niedziela, 17 sierpnia 2014

46. Go away

Dracon Malfoy siedział na krześle przy swoim biurku. Z grymasem odkładał każdy rysunek Alei,wyciągnięty spomiędzy swoich książek i dokumentów. Rzeczy dziewczyny walały się dosłownie wszędzie. Draco odniósł wręcz wrażenie, że przejęła ona całe jego mieszkanie. Co chwila potykał się o jej ubrania rzucone na podłogę. Znajdował szkice pod łóżkiem, na blacie kuchennym były pozostałości po ziołach, a w szafce ubywało naczyń, kiedy zbyt się zdenerwowała i coś przypadkiem się roztrzaskało. Radziła sobie coraz lepiej, ale moc ją przerastała. Clawten bardzo dosadnie uświadomił go, że ta niepozorna, kapryśna dziewczyna jest tykającą bombą. Wystarczy jedno, nieodpowiednie słowo i stanie się nie do opanowania. Z jednej strony to przydatne, przez takie wybuchy może się świetnie bronić. Jednak z drugiej, jeśli straci nad sobą kontrolę w nieodpowiednim momencie, strach pomyśleć jakich zniszczeń może dokonać. Jeśli wpadnie w szał, jedynie moc Clawtena może ją powstrzymać. Jako jedyny jest silniejszy. Być może ich wspólna wyprawa nauczy ją opanowania i pokory. Podczas jednego ze wspólnie spędzanych wieczorów w zamku padło bardzo ważne pytanie. Gdzie są ich rodzice? Czy w ogóle żyją? Od tylu lat nikt nie miał od nich wiadomości. Sam Claw przeszukał wszystkie znane mu posiadłości, by znaleźć chociaż ślad ich obecności. Na nic. Jakby zapadli się pod ziemię. By upewnić się, że nie zapadli się pod nią dosłownie, postanowili wybrać się do Viata Pădure. Jest to miejsce niemal święte dla Salarinów. Nikt poza nimi nie zna jego lokalizacji, nikt inny by tam nie trafił. Ponoć jest to magiczne miejsce, ale co takiego tam się znajduje, wiedzą tylko oni. Obawiał się tego, że rodzeństwo uda się tam samo. Ich relacje nie poprawiły się na tyle, by mogli w spokoju wspólnie przebywać, a co dopiero być zdanym tylko na siebie. Chociaż przestali rzucać w siebie urokami, a okiennice coraz częściej pozostają nienaruszone podczas ich sprzeczek nadal uważał, że nie był to dobry pomysł. Trip, albo Chester powinni z nimi polecieć. Sam chętnie by to zrobił, by mieć ich na oku, gdyby nie ostatnio panujące kontakty z Aleą. Przed ich podróżą wrócili na kilka dni do Londynu. Głównie po to, by sprawdzić co z Marlene, ale Alea uparła się, że musi spotkać się z Livią i Mattem. Od tego spotkania było inaczej, Chodziła rozkojarzona, praktycznie nie słuchała o czym do niej mówił, a gdy pytał o co chodzi zbywała go, tłumacząc się stresem przed podróżą z bratem. Było coś jeszcze. Czuła się nieswojo. Często widział, jak spłoszona odwracała od czegoś wzrok, jak nerwowo zaciskała pięści, mówiła coś pod nosem. Odejdź.  Odwracała się gwałtownie na każdy ruch, czy cień. On też czuł się dziwnie. Czuł czyjąś obecność w mieszkaniu. Czasem miał wrażenie, że widzi kogoś w odbiciu lustra, albo jak coś przemieszcza się po pokojach. Nie czuł strachu. Zazwyczaj z czyjąś obecnością wiąże się napięcie. On tego nie czuł. Był zupełnie spokojny. Zniszczysz go. Miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Ale tak jakby ta obecność nie była zła. Odłożył wszystkie rysunki na brzeg biurka, gdzie powinny znajdować się od początku ich powstania. Nie zwracał uwagi na to, co na ich było. Zbyt duży natłok informacji stał się przytłaczający, dlatego starał się od tego odciąć. Usłyszał ruch za sobą i gwałtownie się odwrócił, ale cokolwiek tam było, zdążyło uciec. Zastanawiał się, czy ktoś faktycznie jest w jego domu, czy tylko chce, by tak było. Zbliżały się urodziny Leaili. Wciąż za nią tęsknił. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek przestanie, ale to chyba nie było możliwe. Za bardzo ją kochał. Alea pojawiła się w jego życiu, ale nie zastąpi Leaili. Trip wspominał kiedyś o matce Alei. Powiedział, że miała niesamowitą moc. W dziwnych, nikomu nieznanych wierzeniach była kimś w rodzaju kapłanki. A kapłani potrafią być w dwóch światach jednocześnie. Są przejściem, między światem żywych, a umarłych. A skoro potrafią przeprowadzić ludzi na jedną stronę, to czemu nie na drugą? Kiedy Draco spytał, czy Niobe faktycznie potrafiła sprowadzać ludzi do świata żywych, on tylko się zaśmiał i stwierdził, że gdyby to było możliwe i Alea potrafiłaby kontaktować się z tamtym światem, a do tej pory nie zauważył u niej nocnych pogaduszek z duchami. Zdawał sobie sprawę z tego, że to nie jest możliwe. W końcu nikt nie może być panem życia i śmierci, jednak nie mógł przestać o tym myśleć. Kiedy przypadkiem wspomniał o tym Alei, odparła, że gdyby to było możliwe i nieszkodliwe, ożywiłaby wszystkich, którzy odeszli zbyt wcześnie. Wszystkich. Więc też Leailę. Co by było, gdyby Alea mogła ją sprowadzić? Poprosiłby o to? A może sama by się domyśliła. Czy byłaby świadoma, że gdyby była taka możliwość, bez zastanowienia wybrałby Leailę, nie zważając na konsekwencje? Może wiedziała i to dlatego, ukrywała przed nim tę moc. Szybko odgonił od siebie tę myśl. Alea może nie miała najbardziej szlachetnego serca z osób, które znał, ale nie zrobiłaby mu tego. Doprawdy? Nie odebrałaby mu szansy, na szczęście. Znowu ruch. Teraz gdzieś za drzwiami. Wiedział, że mu się nie wydawało. Poszedł do salonu, gdzie wydawało mu się, że skierowała się postać. Trzymał przed sobą różdżkę, był całkowicie gotowy, by w razie czego zaatakować. Jednak to, co zobaczył sprawiło, że zupełnie wmurowało go w ziemię. Opuścił rękę wzdłuż tułowia i wpatrywał się w jedno miejsce. Myślał, że zupełnie zwariował, ale wszystko było zbyt realne, by tylko mu się zdawało. 
