środa, 31 października 2012

27. Fără sens



A co on robił? Co działo się z Draconem Malfoyem, który nieświadomie zburzył jej cały światopogląd? Siedział. Tak po prostu siedział na czarnej sofie, trzymając w dłoni szklankę z whisky. Słuchał tego, co ma mu do powiedzenia siedząca obok niego blondynka, co jakiś czas uśmiechając się pobłażliwie. Słuchał jej wyrzutów, pretensji. Wyczuwał złość w jej głosie, jak emocje wypełniają każde wypowiedziane przez nią słowo. Nie skupiał się na treści, tylko na sposobie jej przekazywania. Wpatrywał się tępo w drzwi, zamknięte od kilkunastu minut. Poza nim praktycznie nikt nie zwrócił na to uwagi. Nikogo nie obchodziło kto za nimi jest. Jego też nie. Przecież było mu to zupełnie obojętne. Nie interesowało go co robi i dlaczego. To o czym myśli nie było teraz niczym ważnym. Ona sama nie była nikim, kim warto było zaprzątać sobie głowę
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz Draco?- dotarł do niego jeszcze bardziej zezłoszczony głos blondynki
-Oczywiście, że tak Marlene, czemu myślisz, że jest inaczej?- odwrócił głowę w jej stronę i wykrzywił usta w znanym wszystkim ironicznym uśmiechu
-Po co ja sobie strzępię język, skoro szanowny pan Malfoy i tak ma to w dupie?
-Na początku się przejąłem, ale po dwudziestu minutach to zrobiło się dosyć nudne
-Dotarł do ciebie jakikolwiek sens z tego co mówiłam? – spytała, ignorując uwagę
-Jak najbardziej „ Draco to idiotyczne”, „ Draco zachowujesz się jak dzieciak” , „ Draco zostaw ich w spokoju”, „ Co ty wyprawiasz Draco?” . Reszty jakoś nie wyłapałem- uśmiechnął się do dziewczyny ukazując rządek idealnych zębów
-To cię bawi?- uniosła się dziewczyna- Mówię poważnie. Nie wiem, co chcesz osiągnąć tym co robisz, nie wiem co ty w ogóle chcesz zrobić, ale bardzo mi się to nie podoba
-Co konkretniej?- ponownie przeniósł wzrok na drzwi
-To mój drogi, że wyjeżdżasz któregoś pięknego dnia bez słowa, bez żadnego wyjaśnienia. Po prostu sobie jedziesz, znikasz na dwa miesiące, nie dajesz znaku życia i nagle wracasz dzisiaj i najzwyczajniej w świecie przychodzisz do klubu. Jak gdyby nic się nie stało- odparła Marlene groźnym głosem i chwyciła Dracona za ramię, zmuszając, by na nią spojrzał 
-Bardziej nie odpowiada ci to, że wyjechałem, czy to, że wróciłem?
-Nie odpowiada mi to, że nie wiem, co się dzieję. Draco do cholery ja się o ciebie po prostu martwię.
-Nie masz powodu Marlene
-Doprawdy? Mam bardzo wiele powodów, największym jest to, że nie wiem co jest z tobą i co chcesz teraz zrobić- opadła ciężko na oparcie i wypuściła ze świstem powietrze, przymykając oczy
-Wyjechać- gdy usłyszała cichy głos Dracona znowu otworzyła je szeroko, chwyciła jego twarz w dłonie i spytała
-Co powiedziałeś?
-Pytałaś, co chcę teraz zrobić. Wyjadę, nie wiem, na jak długo. Miesiąc, dwa, osiem. Wróciłem tylko po to, żeby się z wami pożegnać
-Jak…jak to wyjeżdżasz? – jej twarz złagodniałą, a głos zaczął się łamać- Dopiero wróciłeś…
-Tak będzie lepiej Marlene- zabrał jej dłonie z twarzy i mocno ścisnął
-Dla kogo Draco!? Nie możesz wyjechać, nie możesz mnie zostawić rozumiesz? Nie możesz…- szepnęła wyrywając dłonie z uścisku chłopaka, by ukryć w nich swoją twarz
-Dla wszystkich. Posłuchaj, wyjadę, wszystko sobie poukładam i wrócę. Poradzicie sobie i…- urwał, kiedy zobaczył, że drzwi łazienki się otwierają i wychodzi zza nich Matt, poprawiając sobie koszulę i  z rozmarzonym wzrokiem rozglądając się na boki odszedł w stronę baru- Zaraz wracam- dokończył, po czym wstał z sofy
-Gdzie idziesz? – spytała Marlene patrząc na niego podejrzliwie
-Muszę z kimś porozmawiać- odparł wymijająco
-Naprawdę myślisz, że to odpowiedni moment?
-Lepszego nie będzie- uśmiechnął się do niej, a po chwili zniknął w tłumie.

