piątek, 26 lipca 2013

41. Notre Dame

Zupełnie nie miała pojęcia co ze sobą zrobić. Była świadoma tego, że będzie ciężko. Że z czasem wspomnienia zaczną się ze sobą mieszać. Że zaczną się powoli w coś układać. Wiedziała to wszystko, ale 
i tak była zupełnie zdezorientowana. Miała wrażenie, że nie żyje. Że tylko egzystuje. Mechanicznie wykonuje określone czynności, nie mając o tym pojęcia. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że od kilku godzin siedzi w lodowatej wodzie? Kiedy Chester zostawił ją pod drzwiami jej pokoju, nie mogła znaleźć sobie miejsca. Chodziła w kółko po dużych rozmiarów komnacie. Siadała na ogromnym łożu, marszcząc przy tym czarną, naznaczoną kurzem narzutę. Podchodziła do okien, ale przez wciąż panujące ciemności nie mogła niczego dostrzec. Przeglądała zawartość garderoby, dziwiąc się, że jej ubrania są jeszcze w całości. Po jakimś czasie otworzyła drzwi, do jak się okazało, łazienki. Na środku pomieszczenia, znajdowała się ogromna wanna, by się do niej dostać, trzeba było zejść po kilku kamiennych stopniach. Była półokrągła, a co metr ustawiony był kran, wypuszczający ciepłą wodę oraz, jeśli sobie tego zażyczy, pachnący płyn. Alea siedziała tam, opierając się plecami o jedną ze ścian. Siedziała tam tak długo, aż woda stała się zupełnie zimna. Niechętnie wyszła na kamienną posadzkę, krzywiąc się z niezadowolenia, na kontakt z równie zimnym podłożem. Zostawiając swoje ubrania tak, jak je rzuciła, chciała przejść do pokoju, szukając czegoś, czym mogła się wytrzeć. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy obok jednej z umywalek zobaczyła kilka leżących ręczników. Nie zastanawiając się kto je tam położył i ile właściwie tam leżały, podniosła jeden z nich, po czym zaczęła wycierać swoje zmarznięte ciało. Drugim owinęła swoje włosy, po czym podniosła wzrok do lustra. Podkrążone, podpuchnięte od płaczu oczy nie były ostatnio niczym nowym. Westchnęła ciężko, pocierając powieki i pozbywając się z nich resztek makijażu. Miała ochotę wrzeszczeć z bezsilności, ale nie mogła. Coś w jej umyśle podpowiadało, że one nie umie się poddać. A przecież nie będzie się kłócić 
z podświadomością, skoro to tylko dzięki niej żyje. Odbiła się od blatu umywalki i skierowała się do swojego pokoju. Swojego. To brzmiało jak idiotyczny żart. Za oknami zrobiło się prawie jasno, więc mogła dostrzec wnętrze pomieszczenia. Te same kamienne ściany, przechodząc obok, przejechała po nich wnętrzem dłoni. Twarde i zimne, czemu wydawało się jej, że to jakiś rodzaj odzwierciedlenia tego, jacy są Salarini? Ludzie się ich bali, a nikt nie boi się dobrych ludzi. Wiedziała jak zachowują się rodzice Dracona. Są arystokratami. Ród Salarinów jest od nich starszy i potężniejszy. Komu zaszkodzili, skoro ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby pozbyć się jednej z nich? Kim był, skoro inni nie mogli nic z tym zrobić ? Podeszła do drzwi, jak wcześniej sprawdziła, garderoby. Na drewnianych drążkach wisiało multum sukni oraz szat. Zdecydowana większość była czarna, gdzieniegdzie można było dostrzec coś w kolorze, zielonym, granatowym, czy szarym. Wszystko tutaj było ponure, jakby zupełnie pozbawione życia. Sięgnęła po długą do ziemi, ciemnozieloną  suknię z długim rękawem. Podeszła do małej komody, przeszukując jej szuflady 
w poszukiwaniu bielizny. Kiedy znalazła wszystko, czego potrzebowała, zrzuciła z siebie ręcznik i zupełnie niepospiesznie zaczęła wkładać na siebie ubrania. Poprawiła pończochy, kiedy jedna z nich nieznacznie się osunęła. Założyła suknię, wygładzając ją na ramionach. Musiała być względnie nowa, biorąc pod uwagę, że była na nią dobra. Przeniosła się w róg garderoby, szukając odpowiednich butów. Z niezadowoleniem przyglądała się tym, w które jej noga już by się nie zmieściła, ale w końcu zdecydowała się na wysokie, czarne, dosyć mocno zabudowane, na niewielkim jak na nią obcasie. Wychodząc, rzuciła okiem na jej lustrzane odbicie i odrzuciła ręczniki na parawan. Zaczęła starannie rozczesywać swoje długie, jeszcze wilgotne włosy. Odkładając grzebień na stolik, podeszła do jednej z okiennic. Widok zapierał dech w piersiach. W oddali majaczyły wysokie szczyty gór, okryte śniegiem. Jej komnata znajdowała się, biorąc pod uwagę, że patrząc w dół widziała część zamku, na jednym z najwyżej usytuowanych miejsc. Odwróciła się, opierając o murek za nią. W komnacie było tylko ogromne łóżko, stolik, regał z książkami. Przed łóżkiem ustawiona była ogromna, drewniana skrzynia. Każdą z jej brązowych ścian zdobiły piękne, ręcznie wykonane ornamenty, przedstawiające wijące się węże. Dostępu do skrzyni broniło zaklęcie, którego jednak nie mogła sobie przypomnieć. Jej zawartość musi poczekać, aż wróci jej pamięć. Wszystkie, wyjęte przez nią książki były w języku francuskim. Część przedstawiała zwykłą literaturę, część to podręczniki do szkoły, część księgi z zaklęciami. W kominku ogień już przygasał, zapalił się jak tylko weszła do komnaty, ale ponieważ nikt nie dołożył drewna, nie miało co się palić. Nie mając ochoty na siedzenie w pokoju, postanowiła przejść się po domu. Wzięła różdżkę do ręki i jednym ruchem otworzyła wielkie, drewniane drzwi. Przestraszona podskoczyła w miejscu, kiedy niemal wpadła na coś przed sobą. Tym czymś okazała się zbroja rycerza, pilnującego dostępu do jej pokoju. To o tym zaklęciu mówili jej wczoraj. Wejścia do jej pokoju i do jej części zamku pilnują rycerze. Przejście kogoś niepowołanego jest niemożliwe. To wszystko ją przerażało. Czuła się dziwnie, kiedy z zaczynającego być przytulnym, mieszkania Dracona, znalazła się w czymś takim. Z gracją zeszła po kilku stopniach, mijając kolejnego rycerza, który się przed nią ukłonił. Co było nie tak z jej rodziną, że wymagali pokłonów nawet od kawałka zardzewiałej blachy? Pokręciła głową, nad tym idiotyzmem, kierując się w dół schodów. Potarła ramiona, kiedy poczuła, jak zimne powietrze przelatuje przez korytarze. Przeklęła się w duchu, że nie ubrała na siebie żadnej szaty. Wyszła ze swojej części, stanęła na korytarzu, będącym na otwartej przestrzeni. Oparła się o mur, sięgający jej do pasa 
i czujnym okiem badała otoczenie. Miejsce w którym stała, znajdowało się mniej więcej w centrum. Nie miała zbyt dobrej orientacji co, gdzie się znajduje, ale sądziła, że tak właśnie jest, szła dosyć długo, a ten dom nie mógł być aż tak ogromny. Odwróciła głowę, kiedy usłyszała, jak ktoś idzie w jej stronę, początkowo myślała, że to jeden z rycerzy wyszedł na patrol. Chester powiedział jej, że dzień w dzień idą tą samą drogą przez lata. Przez setki lat. Uśmiechnęła się lekko, kiedy dostrzegła znajomą, pogodną twarz. Popatrzyła z wdzięcznością, kiedy dostrzegła, co ma przewieszone przez ramię.
-Skąd wiedziałeś gdzie jestem?- zapytała, biorąc od niego czarną pelerynę, którą szczelnie się opatuliła.
-Słyszałem, jak idziesz po zamku, a ponieważ zupełnie nie masz pojęcia jak się tutaj odnaleźć, stwierdziłem, że zatrzymasz się tutaj. Bardzo lubiłaś tutaj przebywać, ale Frollo zawsze cię upominał. Załóż kaptur, masz mokre włosy- popatrzył na nią upominającym wzrokiem.
-Nie zachowuj się jak moja matka.
-To mogę ci obiecać, nie znam bardziej surowej kobiety od niej. Nawet Minerwa Mcgonagall jest przy niej buntowniczką.
-Nie mam pojęcia kim ona jest, ale wnioskuję, ze mam koszmarną rodzinę.
-Nie to miałem na myśli...-zaczął się bronić.
-W porządku Chester, z tego co udało mi się wyciągnąć z innych, faktycznie nie mamy zbyt dobrej opinii.
-Fakt. Mój ojciec prawie zszedł, kiedy przyprowadziłem do domu Clawa. Właściwie sam się zastanawiam, czemu tutaj siedziałem.
-Czemu inni tak się nas bali?- zapytała, ignorując wzmiankę o jej bracie.
-Jesteście najstarszym rodem magicznym. Jesteście potomkami samego Merlina.
-Tego Merlina, który jest na tych durnych kartach?
-Pamiętasz karty?
-Nie, widziałam je u Annabell.
