Ciemnogranatowe ściany, odgradzające od zła całego świata.
Odgradzające od całego świata. Do ponurego pokoju przez szybę wpadała jasna
poświata księżyca. Gwiazdy układały się w piękne konstelacje. Co takiego jest w
gwiazdach, że zawsze chętnie się je ogląda? Nie ma na świecie osoby, która
patrząc się na nocne niebo, nie przystanęłaby na chwilę, nie zachwyciła się ich
blaskiem, nie poddała się chwili refleksji. Co takiego jest w tych małych,
jasnych punktach, że tak bardzo przyciągają nasz wzrok? Czy to tam znajdują się
wszystkie nasze pragnienia? Czemu kiedy widzimy spadającą gwiazdę wypowiadamy
życzenie? Czy jest w niej coś, co sprawi, że się spełni? Czy to tam znajdują
się wszystkie nasze nadzieje? Patrząc w te przestrzeń nad nami, zawsze snujemy
plany dotyczące przyszłości. A one zawsze nas wysłuchają. Coś w gwiazdach
sprawia, że wydają się być tak blisko, na wyciągnięcie ręki, a są tak
niedostępne. Towarzyszą nam przez cały czas, a nie możemy ich mieć. Jak
ona. Mimo tego, że była przy nim, że
kiedy tylko zapragnął mógł na nią spojrzeć, podziwiać, myśleć, że należy do
niego. Ale ona nie jest niczyją własnością. Jest tylko dla siebie. Pozwala, by
dookoła niej gromadzili się ludzie, ale kiedy za bardzo się zbliżą, boleśnie
rani i odchodzi. Zupełnie sama. Dracon westchnął głęboko i przeczesał dłonią
jasne włosy. Usiadł na kremowej kanapie w średniej wielkości salonie. Mimo
bogatego wystroju, rzeźbionych kredensów, wielkich szaf z pięknymi ornamentami,
cudownie haftowanego dywanu, pomieszczenie było zupełnie puste. Bez życia.
Wyciągnął się wygodnie na kanapie i zamknął oczy. Znajdował się w jednej z
posiadłości Malfoyów w Szkocji. Chciał odpocząć. Uciec? Draco Malfoy nie ucieka. Zazwyczaj. Chciał tylko odpocząć,
wszystko sobie poukładać, przemyśleć. Zastanowić się nad tym, co właściwie chce
robić. Coraz częściej zastanawiał się nad powrotem do świata magii. Za bardzo
to kochał, by na zawsze się z tym pożegnać. Teraz w mugolskiej społeczności
praktycznie nic go nie trzyma. A oni? Z przyjaciółmi mógłby się nadal spotykać. W
końcu dzięki teleportacji może znaleźć się w dowolnym miejscu w chwilę. To
zabawne, jak bardzo zmienił się jego światopogląd. Ucząc się w Hogwarcie nigdy
nawet by nie pomyślał, że może dojść do tego, iż będzie mieszkał wśród mugoli,
a nawet się z nimi zaprzyjaźni. A ona? Teraz zupełnie nic go tu nie
trzyma. Chwile spokoju, których tak potrzebował przerwało stukanie w szybę.
Podszedł do okna i ledwo dostrzegł w ciemności małego ptaka siedzącego na
parapecie. Zdziwiony wpuścił go do środka. Mała, szara sówka okrążyła salon i
opadła delikatnie na oparcie krzesła. Gdy do niej podszedł, wystawiła w jego
kierunku nóżkę, do której przywiązany był list. Delikatnie rozwiązał sznurek i
wciąż niepewnie patrząc na ptaka rozwinął kawałek pergaminu.
„ Dobrze wiesz, że
przede mną się nie ukryjesz. Queter
znajdzie każdego. Spokojnie, nie wydam Cię.
Chociaż powinnam. Jesteś tu potrzebny. Bardzo.
A.”
Draco uśmiechnął się pod nosem, po czym zmiął w dłoni papier
i wrzucił go do kominka, który po chwili podpalił za pomocą różdżki. Popatrzył
na sówkę, która skuliła się, przestraszona. Ponownie do niej podszedł i
pogłaskał delikatnie po małej główce
-Nie tym razem Queter. Już nie jestem na każde jej zawołanie.-
szepnął tak przekonującym głosem, że prawie sam w to uwierzył.