-Jak się tu znalazłaś?- spytał drżącym głosem, ale w odpowiedzi otrzymał tylko przepraszający uśmiech. 
-Wróciłaś?- spytał ponownie. Dziewczyna przecząco pokręciła głową. Widział w jej oczach smutek. Ogromny smutek i tęsknotę. Patrzyła na niego z taką samą miłością i czułością jak zawsze.Wyciągnęła do niego bezradnie dłoń, jakby chciała go chwycić, ale po chwili ją opuściła. Orientując się, że to nie jest możliwe.
 - Możesz wrócić?- przytaknęła. -Jak?- wskazała na stos ksiąg rozrzuconych na stole. Ksiąg Alei. Nigdy ich nie przeglądał. Mówiła, że są po francusku i i tak ich nie zrozumie. Podszedł do nich i położył dłoń na pierwszej, ale brunetka zaprzeczyła ruchem głowy. Kiedy dotknął następnej, uśmiechnęła się. Zaczął przeglądać strony, dałby sobie odebrać różdżkę, że spuścił wzrok na kilka sekund, ale kiedy podniósł głowę, dziewczyny nie było. Nagle zrobiło się przeraźliwie zimno, a firanki zafalowały, mimo zamkniętych okien.  Pomyślał, że zupełnie postradał zmysły, ale postanowił przejrzeć księgę. Faktycznie nic z niej nie rozumiał, jeden z wielu podręczników ze szkoły. Jednak pojawiło się kilka stron, które go zaintrygowały. Były to małe kartki, zapisane ręcznie. W zupełnie nie znanym mu języku. Niektóre symbole przypominały starożytne runy. Nie potrafił ich czytać, ale było to coś podobnego do ich, nieco zmodyfikowane. Były też rysunki. Nieskończone. Przedstawiające dłoń, wynurzającą się w wody. Łapę z dużymi pazurami. Kły. Duże kły, z całą pewnością jakiegoś zwierzęcia. Miał trochę czasu do powrotu Alei, więc postanowił dowiedzieć się, co znajduje się a tych kartkach. Był niemal pewny, że Salarin go okłamała. Nie wiedział tylko czemu i w jakim stopniu.  


-Wiesz, myślę, że bardzo ułatwiłabyś nam zadanie, gdybyś się tak nie wlekła, chociaż twoje tempo można nazwać raczej toczeniem się. Pod górę. Bardzo stromą górę. Czy ty w ogóle się poruszasz?- ironizował, lekko wyprowadzony z równowagi Claw. 
-Może po prostu osłaniam tyły? Na każdej misji tak się robi. Ktoś toruje drogę, a ktoś pilnuje tyłu, a kiedy coś atakuje tego pierwszego, ucieka.  Nie oglądasz filmów? - przewróciła oczami, opierając się o drzewo. - Możemy zrobić przerwę? Zmęczyłam się. 
-Przecież robiliśmy niedawno.
-Tak, cztery godziny temu, kiedy wreszcie przyznałeś, że jednak prawdopodobnie nie idziemy w dobrym kierunku. - warknęła, ciężko opadając na ziemię. 
-Przepraszam, że nie jestem pewien gdzie iść w lesie, który kończy się chyba na Alasce. Dodam tylko, że nigdy tam nie byłem. Właściwie nawet nie wiemy, czy coś takiego istnieje. 
-Chcesz mi powiedzieć, że od kilku godzin błądzimy po lesie, szukając miejsca, które może istnieć tylko w legendach? Nie, jak dla mnie świetnie. Całe życie marzyłam o tym, żeby chodzić i podziwiać krzaki i drzewa, które, do cholery wyglądają identycznie! 
-Właśnie, więc nie dziw się, że się zgubiliśmy.
-O nie mój kochany, jedyny i wcale nie denerwujący braciszku. To ty się zgubiłeś, bo jak sam powtarzasz co chwilę, to ty prowadzisz, bo ja się nie znam. 
-Bo kobiety nie mają pojęcia o tym, jak zachowywać się w terenie. Zawsze mężczyzna odpowiada za mapę, kompas, wytyczanie ścieżek, planowanie. A wy co robicie poza gadaniem?
-Myślimy. 
-To czemu tego nie robisz? 
-Masz szczęście, że nie chce mi się wypowiedzieć żadnego zaklęcia. Gwarantuję, że byłoby bolesne. - Alea zmrużyła gniewnie oczy, patrząc do góry na brata. 
-Miałbym szczęście, gdybyś po prostu przestała się odzywać.
-A kilka tygodni temu błagałeś, żebym zaczęła z tobą rozmawiać. Claw, nie mam ochoty na bycie obiektem twoich wewnętrznych kłótni. Uporaj się z tym i dopiero wtedy do mnie mów. 
-Nie wiem co mną kierowało, kiedy zacząłem cię szukać, ale zdecydowanie byłem niepoczytalny. - stwierdził, patrząc z rezygnacją na siostrę, która zachowywała się jak marudna kilkulatka. 
-Gdzie się podziała twoja chęć do ocieplania naszych kontaktów, drogi bracie?- spytała przesadnie miłym głosem.
-Została pogrzebana żywcem na początku lasu, kiedy zaczęłaś mówić. 
-Ranisz.- skomentowała beznamiętnie i niezgrabnie podniosła się z ziemi, otrzepując pelerynę z liści. - To naprawdę bez sensu, że jako jedni z najpotężniejszych czarowników musimy poruszać się o własnych nogach. Jest przecież tyle możliwości transportu.