-Bell? To dziwne myślałem, że..a z resztą, mało istotne. Mało osób jest świadoma tego, że początki magii sięgają znacznie dalej. Gdzieś w V wieku, panował ród Pendragonów. Za czasów Uthera, magia była surowo zabroniona, ale nie była to taka magia, którą znamy teraz. Tamta magia, to nie były wyuczone zaklęcia, czy machanie różdżką. Magia pochodziła z natury. Trzeba było ją zrozumieć, ona musiała kogoś zaakceptować. Tak samo było z duchami, to duchy były magią, one pomagały, ale mogły też zaszkodzić. Pierwsi w zgodzie z nimi żyli druidzi. Pomagali innym, używali ziół, czy drobnych zaklęć. Ale Uther uznał, że to groźne. Merlin jeden wie, czemu tak bardzo się jej bał. Dopiero kiedy jego syn, Artur zasiadł na tronie, magia mogła wrócić, dzięki doradcy króla,właśnie Merlinowi. To on jest pierwszym magiem, to z niego się wywodzicie. Tajniki tej magii były przekazywane z pokolenia, na pokolenie, ale tylko w prostej linii. 
Z czasem, kiedy pojawiły się szlamy, czysto krwiści zaczęli się buntować. Przełomem była kłótnia Salazara Slytherina i Gordyka Gryffindora. Wy stanęliście oczywiście po stronie Salazara. Wtedy zaczęliście być bardziej rozpoznawalni. Więcej się o was mówiło, zaczęto nazywać was Salarinami i tak zostało. Tak samo jak przekonanie, że posługujecie się magią, której nikt inny nie potrafi pojąć.
-Czy zdarzało się, że ktoś zdradził innym jakieś zaklęcia, czy sposób czarowania?
-Tak, ale to na nic. My po prostu tego nie rozumiemy. To jest coś innego. Urodziłem się w rodzinie czysto krwistej, magia jest obecna w moim życiu od zawsze, ale u was...to wy jesteście magią. Ta siła jest w was. Wiem co myślisz, ale tak jest. Ty jesteś magią, urodziłaś się z niej. Ona jest w wodzie, ziemi, powietrzu. Musisz tylko znowu nauczyć się z nimi rozmawiać. Musisz poczuć w sobie wszystkie żywioły. Wczoraj pokazałaś, że nadal masz je w środku.- uśmiechnął się do niej, dodając otuchy
-Czemu ty i Trip mnie zostawiliście? Czemu mi nie pomogliście, kiedy straciłam pamięć?
-Czy ty słuchałaś mnie przez ostatnie kilka minut, czy tak po prostu przytakiwałaś, a pytanie zadałaś mechanicznie?- zapytał, ale kiedy dostrzegł przeszywający wzrok Alei, nieznacznie się skulił.- Po odejściu Clawa robiliśmy co mogliśmy. Nie wiedział, że cię odwiedzamy, gdyby się dowiedział, zabiłby nas. Kiedy....kiedy umarł, sami byliśmy przekonani, że to prawda. Potem kiedy twoi rodzice zniknęli, staraliśmy się być dla ciebie wsparciem. Kiedy straciłaś pamięć, chcieliśmy być z daleka, żeby dowiedzieć się kto to zrobił. Niestety, byli sprytniejsi.
-Byli?
-Wątpimy, że zrobiła to jedna osoba. Kiedy my się usunęliśmy, miałaś innych opiekunów. Mieli wreszcie szansę się wykazać.
-Mówisz o...Nie, to nie może być prawda. To nie jest prawda, to niemożliwe...
-Alea, to, że powtórzysz kilka zwrotów parę razy, nie sprawi, ze staną się prawdą, one po prostu będą brzmiały bardziej wiarygodnie. I tak, to prawda. Matt i Livia nie są wymysłem kogoś z góry, tego, który chciał się ciebie pozbyć. Nie mam pojęcia co i jak zrobili, ale zadziałało, przez jakiś czas miałaś spokój. Sami muszą ci to wyjaśnić.
-To chore...-mruknęła pod nosem, nie mogąc uwierzyć w to, czego się dowiedziała.
-Co jest chore?- zapytał inny głos.
-Na gacie Merlina, Trip! Mówiłem, że masz zakaz przemieszczania się w ten sposób. Masz nogi, zupełnie sprawne. Przejście kilkunastu metrów nie przekracza twoich możliwości.
-Daj spokój  Chezz. Jak zwykle dramatyzujesz. - ciemny blondyn westchnął teatralnie.- A poza tym, byłem w kuchni, sprawdzić, czy jest coś, co może się nadawać na śniadanie. Niestety znalazłam coś, co kiedyś prawdopodobnie było bułką, a ser zaczął chodzić. Rycerze chodzą jak w zegarku, ale skrzatom już nie chciało się wpaść.
-Rycerze są martwi, dla nich nie było różnicy, czy w zamku ktoś jest, czy jest pusty od setek lat.
-Nudzisz- odparł Trip, siadając na murku. Popatrzył na stojącą obok dziewczynę, która pustym wzrokiem wpatrywała się w przestrzeń.  - Nawet ją zanudziłeś. Ile razy mam ci powtarzać, że te niesamowite historie które opowiadasz, są interesujące tylko dla ciebie? O czym tym razem mówiłeś? Nad innowacyjnością  sposobów transmutacji drewna w sowę? Masz coś, co zamieni kawałek cegły w jedzenie? Jeżeli nie, to już się nie odzywaj.
-Opowiadał o mojej rodzinie...-powiedziała cicho, widząc, że osobowość Tripa stała się zdecydowanie za bardzo przebijająca. - Chciałabym zobaczyć resztę zamku- te słowa skierowała do Chestara.- A ty złaź 
z tego muru. Ostatnie na co mam ochotę, to zbieranie cię ze skał.
-Twoja troska zawsze mnie wzruszała aniołku.- odparł uśmiechnięty Trip, podbiegając do idącej już dwójki.
-Gdzie Claw?- odważyła się zapytać.
-W komnacie. Załamuje się nad swoim nędznym życiem. Niedługo do nas dołączy. - Alea w odpowiedzi mruknęła pod nosem coś zupełnie niezrozumiałego. Całą uwagę skupiając na domu. Była to ogromnej wielkości twierdza. Jak dowiedziała się Alea, miejsce, które oceniła na środek, faktyczne nim było, ale jednej z trzech części. Znajdowali się w głównej. Większość pomieszczeń była odwiedzana po raz pierwszy od czterech lat, więc Alea była światkiem tego, jak zaklęcia obronne przestają działać. Dla postronnego, mugolskiego obserwatora, zamku tam nie było. Było tylko kilka kamieni, porozrzucanych na urwisku. Jedynie istoty magiczne mogły go dostrzec, ale tylko czysto krwiści, widzieli jego prawdziwy ogrom. Dziewczyna z lekkim uśmiechem obserwowała, jak zmienia się wnętrze komnat do których wchodzą. Kiedy w środku byli jedynie Trip i Chester, wystrój pozostawiał wiele do życzenia. Stare, wręcz uginające się od kurzu meble, ogromne pajęczyny znikały, kiedy do środka wchodziła ona. Jakby zamek reagował na jej obecność. Jej towarzysze uśmiechali się do siebie widząc, ile radości sprawia jej odkrywanie zamku. Ogromnymi oczyma łapała każdy szczegół. Długie dywany, położone na wszystkich korytarzach. Pochodnie, stojące w każdym rogu. Obrazy, przedstawiające zamek, kilka osób z rodu. Ich kroki odbijały się od ścian, roznosząc echo. Przystanęli, kiedy usłyszeli kroki kogoś nowego. Alea mocniej zacisnęła dłoń na różdżce, kiedy ze schodów powoli, dostojnym krokiem zszedł jej brat. Był ukryty pod czarną peleryną, ale mimo tego doskonale widziała jego twarz. Widziała, jak usta, zawsze ułożone w uśmiechu, są teraz mocno zaciśnięte. Jak szczęka się napina, jak oczy przybierają nieco złowrogi, ale pełen tęsknoty blask. Nie odwracając się, rzucił w Tripa peleryną. Dziewczyna dopiero teraz dostrzegła, że chłopak był bez żadnego okrycia. Alea odwróciła się w przeciwną stronę, zerkając jednak przez ramię.
Stanęła obok Chestera, który ponownie zaczął oprowadzać ją po zamku, opowiadając, co, gdzie się znajduje. Powiedział, że jeśli chce poznać Casa De Rau, powinna sama go zwiedzić. Zamek pokaże jej wszystko, czego będzie chciała. Musi mu tylko zaufać, a jeśli chce mu zaufać, musi mieć jakiekolwiek rozeznanie. Znaleźli się na szczytu schodów. Tych schodów, które śniły się dziewczynie. Poręcze wciąż były ponadpalane, schody w niektórych miejscach ukruszone, a dywany nadal miały na sobie ciemne, od zaschniętej krwi plamy. Wiedziała, że jeśli pójdzie w stronę przeciwną do tej, z której przyszli, dojdzie do salonu. Nie chciała tam iść. Nie mogła. Jeszcze nie była gotowa, na odwiedzenie serca zamku.
-Powinniśmy zejść do wioski- nieznacznie zadrżała, kiedy usłyszała głos brata.
-Racja, powinniśmy coś zjeść, tam ktoś nam coś da- odpowiedział Trip, schodząc po kilka stopni naraz.
-To raczej sprawa drugorzędna.- zwrócił się do niego Chester, ciągnąc w dół Aleę, która została w tyle.
-Co jest ważniejsze od żołądka, pustego od kilkunastu godzin?
-Reakcja ludzi...
-Powiecie do jakiej wioski mamy zejść? - spytała dosyć niepewnie, przechodząc przez główne drzwi.  Chester pociągnął ją bliżej krawędzi, wskazując na dym, unoszący się nad drzewami. To mogła być odległość kilkunastu kilometrów. Sam plac obok zamku był ogromny. Połowa zamku znajdowała się nad przepaścią. Druga połowa, miała przed sobą ogromne pola. W oddali Alea dostrzegła sporej wielkości jezioro, dalej rzekę, która była od niego odpływem i płynęła w dół, prawdopodobnie w pobliże osady.
-Mamy tam dosłownie zejść?- zapytała, dosyć niepewnie. Nie miała ochoty na chodzenie w długiej sukni 
i pelerynie, oraz w butach na obcasie po lesie, pełnym skał, wąwozów i bagien.