Alea stała w łazience przed lustrem, doprowadzając się do porządku. Przeczesywała poplątane włosy palcami usiłując sprawić, by wyglądały względnie dobrze. Położyła dłonie na rozpalonych policzkach i stanęła w bezruchu, patrząc na swoje odbicie. Wciąż była pod wpływem ogromu emocji, jakie towarzyszyły jej chwilę temu. Dlatego powiedziała Mattowi, by wracał na salę. Chciała ochłonąć, zebrać myśli, które uciekały w najmniej odpowiednie zakamarki doprowadzając obrazy zupełnie złych osób. Usłyszała jak drzwi się otwierają, uniosła oczy i napotkała zimne spojrzenie blondyna, który wciąż był w jej głowie. Położyła dłonie na blacie, nie odwracając się do niego
-To ty- powiedziała głosem zupełnie pozbawionym emocji
-Spodziewałem się odrobinę większego entuzjazmu
-Wybacz, że się przeliczyłeś- Dracon uśmiechnął się jedynie, po czym oparł o framugę drzwi
-Nie masz mi nic do powiedzenia?
-Nie, raczej nie- odparła poprawiając sukienkę
-Dobrze- jego uśmiech się zwiększył- Jak z Mattem wam się układa?
-Jak widać rewelacyjnie- teraz to ona się uśmiechnęła, jednak uśmiech nie miał w sobie nic miłego, czy przyjacielskiego
-To cudownie- odpowiedział lekko- Bardzo mnie to cieszy Lea, chciałbym tylko wiedzieć, czy poza zupełnie niespodziewaną poprawą w waszym związku wszystko dobrze?
-Jak najbardziej, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Dziękuję, że pytasz- powiedziała z tak wymuszoną uprzejmością i zwyczajnością, że z twarzy Draco zniknął uśmiech
-Czemu wtedy wyszłaś?
Jeszcze jedna noc
-Chyba nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia Draco- odwróciła się do niego, krzyżując ręce na piersi- Dokładnie tak samo jak teraz
-Co się stało Lea? Czemu tak się zachowujesz?
-Zachowuję się dokładnie tak, jak powinnam- odparła głosem przesączonym jadem- Nie muszę Ci się z niczego tłumaczyć, tak samo jak ja nie wymagam od ciebie, żebyś informował mnie co robisz i gdzie jesteś
-Więc o to chodzi…jesteś zła, bo wyjechałem?
-Masz o sobie za duże mniemanie Draco. Nie interesuje mnie to, co robisz
-Doprawdy?- podszedł do niej tak blisko, że ich ciała prawie się ze sobą stykały- Kogo ty chcesz oszukać Lea?
-Mówię jak jest Draco- odpowiedziała odpychając chłopaka, po czym go wyminęła i skierowała się do drzwi- Poza tym, mam na imię Alea i lepiej, jeżeli to zapamiętasz
Dracon stał przez chwilę nieruchomo, po czym odwrócił się  i zawołał
-Czyli to wszystko za nami?
-Co ma być za nami?
-To co się wydarzyło, to nic nie znaczy, tak?
-Dokładnie tak Draco. Zupełnie nic.  To nie ma najmniejszego sensu. Nie jesteśmy tymi samymi osobami, którymi byliśmy kiedy się poznaliśmy
-A co się zmieniło?
-My się zmieniliśmy, nie widzisz tego?- odwróciła się w jego stronę, mierząc go wzrokiem. Stała przed sobą dwójka ludzi, tak innych, a tak do siebie podobnych. Zupełnie nie zdawali sobie sprawy z tego, ile ich łączy i jak bardzo okłamują się, usiłując udawać kogoś, kim nie są. Każde z nich udawało. Draco pod zimną i nieczułą maską ukrywał zagubione i potrzebujące wsparcia wnętrze. Za to Alea pod pozorną uprzejmością, nikłym ciepłem i naiwnością kryła zimne serce, które nie czuło zupełnie nic. A przynajmniej tak jej się wydawało. Tylko czym w takim razie wytłumaczyć to bolesne ukłucie, które teraz poczuła?
-Nie, nie widzę. Czego ty właściwie chcesz? – spytał zniecierpliwiony. To nie tak.
-Chcę wreszcie zrozumieć o co  w tym wszystkim chodzi- odparła cichym głosem, już o wiele łagodniejszym
-I moja obecność tak bardzo ci w tym przeszkadza?- spytał, a gdy nie usłyszał odpowiedzi dodał- Dobrze, więc obiecuję ci, że już nie będziesz musiała zaprzątać sobie głowy moją obecnością w swoim życiu. Nie będę się do niego mieszał
-Tak będzie najlepiej- odparła pewnym głosem, chociaż w jej wnętrzu coś mówiło, że to tylko chwilowy kaprys, że za kilka dni będzie chciała go z powrotem, ale przecież to osiągnie. Jeszcze jedna noc.  Jak zawsze dostanie to, czego chce. Nie tym razem. Wyszła z łazienki i skierowała się do sofy, gdzie siedzieli wszyscy jej znajomi. Nad nimi stał Mauro który z pełną powagą coś recytował, zdołała usłyszeć jedynie fragment jego wypowiedzi, kiedy znalazła się przy stoliku. Z przeciwnej strony przyszedł Dracon, ale nikt nie zwrócił na nich uwagi, byli zbyt zajęci słuchaniem Mauro
-…a gdy duchy zejdą ze sceny, znów się spotkamy i wzniesiemy toast w krainie cieni- skończył swój monolog i usiadł obok swojej dziewczyny, trzymając swój kieliszek w górze, tak jak uczynili to wcześniej David, Adam, Vincent, Matt i Marlene, po chwili dołączył do nich Dracon. Stał, mówił coś, ale słowa do niej nie docierały. Coś w jej głowie pulsowało, uciskało tak mocno, że nie słyszała niczego dookoła. Jakby coś zamykało jej umysł od wewnątrz. Wybudził ją dopiero głos Marlene
-Alea, teraz twoja kolej.- widząc zdezorientowanie na twarzy dziewczyny dodała- Twój toast
Alea zamyśliła się przez chwilę. Przypomniała sobie wydarzenia z ostatniego czasu. Przypomniała sobie jakie zaszły w niej zmiany. Jak bardzo różniła się od dawnej Alei, a mimo tego nikt o tym nie wiedział. Uniosła swój kieliszek do góry, popatrzyła na szkarłatną ciecz znajdującą się w środku i nagle coś jakby w niej pękło. Coś przebiło się w jej świadomości. Zobaczyła siebie, stojącą przed ogromnym i pięknym domem. Dookoła niej biegali i krzyczeli ludzie. Uciekali? A ona stała w samym środku tego zamieszania, zupełnie niewzruszona. Patrzyła na wszystkich chłodnym wzrokiem. Śledziła oczyma pojawiające się obok błyski i płomienie. Ktoś do niej krzyczał, błagał, by uciekała. Nie zdążyła. Upadła ciężko, przylegając do ziemi tak mocno, jakby miała już nigdy z niej nie wstać. Otrząsnęła się i  omiotła spojrzeniem wszystkich przy stoliku, jej wzrok zatrzymał się na Draconie, który usiłował patrzeć na nią w obojętny sposób.
-Wznoszę toast.- rozpoczęła- Za tych, których już z nami nie ma…chociaż nikt nie wie o tym, że odeszli- przyjaciele podnieśli kieliszki wyżej, żadne z nich nie zastanawiało się nad toastem Alei, każdy z nich myślał o czymś innym. Nikt nie wiedział, za kogo pije dziewczyna. Nikt nawet się nie domyślił, że wznosi toast za samą siebie.

No to od początku, bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, które są dla mnie niesamowitą motywacją i błagam o więcej :D Mam małe pytanie, czy ktoś z czytelników zajmuje się robieniem szablonów, zna kogoś kto je robi, bądz zna stronę na którą można się zgłosić? Przydałaby się mała zmiana, a ja jako człowiek komputerowo upośledzony, ani sobie go nie zrobię, ani nie wyszukam :) Przypominam też o stronie i o pytaniach . Pozdrawiam! :)

piątek, 26 października 2012

26. Anew?


-Jesteś gotowa?- spytał zniecierpliwiony Matt z kuchni
-Już kończę, daj mi pięć minut!- zawołała chodząc po pokoju, oglądając wszystko dookoła. Była gotowa już od dłuższego czasu, ale nie mogła zebrać się na to, żeby wyjść. Mieli spotkać się w domu któregoś ze znajomych, po prostu posiedzieć, porozmawiać. Dziś rano zadzwonił do niej Vincent z informacją, że całą grupą wybierają się do „Gist”. Bardzo się zdenerwowała, chociaż zupełnie nie wiedziała czemu. Ostatnio irytowało ją prawie wszystko. Najmniejszy drobiazg potrafił wyprowadzić ją z równowagi. Ją. Zawsze opanowaną, chłodną, zupełnie nie działającą pod wpływem emocji. Spojrzała na swoje lustrzane odbicie. Z błyszczącej tafli spoglądała na nią przeraźliwie blada, młoda kobieta. Skóra była delikatna, nieskazitelna, zimna jak u porcelanowej lalki. Ciemnoniebieskie oczy nie wyrażały żadnych uczuć, były zupełnie puste. Ubrała na siebie klasyczną czarną sukienkę przed kolano, na nogach okrytymi czarnymi pończochami miała wysokie buty, w tym samym kolorze. Przypudrowała twarz, by ukryć ciemne worki pod oczami. Kości policzkowe stały się bardziej wyraźne. Znikała. W niczym nie przypominała już dawnej siebie. Takiej, którą znała z opowieści. Czuła się, jakby umierała. Po prostu odchodziła. Zaczynała wierzyć, że wizje wydarzeń, które ją nawiedzają faktycznie miały miejsce. Wcale nie była zwykłą  studentką. Nie miała normalnego życia. Pozostawało jednak pytanie, czemu ludzie z jej otoczenia mówili zupełnie coś innego. Czy oni też wiedzieli? Ukrywali coś przed nią?
-Alea pospiesz się, już jesteśmy spóźnieni!
-Już idę- westchnęła dziewczyna, usiłując uśmiechnąć się do swojego odbicia. Jednak uśmiech jakby ją męczył, bo szybko tego zaniechała, a na jej twarz znów wróciła obojętność
-Ładniejsza już nie będziesz- powiedział Matt uśmiechając się do niej i oparł o framugę drzwi. Alea obrzuciła go jedynie karcącym spojrzeniem i wyminęła bez słowa. Ubrała swój czarny płaszcz i poprawiła długie włosy, tym razem zakręcone w loki. Matt pochylił się nad nią i pocałował w policzek. Ten drobny gest wywołał uśmiech na jej twarzy, zupełnie nie wymuszony. Czemu Matt ma obrywać za to, że wszystko w jej życiu się wali. To jej życie, to nie jego wina, że stał się jego częścią.
-Tak bardzo nie chcesz tam iść?- spytał z troską
-Sama nie wiem- westchnęła- Nie jestem w zbyt dobrej formie, ale może jak gdzieś wyjdę, to mi się poprawi
-Wyjdziemy jak tylko będziesz miała dość
-Jasne- uśmiechnęła się do niego ponownie i wyszła z mieszkania, trzymając go za rękę. Przez chwilę pomyślała nawet, że chyba zaczyna jej naprawdę zależeć na tym chłopaku, lecz szybko odpędziła tę myśl. Jedyną osobą, na której zależy Alei Salarin, jest ona sama