-Oczywiście pamiętasz o tym, że aura lasu nie sprzyja czarom i żadne magiczne stworzenia spoza granicy tutaj nie wejdą? 
-Oczywiście, że o tym pamiętam. Ruszajmy dalej, może w końcu trafimy.- odparła, po czym zaczęła iść przed siebie, nie oglądając się.
-Alea!- zawołał za nią Clawten
-Czego znowu chcesz? - odwróciła się zniecierpliwiona. Była zmęczona i chciała jak najszybciej  dotrzeć na miejsce. 
-Nie w tę stronę- posłał jej promienny uśmiech, wskazując prawidłowy kierunek. Alea zacisnęła ze zdenerwowania szczękę i szybko go mijając, rzuciła :
-Tylko cie sprawdzałam.- na co Clawten zaśmiał się pod nosem i ruszył za nią. Pozwolił jej prowadzić, widząc, że trzyma się kierunku. Szedł w bezpiecznej odległości, by nie dostać kawałkiem gałęzi, dlatego nie zrozumiał, kiedy Alea spytała:
-Czujesz to?
- Co mam czuć?- zapytał podchodząc bliżej
-Mam wrażenie, że jesteśmy na miejscu- powiedziała cicho, robiąc ostrożnie krok w przód. Clawten zrównał się z nią i przytaknął kiwnięciem głowy. Ziemia była jakby innego koloru, była czymś w rodzaju granicy. Początkowo drzewa nie różniły się od tych z wcześniejszej części lasu. Nagle jednak uderzyła w nich siła, bijąca z pni drzew. Zupełnie obumarłych drzew. Tam gdzie stali, konarów było najwięcej, od każdego z nich biła moc. Ale ta moc była...martwa. Spojrzeli na siebie i powoli szli do przodu. Znaleźli to miejsce. Właśnie znajdują się w Viata Pădure. Świętym miejscu dla Salarinów, gdzie każdemu z członków rodu odpowiadało jedno, potężne drzewo. Drzewo rosło razem z danym czarownikiem. Umierało razem z nim, ale nic nie było w stanie go zniszczyć. Alea rozglądała się dookoła, była przytłoczona tym miejscem. Ciężko było jej oddychać. Każdy kolejny wdech wiele ją kosztował. Musiała przytrzymywać się drzew, by nie upaść, ale każdy kontakt z korą był dla niej bolesny. Jakby wszystko chciało jej pokazać, że nie powinno jej tutaj być. Claw nie zwracał na nią uwagi, szedł przodem pochłonięty mocą. On czuł się tam doskonale. Czuł w sobie ciepło, energię. Odwrócił się, kiedy usłyszał za sobą hałas. Zobaczył, że Alea podpiera się o ziemię, klęcząc. Podbiegł do niej i podniósł jej głowę do góry. Ciężko oddychała, a kosmyki włosów przyklejały się do spoconych policzków. 
-Co się dzieje?- spytał przestraszony. Alea próbowała coś odpowiedzieć, ale głos ugrzązł jej w gardle. Ręce się pod nią załamywały, każda chwila przy martwych drzewach zabierała jej siły. Nie myśląc dłużej wziął ją na ręce i ruszył niemal biegiem przed siebie. Minął dziesiątki, może setki martwych drzew, by dotrzeć do tych, których poszukiwali. Zaleźli te cztery drzewa, a których im zależało. Położył ją ostrożnie pod najmniejszym z nich, cierpliwie czekając, aż odzyska siły.
-Co to było?- zapytała słabym głosem. 
-Przodkowie. Nie są zadowoleni z twojej obecności.
-Myślałam, że chociaż rodzina mnie poprze- odparła, posyłając mu zbolały uśmiech. 
-Nie spodziewałem się aż takiej reakcji. Nawet po nich. Coś musi im bardzo w tobie nie odpowiadać. 
-Ale tutaj już jest lepiej. Myślisz, że ci ostatni mnie lubili? 
-Ciężko stwierdzić, ale myślę, że są miej radykalni niż ci, sprzed kilku stuleci. Zaleźliśmy je. Wiesz o tym?
-Jeszcze nie oślepłam. Nie wiem, czy mam się cieszyć, czy nie.
-Rodzice żyją.
-Ale ich przy nas nie ma. Coś musiało się stać, że zniknęli i jeszcze się nie pojawili. 
-Może mają powód?
-Który rodzic znika na kilka lat i nie wraca nawet wtedy, gdy jego dzieci są w śmiertelnym niebezpieczeństwie? 
-Może właśnie to jest ten powód- odparł Claw- Może ich tu nie ma, bo wiedzą, że ich obecność tylko pogorszyłaby sytuację. 
-Może...mam nadzieję, ze masz rację, ale jest jeszcze jedna rzecz, która mnie niepokoi. Spójrz na moje drzewo. Było podpalone. 
-Myślisz, że ktoś chciał cię w te sposób zabić? Przecież to nie jest możliwe. 
-Myślę, że ktoś chciał w ten sposób ukryć to, że żyję. Pytanie tylko, kto to był i czy to ta sama osoba, która usunęła mi pamięć.  
-Jeśli to ktoś inny, to chyba masz więcej wrogów, niż ci się wydawało. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że te osoby w końcu połączą siły i uderzą w nas wszystkich. 
-Uderzą od środka, prawda? 
-Już zaczęli eliminować przeszkody. Przetrwają najsilniejsi, a wśród nich jest zdrajca. 
-Czyli pomagamy przeżyć temu, kto chce nas wykończyć? Kto by pomyślał, że Salarini dadzą się tak podejść. - westchnęła zrezygnowana. 
-Nie poddawaj się tak łatwo siostrzyczko. Mamy coś, o czym inni boją się pomyśleć.- uśmiechnął się do niej przebiegle. - Mamy moc o której nikomu się nie śniło, a jeśli będziemy trzymać się razem, będziemy nie do pokonania, rozumiesz? 