A co robiła autorka listu kilkanaście dni później? Poza tym,
że toczyła ze sobą największą walkę w całym jej życiu, siedziała przy jednym ze
stolików w „Gist”. Przeglądała stosy papierów, załamując ręce widząc błędy w
rachunkach. Zamknęła zeszyty i z ciężkim westchnięciem opadła na oparcie
krzesła. Jej ręce odruchowo powędrowały w stronę twarzy, by przetrzeć zmęczone
oczy, ale w porę zorientowała się, że ma na sobie sporą ilość makijażu, co
mogłoby dac mało estetyczny efekt. Zebrała swoje długie, ciemne włosy i
związała je wysoko na głowie, by nie opadały jej na twarz. Lustrowała ciemnymi,
przymrużonymi oczyma wnętrze klubu. Był wieczór, więc pojawiało się coraz
więcej ludzi. Dookoła robiło się tłoczno, barmani prześcigali się w wydawaniu
zamówień. A ona siedziała w samym środku całego zamieszania i kompletnie nie
wiedziała co robić. Nie wiedziała jak ma ściągnąć na miejsce Dracona.
Dowiedziała się gdzie przebywa, ale co z tego, skoro każdą jej wiadomość
lekceważył? Nie pamiętała już, ile ich wysłała. Pięć, Osiem? Za dużo. Powinien
wrócić po pierwszej, albo trzeciej, skoro każda z nich zawierała praktycznie te
samą treść, oznaczało, że jest prawdziwa. Powinien wrócić, kiedy dowiedział
się, że go znalazła i że Marlene go potrzebuje. Ona go potrzebuje. W końcu byli
sobie bardzo bliscy. Łączyło ich dużo, chociaż nawet nie zdawali sobie z tego
sprawy. Wspólnie spędzony czas sprawił, że byli sobie potrzebni. Byli…więc
czemu go tu nie m? Usłyszała dźwięk tłuczonego szkła. Spojrzała w stronę baru i
zobaczyła tylko, jak zarumieniony na twarzy Ethan chowa się za blatem.
Uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała, na kogo chłopak tak reagował. Odwróciła
się do drzwi, gdzie stała śliczna długowłosa dziewczyna. Mierzyła surowym
wzrokiem ludzi w klubie, szukając jednej, konkretnej osoby. Zawiesiła wzrok na
barze, ale gdy nie zobaczyła tam tego, kogo szukała, wróciła do lustrowania
stolików. Uśmiechnęła się tryumfalnie, gdy znalazła tego, do kogo przyszła.
Spokojnym, pełnym gracji krokiem przeszła między tłumem ludzi, rytmicznie
stukając obcasami i zabierając ze sobą tęskne spojrzenia męskiej części
zgromadzonej w klubie. Niespiesznie zajęła wolne krzesło i przywitała się
przyjaznym uśmiechem
-Nadal nic, prawda? – zapytała, chociaż odpowiedz była
oczywista
-Nic, zero jakiegokolwiek odzewu, Queter tylko się
denerwuje, bo myśli, że nie wypełnia zadania…
-Chyba powinnyśmy dać sobie z tym spokój.- powiedziała cicho
-Nic z tego Alea, on musi tu wrócić…
-Ann, to już nie ma sensu. On tu nie wróci, nie ma po co…
-Wróci. Nie wiem kiedy, ale wróci. Musimy znaleźć inny
sposób.
-Nie ma innego sposobu. Jeżeli nie zadziałało nawet to, że
Marlene ma kłopoty, nic nie zadziała.
-Coś wymyślę. Obiecałam wam to.- Ann zamyśliła się przez
chwile, po czym pstryknęła palcami, bo doznała nagłego olśnienia- Przecież
chciałaś mi coś powiedzieć, tak ważnego, że przyszłaś już dwa dni po umówionym
terminie.- spojrzała znacząco na dziewczynę
-Och, myślisz, że to wszystko jest takie proste…
-Przecież można…
-Posłuchaj.- przerwała jej Alea- Chodzi o to…że ostatnio
przypomniałam sobie trochę rzeczy
-Jak bardzo ostatnio? -spytała patrząc na nią
podejrzliwie
-Kilka wizji miałam parę miesięcy temu, ale kilka dni temu
się powtórzyły, bardziej wyraźne, miały więcej szczegółów, jestem prawie w stu
procentach pewna, że to się wydarzyło.