-Możesz lecieć na miotle, jak na wiedźmę przystało. Jednak my preferujemy polecieć na czymś żywym.- Trip odsłonił swoje zęby w idealnym uśmiechu.
-Czyli? Patrząc na otoczenie, spodziewam się najgorszego.
-Daj spokój, Gryfy nie są wcale takie straszne...
-Gryfy?! Żartujesz sobie ze mnie? Mam podejść do czegoś, co ma dziób większy od mojej głowy?
-Kiedy byłaś młodsza, to ci nie przeszkadzało...
-Może jeszcze powiesz, że opiekowałam się smokiem, bawiłam się w chowanego z boginem i rzucałam trzygłowemu psu patyk do aportowania? - popatrzyła wściekła na stojących przed nią, a ci, wbili wzrok 
w ziemię, byle tylko na nią nie patrzeć.- Serio?!
-No...może te dwa ostatnie to przesada ale...
-Naprawdę opiekowałam się smokiem?- zapytała zupełnie zrezygnowana. - Błagam, powiedzcie, ze to był nowo wykluty, uroczy smoczek, którego potem oddałam Ministerstwu. Ludzie, ja nie mogłam być aż tak nienormalna, żeby zajmować się smokiem!
-Wspominałem, że Merlin był władcą smoków?- wtrącił nieśmiało Chester
-Nie.
-No...to był. Więc właściwie wy też jesteście. To znaczy. Claw jest, jemu są bezwzględnie podporządkowane, ciebie słuchają się tylko, jeśli im się spodobasz.
-Co zrobiłam, że mnie zaakceptował?
-Znalazłaś jego jajo. Był wdzięczny.
-Są jakieś zalety posiadania smoka?- zapytała, nie wierząc zupełnie w brzmienie jej słów. Każda normalna osoba w jej wieku, opiekowałaby się chomikiem, kotem, czy psem. Ona dowiedziała się, że zajmowała się smokiem.
-Darmowe jedzenie, jeśli zostawi ci coś, co upolował. No i możesz polatać. O właśnie! Musisz go tutaj ściągnąć. Trochę zwariował jak zniknęliście, pewnie zjadł wszystkie zwierzęta w wiosce. Mieszkańcy pewnie się wkurzyli.- powiedział Trip, mrucząc ostatnie słowa.
-Niby jak mam go tu ściągnąć? Niech on się tym zajmie- odparła, wskazując ręką na brata
-Mama cię nie nauczyła, ze nieładnie tak pokazywać na kogoś palcem?- spytał blondyn, patrząc na nią spod byka
-Pamiętałabym, czego mnie nauczyła, gdybyś nie był takim tchórzem i mi pomógł, zanim pozbawili mnie pamięci.- warknęła zdenerwowana, podchodząc do niego, jednak z dwóch stron przytrzymali ją Trip 
i Chester.
-Spokojnie dzwoneczku. Do kolacji chcemy wszystkich żywych- rzucił Trip.
-Jestem spokojna.- powiedziała stanowczo.- Lecimy do tej wioski?
-Najpierw musimy znaleźć Gryfy, a właściwie one nas.- odpowiedział jej Chester
-Nie żartowaliście z nimi?
-Czy ja wyglądam na kogoś, kto żartuje z takich rzeczy?
-Trip...pozwól, że nie odpowiem. Co musimy zrobić, żeby nas znalazły?
-Mieszkają w lesie, tam na dole. Myślę, ze jak zejdziemy kawałek, to do nas wyjdą. - powiedział Claw, ruszając w stronę przepaści.
-Nic nam nie zrobią?
-Jeśli nas pamiętają, to nic.
- A jeśli nie?
-To lepiej, żebyś potrafiła szybko biegać.
 Alea przystanęła w miejscu, patrząc na nich z przerażeniem. Po chwili, ponaglana przez Tripa ruszyła za nimi. Stanęli na jednej ze skalnych półek, a Claw zatrzymał ich ruchem dłoni. Usłyszała ryk, który wydobywał się z gardła prawdopodobnie jednego ze stworzeń. Jej serce zaczęło bić szybciej. Kiedy zobaczyła, jak kształt lecący z dołu zaczyna się powiększać i rozdzielać na kilka mniejszych. Cofnęła się, kiedy były już tak blisko, ze przeleciały przed nimi. Opadły na polanę, uważnie ich obserwując.- Niech każdy spokojnie podejdzie w ich stronę. Alea, nie daj po sobie poznać, że się boisz. Idź pewnie, ale nie gwałtownie. Lekko się ukłoń. Nie są tak honorowe jak hipogryfy, ale to nie zaszkodzi. Patrz jednemu 
w oczy, nie odwracaj wzroku.- poinstruował Claw, podchodząc do największego z nich, stojącego na przodzie. Wielkie czarne ślipia patrzyły na nią dosyć sceptycznie. Przekręcił orlą głowę w bok, jakby chcąc dokładniej się jej przyjrzeć. Niepewnie, ale wyprostowana podeszła kilka kroków, delikatnie się kłaniając. Zgodnie z radą, nie spuściła z niego oczu. W oczach gryfa jakby coś błysnęło, a po chwili położył się tak, że mogła na nim swobodnie usiąść. Uśmiechnęła się lekko, podchodząc i kładą dłoń na jego głowie.
-Pamięta cię.- stwierdził wesoło Trip, stając obok. Odwróciła głowę i zobaczyła, że Chester i Claw już siedzą na swoich gryfach.- Polecę z tobą, wiem, że kiedyś latałaś, ale po tak długiej przerwie to może się źle skończyć. - dodał z uśmiechem, po czym ostrożnie wspiął się na zwierze. - Siadaj za mną i mocno się trzymaj.- Alea usiadła na grzbiecie gryfa, co było trudne przez długą suknię, po czym objęła Tripa. Zdusiła 
w sobie krzyk, kiedy wznieśli się w powietrze. Poczuła, jak wiatr zerwał z jej głowy kaptur i plącze włosy. Mocno ściskała powieki, nie chcąc patrzeć w dół. Ogromnie bała się wysokości. Modliła się, by wreszcie opadli na ziemię. Na szczęście odległość nie była tak ogromna, jak przypuszczała i po kilku minutach usłyszała wesoły głos Tripa, oznajmiający, że zaraz będą lądować. Odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, kiedy Chester pomógł jej zejść i kiedy jej stopy dotknęły stabilnego podłoża. Gryf podniósł się i odwrócił łeb w ich kierunku. Kiedy Alea ukłoniła mu się w podziękowaniu, dostojnie odszedł do reszty.
-Jesteśmy za lasem, wejście do wioski jest zaraz za tym wzgórzem. Możliwe, że ktoś nas widział. Chodźcie.- nakazał Claw, znowu idąc z przodu. Alea poprawiła szatę i uśmiechnęła się w stronę Chestera, który założył jej na głowę kaptur. Szli przez kilka  minut ubitą drogą. Trip uprzedził ją, co do widoku który zastaną, ale mimo to, dziewczyna była w niemałym szoku. Wioska wyglądała tak, jakby czas zatrzymał się tam jeszcze w średniowieczu. Niewielkich rozmiarów domki, z dachami pokrytymi strzechą. Za nimi paliły się ogniska, na których kobiety ubrane w luźne, lniane koszule i długie spódnice przygotowywały posiłki. Gdzieś w oddali młodzi chłopcy nosili w wiadrach wodę z rzeki. Mężczyźni prawdopodobnie od rana byli na polach. Początkowo nikt nie zwrócił na nich uwagi, ale jedno z dzieci biegających po drodze niemal na nich wpadło. Przerażone natychmiast się wycofało i pobiegło do swojej matki, stojącej nieopodal. Ta, widząc cztery zakapturzone sylwetki, rzuciła wszystko i pobiegła z dzieckiem do domu. W spokojnej wiosce nagle zrobiło się ogromne zamieszanie. Dzieci wbiegały do domów, kobiety pospiesznie zamykały drzwi, mężczyźni zaalarmowani krzykiem zbiegali do osady, by bronić rodzin. Czwórka dumnie kroczyła przed siebie, zatrzymując się dopiero na czymś, co wyglądało na centrum wioski. Nie odwracali głów, ale mimo to widzieli, że mężczyźni zaczynają ich otaczać. Alea podążała wzrokiem za kilkoma z nich. Nie widzieli ich twarzy, bo były przysłonięte cieniem, jaki padał od materiału na ich głowach, dodatkowo po policzkach dziewczyny spływały długie, ciemne włosy. Nic dziwnego, że mieszkańcy byli do nich wrogo nastawieni.
-Czego chcecie?- usłyszała obok siebie wrogie warknięcie. Osobnik zbliżył się do nich, mając w dłoni pochodnię. Prawdopodobnie to był ich sposób na walkę z nieznajomymi. Odstraszenie ich niszczycielską siłą ognia. Krąg dookoła nich zaczął się zacieśniać. Towarzysze Alei zareagowali błyskawicznie. Czyjeś ramię pociągnęło ją w tył tak, że znajdowała się między trzema sylwetkami. Stali plecami do niej, by nie dopuścić nikogo bliżej. Czuła ich wzrok na  sobie. Wiedzieli, że jest ważna, dlatego jej pilnowali. Nikt niczego nie odpowiedział, co jeszcze bardziej rozzłościło mężczyzn.
-Tutaj nie ma miejsca dla obcych. Nikt nie ma prawa tutaj przychodzić. - znowu złowrogi głos.
-Zapominasz się Devlinie- zabrzmiał głos Tripa. Nie miał w sobie już żadnej nuty wesołości. Był oschły 
i stanowczy. Tak bardzo nie pasujący do jego osoby.
-Panicz Dreadhex-Catsnort.- szepnął przestraszony, kłaniając mu się. -Nie spodziewaliśmy się panicza po tylu latach. Czy panicz Catscare-Darkfire również przybył?