Narcyza patrzyła na swojego syna z uwagą. Przyglądała się, jak chodzi po pokoju i pakuje swojej rzeczy do torby, co jakiś czas zatrzymując się i zastanawiając, co jeszcze musi ze sobą zabrać.
-Jesteś pewny, że wiesz, co robisz?- spytała w końcu kobieta
-Nie mam pojęcia mamo- Draco uśmiechnął się do niej, zamykając torbę i stawiając ją na ziemi
-Gdzie pójdziesz?
-Pożegnam się z przyjaciółmi z Londynu, a potem…zobaczę.- ubrał swój płaszcz, zawiesił torbę na ramię, podszedł do matki i mocno ją uściskał
-Proszę, uważaj na siebie- szepnęła do syna
-Nic mi nie będzie, będę pisał, obiecuję
-Kiedy wrócisz?
-Kiedy uda mi się to wszystko poukładać. Powiedz ojcu…powiedz mu, że przepraszam, ale nie umiem inaczej
-Powiem, na pewno zrozumie- Narcyza uśmiechnęła się krzepiąco do syna i patrzyła, jak jego ciało rozpływa się w powietrzu, z towarzyszącym mu cichym pyknięciem. Bała się o niego, jak każda matka boi się o swoje dziecko. Kiedy widziała, jak chłopak się męczy, jak dręczą go wątpliwości, jak nie może uporać się z zaistniałymi wydarzeniami, chciałaby zostawić go przy sobie. Chciała móc go chronić, przed wszystkimi przeciwnościami, które napotka. A napotka ich wiele, o wiele więcej, niż zwykły dwudziestoczteroletni mężczyzna. Nazywał się Malfoy, a z takim nazwiskiem teraz nic nie będzie łatwe. Nie był bezpieczny, to jest pewne. Na szczęście zabrał ze sobą różdżkę, przez co jego matka była nieco spokojniejsza. Usiadła na dużym, dębowym łóżku i wygładziła dłonią czarną narzutę. Rozejrzała się po dużym pomieszczeniu. Na ciemnym biurku leżało kilka rolek pergaminu i pióra, nad nim wisiała półka z książkami i podręcznikami jeszcze z Hogwartu. Podeszła do szafy i zatrzasnęła niedomknięte drzwi. Przymknęła oczy i westchnęła cicho, opierając się o białą ścianę. Gdy otworzyła oczy, dostrzegła na biurku mały, błyszczący przedmiot. Podeszła do niego i wzięła do ręki małą, srebrną obrączkę, z wygrawerowanymi inicjałami znanej jej młodej czarownicy oraz jej chłopaka. Odłożyła ją na miejsce i ostatni raz rozglądając się po pokoju wyszła z niego, zamykając cicho drzwi. Obyś znalazł to, czego szukasz.

Ludzie dokoła tańczyli, śpiewali, pili. Bawili się. W sylwestrową noc wszystko przestawało się liczyć. Istniało tu i teraz. Żadnych konsekwencji. Na jednej z kanap siedziała niska blondynka, obserwując wesołym wzrokiem znajomych. Uśmiechnęła się w stronę tańczących w jednym miejscu przyjaciół. Najbardziej cieszyła się, widząc Aleę. Gdy dziewczyna weszła do klubu, chłód  i zły nastrój bijące od dziewczyny była prawie namacalne. Teraz w niczym nie przypominała siebie sprzed kilku godzin. Tańczyła, śmiała się. Co chwilę była porywana w objęcia przez Matta, który co jakiś czas skradał jej pocałunki, a ona z przyjemnością je oddawała. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, Nienaturalnie gdy zobaczyła, jak Alea szepce coś Mattowi do ucha, a po chwili oboje znikają gdzieś w tłumie. Poczuła, jak ktoś siada obok niej i ją obejmuje
-Wszystko wraca do normy?- Mauro szepnął jej do ucha
-Zależy, o jakiej normie mówisz
-Wiesz…Alea z Mattem
-Dla ciebie to normalne?
-W końcu są razem
-Czy tylko ja widzę, że oni do siebie nie pasują i nie powinni być razem?- spytała zirytowana Marlene
-Wiesz, że tak musi być. Tak jest lepiej
-Dla kogo? Tak jest po prostu łatwiej
-A może bezpieczniej? Pomyślałaś  o tym?- spytał Mauro rozglądając się po klubie, jakby się czegoś obawiał
-Oni i tak są w niebezpieczeństwie. Powinni trzymać się razem
-Marlene. Nie wiemy wszystkiego. Może faktycznie jest lepiej, kiedy Alea i Matt są razem?
-A Draco?
-Jeszcze jakiś czas temu byłaś zła, że się zbliżyli
-Ale zmieniłam zdanie. Nie mogę patrzeć na to, jak się od siebie oddalają.

Weszli do łazienki, sprawdzając, czy w pomieszczeniu znajduje się ktoś jeszcze. Po upewnieniu się, że nikogo nie ma, zatrzasnęli drzwi. Matt popchnął Aleę na jedną ze ścian, nie odrywając się od jej ust. W dzikim szale błądzili dłońmi po swoich ciałach, ciesząc się bliskością. Jeszcze jedna noc. Podniósł ją i posadził na jednym ze znajdujących się tam blatów. Odsunął się od niej i popatrzył na zarumienioną twarz. Przygryzła kusząco wargę i patrzyła na niego lekko zamglonymi oczyma. Poczuła jego dłonie na swoich udach. Powoli wkradał się nimi pod jej sukienkę. Uśmiechnęła się, dając mu pozwolenie na kontynuowanie jego działań. Poczuła jak delikatnym ruchem pozbawia jej dolnej części garderoby, a sama powędrowała ręką gdzieś w okolice jego rozporka. Wpił się w jej usta. Chciał być jak najbliżej niej. Tak blisko, jak tylko to było możliwe. Muzyka płynąca z głośników zagłuszała ich ciche jęki. Nie zwracali uwagi na nic, co działo się dookoła. Byli zupełnie zatraceni w chwili. Matt czuł się spełniony i szczęśliwy. Znów ją miał, Doprawdy? znów była tylko jego. A ona?  Ona zamykając oczy widziała tylko jedno. Stalowe tęczówki blondyna, który zupełnie zmieni jej życie. O ile już tego nie zrobił.