Rozumiała. Wiedziała, że jedyną szansą na przeżycie będzie współpraca z jej bratem. Tylko on może jej pomóc w odkrywaniu mocy. Wiedziała, że nie może zaufać mu w stu procentach. Nie zrobiłaby tego. To co jej zrobił siedziało w niej zbyt głęboko. Ale przyszedł czas na schowanie dumy i urazów. Zbliżała się wojna. Trzeba było zawrzeć z kimś sojusz. A z kim, jeśli nie z rodziną? 


Młody Malfoy chodził od ściany do ściany. Dostał od Alei kurka  z informacją, że podróż się udała. Ich rodzice żyją, a ona pojawi się w mieszkaniu na wieczór, ponieważ ma mu coś ważnego do przekazania, co jest za długie na wiadomość. Starał się być spokojny, ale nie potrafił. Okłamywała go, przez cały ten czas go okłamywała. Tylko czemu? Czy faktycznie była aż taką egoistką? Czy miała w tym swój cel? Jak mogła być tak bezduszna, że zataiła przed nim informacje, że może pomóc wrócić Leaili. Mógłby wrócić David, Vincent, Adam. Czy to nie były osoby, które odeszły zbyt wcześnie? Usiadł na skraju łóżka i przetarł twarz dłońmi, by po chwili ją tam ukryć. Był zły, rozżalony, rozczarowany. Nie spodziewał się tego po Alei. Wszystkiego, ale nie tego, że celowo zrobi coś, co w niego uderzy. Chociaż właściwie co on o niej wiedział. Zupełnie nic. Przez chwilę myślał, że byli sobie bliscy, że kiedyś im się ułoży. Teraz wiedział, że to było niemożliwe. Alei nie zależało na jego szczęściu. Ją obchodziła tylko jej osoba. Usłyszał przekręcany klucz w zamku. Otwierające, a po chwili zamykające się drzwi. Słyszał wołanie dziewczyny i stukot jej obcasów, kiedy szła do pokoju. Mimo to, nie zmienił swojej pozycji. Bał się, że minimalny ruch spowoduje, że wybuchnie. 
-Wołałam cię, nie słyszałeś?- spytała pogodnym głosem, ale kiedy nie zauważyła jakiejkolwiek reakcji, spoważniała. - Draco, coś się stało? - podniósł na nią przekrwione oczy, a następnie spojrzał w stronę leżących na biurku kartek. Zdezorientowana podeszła, a z każdym krokiem, kiedy litery stawały się coraz większe, a rysunki coraz bardziej wyraźne, ona bladła. -Skąd to masz?- spytała siląc się na spokój.
-Dostałem pewne wskazówki, że możesz nie być ze mną do końca szczera- odparł beznamiętnie, nadal na nią  nie patrząc.
-Od kogo?
-Nie sądzisz, że to ja powinienem zadawać pytania?- zapytał, patrząc w jej oczy. Przestraszyła się, dawno nie widziała w jego spojrzeniu takiego chłodu. Wolała go nie drażnić.
-Co chcesz wiedzieć?
-Może to, dlaczego przez cały ten czas mnie okłamywałaś? Dlaczego niemal każdego dnia śmiałaś mi się w twarz?!- podniósł głos, gwałtownie wstając  i stając na przeciwko niej. 
-Draco to nie tak...-próbowała mu przerwać
-A jak?!  Codziennie patrzyłaś, jak bardzo męczę się ze świadomością, że chłopaki i moja dziewczyna nie żyją. Widziałaś jak bardzo nie mogę sobie z tym poradzić i jak za nimi tęsknie. Pocieszałaś mnie, mówiąc, że to i tak niczego nie zmieni, że nie cofniemy czasu, a ty mogłaś po prostu pomóc im wrócić. Czemu tego nie zrobiłaś?
-Nie mogłam...
-Mogłaś. Dobrze wiemy, że mogłaś. Odkryłaś to niedawno, więc wszystko pamiętasz.
-Nie zrozumiesz-próbowała się bronić, mając łzy w oczach, kiedy Draco niemal się na nią rzucił.
-Masz racje, nie zrozumiem. Nie wiem, czemu to przede mną ukrywałaś. Bałaś się, ze cię zostawię?
-To nie o to chodziło.
-A o co?!- krzyknął, ściskając jej ramiona. 
-Nie mogę- wyszeptała, pozwalając łzom płynąc po twarzy.
-Czego nie możesz? Teraz nagle nie możesz mówić? Jakoś wcześniej sobie radziłaś mówiąc te wszystkie podnoszące na duchu monologi. Do cholery Alea, jeśli potrafisz ich przywrócić to po prostu to zrób. Wtedy zapomnimy o całej sprawie!- wrzasnął i odsunął się od niej, widząc, że cała się trzęsła.
-Nie- powiedziała ledwo słyszalnie
-Słucham?- Draco miał nadzieje, że się przesłyszał.
-Nie zrobię tego- rzekła już pewniej.- Owszem mam taką moc, mogłabym to zrobić, ale tego nie zrobię. Nie przywrócę nikogo. Ani Davida, ani Vicenta, ani Adama, ani twojej Leaili. A wiesz czemu? Bo to nas zniszczy, to nas wszystkich zniszczy.- uniosła głos, nadal jednak płacząc.
-To ty nas niszczysz, robiąc wszystko pod siebie! Nie potrafisz znieść myśli, że ktoś może być szczęśliwy bez twojej obecności, bez twojego udziału. Nie zawsze będziesz najważniejsza, pogódź się z tym. Dam ci jeszcze czas, na przemyślenie tego i...
-Powiedziałam, że tego nie zrobię!- krzyknęła- Kto jest martwy, ma zostać martwy, taka jest kolej rzeczy i nic z tym nie zrobisz, rozumiesz? Oni już nie żyją. Nie ma ich tu. 
-Leaila jest. Wróciła.
-Wrócił kawałek jej osoby. Zrozum, jej już nie ma. Jest tylko błąkająca się dusza, która nie może znaleźć spokoju, bo wciąż roztrząsasz jej śmierć i jest tylko jej gnijące ciało. Nie ma już twojej Leaili! Kiedy to zrozumiesz? Ona odeszła i nie może wrócić. Jej miejsce jest po tamtej stronie!