-Zgadza się- odparł Chester, zupełnie obojętnym głosem. Była w szoku, jak zachowanie jej znajomych się zmieniło. Jeśli oni tak się zachowują, to znaczy, że ona też musi?
-Wybaczcie nam. Odkąd zostaliśmy bez ochrony musimy być bardziej uważni.
-Przestań się tłumaczyć Devlinie, wiesz, że tego nie lubię.- oschły głos Clawtena sprawił, że lekko zadrżała.
-Panie...-mężczyźni uklękli na ziemi, nie ośmielając się podnieść głowy. Nurtowało ich kto stoi między nimi, ale bali się zapytać. Tak właśnie działali nawet na druidów, którzy posiadali magiczne zdolności. Alea zaczęła powoli wierzyć w słowa chłopaków. Oni naprawdę byli bardzo potężni, a wszyscy, którzy mieli z nimi kontakt byli wyżej w hierarchii. Oni czuli do nich ogromny respekt, ale nie z szacunku. Ze strachu.Tak jej się przynajmniej wydawało Alea westchnęła głośno, nieco za głośno. Bo oczy wszystkich w wiosce skierowały się na nią. Kilka kobiet wyszło w domów, wołając dzieci, które były zainteresowane zamieszaniem. Jedno z tych bardziej odważnych, przedarło się między mężczyznami i podeszło do stojącej w miejscu czwórki. Chłopiec mógł mieć nie więcej niż dwanaście lat. Spod czarnej grzywki, ciekawskie, zielone oczy zerkały na przybyłych. Stanął przed Clawtenem i Tripem, ci zacieśnili uścisk dookoła Alei, ale ta, kiedy zobaczyła kogoś, kto wydał się jej znajomy, delikatnie przepchnęła się między nimi, z wciąż spuszczoną głową kucnęła przed chłopcem. Powoli podniosła na niego oczy, uważnie obserwując, jak na jego twarzy maluje się szok, pomieszany z radością 
i zupełnym niedowierzaniem. Przed oczyma Alei przeleciało wspomnienie, kiedy kilka lat temu opiekowała się chłopcem. Kiedy leczyła jego ranę, gdy spadł z wozu, kiedy pomagała mu rozpalić ogień,  z którym nie mógł sobie poradzić.
-Alea- poruszył ustami, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, kogo widzi. Nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, uśmiech się powiększył, kiedy ciało chłopca do niej przylgnęło. Objęła go swoimi ramionami, starając się zachować równowagę.
-Dobrze cię widzieć Leonie- szepnęła mu do ucha, nie podnosząc głowy na obserwujących ją ludzi.
-Powiedzieli...oni powiedzieli, że zabrały cię demony- szepnął wtulony w jej szyję.
-Jestem tutaj Leon. Jestem i już cię nie zostawię.- powiedziała cicho, delikatnie go od siebie odsuwając 
i wycierając jego mokre policzki.- Nie płacz, to nie przystoi mężczyźnie.- uśmiechnęła się pogodnie, po czym powoli podniosła się z ziemi. Kontrolnie spojrzała na Chestera, który kiwając głową, ściągnął swój kaptur. Tak samo uczynili Trip i Claw. Alea przymknęła oczy i ostrożnie zsunęła z siebie materiał. Usłyszała, jak ktoś z tłumu wypuszcza głośno powietrze. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła, jak część mieszkańców przykłada sobie dłoń do ust, by zdusić okrzyk zdziwienia. Jak inni patrzą na nią zupełnie zdezorientowani. Jak kilku z nich przybrało pogodny wyraz twarzy.
-Witaj w domu pani.- powiedział ktoś stojący za tłumem. Spojrzała w stronę, z której pochodził głos 
i spostrzegła starszą kobietę, podpierającą się o kogoś stojącego obok. Siwe włosy wypadały zza chusty. Stara, poprzecierana w kilku miejscach suknia sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała się rozsypać. - To szczęście, że wróciłaś. Żywa.

-Nie wiem co o tym myśleć. To raczej nie jest dobry pomysł.- mężczyzna nerwowo chodził po pomieszczeniu. Echo jego kroków mocno brzmiało wewnątrz ścian.
-To jedyne wyjście.- odparł drugi, wodząc za nim wzrokiem. - Jeżeli chcesz przeżyć, musisz to zrobić.
-Nie mogę ich stracić...
-Stracisz, jeśli tego nie zrobisz. Zaufaj mi.
-Przecież wiesz, że ufam. Zawsze tak było. Musi być coś innego.
-Ostatnie miesiące spędzaliśmy na wymyślaniu planu. Musisz to zrobić. Masz coraz mniej czasu. Nie trać go.- powiedział, wstając z fotela i podchodząc do okna.
-Obiecaj, że mimo wszystko, się nią zajmiesz.
-Wiesz, że tak będzie przyjacielu. Możesz na mnie liczyć. Pamiętaj.

środa, 17 lipca 2013

40. My sister

-Trip postaw mnie!- pisnęła dziewczyna, kurczowo trzymając się ramion chłopaka, który kręcił się z nią 
w kółko.
-Zapomnij aniołku! - krzyknął chłopak, śmiejąc się na głos, robiąc coraz szybsze obroty i przerzucając ją tak, że wisiała na nim głową w dół. Dziewczyna mimo chwili paniki znowu zaczęła na niego krzyczeć, używając przy tym słów, których ktoś w jej wieku nie powinna nawet słyszeć.
-Odpuść stary, twój aniołek robi się czerwony, nie chcesz chyba czymś oberwać- po schodach zszedł wysoki brunet, jedną ręką poprawił włosy, opadające mu na oczy, a drugą trzymał różdżkę, nad którą unosiła się taca z jedzeniem.
-Psujesz zabawę Chezz- mruknął niezadowolony, odstawiając ją na ziemię,jednocześnie przytrzymując, by przez zawroty głowy nie upadła.
-Tylko ostrzegam, mała sporo potrafi, nawet być nie zauważył, a już byłbyś na dnie jeziora.
-Nie jestem mała.- powiedziała gniewnie dziewczyna, patrząc wyzywająco w górę, zaplatając ręce na piersi.
-Widzisz, to ty ją wkurzyłeś- powiedział z uśmiechem Trip, kładąc się na trawie pod drzewem.
-Znowu męczycie mi siostrę?- spytał długowłosy blondyn, pojawiając się znikąd obok nich. Popatrzył 
z politowaniem na przyjaciół i przygładził włosy na głowie Alei, która pojawiła się obok.- Na Merlina, co on z tobą zrobił? Mama potraktuje nas cruciatusem, jak cię zobaczy, leć się przebrać, no i uczesz się. Wyglądasz jak troll. - pokręcił głową nad jej niebieską sukienką, która była w plamach od trawy. Ich matka zdecydowanie dostałaby szału. Jej dzieci zawsze musiały prezentować się nienagannie, nawet podczas zabawy. Chociaż właściwie tego, na co im pozwalała, nie można było nazwać zabawą. Dlatego tak lubiła, kiedy przyjaciele jej brata się z nią bawili, mogła pozwolić sobie na wszystko, co kończyło się otarciami, siniakami i brudnymi ubraniami.
-Daj spokój Claw, wygląda uroczo. - odparł Trip, śmiejąc się z morderczego spojrzenia, jakie posłała mu dziesięciolatka. Po chwili jednak zniknęła za drzewami, prowadzącymi do domu. -Patrząc na nią, nie mogę dopuścić do siebie myśli, że będzie kiedyś taka jak oni.- westchnął, przymykając oczy.
-Sam nie mogę w to uwierzyć- mruknął pod nosem Claw.- Ale to nieuniknione, już nią manipulują, chociaż jest taka młoda. To, czego ja jej uczę, jest zupełnie sprzeczne z nauką rodziców, ale nie odpuszczę, nie pozwolę im jej zniszczyć.- Dodał pewnym głosem, jakby całkowicie wierząc w prawdziwość tych słów. Kontury jego twarzy zaczęły się rozmazywać, tracić na intensywności. Tak samo jak cała reszta  obrazu. Po chwili nie widziała już zupełnie nic, nawet po kilkukrotnym mrugnięciu powiekami obraz nie wrócił. Zamiast niego, pojawiła się ściana, zupełnie goła ściana, z wyraźnie odznaczającymi się kamiennymi blokami. Usiłowała sobie przypomnieć, czy w jej pokoju ma taką ścianę, ale ku jej zdziwieniu, nic takiego nie znajdowało się ani u niej, ani u Draco, czy Marlene. Serce zaczęło jej mocniej bić, kiedy uświadomiła sobie, że jest w zupełnie obcym miejscu, strach się zwiększył, kiedy usłyszała odgłos kroków i otwierane drzwi. Chciała szybko wstać z łóżka, ale poczuła opór, w postaci niewidocznej ściany, tuż za jego krawędzią.Ktoś rzucił zaklęcie, żeby nie mogła się wydostać. Wcisnęła się w kąt pomieszczenia, nerwowo patrząc na drzwi. Klamka w nich skierowała się ku dołowi, a po chwili kawałek drewna, dający marne poczucie  bezpieczeństwa odszedł od framugi na odległość pozwalającą przejść między nimi. Do pokoju weszły dwie sylwetki, męskie, tylko tyle zdołała zobaczyć w ciemnościach, które panowały.
-Obudziła się- usłyszała cichy, spokojny głos.
-Wreszcie, ile można spać? - mruknął drugi, kryjąc pod zniecierpliwieniem uczucie ulgi. Musiała przymknąć oczy, kiedy podpalili lampy, stojące na komodzie. Jedną z nich postawili na stoliku obok niej.
-Jak się czujesz Alea, głowa bardzo boli?  - spytał jeden z nich, siadając na fotelu, na środku pokoju, patrząc na nią z troską. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że tył jej głowy nieprzyjemnie pulsuje.
-Jeszcze się pytasz kretynie? Logiczne, że boli, skoro dowaliłeś jej zaklęciem.- uniósł się jego towarzysz.