10 tysięcy wyświetleń w ciągu 4 miesięcy, bardzo dziękuję i nieśmiało proszę, oby tak delej :D Notkę dedykuję, tak jak obiecałam Madzi z Heffallumpów ( If you know...) serdecznie zapraszam na stronę, gdzie pojawiają się informację o nowych rozdziałach, więc kto czyta- lajkuje :) przypominam też, że bardzo lubię pytania :))

czwartek, 18 października 2012

25. Goodbye


Wszystko tak zwyczajnie normalne. Poukładane w porządku. Idealne, bez najmniejszej skazy. Obce. Czas minął niepostrzeżenie. Ponura, pełna mokrych liści lepiących się do butów, angielska jesień minęła. Drzewa ukazywały nagie gałęzie, strasząc przechodniów i uświadamiając, że nadchodzi zima. Cienka warstwa śniegu przykrywała podziurawione chodniki, tworząc niebezpieczną niespodziankę dla nieuważnych. A ona. Siedziała na ogromnym, okrągłym łóżku, przykryta puchowym, ciepłym, zielonym kocem. Na podłodze stał pusty kubek po gorącej czekoladzie, obok leżało pudełko ciasteczek korzennych, a na jej kolanach wylegiwała się biała kotka, raz na jakiś czas drapiąc właścicielkę w rękę, gdy ta przestawała się nią interesować. Przywracana do rzeczywistości przez skorą do zabawy Fiffie uśmiechała się do niej pobłażliwie i drapała za uchem, wsłuchując się w jej ciche pomruki zadowolenia. Podniosła się z kotem w ramionach i podeszła do zaparowanego okna. Przetarła wierzchem dłoni szybę, otrząsając się, gdy mała kropla wpadła pod jej rękaw. Postawiła zwierze na parapecie, wciąż je głaszcząc. Rozejrzała się po sąsiednim podwórku, na którym dzieci sąsiadów biegały w kółko, tarzając się i rzucając ubogim śniegiem. Zastanawiała się, czy jej dzieciństwo wyglądało podobnie. Czy ona też biegała beztrosko po dworze, nie martwiąc się o nic. Czy liczyła się chwila? Wszystko zaczęło się tak bardzo komplikować. To jej drugie święta. Drugie, od tamtego zdarzenia. Odkąd jej życie opiera się głownie na opowieściach i suchych faktach. Oglądała zdjęcia, ale było ich tak niewiele. Nie przedstawiały właściwie niczego. Prawie na wszystkich była sama. Tylko na jednym zdjęciu obok niej stała Livia i Matt, ale tak dziwnie obcy. Podobno znają się od zawsze, a na zdjęciu widoczny był dystans. Stali obok siebie, ale między nimi było coś, jakby niewidzialna ściana. Dokładnie taka jak teraz. Chociaż właściwie zbliżyli się do siebie ostatnio. Znów spędzali ze sobą dużo czasu. Wszyscy.  Matt miał luźniejszy okres w pracy, Livia wróciła do szkoły, przebywały ze sobą prawie cały czas, chociaż były na innym roku. Marlene była częstym gościem u nich w mieszkaniu, a Livia wydawała się nawet zaczynać ją lubić. Wychodzili do „Gist” w wolnych chwilach, których jednak było coraz mniej. Studia niewątpliwie są czasem wzmożonej aktywności umysłowej, po której marzy się jedynie o wyspaniu i braku pośpiechu. Ostatnio całą grupą widzieli się w weekend przed świętami. Spotkali się  u Marlene i Mauro,  by wspólnie spędzić ich świąteczny wieczór. Stali się sobie tak bliscy. To zaskakujące, że znali się właściwie tylko kilka miesięcy, a Alea czuła, gdzieś w środku, że to są ludzie, na których będzie mogła liczyć. Potrafiąca wysłuchać, służąca dobrą radą Marlene, Mauro poprawiający humor w każdej sytuacji. Vincent, który mimo swojego młodego wieku posiadał tak ogromną mądrość życiową, że po chwili znał dobre rozwiązanie do każdej sytuacji. Adam i David zawsze nierozłączni, zaskakujący wszystkich swoimi pomysłami i potrafiący sprawić, że każdy problem wydaje się być błahostką. Potrzebowała takich ludzi, zwłaszcza teraz, gdy jej świat zaczynał się walić. Wracały do niej dziwne wspomnienia. Wciąż dotyczyły tego samego. Tej dziwnej szkoły, słów których znaczenia nie rozumiała, rzeczy, w których wykonaniu nie widziała sensu i logiki. I jego. Zazwyczaj w snach wracał do niej obraz tamtych kilku dni, kiedy stali się sobie tak bliscy. Było w nim coś, co sprawiało, że go potrzebowała. Potrzebowała jego osoby obok. Przy nim się nie bała. W jego obecności stawała się kimś innym, jakby ktoś wchodził w jej skórę i nią kierował. Ale jego nie ma. Wyjechał. Tak po prostu. Bez słowa. Właściwie wcale nie musiał się z nią żegnać. Przecież nie miał wobec niej żadnych zobowiązań, tak samo, jak ona nie była mu nic winna. Minęły prawie dwa miesiące, odkąd ostatni raz spojrzała w jego stalowe i zimne oczy. Tamtego dnia wyszła. Bez słowa. Siedziała na krześle przy łóżku i rysowała coś na znalezionej kartce, zupełnie jak w amoku. Potem po prostu wstała, zabrała swoje rzeczy i patrząc na jego wykrzywiającą się ze złości, nawet przez sen twarz, wyszła. 
-Uciekłam?
-Zawsze uciekasz
-Chciałam sprawdzić, czy będziesz mnie gonił
Nie gonił. A może ona nie chciała być złapana? Teraz to jest przecież bez znaczenia. Zniknął z jej życia tak szybko, jak się w nim pojawił. Ale przecież nie wniósł tam  nic. Nic. Jedynie zdradziła chłopaka, który jest w niej do szaleństwa zakochany. Ale to przecież bez znaczenia. Alea Salarin nie przejmuje się nikim. Nikim poza sobą i jej chorymi myślami. Odwróciła się od okna, gdy usłyszała ciche pukanie. Kremowe drzwi uchyliły się, a zza nich wychyliła się dorosła kobieta, z krótkimi, jasnymi włosami zaczesanymi za ucho. Uśmiechała się do niej przyjaźnie i zielonymi, kocimi oczami zlustrowała cały pokój, jakby czegoś w nim szukając
-Jesteś spakowana? – spytała ciepłym głosem
-Tak, już jakiś czas- Alea uśmiechnęła się ciepło do kobiety i podeszła do łóżka, kładąc na nim Fiffie
-Czemu nie zeszłaś na obiad?
-Przepraszam, nie byłam głodna
-No tak, ciągle chodzisz z tymi ciastkami, nic dziwnego, że nie chce Ci się jeść. Pamiętaj, te wszystkie kalorie jeszcze się do Ciebie dobiorą i któregoś ranka obudzisz się, orientując się, że przybyło Ci dwadzieścia kilo- powiedziała kobieta poważnym tonem, podchodząc do dziewczyny
-Mamo, mówisz o sobie, czy jest to czysto teoretyczne stwierdzenie? – dziewczyna usiłowała zachować niewzruszony wyraz twarzy, ale kiedy rodzicielka uderzyła ją lekko w tył głowy zaśmiała się szczerze i mocno przytuliła kobietę.- Tata gotowy?
-Tak, zaraz przyjdzie po torbę, możesz się ubierać
-Jasne, zaraz schodzę. Szkoda, że nie zdążę pożegnać się z Florie
-Też żałowała, ale przecież niedługo znowu się zobaczycie
-Tak, myślę, że tak
-Przyjedziesz na jej urodziny, prawda? Wiesz, że to dużo dla niej znaczy
-Jasne, że przyjadę. W końcu moja mała siostrzyczka będzie pełnoletnia, trzeba to uczcić- Alea uśmiechnęła się promiennie i wyjęła z jasnej szafy długi, czarny płacz, a następnie oplotła szyję grubym szalem, tego samego koloru. Wciągnęła na nogi długie, ciemne kozaki na obcasie i ostatni raz przejrzała się w lustrze wiszącym na ścianie. Wyglądała przerażająco poważnie. Czarny ubiór kontrastował z bladą, mleczną skórą, nadając jej dosyć przerażający wizerunek. Ciemne, kasztanowe włosy spływały po płaszczu, kończąc się gdzieś za talią. Ciemnoniebieskie, szklane oczy, umalowane na czarno jeszcze bardziej dodawały jej mrocznego charakteru.
-Nie lubię Cię w czarnym- westchnął mężczyzna z ciemnymi włosami, w których gdzieniegdzie pojawiały się siwe pasma
-A ja Ciebie tato- Alea obdarzyła go wzrokiem pełnym troski.- Trzymasz się jakoś?
-Nie mam wyjścia- odpowiedział cichym głosem, siląc się na spokój- To były jedne z najgorszych świąt
-Zawsze jest strasznie, kiedy ubywa jedno miejsce- dziewczyna podeszła do ojca i przytuliła go mocno
-Na szczęście u nas jest wszystko dobrze- odpowiedział uśmiechając się do córki i głaszcząc ją po głowie- Musisz teraz bardzo wspierać Livię, wiesz o tym, prawda?
-Wiem- westchnęła z bólem- Nie sądziłam, że coś takiego się wydarzy. Przecież z jej tatą wszystko było już dobrze, a tu, tak…nagle…- mówiła łamiącym się głosem
-Alea, proszę, nie płacz, bo i ja się rozkleję. Nie chciała teraz z Tobą wracać?
-Nie, powiedziała, że chce jeszcze pobyć sama z mamą. Stwierdziłam, że musze to uszanować. Mamy jeszcze parę dni wolnego, więc niech zostanie, jeżeli to ma jej pomóc. Jeżeli będzie trzeba, to po nią przyjadę
-Cieszę się, że ma w Tobie takie wsparcie. Jesteś naprawdę dobrą przyjaciółką.
To żart?
-Jedźmy już, nie chcę spóźnić się na pociąg- dziewczyna uśmiechnęła się lekko, poprawiając włosy, które opadły jej na twarz
-Masz jakieś plany w Londynie? Wychodzisz gdzieś w sylwestra?
-Właściwie, to umówiłam się ze znajomymi stamtąd, ale to żadna impreza. To raczej nie jest odpowiedni czas, na takie rzeczy
-Jesteś młoda Alea, przecież możesz się bawić. Jeff w końcu nie był Ci tak bardzo bliski- odparł mężczyzna zatrzaskując drzwi srebrnego samochodu
-To byłby brak szacunku dla niego i dla Livii. Nie czułabym się zbyt dobrze
-Jesteś tam szczęśliwa?- spytał, zupełnie zmieniając temat
-Tak, myślę, że tak. Znalazłam ludzi którzy akceptują mnie, mimo tego, że niczego o mnie nie wiedzą- mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, nie odzywał się jednak już do końca ich podróży