-Dobra, co w nich było?
-Właśnie chodzi o to...że ty.- powiedziała Alea spokojnym
głosem, ale pod stołem nerwowo zaciskała pięści
-Słucham? – spytała Ann prawie krztusząc się swoją wodą
-Spodziewałam się, że tak zareagujesz. Nadal utrzymujesz
wersje, że mnie nie znasz, tak?
-Alea…bo ja cię nie znam, poznałyśmy się niedawno, jak
wróciłaś z Wilmslow. Nigdy wcześnie Cię nie widziałam, pamiętałabym Cię.
-Jesteś z Francji, prawda?
-Co to ma do rzeczy?- spytała Ann, zupełnie zbita z tropu
-Jesteś?- powtórzyła pytanie Alea
-Tak, ale…skąd wiesz, nie mówiłam o tym nikomu.
-Chodziłaś tam do szkoły?- dziewczyna przytaknęła- Ile lat?
- Poszłam do szkoły kiedy miałam osiem, skończyłam dziesięć
lat później.
-Po szkole przyjechałaś tutaj?
-Tak, właściwie przerwałam naukę i tu przyjechałam, wróciłam
po jakimś czasie dokończyć rok i napisać egzaminy.
-Po co tu przyjechałaś?
-Miałyśmy rozmawiać o mnie, czy o Tobie? – spytała
zdenerwowana
-Ann, odpowiedz, to ważne.
-Musiałam komuś pomóc, moja kuzynka mnie o to prosiła.
-Walczyłaś w Bitwie, prawda?
-Co…skąd…o czym ty mówisz?- spytała przestraszona
-Wiem to z wizji Annabell.
-Ty mówisz poważnie…- powiedziała niedowierzając- Nikt tutaj
nie zna mojego pełnego imienia, ale…Alea o co tutaj chodzi?
-Mam pewne podejrzenia…właściwie to prawie pewne. Myślę, że
chodziłyśmy razem do szkoły.
-Przestań.- prychnęła dziewczyna- To idiotycznie. Słuchaj
Alea, nie wiem o co ci chodzi, ale to niej jest zabawne.
-To nie ma być zabawne Bell, musisz mi uwierzyć.
-Niby czemu? Pojawiasz się znikąd i usiłujesz mi wmówić, że
chodziłyśmy razem do szkoły, że długo się znamy. To niemożliwe. Nie znam cię.
Do mojej szkoły nie chodzili zwykli ludzie, nikt nie mógł od tak tam sobie wejść, to była szkoła…
-Dla osób z magicznymi zdolnościami.- dokończyła spokojnie
Alea, a po chwili uśmiechnęła się lekko, gdy zobaczyła jakiego szoku doznała
jej znajoma
-Alea…skąd…- dziewczyna nie potrafiła wykrztusić z siebie
słowa
-Wizje- odparła krótko
-Dobra…- Ann wypuściła powietrze ze świstem i kiwała głową
niedowierzając- Zakładając, czysto teoretycznie, że te wizje są prawdziwe, jak
wytłumaczysz to, że cię nie pamiętam?
-Dokładnie tak, jak tłumaczę swój zanik pamięci.
-Tylko, że ja nie miałam żadnego wypadku.
-Nie ma dowodów na to, że ja jakiś miałam. To, że ktoś tak
powiedział, nie oznacza, że tak było.
-Coś sugerujesz?- Alea pokiwała twierdząco głową i
odpowiedziała
-Ktoś bardzo chciał, żebym o czymś zapomniała. To musiało
być ważne, skoro najprawdopodobniej usunięto wszystkie ślady i wspomnienia
ludzi, którzy mnie znali w tamtym czasie.