-Nie musiałbym tego robić, gdybyś przestał bawić się w tajnego agenta, który swoją drogą jest kompletnie do dupy.
-Jestem świetnym tajnym agentem Chezz- odparł oburzony, stając za znajomym i uderzając go w tył głowy dłonią.
-Fantastycznym, w końcu każdy tajniak daje się w końcu złapać. Moje gratulacje, możesz pracować 
w biurze ochrony rządu- zakpił, masują bolące miejsce. - Słuchaj Alea, przepraszam za to, ale musiałem coś zrobić, inaczej byłoby groźnie. Ministerstwo raczej nie byłoby zachwycone, gdybyście zaczęli rzucać 
w siebie zaklęciami w środku Londynu. No...i prawdopodobnie ktoś by zginął, a to zdecydowanie nie byłoby zachwycające.
-Tak, jestem przekonany, że twoje przepraszam pomoże. Daj jej jeszcze czekoladki i pewnie zapomni, że omal jej nie zabiłeś.
-Wiesz, czasem bardzo żałuję, że mam cela i że nie chybiłem, rzucając zaklęcie. Widok ciebie, siedzącego 
w tym rogu byłby zdecydowanie przyjemniejszy. Alea, wiem, że się boisz, rozumiem, zostajesz zaatakowana, budzisz się w dziwnym miejscu i okazuje się, że twoi starzy znajomi rzucili na ciebie zaklęcie 
i cię porwali. Cholera, kiedy powiedziałem to na głos, to serio brzmi kiepsko. Dobra, wiem co myślisz, ale nie chcemy cię skrzywdzić, nigdy byśmy cię nie zranili, po prostu musieliśmy coś zrobić, spanikowaliśmy, więc tylko to przyszło nam do głowy. Mam nadzieję, że nie masz nam tego tak bardzo za złe.- skończył, patrząc na nią niepewnie. Dziewczyna obdarzyła go obojętnym spojrzeniem.
-Możecie usunąć tę ścianę, mam klaustrofobię?- zapytała zupełnie bez emocji.
-A jaką mamy pewność, że nie rzucisz w nas avadą?- spytał niepewnie Trip
-Nawet nie mam przy sobie różdżki.
-To nic nie zmienia aniołku, bez niej jesteś jeszcze bardziej groźna.
-Pozbędziecie się jej, czy nie? Czuję się jak zwierze na wystawie sklepowej, brakuje jeszcze orzeszków rzucanych w moją stronę.
-Próbowałem, niestety ściana jest szczelna z obu stron.- odparł z uśmiechem Trip, jednak po chwili wycofał się wgłąb pokoju, widząc niebezpiecznie błyszczące oczy Alei. -Serio chcesz ją wypuścić? -spytał 
z niedowierzaniem, kiedy zobaczył unoszoną w powietrze różdżkę.
-Nie, chcę zrobić taką samą dla ciebie. -powiedział nie patrząc w jego stronę.- Gotowe- powiedział do dziewczyny, wstając z fotela i profilaktycznie cofając się.
-Korzystając z okazji, mogę wysłać sowę, może zdążę, zanim nas zabije, nie chcę tutaj zgnić, chcę mieć normalny pochówek, z kwiatami, o! I niech ktoś koniecznie gra a skrzypcach.
-Od kiedy ty lubisz skrzypce?- spytał Chester, podnosząc brew do góry.
-Nie lubię, ale myślę, że to nadałoby klimatu. Wyobraź to sobie: wszyscy ubrani na czarno, ty rozpaczający nad moją trumną, ktoś musi powstrzymywać cię, od rzucenia się do grobu, a z tyłu piękna skrzypaczka grająca smutną piosenkę, przez którą rozklejasz się jeszcze bardziej.To takie dramatyczne i podniosłe.
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że jedyną osobą, która będzie mogła spełnić twoje ostatnie życzenie jestem ja, oraz, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby okazja trafiła się jak najszybciej, jeśli się w tej chwili nie uciszysz?- spytała ciemnowłosa, opierając się głową o ścianę, przymykając oczy.
-No i o tę moc mi chodzi! Chester, zrób coś, zanim ona nas zabije, tylko czeka, żeby nas zabić.
-Nie sądzisz, że to ja tutaj jestem ofiarą? To mnie więzicie.
-Alea...jak już mówiłem...
-Daj spokój Chester. Wiem, że nic mi nie zrobicie. Tylko dlatego jeszcze żyjecie.
-Skąd ta pewność? Może chcemy uśpić twoją czujność.
-Gdybyście chcieli mi coś zrobić, zrobilibyście to dawno temu, nie teraz, kiedy mogę się bronić. - odparła 
z uśmiechem.
-Jesteś zdecydowanie za spokojna jak na porwaną. Chezz, jesteś absolutnie przekonany, że niczego w niej nie uszkodziłeś? Przecież każdy na jej miejscu starałby się uciec przynajmniej trzy razy.
-Normalność, w odniesieniu do mojej osoby to bardzo niedopasowane słowo Trip. Mogę już iść? - spytała podnosząc się z łóżka. - A właściwie, gdzie ja jestem?
-Nie poznajesz?- spytał zdziwiony Chester
-Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie masz pojęcia, co się ze mną działo, a spotkanie w parku było zupełnie przypadkowe?
-Nie, ale jestem trochę zdziwiony, że nie poznajesz swojego pokoju.
-To mój pokój?- spytała rozglądając się po pomieszczeniu.- Na Merlina, kto mi wybierał meble? - słysząc to, Chester parsknął pod nosem, ale szybko przybrał poważny wyraz twarzy.
-Jeden z kilku, nie mogliśmy cię zabrać do tego zajmowanego ostatnio, bo chronią go zaklęcia. Tutaj spałaś, kiedy byłaś dzieckiem i byłaś zbyt zmęczona, żeby wrócić do siebie z pokoju zabaw.
-Nie nazywaj tej trupiarni pokojem zabaw- mruknął Trip.- To, że była tam szafka z grami, piłka i miotły nie oznacza, że nim był. Zabawniej było na moim strychu.
-Wiesz, myślę, że kultura nakazuje zwracać się przy gospodarzu dosyć przychylnie, jeśli chodzi o jego dom.- powiedziała, chodząc po pokoju i badając jego wnętrze.- Dobra, a tak poważnie, gdzie ja jestem 
i czy da się stąd wyjść?
-Możesz próbować oknem, dołączysz do kilku fajnych osób- mruknął pod nosem Trip. Alea wymijając go, podeszła do wielkiej okiennicy, przysłoniętej przez ciemną firanę. Odsunęła ją, krztusząc się przy okazji znajdującym się na niej kurzem, a po chwili niemal przystawiła nos do szyby, by widzieć cokolwiek 
w ciemnościach.
-Czemu nic tam nie ma?- -spytała, nie mogąc się doszukać żadnego kształtu.
-Jeśli otworze okno, to obiecujesz, że mnie przez nie nie wyrzucisz?- spytał niepewnie Chester.
-Tak, chyba tak. Jak was wyrzucę, nie dowiem się gdzie jestem. - wzruszyła ramionami, patrząc, jak brunet mocuje się z zamknięciem. Widać, że musiał włożyć w to bardzo dużo siły, co świadczyło o tym, że mechanizm nie był używany bardzo długi czas. Podeszła niepewnie, trzymając się jak najdalej od nich i lekko wychylając.
-Nadal nic nie widzę
-Potrafisz jeszcze robić te sztuczki z ogniem?
-Tak, znowu wracamy do traktowania mnie jako zwierzątko na wystawie?
-Tak, jak rzucisz kulą ognia, dostaniesz fistaszka- powiedział z uśmiechem Trip, wychylając się za okno.
-Mogę z niego zrezygnować, jeśli będę mogła rzucić nią w ciebie.- mruknęła ledwo słyszalnie. Po chwili obserwowała, jak kilka centymetrów nad jej dłonią, unosi się niewielki płomień. Uśmiechnęła się pod nosem, zadowolona z efektu, kiedy zwiększał się, zgodnie z jej wolą.
-Rzuć nią przed siebie i obserwuj.- polecił Chester. Z lekkim uśmiechem przyglądał się, jak oczy dziewczyny robią się coraz większe.
-Dobra, kto mi powie ile metrów nad ziemią jesteśmy?
-Właściwie to jesteśmy mniej więcej na trzecim piętrze. Po prostu ta strona jest tuż nad skarpą.
-Kto normalny buduje dom nad przepaścią?
-Spytaj kogoś ze swojej rodziny. Tylko ostrzegam, ten kto go zbudował, jest martwy od około piętnastu wieków.
-Nadal nie mogę się nadziwić, że to nadal stoi i tak dobrze się trzyma- wtrącił Trip
-Chcesz powiedzieć, że zbudowano go w piątym wieku?
-Dokładnie, nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile historii jest w tych murach. Zbudowano go na podstawie tego w Camelocie, są niemal identyczne. W sumie nic dziwnego, Merlin dobrze się tam czuł, więc chciał, żeby jego zamek wyglądał podobnie. - popatrzył na Aleę, ale widząc jej zupełną dezorientację, spytał- Ty na prawdę nie masz pojęcia o czym mówię. Nic z tego nie pamiętasz?
- Z tego co mówisz, zupełnie nic. Czemu mnie tu właściwie zabraliście, to znaczy, fajnie, jestem w domu, którego nie pamiętam, ale o co tutaj chodzi, bo wątpię, że po prostu chcieliście, żebym sobie pozwiedzała?
-Myślę, że z wyjaśnieniami musimy poczekać
-Na co?
-Raczej na kogo- powiedział Trip, zamykając okno.- Zaraz powinien być
-Kto? - spytała, stając przed nim, patrząc wyczekująco.- Trip, odpowiedz. Kto to będzie? Czemu mnie tu przyprowadziliście?- dodała, mierząc go groźnym spojrzeniem, a barwa jej tęczówek przybrała bursztynowy odcień.