-Na pewno nie chcesz zostać?
-Nie dam rady Mauro, nie teraz. Przeczekam to u rodziców
-Wrócisz?
-Wrócę- odpowiedział chłopak pakując ostatnią torbę do samochodu i zatrzaskując drzwi. Podszedł do towarzysza, przytulił go po męsku i usiadł za kierownicą
-Draco…stary…
-Coś nie tak?
-Nie, w porządku. Po prostu obiecaj, że jeszcze się spotkamy
-I to niedługo Mauro

Otworzyła oczy, nadal znajdowała się w pociągu. Czemu widziała tę sytuację? Czy ona wydarzyła się naprawdę?  Przez ostatni czas działy się dziwne rzeczy. Odkąd widziała w pokoju Dracona, ten dziwny przedmiot. Różdżkę. Na porządku dziennym było to, że kiedy się denerwowała coś obok nagle zaczynało się palić, lub pękać. Kiedy nie mogła czegoś znaleźć wystarczyło, że po prostu mocno się na tym skupiła i jakaś magiczna siła sprawiała, że przedmiot nagle się pojawiał. Magiczna?  Ostatnio też miała wrażenie, że słyszy myśli innych. Że widzi ich wspomnienia. Tak jak przed chwilą. Po prostu skupiła się na osobie Mauro i to zobaczyła. W jej życiu zaczynały dziać się dziwne rzeczy, nad którymi musiała zapanować. Jakaś siła ciągnęła ją w pewne miejsce. Domek na obrzeżach Wilmslow. Widziała go. Nie wiedziała co się tam znajduje, wiedziała, że musi tam iść, ale podczas świąt nie było na to czasu. Musiała tam wrócić, za jakiś czas. Uciekaj.

-Marlene, czy my naprawdę musimy tu czekać? Jest zimno…
-Przestań narzekać. Przecież nie pozwolę na to, żeby Alea wlokła się sama po Londynie tak późno i w taką pogodę!
-A my możemy, tak?- spytał Mauro pociągając nosem i kuląc się z zimna
-Jak Ty wiecznie marudzisz! Dałbyś już spokój
-Przepraszam- mruknął lekko urażony chłopak
-O! Zobacz! Coś jedzie, myślisz, że to ona?
-Mam nadzieję, przymarzam do tych płytek…
-Pomyśl co ona przeżywa w tym pociągu!
-Zero wiatru, ogrzewanie, bufet w wagonie. Faktycznie, koszmar- mruknął z przekąsem
-Jechała zupełnie sama przez 5 godzin! Wiesz, jakie pociągi są niebezpieczne?
-Naprawdę myślisz, że ta istotka dałaby zrobić sobie krzywdę? Wystarczy, że na Ciebie spojrzy, a Ty już chcesz wiać. No pogrom nie kobieta
-Mam nadzieję, że nie mówisz o mnie- odparła stojąca za nim ciemnowłosa dziewczyna, na co Marlene parsknęła śmiechem
-Alea! Witaj moja Królowo Śniegu!- Mauro odwrócił się do dziewczyny i ścisnął ją tak mocno, że zabrakło jej powietrza
-Nie myśl, że tak szybko Ci daruję- sapnęła, gdy uwolniła się z uścisku- Wyglądacie na zmęczonych…
-Wiesz, stanie na dworcu w środku zimy do najprzyjemniejszych nie należy. Ale dla Ciebie wszystko
-Czy to była sugestia, że mam u was dług?- spytała podnosząc brew i poprawiając szalik, który się zsunął
-Cieszę się, że się domyśliłaś- odparł Mauro z uśmiechem, a Marlene uderzyła go w ramię, kryjąc rozbawienie
-No tak, czy mogłam liczyć na bezinteresowność z waszej strony? To co, jedziemy do mnie? Mama dała mi ogrom jedzenia ze świąt, a sama tego nie zjem
-Właśnie anulowałaś swój dług kochana- powiedziała ze śmiechem Marlene, idąc za Mauro, który już pobiegł w stronę samochodu z torbą jedzenia.
Czas wracać?