-Wyjdź.- warknął
-Słucham? Powiedziałam coś, co zabolało i mam wyjść? Bardzo dojrzałe Malfoy, ale czego innego mogłam się po tobie spodziewać. Nigdy nie lubiłeś prawdy. 
-Wynoś się stąd, rozumiesz?- powiedział najbardziej zimnym tonem, na jaki było go stać- Zabieraj swoje rzeczy i się wynoś. Nie chcę cię nigdy więcej widzieć. 
-Nie mówisz poważnie- zaśmiała się zbita z tropu
-Masz pół godziny na spakowanie i zniknięcie z mojego mieszkania. Kiedy wrócę, ma nie być po tobie śladu.- dodał, wymijając ją.
-Jak masz żyć przyszłością, skoro nie chcesz zamknąć za sobą przeszłości?- spytała, a Draco jedynie odwrócił się przez ramię i rzucił.
-Pół godziny.
Usłyszała trzask drzwi, podeszła do progu i powoli się po nim osunęła. Nie mogła w to uwierzyć. Straciła go. Przegrała. Przegrała z martwą dziewczyną. 


piątek, 18 lipca 2014

45. Swearing

- Nie uważasz, że zostawienie swojego gościa samemu sobie jest bardzo nietaktowne, nawet jak na ciebie?- spytał Dracon opierając się o wielkie poduszki i podrzucając szklaną kulę.
-Zarzucasz mi brak kultury Malfoy? Bo nie jestem pewna, czy powinnam się obrazić.- rzuciła z uśmiechem, wychylając się przez okno. Przymknęła oczy, czując na sobie powiew ciepłego wiatru. Tego dnia było wyjątkowo ciepło, dlatego z przyjemnością przyjęła propozycję Lomaliee, by spędzić dzień w wiosce razem z jej dziećmi i zostać wieczorem na małej zabawie, urządzonej z okazji narodzin pierwszej córki jednej z kobiet zamieszkujących wioskę. To była ich tradycja, a również pierwsze dziecko narodzone od jakiegoś czasu. To ludzie lubiący się bawić, ale niestety nie mieli nigdy zbyt wielu okazji, dlatego zawsze hucznie świętują powitanie nowego mieszkańca, jeśli urodzi się dziewczynka, prawo do świętowania mają kobiety, kiedy chłopiec, świętują mężczyźni. Podczas takich spotkań dziecko otrzymywało błogosławieństwo od każdego mieszkańca tej samej płci. To coś w rodzaju obdarowania swoimi najlepszymi cechami. Dzielono się tajnikami wychowania, podpowiadało się przepisy na różne eliksiry. Wybierano imię. Każda z uczestniczek spotkania dawała różne sugestie, matka wybierała te, które najbardziej jej odpowiadały, ale imie musiało być jeszcze zatwierdzone. Przez najstarszą z rodu, oraz przez władcę. Chciano tym podkreślić, jakim autorytetem dla  mieszkańców wioski są Salarini. Poprzednie pokolenia bywały raczej tylko na momencie wyboru imienia i błogosławieństwie, ale jak mówiła Lomaliee, matka Alei bywała na całych uroczystościach. Dziewczyna stwierdziła więc, że i ona dotrzyma kobietom towarzystwa przez cały czas, rekompensując okres, kiedy nie miały swojej pani. To dobra okazja, by podpytać o jej rodzinę i by przypomnieć sobie kilka zaklęć. Jedynym minusem tego spotkania był fakt, że nie mogła zabrać ze sobą pozostałych mieszkańców zamku, co równało się z tym, że Draco był skazany albo na cały dzień spędzony w samotności, lub w towarzystwie Tripa, Chestera i Clawtena
-Nadal nie rozumiem, czemu nie mogę po prostu wrócić do siebie, to lepsze niż siedzenie w tej twierdzy i gapienie się w ściany.
-Zawsze możesz pozwiedzać, jestem pewna, że Chester chętnie cię oprowadzi.- powiedziała kierując na niego wzrok, a kiedy usłyszała lekceważące prychnięcie, dodała surowo.- Mógłbyś pokazać chociaż trochę pozytywnych uczuć, on jako jedyny nie jest do ciebie uprzedzony, nic ci nie zrobił, a ty już go zaszufladkowałeś.
-Przepraszam, dobra? Nie denerwuj się, po prostu jest różnica między tolerowaniem swojej obecności, a siedzeniu razem przy kominku i popijaniu ognistej. Nie wymagaj, żebyśmy stali się najlepszymi przyjaciółmi.
-Nie wymagam Draco. - westchnęła, przysiadając się do blondyna i opierając się o jego ramie. - Po prostu chciałabym, żebyśmy mogli przebywać w swoim towarzystwie nie martwiąc się, czy z którejś strony nie poleci Crucio.
-Jedynymi zdolnymi do tego osobami jesteś ty i twój brat, nie jestem głupi, nie zaatakuję nikogo nie na swoim terenie. Nie masz się o co martwić.
-Wiesz. Cieszę się, że tu jesteś. Miło jest odciąć się na trochę od tego wszystkiego.
-Odciąć się? A kto w ukryciu ćwiczy uroki? Mieliśmy dać sobie spokój z magią na kilka dni, a ty ciągle coś trenujesz.
-Nie chce dać się zabić Draco.- uśmiechnęła się lekko i wstała z łóżka. - Idę do wioski, nie wiem kiedy wrócę, ale wiesz gdzie mnie szukać. Nie zawiedź mnie Malfoy. - mówiąc to zamykała już za sobą drzwi. Kilka minut później usłyszał ryk Gryfa, a przez okno dostrzegł oddalającą się sylwetkę. To zadziwiające jak szybko nauczyła się znowu nim poruszać. Atmosfera zamku bardzo pomagała jej w nauce zaklęć. Odzyskiwała moc, czasem zaskakując nawet siebie. Jedyne, co go martwiło to brak wizji. Od kiedy wybiegła z pokoju, pierwszego dnia ich pobytu nic się nie wydarzyło. A ona sama nie wie, czemu tak postąpiła. Nie pamięta tego i właściwie podchodzi do tej sytuacji dosyć sceptycznie. Arystokrata przeciągnął się leniwie i postanowił wyjść z komnaty. Nie miał ochoty na leżenie i gapienie się w okno. Zamknął za sobą drzwi, kłaniając się stojącemu na straży rycerzowi. Ledwo zdążył wyjść ze skrzydła, a już w korytarzu spotkał jednego z mieszkańców.