-Po pierwsze, spokojnie, Alea, głęboki wdech, oddychaj...
-Nie mów mi co mam robić!- krzyknęła, a szyby w oknach niebezpiecznie zadrżały.
-Alea proszę, uspokój się, nie chcesz chyba nikogo skrzywdzić.- usłyszała za sobą spokojny głos Chestera, drżenie szkła ustało, a ona odwróciła się do stojącego za nią bruneta.
-Kto jeszcze tutaj będzie Chester?- spytała cicho, wciąż jednak złowroga błyszcząc tęczówkami.
-Ktoś...ktoś z twojej rodziny chciał się z tobą spotkać, co prawda chciał jeszcze trochę odczekać, ale biorąc pod uwagę okoliczności.
-Kto to jest? Tata? Chester, czy tutaj będzie mój ojciec?
-Nikt nie ma kontaktu z Frollo i Niobe od kilku lat, nie wiemy gdzie są  i prawdopodobnie nie chcą, by ktoś ich znalazł.
-To kto tutaj będzie?- zacisnęła dłonie w pięści, a atmosfera w pokoju zrobiła się dziwnie gęsta, jakby zabrała całe powietrze, a wszystko, co mogło się ruszać, trzęsło się, z niewiadomego powodu.
-Twój brat- szepnął ledwo słyszalnie
-Mój brat nie żyje!- krzyknęła sprawiając przy tym, że szkła pękły, a przez siłę, jaka w nie uderzyła, rozbryzgiwały się po całym pomieszczeniu. Chester i Trip schowali głowy pod ramionami, by nie poraniły ich za bardzo.
-Alea uspokój się, słyszysz, nie nakręcaj się, bo dojdzie do tragedii
-Już doszło! Siedem lat temu, kiedy sama kopałam grób dla mojego brata! Widziałam go, widziałam go martwego! Czemu mi to robicie? Czemu, kiedy straciłam go znowu. Chcecie mnie zniszczyć? Proszę, ja już jestem wrakiem, zrobicie mi przysługę!- nadal krzyczała,  a ogień, rozchodzący się po podłodze, przez naftę, która wylała się z lamp rósł. Komoda stojąca za nimi cała płonęła, a Alea wcale się nie uspokajała, patrzyła na nich morderczym wzrokiem, ignorując krzyk Tripa, usiłującego zgasić ogień za pomocą czarów 
i Chestera  który wciąż powtarzał jej, że musi się uspokoić. Nie słuchała, zupełnie nie obchodziło jej to, o się działo. Była wściekła. Dopiero przypomniała sobie o tym, że widziała swojego brata martwego, jeszcze nie pogodziła się z jego stratą, chociaż już pamiętała, że ją zostawił. Znowu czuła w sobie ten ból. Ból rozczarowania i rozpaczy, to wszystko się w niej skumulowało. I do tego oni. Chester i Trip byli przyjaciółmi jej brata. Byli obecni w jej życiu odkąd pamiętała. Chodzili razem do Hogwartu. Trip był na tym samym roku co Claw, Chester rok niżej. Ich przyjaźń dziwiła i napełniała strachem. Clawten był Krukonem, co już było dziwne. Przedstawiciel najstarszego rodu czysto krwistych, powinien być panem i władcą domu węża, ale tylko on i Tiara Przydziału wiedzieli, czemu tak się stało. W Slytherinie byli za to Trip i Chester. Zaczęli się przyjaźnić kiedy Chester trafił do domu węża, najpierw zaczął przesiadywać z Clawtenem, który mimo swojej reputacji, wolał być na uboczu, później dołączył do nich Trip i tak powstała jedna z najsilniejszych przyjaźni, jakie kiedykolwiek Hogwart widział. Wtedy też zaczęli poczuwać się do tego, by wykorzystać respekt, jakim darzyli ich inni. Bali się ich. Wszyscy obawiali się potężnej, nikomu nieznanej magii Salarinów, zadziwiająco dobrej znajomości czarnej magii Chestera oraz Tripa, który nie ukrywając, lubił budzić strach. Czasem może za bardzo wykorzystywali swoją pozycję, ale nikomu świadomie nie zrobiliby nic złego. Do czasu. Stało się coś, czego nie planowali, a żeby to ukryć, robili coraz gorsze rzeczy. Wpakowali się w coś, z czego nikt nie mógł ich wyciągnąć. Ale w końcu nikt o tym nie wiedział. Nikt nie wiedział, że nie byli święci. Do czasu.Często przebywali w posiadłości Salarinów, bo tam nikt im nie przeszkadzał. Poznali młodszą siostrę swojego przyjaciela i traktowali ją, jakby była ich rodziną. Byli nią też wtedy, kiedy Claw wyjechał i ją zostawił. Byli nią wtedy, kiedy leżał martwy w ich salonie. Byli nią wtedy, kiedy wszyscy ją zostawili. Czemu teraz przestali nią być? Czemu mówią jej takie rzeczy, przez które rozrywa się na kawałki? Przez które jeszcze bardziej cierpi. Poczuła silny podmuch powietrza, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem. Obecna w pomieszczeniu trójka, odwróciła się w ich stronę. Na twarzy dwóch osób, pojawiła się ulga. Na jednej, przerażenie. Nagle wszystko ucichło, tak jakby czas na chwilę zatrzymał wszystko. Kiedy Dwoje ludzi spojrzało na siebie. Serce Alei zaczęło bić jeszcze szybciej, o ile było to możliwe, wściekłość w niej narastała razem z uczuciem kompletnej dezorientacji, a płomienie przybierały na sile. On jakby nic sobie 
z tego nie robiąc podszedł bliżej, stając w zdecydowanie zbyt bliskiej odległości.

Płomienie zaczęły się zmniejszać, a wszystkie trzęsące się przedmioty stanęły w miejscu, kiedy blondyn machnął ręką, jakby odganiając muchę. Dziewczyna poczuła, jak ktoś stara się przejąc nad nią kontrolę, starając się wmówić jej umysłowi, ze jest już spokojna. Wiedziała, że to robota mężczyzny stojącego przed nią, więc wkładając w to całą swoją siłę zaczęła z nim walczyć. Nie spodziewał się tego. Skrzywił się z bólu łapiąc za skronie, ale po chwili stał już zupełnie prosto, odpierając atak. Był silniejszy, bardziej świadomy swojej mocy, więc Alea musiała mu się poddać. Przestała walczyć, kiedy poczuła, jak coś jakby zgniatało jej klatkę piersiową. Przestała walczyć, ale nie przestała się bronić. Trip i Chester patrzyli na nich 
w skupieniu. Byli świadomi tego, że jeśli wkroczą między nich, mogą tego nie przeżyć. Byli potężnym połączeniem, a kiedy walczyli ze sobą, wręcz morderczym. Wiedzieli, że ich spotkanie nie będzie łatwe, ale nie spodziewali się, że niemal skoczą sobie do gardeł.
-Alea odpuść, wiesz, ze nie wygrasz- odezwał się w końcu niezwykle opanowanym głosem.
-Nie znasz mnie, nie wiesz, co potrafię.
-Znam cię lepiej, niż ty samą siebie. Jesteś za słaba, żeby ze mną walczyć, ledwo dajesz radę. Przestań, zanim komuś stanie się krzywda.
-Nie musisz wysilać się na troskę
-Jesteś moją siostrą, to logiczne, że się martwię.
-Nigdy nie waż się nazwać mnie swoją siostrą!- uniosła głos, a obecni w pomieszczeniu skulili się od bólu, jaki przeszył ich ciała.
-Jesteś nią. Nic się nie zmieniło- wydusił, opierając się o ścianę, bo ból stawał się coraz większy.
-Nie jestem. Mój brat nie żyje. Widziałam go. Nie wiem kim jesteś, ale nie masz prawa nazywać się moim bratem.- powiedziała oschle, patrząc na niego z pogardą.
-Alea zabijesz nas- sapnął Chester, ledwo stojąc na nogach. Dziewczyna odwróciła się w jego stronę, zobaczyła, jak robi się coraz bardziej blady, a jego dłoń zaciska się na ramieniu Tripa. - Proszę przestań.- popatrzyła w jego oczy, były dokładnie takie same, jak oczy Enyi, jego siostry. Gdziekolwiek była, nie mogła sprawić, że jej brat straci życie. Nie mogła pozwolić, żeby cierpiała tak bardzo jak ona. Wzięła głęboki wdech i ze spokojem obserwowała, jak wszyscy łapczywie biorą powietrze w płuca. 
-Wiedziałem, że nas nie zabijesz- powiedział cicho blondyn
-Nie zabiję ich, co do ciebie miałam inne plany
-Alea nie zmuszaj mnie do zrobienia czegoś, czego nie chcę. 
-Zrób to, śmiało, wiem, że przyszedłeś tutaj tylko po to, żeby mnie wykończyć. Tylko czemu przybierasz postać mojego brata? Kim ty do cholery jesteś?
-Alea to ja...
-Przestań! Nie wierzę ci, wiem, co widziałam.
-To była gra. Cholerna gra, bo musiałem zniknąć, ten facet którego widziałaś, to nie byłem ja! Byłem wtedy w zupełnie innym kraju. 
-Wierz, że brzmisz absurdalnie?
-To prawda.- powiedział, przez zaciśnięte zęby.- Czy gdybym nie był twoim bratem, miałbym to?- spytał, wyjmując zza kurtki starą, zniszczoną księgę. Oczy Alei stały się jeszcze większe, a ona sama przestała na chwilę oddychać.
-Skąd to masz?-zapytała drżącym głosem
-Dałaś mi to, pamiętasz? Dałaś mi tę księgę na moje siedemnaste urodziny. Rzuciłaś na nią urok, żebyśmy tylko my widzieli co w niej jest. Dalej myślisz, że kłamię? - rzucił księgą na podłogę, ale Alea ruchem dłoni uniosła ją w powietrze i przyciągnęła do siebie. Szybko przekartkowała jej zawartość, po czym odsunęła się kilka kroków od blondyna. Przycisnęła księgę do piersi, nerwowo zagryzając wargę.
