensu…ej, czytałam to! – Alea wyrwała jej gazetę z rąk, serce zabiło jej mocniej. To on. To ten sam mężczyzna. Widziała go w domu Dracona, w gazecie i na zdjęciu. Tylko czemu Marlene tego nie widzi? To wszystko robi się coraz bardziej dziwne
-Jak otworzyć  ten kufer Marlene?
-Nie mam pojęcia, ma jakiś dziwny zamek, nawet nie ma miejsca na klucz…Alea nie podoba mi się tutaj
-Musimy jakoś go otworzyć, tylko nie mam pojęcia jak…
-Może trzeba powiedzieć wierszyk, albo zaśpiewać piosenkę…
-Tak, z całą pewnością…- nachyliła się do zamknięcia i przejechała palcem po ostrej krawędzi i przez nieuwagę rozcinając sobie skórę. Skrzywiła się lekko i wzięła palec do ust, by nie ubrudzić niczego krwią, która już dążyła skropić metalową przeszkodę. Ku zdziwieniu dziewczyn zamek ustąpił
-Chyba przestraszył się tej piosenki- zakpiła Alea, po czym zaczęła przeglądać zawartość kufra. Niebieskie mundurki szkolne, z wyhaftowaną literką „B” na koszuli. Marlene wzięła do ręki dziwne zwoje pergaminu i zaczęła czytać ich zawartość
-Nie są po angielsku- mruknęła zdziwiona i oddała je ciemnowłosej
-To francuski- oznajmiła Alea
-Znasz?
-Tak…rodzice są bardzo przeczuleni na punkcie edukacji. Ja i moja siostra od dziecka uczyłyśmy się kilku języków- odpowiedziała, przeglądając ksiązki, które się tam znajdują. „ Eliksiry dla zaawansowanych”, „ Podręcznik transmutacji dla zaawansowanych”, „Teoria obrony magicznej” . Spakowała do swojej torby cztery książki, jedną rolkę pergaminu, mundurek i podłużne, zamknięte pudełko, którego zawartości nie znała, ale była pewna, że powinna je zabrać
-Alea…to może do kogoś należeć, nie sądzisz?
-Zobacz- podsunęła jej pod nos książkę do czegoś, co nazywało się starożytne  runy. Pierwsza strona, co jest tam napisane?
- „Runy dla zaawansowanych”
-Niżej
-Własność A. Salarin…och…-Marlne podrapała się po głowie lekko zmieszana
-Chyba jednak to należy do mnie
-Wygląda na to, że wszystko jest twoje. Tylko czemu ktoś to ukrył?
-Muszę się z tym wszystkim zapoznać, na spokojnie, u siebie. Teraz ktoś mógłby nas zobaczyć. –powiedziała Alea, po czym zamknęła kufer i wstała szybko, rozglądając się jeszcze po pokoju. Podeszła do czegoś, co stało w rogu pomieszczenia, przykryte błyszczącą, niebieską zasłoną. Zdjęła ją i kaszląc od kurzu, który wzniósł się w powietrze przyjrzała się swojemu lustrzanemu odbiciu. Otworzyła szeroko oczy i lekko rozchyliła usta, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Obok niej, zamiast Marlene stał wysoki, długowłosy blondyn, patrząc na nią swoimi tajemniczymi oczyma, jednocześnie się uśmiechając. Odskoczyła od lustra jak oparzona, prawie przewracając się o stojące za nią krzesło
-Musimy stąd iść Marlene, jak najszybciej…

Obserwatorzy