-Czyli też musiałam tym
wiedzieć.- powiedziała cicho, wyraźnie akcentując przedostatnie słowo
-Na to wygląda, musimy się dowiedzieć, co to jest, kto to
zrobił i jaki miał w tym cel.
-Postaram się czegoś dowiedzieć od Heleny, mojej kuzynki.
Zawsze dużo wiedziała o tym, co się dzieje w czarodziejskiej społeczności, może
wie coś o tobie, wyślę jej sowę, jak tylko wrócę do domu.
-Świetnie, bardzo ci dziękuję i nie wiem, jak się odwdzięczę.
-Wygląda na to, że i ja na tym skorzystam. Nie podoba mi
się, że ktoś coś majstrował z moją pamięcią. Opowiedz mi o tej wizji, może coś
skojarzę.
-Jasne, ale może nie tutaj. Nie chciałabym, żeby ktoś coś
usłyszał.
-Mieszkam w domu na końcu ulicy, tam będziemy mogły
spokojnie porozmawiać, może zobaczysz coś znajomego, mam tam sporo rzeczy ze
szkoły.
-Jasne, możesz wyjść już teraz?
-Tak, Ethan będzie miał wszystko pod kontrolą, oby.- odparła Ann, patrząc z troską na Ethana, który
robił co mógł, by wydawać wszystkie zamówienia i stłuc przy tym jak najmniej
szklanek
-Da sobie radę.- stwierdziła Alea, zapinając płaszcz i
kierując się w stronę drzwi, jednocześnie machając chłopakowi. Kiedy wyszły na
zewnątrz, ogarnęło je mroźne, styczniowe powietrze. Śniegu na ulicach już praktycznie
nie było, jednak temperatura wciąż nie zachęcała do przebywania na zewnątrz, o
czym doskonale świadczyły pustki na ulicach, co w Londynie jest jednak
rzadkością. Ann rozejrzała się dookoła, a gdy nie zauważyła nikogo przy nich,
zaczęła mówić
-No dalej, mów, co widziałaś.
-Wychodziłam z lekcji, stałam przy jakiś kotłach, coś
mieszałam, dodawałam
-Eliksiry?- przerwała jej ciemnowłosa
-Chyba tak, wyszłam przez szkołę. To był spory, kamienny
budynek. Przypominał stary pałac. Otaczał go wielki, elegancji ogród, park,
wszystko bardzo zadbane. Siedziałyśmy na jednej z ławek, rozmawiałyśmy o kimś,
kogo nazwałaś „ Sama Wiesz Kto”, o Hogwarcie, o ich uczniach, bardzo ich
broniłaś, mówiłaś, że wiesz jaki jest mój stosunek do nich, bo wiesz kim jest
moja rodzina. Podsłuchałyśmy rozmowę nauczycieli, mówili, że nie możemy się
dowiedzieć, że wrócił. O kogo chodziło? Kto wtedy wrócił?
-Lord Voldemort- mimo tylu lat, to nadal z trudem
przechodziło przez gardło- Najpotężniejszy i najgroźniejszy z czarodziejów,
chciał wyczyścić naszą społeczność. Pragnął śmierci wszystkich, którzy nie byli
czystokrwiści
-Z tego co mówiłam, wynikało, że mnie to nie interesowało,
czemu?
-Jeżeli to było w tym czasie, kiedy On wrócił, musiałaś być
młoda, nie zdawałaś, sobie sprawy z zagrożenia.
-Miałam czternaście lat.
-Sama widzisz, w tym wieku nie myśli się o wojnie.
-Byłaś tylko trzy lata starsza Ann., a doskonale wiedziałaś,
co chcesz zrobić. Jestem pewna, że było coś jeszcze. Coś związanego z moją
rodziną.
-Nie jestem w stanie ci na to odpowiedzieć, zwyczajnie tego
nie pamiętam. Ale coś wymyślimy…coś się stało?- spytała zdziwiona, bo Alea
nagle się zatrzymała
-Nosisz przy sobie różdżkę?
-Nie…tutaj nie. A powinnam?
-Raczej tak. Nie jesteśmy same- odparła, rozglądając się
dookoła
-O czym ty mówisz, nikogo tu nie ma.
-Jest i nie ma przyjaznych zamiarów...