-Nie, to nie prawda.- mówiła do siebie kręcąc głową.- Ty nie żyjesz. Umarłeś. Zabili cię na bitwie. To nie może być prawda. Lucjusz cię znalazł. Ciebie tu nie ma. Jesteś zakopany. Nie żyjesz.-przetwarzała informacje, coraz bardziej nie wiedząc o co chodzi. 
-Jestem, Alea, jestem tutaj.- powiedział spokojnie, powoli do niej podchodząc i kładąc ręce na jej ramionach.- Już wszystko dobrze. Jestem przy tobie.- dodał ciszej, delikatnie przyciągając do siebie 
i zaciskając ręce, na jej ciele. Chester z Tripem popatrzyli na siebie, lekko się uśmiechając. Wybuch Alei spowodowany szokiem już minął. Planowali wyjść z pokoju, dając rodzeństwu chwilę prywatności, ale głuchą ciszę przeciął kolejny wrzask.
-Jak mogłeś mnie zostawić?! Ty cholerny egoisto, jak mogłeś?!- wrzeszczała Alea, odpychając od siebie brata. - Obiecałeś, ze zawsze przy mnie będziesz i co? Kiedy zrobiło się ciężko, po prostu uciekłeś!
-Alea posłuchaj...
-Nie! to ty posłuchaj. Przez lata zastanawiałam się co się stało. Czemu nagle tak bardzo mnie znienawidziłeś?Co ja takiego zrobiłam? I wiesz co? Nie wiem! Nadal nie mam pojęcia co się wtedy stało. Ale stało. Nie było cię przy mnie przez jedenaście lat! Jedenaście cholernie długich lat, kiedy cię potrzebowałam. Rozumiesz? Potrzebowałam mojego brata, a jego przy mnie nie było. Po prostu odszedł, zostawiając mnie samą. Zupełnie samą! Nigdy ci tego nie wybaczę. Słyszysz? Nigdy! Nienawidzę cię! Tak cholernie cię nienawidzę! Za to wszystko. Za to, że zostawiłeś mnie wtedy. Że pozwoliłeś mi uwierzyć, ze nie żyjesz! Nie masz prawa wracać do mojego życia. Nie chcę cię w nim. Rozumiesz? Nie chcę.- ostatnie słowa powiedziała ciszej, pozwalając, by łzy spłynęły po jej policzkach. Zabolało. Zabolało nawet jego. Oczy mu się zaszkliły, ale szybko zacisnął powieki, nie wypuszczając łez na zewnątrz. Podszedł do niej, wyciągając rękę do przodu, ale opuścił ją, kiedy Alea ponownie się cofnęła. Przystawiła dłoń do ust, by nie wybuchnąć głośnym płaczem i osunęła się wzdłuż ściany, siadając na marmurowej podłodze. 
-Claw...myślę, że powinieneś wyjść.- oznajmił Chester, kładąc rękę na jego ramieniu.
-Nie zostawię jej, nie tym razem.
-Odpuść, ona nie chce cię teraz widzieć, uszanuj to.- dodał Trip, otwierając drzwi i wychodząc przez nie, nie odwracając się za siebie. Chester nakierował Clawtena na wyjście i lekko go popchnął, zmuszając do opuszczenia pokoju. On sam kucnął na przeciwko Alei, która patrzyła na niego z bólem, malującym się na twarzy. Już nie było w niej złości. Tylko żal. Ogromny żal. Trzymała ręce na głowie, starając sobie wszystko poukładać, ale nie potrafiła. To było za dużo.

-Wiem, że nie chcesz widzieć nikogo z nas, ale daj się zaprowadzić do swojego pokoju. Nie możesz tu zostać.
-Chcę wrócić do domu- szepnęła
-Tutaj jest twój dom.- powiedział podając jej dłoń i pomagając wstać. Posłuchała go i podniosła się z ziemi. Nie chciała zostać w miejscu, gdzie wszędzie walały się szklane odłamki, a ogień w kilku miejscach nadal się tlił. Zupełnie nie wiedziała, co ma zrobić. Co ma myśleć. Bała się. Była zła. Była pewna. Pewna tego, ze nie chce dopuścić Clawtena do swojego życia. Wiedziała, ze nie przeżyłaby, gdyby znowu go straciła. 




czwartek, 11 lipca 2013

39. Friend

Draco chodził nerwowo po całym mieszkaniu, ciągle coś przekładał, chował do szafy, czegoś szukał, wyjmował, chował do torby, bo po chwili wyrzucić na ziemię, podnieść, schować do szafy i zacząć cały maraton od nowa. Kiedy zamknął torbę, zaczął chodzić w kółko po kuchni, mrucząc pod nosem, prawdopodobnie sprawdzając, czy wszystko ze sobą zabrał. Alea siedziała na kuchennym blacie, popijając zimną już kawę, ukrywając rozbawienie zachowaniem blondyna. Podążała za nim wzrokiem, lekko unosząc kąciki ust.
-Możesz przestać? Robi mi się niedobrze, kiedy na ciebie patrzę- powiedziała cicho, ponownie upijając napój. Draco jedynie zatrzymał na niej przez chwilę swój wzrok, po czym kontynuował chodzenie po pomieszczeniu. - Draco przestań. - powiedziała stanowczo, stając przed nim.- To tylko kilka dni, poradzę sobie.
-Czy ty nic nie rozumiesz? Ktoś znowu nas atakuje, Ann jest w naprawdę ciężkim stanie, to nie był normalny  urok, w świętym Mungu nadal nie wiedzą co to było
-Ale jest już lepiej, dochodzi do siebie, powoli, ale liczy się poprawa, jeśli tylko to cię martwi...
-Na brodę Merlina, ty kompletnie nie rozumiesz o co mi chodzi! Ktoś tutaj jest, atakuje nas dziwną magią, poluje na ciebie, a ja nie mogę z tym nic zrobić, bo nie może mnie tu teraz być!- powiedział głośnym tonem, mierząc ją lodowatym wzrokiem.
-To nie twoja wina- odparła spokojnie, ignorując zdenerwowanie stojącego przed nią chłopaka. - Twoi rodzice cię teraz potrzebują, sam mówiłeś, że nie wzywają cię, jeśli to nic ważnego, tym bardziej, że zaznaczyli, że będziesz potrzebny przez kilka dni.
-Nie rozumiem czemu nie chcesz iść ze mną.
-Myślę, że będę tam tylko przeszkadzać. Masz swoje życie Draco, masz swoją rodzinę, która cię potrzebuje. Ja sobie poradzę.- powiedziała z lekkim uśmiechem, który powiększył się, kiedy poczuła, jak blondyn przyciąga ją do siebie, opierając policzek na czubku jej głowy.
-Masz się nigdzie nie ruszać sama, jasne? Nikogo tu nie wpuszczaj, nie chodź opuszczonymi ulicami...
-...nie rozmawiaj z nieznajomymi i nie bierz cukierków od obcych. Draco, przypominam, że nie mam czterech lat, a dwadzieścia dwa, umiem o siebie zadbać.
-Po prostu nie chcę, żeby pod moją nieobecność ktoś cię zabił.
-Rozumiem, wolisz na to popatrzeć
-Tak, ewentualnie sam to zrobię, kiedy rozbijesz ostatni kubek w tym domu- powiedział karcącym tonem
-Przecież mówiłam, że to był wypadek- powiedziała pod nosem Alea, odsuwając się od niego i siadając na krześle. Podciągnęła nogi do góry tak, że opierała swoją brodę na kolanach.
-Te wypadki są coraz częściej. Musisz starać się panować nad swoją mocą, bo możesz coś komuś zrobić.
-Nie chcę nikogo skrzywdzić- powiedziała cicho, opuszczają wzrok na podłogę, jak mała, zawstydzona dziewczynka.
-Wiem Alea. Po prostu twoja moc może być większa, niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, jeszcze jej nie znasz, nie umiesz jej kontrolować, wiem, że świadomie nic byś nikomu nie zrobiła. Po prostu musisz starać się kontrolować swoje emocje.
-Robię co mogę- powiedziała cicho.
-Widzę i jestem naprawdę wdzięczny, że zaprzestałaś w podpalaniu wszystkiego- odpowiedział z cynicznym uśmiechem, po czym podszedł do dziewczyny, nachylił się nad nią i lekko podniósł jej podbródek do góry.- Obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego.