-Czaiłeś się, odkąd Alea wyszła, żeby mi czymś dowalić?- spytał Malfoy uśmiechając się cynicznie.
- A ty czekałeś, aż wyjdzie, żeby zaatakować, kiedy śpię?- odparł Chester dokładnie takim samym tonem, opierając się  o jeden z filarów i zaplatając ręce na klatce piersiowej. Stali przez chwilę nieruchomo,  mierząc się wzrokiem.
- Jak za starych, dobrych czasów, prawda Catscare? - zaśmiał się lekko, przysiadając na stopniu.
- Za starych na pewno, ale nie wiem, czy takich dobrych Malfoy. - odparł, siadając obok niego.
- Czasy Hogwaru były właściwie całkiem zabawne...
-Do czasu- wtrącił Chester. - Kiedy wkroczył twój rocznik wszystko zaczęło się komplikować.
- To raczej nie wina rocznika, że Czarny Pan wybrał sobie taki moment na powrót, no...może Potter miał w tym jakąś zasługę.
-Zabawne, że nadal mówisz na Voldemorta tak, jakbyś się go bał. On już nie wróci. Nie trzeba nazywać go Panem.
- Zawsze będę Śmierciożercą. To, że znak wyblakł, nic nie znaczy, to siedzi zbyt głęboko, żeby od tak się tego wyzbyć. Ale ty powinieneś wiedzieć to najlepiej.
-Tak, powinienem. Ale dla dobra wszystkich staram się o tym zapomnieć.
- Nie powinno się zapominać o tym, co prawie wyniosło nas na szczyt. Dużo zawdzięczamy Voldemortowi, bez niego nie mielibyśmy tej pozycji, którą mamy teraz. - dobiegł ich głos zza rogu, a po chwili pojawiły się obok sylwetki Tripa, oraz Clawtena. Swobodnie zajęli najniższe stopnie, a po środku, Trip postawił butelkę bursztynowego trunku. Widząc pytające spojrzenie Dracona, dodał.- Przechodziliśmy obok, a że zawsze noszę w kieszeni ognistą, stwierdziliśmy, że  będzie idealna na wspominanie starych czasów.
-Jak zawsze czujny i przygotowany.- zaśmiał się blondyn
-Raczej jak zawsze ciekawski i wszystko słyszący- wtrącił Claw- złapałem go jak nasłuchiwał przez szkło, nikt mu tylko nie powiedział, że do tego używa się szklanki, a nie butelki whisky.
-Przydatna pomyłka, co byś zrobił ze szklanką wilczku? - odparł Trip szturchając przyjaciela.
-Wiecie- powiedział Chester krzywiąc się od ognistej i jednocześnie przekazując butelkę Malfoyowi- Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek spotkamy się w tym gronie.
-A, że będziemy pić z Malfoyem, to już w ogóle- dodał Trip, odbierając butelkę od blondyna.
-Wojna jednoczy, zdecydowanie.- stwierdził Draco
-Mam nadzieje, że i tym razem przeżyjemy.- rzucił Clawten, przekazując dalej ognistą.
-Teraz jest gorzej, nie wiemy z której strony uderzą. I w kogo uderzą teraz. Jakie mamy straty panowie? - spytał Chester, spostrzegając, że w tak krótkim czasie pozbyli się prawie całej zawartości butelki.
-Adam, Vincent i David. Nie wiem co z Mauro- podsumował Draco.
-Żyje, ale ciągle ucieka, pewnie niedługo wróci z podkulonym ogonem błagając o ochronę.
-Może to dobrze, wolałbym mieć go pod ręką.
-To zdrajca Malfoy, ale co ktoś taki jak ty może wiedzieć o honorze- parsknął Clawten.
-Nie jesteś odpowiednią osobą, żeby mi to wypominać Salarin. Wiem, że jest zdrajcą, każdy z nas nim był.
-Ma racje, każdy z nas ma coś na sumieniu- poparł Malfoya Chester.- To nie czas, żeby oskarżać się w tym gronie. Jeśli będziemy wzajemnie się zwalczać, nie pożyjemy zbyt długo. My też straciliśmy sporo ludzi, w tym tych z wioski, nie ma miejsca na błędy, bo nie wiemy kto będzie kolejnym celem.
-Raczej nikt z nas, obstawiam kogoś bliskiego Alei, jej jeszcze nie ruszą.
-Skąd wiesz? Jest silniejsza, ale nadal słaba. To łatwy cel. Szybko traci nad sobą kontrolę, nie panuje nad różdżką.
-To gra Trip- przerwał mu Clawten.- Oni czekają, aż będzie silniejsza, by w chwilę zabrać jej wszystko i zrównać z ziemią. Oni też chcą się zabawić, ale jedno jest pewne. Mogą zniszczyć wszystkich, ale nie nasze rody.
-Przysięga do czegoś zobowiązuje, nawet ludzi bez honoru- zaśmiał się Chester, odstawiając prawie pustą butelkę.
-Nasi przodkowie jej dotrzymywali
-Bo nie byli wystawieni na próbę- stwierdził Dracon.
-Racja. Żaden z nich nie miał wśród przyjaciół  maszyny do zabijania, która tylko czeka na podłączenie.- skomentował to Trip.
-Żaden z nich nie był z taką maszyną.- dodał Dracon
- I żaden nie miał nienawidzącej go siostry, która działa jak pod wpływem uroku.- skończył Clawten. Cała czwórka patrzyła przez chwile w tylko sobie znane punkty, zastanawiając się co mają robić. Ciszę przerwał Claw, ponownie zabierając głos i unosząc butelkę- Za Alee, by nigdy nie przypomniała sobie, że jedyną istotą, której powinna się bać, jest ona sama.