Informacje o nowych notkach i rzeczy związane z blogiem znajdziecie tutaj, a tu możecie zadawać mi pytania, jakie tylko chcecie :))

piątek, 12 października 2012

24. Famillie


Draco siedział na dużej, czarnej kanapie. Wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w pusty kominek. Na otaczających o murach wiły się rzeźbione węże, trzymając mocno każdy kawałek ściany. Ciała gadów odplatały wszystko mocnym uściskiem, nie dając możliwości ucieczki. Czuł się podobnie. Miał wrażenie, że coś się na nim zaciska, dusząc go, wciągając w jakieś dziwne wydarzenia, w których zupełnie nie potrafił się odnaleźć. Znowu? Rozmyślał o poprzednich dniach. O tym, co pchnęło jego i Aleę ku sobie. Co tak właściwie ich łączy, czy cokolwiek ich łączy. Zbliżyli się do siebie, niewątpliwie, ale czy to potrwa długo? Ile jeszcze będzie w stanie znosić jej ogromną ciekawość, zupełny brak okazywania jakichkolwiek uczuć, względem jego osoby, zachowawczość. Jak długo będą ze sobą rozmawiać, nie mówiąc nic o sobie, jedynie odgadując co drugie miało mieć na myśli. Jak wiele czeka go infantylnych i banalnych uwag, kryjących w sobie drugie dno. Ile czasu zejdzie im, by dowiedzieć się, czy ich znajomość ma jakikolwiek sens. Ile czasu będą się zastanawiać, czy ma ona jakiś inny wymiar? Obok Dracona usiadł wysoki mężczyzna. Jego długie, jasne włosy opadały na surową i poważną twarz. Patrzył na syna z uwagą i ledwo widoczną troską. Zawsze się o niego martwił, nieważne ile miał lat. Był jego jedynym synem. Jeżeli na całym świecie było cokolwiek, co liczyło się dla tego mężczyzny. Jeżeli istniało coś, co było ważne na tyle, by oddać za to nawet swoje życie- to właśnie jego potomek. Tak do niego podobny, a jednocześnie tak inny. 
-O czym chciałeś porozmawiać? Pisałeś, jakby to było coś naprawdę ważnego- mężczyzna przerwał panującą ciszę
-To bardzo ważne.- Draco westchnął ciężko, po czym wstał i zaczął chodzić w kółko po ogromnym salonie. Odgłosy jego kroków rozchodziły się po pomieszczeniu.- Pamiętasz- powiedział po dłuższej chwili- Jak wspominałem wam, że kogoś poznałem…
-Tak pamiętam. To jacyś mugole tak?- spytał, siląc się uwolnić głoś od niechęci
-Chodzi o to…że do jednej nie jestem tego już taki pewny- na te słowa Lucjusz zerwał się z kanapy i stanął przed synem, zmuszając, by się zatrzymał i spojrzał na niego
-Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał zupełnie zaskoczony i lekko zdenerwowany
-Ona…ona chyba widziała zdjęcie- Lucjusz patrzył na syna uważnie, nie widząc o czym chłopak mówi- Nasze zdjęcie…
-Gdzie je widziała?
-U mnie- spuścił wzrok, uciekając przez surowym spojrzeniem ojca
-Co takiego?- uniósł głos
-To był przypadek. Pudełko z rzeczami upadło, wszystko się rozsypało. Widziała je przez chwile…ale widziała. Mugole przecież nie widzą tych zdjęć.- wciąż nie patrzył na ojca, nie chciał zdradzać zbyt wiele, wiedział, że ojciec nie byłby zadowolony z jego zachowania
-Nie, nie widzą. Draco, czy ona widziała coś jeszcze? Popatrz na mnie.- powiedział tonem nie zanoszącym sprzeciwu, zimne, stalowe spojrzenie przeszywało jego syna, ostrym, dobitnym głosem powtórzył- Czy ona widziała coś jeszcze?
Dracon kiwnął jedynie głową. Wiedział, że powinien być ostrożniejszy. Czarodzieje nie mogą afiszować się z  magią, a on zachował się bardzo lekkomyślnie. Mógł narazić siebie i całą swoją rodzinę. – Co widziała?- spytał przez zaciśnięte zęby, pełen najgorszych przeczuć
-Różdżkę- mężczyzna opuścił głowę, odwrócił się od syna i tak jak on przed chwilą zaczął krążyć po salonie. Kilkukrotnie otwierał usta, by coś powiedzieć, ale stwierdzał, że takie słowa nie są zbyt odpowiednie
-Zdajesz sobie sprawę- powiedział po chwili- jakie może to nieść za sobą konsekwencje?
-Tak, wiem- odparł spuszczając wzrok. Ojciec spojrzał na Dracona. Widok jego syna patrzącego w podłogę z wyraźną skruchą i lekką obawą przypomniał mu czasy, kiedy mały Draco zachowywał się w ten sposób, gdy wypalił w dywanie dziurę przez eliksir, wybił szybę latając na miotle, czy rozbił coś przez nieumiejętne rzucenie zaklęcia.
-To znaczy…że jest czarodziejką lub charłakiem. Nie wiedziałeś o tym wcześniej?
-Nie dawała żadnych powodów, żebym mógł to nawet podejrzewać. Czasem zachowywała się dziwnie, ale raczej bym tego nie podporządkował do jakiś magicznych zjawisk.
-Jak zareagowała, kiedy zobaczyła różdżkę i zdjęcia? Nie pytała czemu mieszkasz mugolskiej dzielnicy? Pytała o cokolwiek, powiedziałeś jej coś?
-Właściwie, to kiedy trzymała różdżkę, spytała co to jest
-Jak to, nie, nie rozumiem. Spytała czym jest różdżka? Jak to możliwe, by tego nie wiedziała, skoro jest z magicznej rodziny. Nie podoba mi się to Draco…- Lucjusz usiadł na kanapie i ukrył twarz w dłoniach.- Wiesz  o niej cokolwiek? Może ona jest tylko mugolem
-To jak wytłumaczyć to, że widziała zdjęcia i prawdopodobnie słyszy głosy z zaświatów?
-Nie wspominałeś nic o głosach
-Zadzwoniła do mnie jakiś czas temu, była bardzo przestraszona, ale nie udało mi się dowiedzieć zbyt wiele. Tylko tyle, że ktoś ciągle przy niej jest i ona się tego czegoś boi
-Może zwyczajnie jest…niespełna rozumu? Wybacz za określenie, ale nie widzę innego  wyjaśnienia. Może nie widziała zdjęcia, tylko przyglądała się ramkom, tacy ludzie widzą dziwne rzeczy w zupełnie zwyczajnych przedmiotach. Jakieś kształty w ciemnościach, w dymie…
-Sam już nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Nie kojarzę jej ze szkoły, nie znam nikogo o nazwisku Salarin. Może faktycznie jest zwykła mugolką- usiadł ciężko na fotelu, zamykając oczy i usiłując zebrać myśli
-Jeżeli Ci na tym zależy, mogę spróbować się czegoś o niej dowiedzieć. Może ktoś  o niej słyszał, o ile jest czarodziejką
-Byłbym Ci bardzo wdzięczny ojcze- Dracon popatrzył na siedzącego obok mężczyznę i po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się do niego, Lucjusz oddał mu uśmiech i poklepał pokrzepiająco po ramieniu. Zwykły ojcowski gest, który znaczył tak wiele.
-Myślę, że powinieneś trochę odpocząć, sen dobrze Ci zrobi
-Tak, myślę, że tak. Mugolskie środki komunikacji sa bardzo męczące, chyba nigdy się do nich nie przyzwyczaję- mówiąc to wstał z fotela, kiwnął głową w stronę ojca i zaczął wchodzić powoli po schodach kierując się do swojej sypialni. Czuł się o wiele lepiej, gdy wiedział, że ma w nim wsparcie. Tego potrzebował, akceptacji i zrozumienia. Po drodze minął się ze swoją matką. Uściskał ją i pocałował w policzek, dając upust radości i odszedł zostawiając ją zaskoczoną, ale z ogromnym uśmiechem na twarzy. Narcyza weszła do salonu i usiadła na fotelu, gdzie wcześniej siedział jej syn.
-Myślisz, że powinniśmy mu powiedzieć? –spytała swojego męża
-Słyszałaś? – spytał zdziwiony mężczyzna
-Lubię wiedzieć co się dzieje- kobieta uśmiechnęła się delikatnie i zawiesiła wzrok na ornamentach przy kominku
-Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek o nich usłyszę
-Ja również, myślałam, że zniknęli bezpowrotnie
-Jak widać, nie dopilnowali wszystkiego. Trochę mnie zastanawia, czemu byli tak nieostrożni- odparł Lucjusz patrząc na żonę
-To bardzo lekkomyślne, by nadal nosiła to nazwisko
-Wiesz, że to nazwiskiem najbardziej się szczycą. Nie pozbędą się go, widocznie nawet za cenę bezpieczeństwa ich dzieci
-Tak, pamiętam co opowiadał Abraxas o starym Salarinie. Nawet on nie wyrażał się o nich zbyt pochlebnie- odpowiedziała kobieta
-Ojciec znał się z nimi tyle lat, widział co wyczyniają. Nie wiem, czy jakikolwiek ród dokonał tyle co oni
-Salarini są uważani za największych zwolenników Salazara Slytherina. Nic więc dziwnego, że są z tego dumni.
-Nie rozumiem tylko, jak mogą być tak zaślepieni, że nie dbają o swoje dzieci Narcyzo. Nawet jeżeli chodzi im tylko i wyłącznie o przedłużenie rodu.
-Może to co zrobili było jedynym wyjściem. Alea z całą pewnością by nie uciekła
-Nie widziałaś jej odkąd zaczęła naukę w Beauxbatons. Może się zmieniła i ratowałaby siebie, nie zwracając uwagi na innych
-Nie uciekłaby Lucjuszu, nie zostawiłaby swojego brata, chociaż tak ją rozczarował
-Solidarność Salariów jest poza wszelkimi granicami. Przechodząc jednak do sedna. Uważam, że Dracon nie powinien znać prawdy. Alea nie wie, kim jest i widocznie tak miało być. Dla wszystkich będzie bezpieczniej, jeżeli będą wiedzieli o sobie jak najmniej
-A co jeżeli i tak się dowie? Już coś podejrzewa Lucjuszu, za jakiś czas odkryje prawdę.
-Jak na razie jedynie wydaje mu się, że ona jest  czarodziejką, nie ma pewności. Im dłużej nie będzie wiedział kim jest, tym lepiej dla niego, będzie wiedział, że nie może się zbytnio do niej zbliżyć
-Czemu myślisz, że tak będzie?
-Po ostatnich wydarzeniach nie zbliży się znowu tak bardzo, do mugolskiej dziewczyny. Nie będzie ryzykował jej życia.
-Ona  i tak jest zagrożona, może gdyby wiedziała wszystko, mogłaby się jakoś bronić. Draco spędzając z nią czas też jest w niebezpieczeństwie, co jeśli ktoś spotka ich razem? On nie powinien się z nią zadawać i powinien zdawać sobie sprawę czemu- powiedziała zdenerwowana kobieta
-Już nie możemy podejmować decyzji za niego, jedyne co możemy zrobić, to nie mówić mu wszystkiego
-Obyś miał rację- westchnęła cicho i usiadła obok męża, wtulając się w niego, potrzebowała teraz jego bliskości
-Dopóki Alea nie wie kim jest, nic nie powinno jej grozić. Charlotte i Amadeus zrobili wszystko, by wtopić ją w mugolską społeczność, tam nikt nie będzie jej szukał.
-Tak długo, jak będzie się uważała za zwykłą osobę jest bezpieczna. To okropne, że to było jedyne wyjście. Musi czuć się strasznie…nie pamięta nic ze swojego życia
-Widzisz, utrata pamięci nie zawsze jest jak kula u nogi. Czasami, a może nawet całkiem często, jest deską ratunku. 