Alea siedziała na środku drewnianej kłody, otoczona przez mieszkanki wioski. Obok niej, zaszczytne miejsce zajmowała Bannese, świeżo upieczona mama. Trochę dalej, przy ognisku, obserwując wszystkich zgromadzonych siedziała Kathale, najstarsza kobieta w wiosce. Obecne matki podarowały Bannese rzeczy, które przydadzą się jej przy małym dziecku, część z kobiet pobłogosławiło już maleństwo proponując przy okazji imiona. Młoda Pani zastanawiała się, jakie błogosławieństwo mogłaby dać małej. Nie była zbyt dobra, hojna, wybitnie uzdolniona, nie posiadała zdolności przywódczych. Nie wiedziała, czy jest w niej coś, co sprawiłoby, że życie tej małej, śpiącej w ramionach matki dziewczynki będzie łatwiejsze. Tkwiła gdzieś w swoich myślach, dopiero kiedy poczuła rękę na swoim ramieniu, spojrzała na Bannese.
-Pani, czy moja córka dostąpi tego zaszczytu i otrzyma od pani błogosławieństwo?- spytała młoda dziewczyna z lekkim strachem. Alea poczuła, że wszystkie spojrzenia skierowane są na nią.
- Oczywiście Bannese, to dla mnie ogromna przyjemność i wyróżnienie, że w tej wspaniałej dla ciebie chwili chciałaś i mojej obecności. Czy każda z was obdarowała ją już dobrym słowem, oraz imieniem? - kiedy wszystkie kobiety przytaknęły, Alea wstała i gestem poprosiła młodą matkę, by zrobiła to samo. Płomienie z ogniska oświetlały bok jej twarzy. Lekki, ledwo wyczuwalny wiatr poruszał jej długimi włosami, oraz wprawiał w ruch lekki materiał granatowej sukni. Stanęła na przeciwko kobiety z dzieckiem i delikatnie chwyciwszy małą dłoń, ciepłym, spokojnym głosem zaczęła mówić- Ja, Aleandra Emrisse Salarin, opiekunka  ziemi  Aparare,  pani Casa de Rau, potomkini Wielkiego Merlina, witam ciebie, wśród twojej nowej rodziny, która będzie się o ciebie troszczyć, wychowywać zgodnie z naszą wiarą, uczyć szacunku i pokory, oraz nauczy cię, jak wyjątkową istotą jesteś. Z mojej strony mogę ci przysiądź, że wrota zamku zawsze będą dla ciebie schronieniem, a moim błogosławieństwem, niech będzie to, co we mnie najtrwalsze i najbardziej szlachetne, czyli siła. - odłożyła malutką dłoń i dotknęła czoła dziewczynki.- Chciałabym, żeby nosiła imię Viitorie. Bo jest naszą przyszłością. - podniosła oczy na jej matkę, a ta skinęła głową.
-Niech tak będzie pani, to będzie dla niej zaszczyt nosić imię wybrane przez panią.
-Nie jestem pewna, czy do końca będzie to zaszczyt młoda damo, ale tym razem muszę zgodzić się z naszą młodą panią. To dziecko to nasza przyszłość, więc nie pozostało na nic innego, niż cieszyć się, z przyjścia na świat maleńkiej Viitorie. - wtrąciła Kathale, bacznie obserwując reakcje Alei na jej słowa. Zgodnie z jej przypuszczeniem, oczy dziewczyny zapłonęły złowrogim, bursztynowym blaskiem, ale nic więcej się nie stało. Z uśmiechem kiwnęła na nią głową, zadowolona z tego, że młoda Salarin coraz lepiej radzi sobie z kontrolą mocy, oddaliła się w stronę swojej chaty.  Alea natomiast, przez chwilę wytrącona z równowagi, starając nie dać  po sobie poznać, iż słowa starszej ją uraziły, wróciła do rozmowy z mieszkankami, zerkając na śpiącą Viitorie. W jej oczach pojawiły się łzy wzruszenia, kiedy widziała z jaką miłością matka patrzy na dziecko. Powstało w niej też dziwne uczucie, że ona nigdy nie była tak kochana. Była pewna natomiast, że to dziecko osiągnie w życiu wiele. Jej zadaniem jest tylko zadbać, by żyła jak najdłużej chroniąc jej wioskę i pilnując, by zawsze otaczała ją szczera troska i miłość.


Blond włosa kobieta przechadzała się niespokojnie po salonie. Obcasy jej butów stukały o czarno-białą podłogę, przypominającą szachownice. Poprawiała idealnie leżące poduszki, przejeżdżała dłonią po wyrytych w kolumnach wężach. Nie była w stanie ustać kilku sekund w jednym miejscu, więc ciągle się przemieszczała, sprawdzając, czy na pewno wszystko wygląda nieskazitelnie. Musiała się czymś zająć.
-Kochana, usiądź proszę, to, że tak się kręcisz zaraz wywoła u mnie zawroty głowy- rzuciła z uśmiechem siedząca na kanapie kobieta, mniej więcej w jej wieku. Miała spięte włosy, nawet pojedynczy kosmyk nie miał prawa opaść na jej czerwoną suknię. Kiedy jej towarzyszka usiadła obok z westchnięciem, posłała jej promienny uśmiech i położyła dłoń na jej ramieniu. - Myślę, że za bardzo się tym wszystkim przejmujesz moja droga. 
-Jak możesz mówić, że za bardzo przejmuję się moim dzieckiem?- lekko się uniosła.
-To nie jest już dziecko, jest praktycznie dorosły.
-On tak mało wie. Może sobie nie poradzić, ma zbyt dużo na swoich barkach, to za duża odpowiedzialność. Nie, on nie powinien być postawiony w takiej sytuacji. Nie teraz, to zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. -mówiąc to, głos się jej załamywał. 
-Narcyzo najwyższy czas się z tym pogodzić. Draco zostanie Śmierciożercą, a ty musisz go w tym wspierać. Bądź dobrą matką, a nie histeryczką. 
-Wybacz moja droga, ale nigdy nie byłaś moim autorytetem pod względem wychowywania dzieci.- odparła chłodno, wstając z kanapy. 
-Wychowałam syna na odważnego, silnego i mądrego mężczyznę.- stwierdziła dumnie, ukrywając urazę.