Malutkie ogłoszenie :) jeżeli chcecie, wstawiajcie w komentarzach linki do swoich blogów. Gdy tylko będe miała czas bardzo chętnie je przeczytam, ale prosiłabym również o ocenę mojego bloga. Komentarze naprawdę bardzo mi pomagają.Dzięki nim wiem, co Wam się podoba, a nad czym muszę pracować. Jeżeli macie do mnie jakiekolwiek pytania to zapraszam tu . Dziękuję i pozdrawiam :))

czwartek, 4 października 2012

23. Leave her



Wysoki, blond włosy chłopak uśmiechał się radośnie ze zdjęcia. Stanowczym ruchem ręki przygarnął do siebie dziewczynkę o kasztanowych włosach. Mogła mieć 10 lat, nie więcej. Mieli identyczne oczy, rozglądające się dookoła z ciekawością. Stali pewnie, wyprostowani, niezwykle dumni. Szczęśliwi? Mocny uścisk ukazywał, jak bardzo są dla siebie ważni. Obraz zaczął się rozmazywać, kształty przestały być ostre, kolory jakby mniej intensywne. Zacisnął mocno powieki, nie chcąc, by nawet niewielka łza wydostała się na zewnątrz. Przejechał dłonią po ramce zdjęcia i z ciężkim westchnięciem schował ją ponownie do walizki. Podniósł się ze starego fotela i podszedł do stojącego pod ścianą lustra. Zobaczył w nim swoją zmęczoną twarz. Długie, blond włosy, związane w kucyk nie wyglądały już tak dobrze. Czarna koszulka opinała imponujące mięśnie, dłonie, mocno zaciśnięte w pięści, były schowane do kieszeni brązowej, skórzanej kurtki. Obok niego pojawiła się piękna, długowłosa dziewczyna ze zdjęcia, starsza o kilka lat. W ciemnoniebieskich oczach radośnie błyszczały wesołe iskierki. Jedynie ironiczny uśmiech mógł zdradzać jej naturę. Za nimi stała dwójka dorosłych ludzi. Ciemnowłosa kobieta nieśmiało wychylała się zza dziewczyny, uśmiechając się promiennie. Wysoki mężczyzna z jasnymi, lekko przyprószonymi siwizną włosami wystawiał ponad nimi głowę. Chłodne spojrzenie i surowy wyraz twarzy ustąpił, gdy położył rękę na ramieniu chłopaka. Odruchowo dotknął miejsca, gdzie powinna spoczywać dłoń, ale jej tam nie było. Tak samo, jak obok nie było dziewczyny. Wiedział, że się nie pojawią się naprawdę, ale mimo to, ciągle patrzył w lustro. Za każdym razem, gdy przed nim stawał, wiedział, że ich zobaczy. W tym lustrze jedynie naprawdę szczęśliwy człowiek widzi tylko swoje odbicie. Zamknął oczy, a w jego głowie pojawiło się jedno ze wspomnień

-Claw, proszę, nie możesz się teraz od nas odwrócić- kobieta z rozpaczą usiłowała przemówić synowi do rozsądku
-Nie widzę powodu, żeby dłużej z wami mieszkać. Jestem pełnoletni, mogę robić to, co mi się podoba
-Masz dopiero 17 lat! Gdzie chcesz zamieszkać?
-To wystarczający wiek, by zacząć samodzielne życie. Wynająłem pokój w Hogsmeade
-Chcesz ją zostawić?- kobieta postanowiła zmienić taktykę- Ona Cię potrzebuje!
-Potrzebowała. Zrobiliście z niej swojego klona, marionetkę która ślepo wierzy w każde wasze słowo
-Proszę, nie mów tak…
-A co mam mówić? Odkąd posłaliście ją do tej szkoły…
-Szkoła nie ma z tym nic wspólnego! Czy to źle, że chcemy, żeby szanowała to, co było nam wpajane od pokoleń? By zdobyła dobre wykształcenie?
-Krzywdzicie ją. Jesteście zaślepieni przez swoją obsesję
-O czym Ty mówisz?
-Macie obsesję na punkcie czystości krwi. Nie akceptujecie nikogo, kto pochodzi z innej rodziny, nie ważne, jak dobrym byłby czarodziejem. Wiem co nam wpajaliście. Wiem jaki jest nasz ród, wiem jakie mamy tradycje, ale czemu nie pozwolicie jej samej zadecydować, jaka chce być?
-Jest taka młoda, nie wie, co jest dla niej najlepsze…
-A wy wiecie prawda? Wzruszające. Nie rozumiem tylko, czemu nie mogła pójść do Hogwartu, mielibyście ją przy sobie, by ją spokojnie kontrolować i pilnować, by przypadkiem nie zbliżyła się no nikogo  z mugolskiej rodziny
-Nie poszła o tej szkoły właśnie przez to, że przyjmują tam teraz wszystkich
-Jakoś sześć lat temu wam to nie przeszkadzało- odparł coraz bardziej rozzłoszczony Claw
-Wtedy nie było tak dużo szlam
-Musisz tak ich nazywać? To zwykli czarodzieje, niektórzy bardziej zasługują na to miano, niż niejeden czysto krwisty ród
-Nie waż się tak mówić w tym domu. Nie zapominaj kim jesteś!- szepnęła przestraszona kobieta, rozglądając się na boki
-I Ty się jeszcze dziwisz, że nie chcę z wami mieszkać? Mam dosyć tych uprzedzeń i wywyższania się. Accio kufer. – warknął zniecierpliwiony i wyszedł z pokoju unosząc przed sobą ogromny bagaż.
-Claw, Claw! Zaczekaj!- zatrzymał się, gdy usłyszał za sobą wołanie i szybkie kroki na schodach
-Coś się stało?
-Czemu się wyprowadzasz Claw?- na te słowa chłopak kucnął przy dziewczynie i chwycił jej drobne dłonie w swoje
-Nic mnie już tutaj nie trzyma. Zaraz jedziesz do szkoły, nie będę Ci więcej potrzebny
-Zawsze będziesz mi potrzebny- obruszyła się dziewczynka- Jesteś moim bratem! Coś się zmieniło? Wcześniej się cieszyłeś kiedy jeździłam do szkoły, chociaż byliśmy tak daleko.
-Ale teraz zaczynasz prawdziwą naukę. To nie będą takie zajęcia jak do tej pory. Będziesz musiała poświęcać bardzo dużo czasu na naukę zaklęć, czekają Cię eliksiry, a dobrze wiesz, że musisz być z nich najlepsza
-Czemu mam wrażenie, że nie chcesz mnie więcej widzieć?- spytała dziewczynka, usiłując opanować trzęsący się głos
-Jak mogłaś tak pomyśleć? Jesteś moją siostrą, nie mógłbym Cię zostawić. Po prostu teraz będziemy mieć bardzo dużo zajęć, przez co nie będziemy mieć tak dużo czasu
-Zawsze odprowadzałam Cię na peron…
-Teraz musze jeszcze coś załatwić. Alea, popatrz na mnie- dziewczynka podniosła do góry zaszklone oczy- Nie płacz. Wszystko będzie dobrze, jasne? Nie daj się złamać, nikomu. W końcu nazywasz się Salarin. My nikomu nie ulegamy
-Będę za Tobą tęsknić…Czemu nie mogłam pójść do Twojej szkoły?- szepnęła, wycierając mokre policzki
-W Beauxbatons będzie Ci dobrze. Podobno to szkoła dla takich jak Ty. Jeszcze się spotkamy maleńka, obiecuję.- przyciągnął do siebie siostrę i przytulił z całych sił. Wiedział, że nie ma odwrotu. Było dla niego jasne, że bezpowrotnie coś straci i być może będzie chciał to naprawić jakimiś błahymi i mizernymi działaniami. Ale wtedy będzie już za późno.

Otworzył oczy. Cała trójka wciąż przy nim była. Tęsknił za nimi. Mimo tego, ze czuł do nich ogromny żal, wręcz nienawiść za to, jak traktowali innych, co zrobili z jego małą siostrzyczką, byli jego rodziną. Teraz by tak nie postąpił. Nie zostawiłby ich. Jej. Gdyby wiedział, co się szykuje, co będzie się działo za kilka lat…Może gdyby przy niej został, nie doszłoby do tego, może byłaby bezpieczna. To nie musiałby się tak skończyć. Otarł wierzchem dłoni łzy, spływające po policzkach, a dziewczyna uśmiechnęła się do niego pocieszająco. Odwrócił się od lustra, odcinając się od wspomnień. Chwycił walizkę w jedną dłoń, a  w drugiej spoczęła różdżka. Wszystko dookoła zawirowało, przedmioty i meble zmieszały się ze sobą, a on poczuł nieprzyjemny ucisk w brzuchu. Po chwili wszystko wróciło do normy. Znajdował się w przestronnym, jasnym i zimnym salonie, obok dużej kanapy.
-Wreszcie jesteś Claw
-Proszę wybaczyć pani Assassin. Miałem coś do zrobienia. Coś się stało?
-Znowu się spotkali. Nie wiem po co, nie wiem przez ile czasu, ale robi się coraz gorzej. Nie umiemy sobie z tym poradzić
-Byli przy niej?
-Tak, cały czas, ale kiedy są razem nie mogą nic zrobić. Ta głupia dziewczyna chyba nie rozumie co się do niej mówi
-Nadal się go boją? – spytał Claw, ignorując uwagę o dziewczynie
-To raczej nic dziwnego
-To co ja mam niby zrobić? Mówiłem, że działam na własnych zasadach
-Oni chcą, żebyś wrócił
-Nie bądźcie śmieszni. Dobrze wiecie, że nie mogę. Przecież to by wszystko zepsuło
-Tobie byłoby to na rękę, nie chciałeś tego
-Teraz to czego chciałem, a czego nie, jest bez znaczenia. Tylko bym jej zaszkodził. To już nie jest ta sama osoba
-Zostawiłeś ją zupełnie samą
-Nie zwalajcie wszystkiego na mnie. Wiem, że popełniłem błąd, ale to i tak by się stało- warknął rozzłoszczony
-Nie dziw się, że uległa. Nie miała wsparcia. Była wściekła, że o niej zapomniałeś, dlatego odrzuciła wszystko to, czego jej nauczyłeś
-Wcale o niej nie zapomniałem- syknął przez zęby
-Ona o tym nie wie, Claw. Słuchała rodziców, bo tylko oni przy niej byli. Nie było obok niej nikogo, kto mógłby przemówić jej do rozsądku, pogubiła się. Nie możesz się od niej odwrócić tylko dlatego, że stała się taką osobą, której nie do końca akceptujesz. Wiesz, że teraz jest inaczej
-Kiedyś sobie wszystko przypomni, znowu będzie taka jak oni. Jak oni wszyscy!- powiedział wściekłym, łamiącym się głosem- Jak mogę zaakceptować kogoś, z kim przez lata walczyłem?- szepnął, osuwając się bezwładnie na kanapę, po czym schował twarz w dłonie. Starsza kobieta usiadła obok niego i położyła dłoń na jego plecach. Mimo swojej surowości, zachowawczości i wydawałoby się, zupełnego braku uczuć współczuła mu. Wiedziała, w jak ciężkiej znalazł się sytuacji i że nie ma takiego wyjścia, które by nikomu nie zaszkodziło.
-Nie możesz jej znowu zostawić Claw. Musisz pamiętać, że to Twoja siostra, nawet jeżeli ona sama o tym zapomniała.

Obserwatorzy