-Masz rację, wychowaliście go w doprawdy wspaniałej atmosferze, tak wspaniałej, że postanowił się od was uwolnić i uciekł. Proponuję napisanie podręcznika z poradami jak być dobrym rodzicem. 
-Przynajmniej nie boi się własnego cienia i potrafi walczyć. Nie martwię się o niego, poradzi sobie. 
-Zachowujesz się, jakby wcale nie interesowało cię, co dzieje się z twoimi dziećmi. Twój syn ma 22 lata, twoja córka 15, a ty zachowujesz się tak, jakby każde z nich było w średnim wieku, miało swoje rodziny i ciepłą posadę w Ministerstwie. Gdyby któremuś z nich coś się stało, minęłoby kilka dni, zanim to by do ciebie dotarło i śmiem wątpić, że ubolewałabyś z tego powodu.
-Jak śmiesz zarzucać mi, że nie kocham własnych dzieci? - zdenerwowała się kobieta i gwałtownie wstała ze swojego miejsca.- To, że nie chroniliśmy ich przed wszystkim nie oznacza, że chcieliśmy ich krzywdy. Wiedzieliśmy jakie mamy czasy, wiedzieliśmy, że On może wrócić i trzeba będzie znowu stanąć przy jego boku, a nasze dzieci będą musiały być silne, bezwzględne i wytrwałe. Przez cały ten czas uczymy ich walki, odwagi, radzenia sobie w sytuacjach bez wyjścia. Dla ich dobra.
-Nie wmówisz mi, że nauczenie tej dziewczyny, że oszustwa, rzucanie uroków i zabójstwa były celowym aktem wychowawczym, by lepiej jej się żyło. To jeszcze dziecko. 
-Dzięki temu przeżyje kilka lat więcej. Zobaczysz kochana, za kilka lat będziemy siedzieć przy wspólnym stole, a dookoła będą biegać nasze wnuki.- uśmiechnęła się blondynka, nie dając poznać po sobie, iż kilka minut wcześniej była tak zdenerwowana, że ledwo powstrzymywała się od ataku. Obraz zaczął się rozmazywać, a kiedy zniknął całkowicie, Narcyza wynurzyła głowę z Myśloodsiewni. Poprawiła włosy, które przysłoniły jej oczy. Potrzebowała tego, by zobaczyć tę rozmowę. By jeszcze raz przeanalizować jej treść. To było ich ostatnie spotkanie. Ona o tym wiedziała. Doskonale wiedziała, że już nie wróci. Narcyza Malfoy mimo upływu wielu lat, nie potrafi zrozumieć postępowania tej kobiety. Jej zachowania były ze sobą zupełnie sprzeczne. Wychowywała dzieci tak, by dały sobie radę, jednocześnie nie interesując się tym, czy właściwie jeszcze żyją. Nie sądziła, że będzie miała jeszcze kontakt z tą rodziną. Spodziewała się, że kiedy Voldemort przegra, oni zaszyją się gdzieś w jednej z posiadłości na kilka lat, że przeczekają, aż wszystko się uspokoi i wrócą, w świetle chwały, jako najsilniejszy ród. Ale tak się nie stało. Najpierw w powietrzu rozpłynął się Frollo. Potem Niobe. Clawten zginął. Pozostała tylko ona. Alea. Czarna owca rodziny. Narcyza wiedziała, że dziewczyna nie powinna żyć. Że przez te wszystkie lata igra ze swoim przeznaczeniem, a za jej plecami dla asekuracji ciągle stoi jej ojciec. Kochał ją. Z ręką na sercu można powiedzieć, że Frollo kochał swoją córkę jak nikogo innego. Nie dowiedziała się czemu przeżyła. Widocznie miał w tym swój cel. Wiedziała też, jak Lucjusz ukrywa przed nią zainteresowanie tą dziewczyną. W ich domu nigdy oficjalnie nie powiedziano, że rody Malfoyów i Salarinów się znają, chociaż było to nieuniknione. Lucjusz i Frollo znali się z czasów szkolnych. Nie można powiedzieć, ze się przyjaźnili, ale szanowali i wspierali. Lucjusz traktował Alee, jak swoją córkę. Była dokładnie taka, jak powinna być jego córka. Zimna, wyrachowana, pełna klasy, dumna ze swojego pochodzenia. Nigdy jednak nie powiedział swojej żonie i synowi, że ją poznał. Tak samo, jak ona nie mówiła, że spotyka się z Niobe. Bardziej  z grzeczności, niż sympatii. Z tą rodziną zawsze wiązały się tajemnice. Nigdy nie mówiono o nich wprost. Zawsze był ten dziwny rodzaj strachu, że ktoś się dowie. Na prawdę myślała, że te czasy są już za nią. Ale w ich domu pojawiła się zagubiona Alea, zupełnie nieświadoma swojej mocy. Może nie zrobiłoby to na niej wrażenia, gdyby nie fakt, że Dracon wydaje się być zaangażowany w tę znajomość, co kilka lat temu ucieszyłoby Lucjusza. Ale nawet nie to, było tak znaczące. Coś w niej pękło, kiedy kilka dni temu dostała wiadomość, przyniesioną przez kruka. To było kilka słów, ale właśnie wtedy poczuła na swoich barkach ogromny ciężar, który chce nosić. Bo ta dziewczyna zasługuje na spokojne życie. Zasługuje na życie, co było zawarte w wiadomości. Wyciągnęła list z kieszeni i podpaliła, by Lucjusz przypadkiem go nie znalazł. To jej zadanie. Wykona je. Nie dla autora wiadomości. Nie dla siebie, by uspokoić sumienie. Nie dla Lucjusza, który traktował Alee jak córkę. Nie dla Draco, dla którego dziewczyna jest ważna. Dla Alei. By wreszcie otrzymała troskę i opiekę, o którą zabiega od lat.


Długo mnie nie było. Prawda? Za długo. Dziękuję tym, którzy ciągle czekali. Dobrze wiedzieć, że jesteście. Ja też już jestem. Postaram się być. Wy też bądźcie :)

Obserwatorzy