-Obiecuję Draco- uśmiechnęła się lekko, kiedy odsunął się od niej i wziął do ręki czarną torbę. Po chwili zniknął z mieszkania, czemu towarzyszył charakterystyczny dźwięk. Alea podniosła się z krzesła, wypuszczając głośno powietrze. Odgarnęła włosy z twarzy i powoli skierowała się w stronę sypialni. Zdjęła z siebie za dużą koszulkę Dracona, by po chwili ubrać się w naszykowaną wcześniej czarną sukienkę. Znowu wróciła do noszenia czarnych rzeczy. Tak jakby przechodziła żałobę po stracie brata od nowa. Chociaż to wszystko miało miejsce siedem lat temu, czuła, że powinna tak zrobić. To było coś w rodzaju wewnętrznego przymusu. Opadła ciężko na krzesło i zgarnęła ze stolika leżące na nim kolczyki. Odwróciła się w stronę lustra, zastanawiając się, po co tak właściwie to wszystko. Tak jak przewidział Draco, jej załamanie przeszło szybko, chociaż ślad po nim nadal w niej został. Została w niej ta niepewność. To pytanie " co dalej?". Nie wiedziała. Zupełnie nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Gdzieś blisko jest osoba, która chce jej zaszkodzić. Jej, oraz jej znajomym. Była na siebie zła, bo ściągała na nich niebezpieczeństwo, ale też nie potrafiła odejść. Draco, Marlene, Helena, Annabell, tylko ich miała. Chociaż coś się stało. Odkąd Mauro odszedł. To było kilkanaście dni temu, ale nadal jest w tym coś dziwnego. Draco zbywał ją, mówiąc, że Mauro zawsze robił to, co chciał, pod wpływem impulsu. Marlene uparcie mówiła, że nic nie wie. Kiedy ostatnio była u niej w domu, widziała, jak ciężko jest blondynce. Starała się pokazać, że sobie radzi, ale gdzieś w środku i ją to bolało. Tak, ona i Mauro mieli coś do zrobienia, mieli po prostu odwalić swoją robotę, ale gdzieś w tym wszystkim zbliżyli się do siebie. Realizowali swoje zadanie, ale stali się sobie niesamowicie bliscy. Nic więc dziwnego, ze kiedy brunet odszedł, Marlene nie potrafiła sobie z tym poradzić. Chociaż wiedziała, że zrobił do poniekąd dla niej, by chociaż jedno z nich mogło funkcjonować normalnie, miała mu  za złe sposób, w jaki to zrobił. Czy nie mogli po prostu porozmawiać? Myślała, że po tamtej nocy w klubie, po prostu wróci do domu, wszystko na spokojnie wyjaśni i odejdzie. Ale nie wrócił. Nie zabrał ze sobą swoich rzeczy. Nic. Jakby zapadł się pod ziemię. Pozostało tylko pytanie, czy wróci. Alea powoli podniosła się z krzesła i stanęła w progu, obrzucając pokój ostatnim spojrzeniem. Wszystko w idealnym, niemal sterylnym porządku. Jedynie koszulka, którą rzuciła na podłogę psuła cały efekt.
-Selegah- szepnęła, podnosząc rękę do góry. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy ubranie znalazło się w jej dłoni. Wbrew temu, co mówił Dracon, radziła sobie coraz lepiej. Przypominała sobie coraz więcej zaklęć, ale wiedziała, że nie powinna tego mówić. To był ten rodzaj magii, której on nie znał. Nie powinien wiedzieć o niej zbyt dużo. Wzięła do siebie słowa Mauro. Postanowiła, że nie będzie ufać nikomu do końca. Swoje zdolności postanowiła zachować dla siebie, w razie, jakby ktoś miał obrócić się przeciwko niej. Po wrzuceniu koszulki do pralki, podeszła do drzwi, gdzie ubrała swoje czarne buty na obcasie i płaszcz tego samego koloru. Wyszła z mieszkania, zamykając drzwi na klucz i wrzucając je do torebki. Tak, obiecała Draco, że nie będzie chodzić nigdzie sama, ale nie byłaby sobą, gdyby go posłuchała. Postanowiła udać się do mieszkania, które dzieliła z Livią. Dawno tam nie była, więc postanowiła wpaść i zabrać trochę swoich rzeczy, które zostawiłaby u Dracona. Można powiedzieć, że w jego mieszkaniu była częściej niż w swoim, chociaż nie czuła się w nim do końca komfortowo. Wciąż nie było jej. Szła powoli ulicami Londynu, korzystała ze słońca, które przyjemnie padało na jej twarz. Szła zupełnie mechanicznie, nie zastanawiała się w którą stronę idzie. Przebudziła się dopiero wtedy, kiedy stała pośrodku parku, w którym zatrzymywała się, wracając z uczelni. Usiadła na chwilę na ławce, kiedy zorientowała się, że przez to, czeka ją dwa razy dłuższa droga. Nie przeszkadzało jej to, lubiła chodzić na samotne spacery, a ostatnio nie miała ku temu okazji. Ktoś ciągle bał się o jej bezpieczeństwo i zabraniał samodzielnego wychodzenia, co doprowadzało ją do szału. Oparła się o ławkę i spod pół przymkniętych powiek obserwowała to, co dzieje się w parku. Dzieci bawiły się na placu zabaw obok niej, ich matki siedziały na ławkach, korzystając z chwili spokoju rozmawiały o tym, co się u nich dzieje. O tym jak ostatnio ubrała się szefowa którejś z nich, o tym jak teściowa innej skrytykowała jej kuchnię, jak jakieś dziecko wrzuciło piłkę na ich podwórko, co można ugotować na obiad. Alea zazdrościła im tej normalności. Jeszcze kilka miesięcy temu, siedziałaby tu z Mattem, rozmawiali by o tym co będą robić następnego dnia, kiedy muszą iśc na bankiet organizowany w pracy chłopaka, kiedy odwiedzą ich rodziców. Na wspomnienie o nim, coś zakuło ją  w sercu. Tęskniła za nim. Dopiero teraz to zrozumiała. Wśród tych wszystkich ludzi, on był jedyną osobą, która do niczego jej nie zmuszała. Cierpliwie czekał na to, że sama coś sobie przypomni, a ona traktowała go tak strasznie. Usiłowała odpędzić od siebie te myśli. W końcu Matt ją okłamywał. Był częścią tego przedstawienia, które ktoś jej zorganizował. Czemu jednak Alea wiedziała, że jego uczucia są szczere? Czemu po prostu wiedziała, że może mu zaufać? Może on też jest zwykłą marionetką? Może za tym wszystkim kryje się coś więcej, niż początkowo sądziła. Podniosła powoli powieki, dyskretnie się rozglądając. Wśród ogromu biegających w kółko głów dostrzegła tą jedną. Włosy, w kolorze ciemnego blondu były targane przez lekki wiatr, który zerwał się chwilę wcześniej. Miał na sobie ciemne spodnie i szarą kurtkę. Miał nie wzbudzać zainteresowania, nie przyciągać wzroku. Siedział po drugiej stronie placu. Miał zamknięte oczy, jakby nie zwracał na nic uwagi.  Ręce splecione z tyłu głowy, dodawały nonszalancji jego sylwetce. Już go kiedyś widziała, była tego pewna. Nie wie tylko, w którym z jej żyć się pojawił. Otworzył oczy, jakby czując, że ktoś go obserwuje. Zaczął się powoli rozglądać po parku, szukając właściciela palącego spojrzenia, aż w końcu ich oczy się spotkały.Alea mogłaby przysiądź, że usłyszała, jak jego serce zaczęło bić szybciej, jakby się czegoś przestraszył. Jednak jego twarz nie zdradzała niczego. Surowy wzrok, widoczny nawet z odległości, zupełnie poważna twarz, usta lekko zaciśnięte. Alea uśmiechnęła się lekko, bardzo subtelnie, wiedziała, że to zobaczy. Uśmiech pogłębił się, kiedy zobaczyła wahanie, na jego twarzy. Kim jest ten młody mężczyzna i czemu od dłuższego czasu nie może się uwolnić od jego widoku?  Cały czas czuje jego obecność przy sobie i co dziwne, nie czuje się z tym źle. Jakby jego obecność była zapewnieniem bezpieczeństwa. Przeniosła wzrok z jego sylwetki na coś za nim. Jej twarz stała się nagle zupełnie bezbarwna, szczęka i pięści się zacisnęły. Wzięła głęboki oddech, by się uspokoić. Mężczyzna dyskretnie spojrzał za siebie, ale nie zobaczył niczego, co mogło zaniepokoić dziewczynę. Kiedy znowu na nią popatrzył zobaczył, jak pospiesznie idzie w tylko sobie znanym kierunku. Ponownie przymknął powieki, nie ruszając się z miejsca. Gdyby teraz za nią poszedł, to byłoby bardzo podejrzane, biorąc pod uwagę to, że  już zwróciła na niego uwagę. Dziewczyna szła przed siebie na tyle szybko, na ile pozwalały jej wysokie buty. Oddychała miarowo, starając się za wszelką cenę zamknąć swoje myśli. Skupiła się tylko na tym, nie zwracając uwagi na ludzi, których przypadkowo potrącała, musiała jak najszybciej dotrzeć do domu, tam będzie bezpieczna. Zaczęła zwalniać, kiedy zobaczyła znajomą budowę. Znajomy portier stojący w drzwiach, korzystając z ciepłych chwil ukłonił się jej, przepuszczając do środka. Pospiesznie weszła po schodach, odnalazła klusze i niemal wbiegła do mieszkania. Oparła się placami o drzwi i zjechała po nich, powoli wypuszczając powietrze. Odgarnęła z twarzy włosy, zatrzymując dłoń na czubku głowy. Niepewnie rozejrzała  się po pomieszczeniu. Jej zachowanie dla postronnego obserwatora mogłoby wydawać się dziwne. Dopiero kiedy usłyszała, że jedynym źródłem dźwięku w mieszkaniu jest woda, lejąca się z prysznica, nieco się uspokoiła. Niezgrabnie podniosła się z podłogi, zdjęła buty i płaszcz, po czym weszła do kuchni, rzucając na blat torebkę. Do szklanki wlała sok, a po chwili z naczyniem usiadła na parapecie. Usłyszała, jak Livia zakręca wodę. Za kilka minut wyjdzie z łazienki, pójdzie do swojego pokoju, przechodząc obok kuchni. Czy jest szansa, że jej nie zobaczy? Drzwi się otworzyły, usłyszała powolne kroki, blondynka przeszła przez próg kuchni, poprawiła szlafrok, który na sobie miała. Mokre włosy opadały na jej ramiona, wywijając się we wszystkie możliwe strony. Podeszła do lodówki, otworzyła ją, wyjęła jogurt, zamknęła, podeszła do blatu, wzięła łyżeczkę. Po chwili odwróciła się w stronę okna, a to, co trzymała w dłoniach upuściła na podłogę.
-Na litość boską, dziewczyno, chcesz mnie zabić?- spytała, łapiąc się za serce.
-Przepraszam?- odparła, podnosząc brew do góry
-Co tutaj robisz?- zapytała Livia, podnosząc wszystko z ziemi
-Mieszkam, chyba, że coś się zmieniło
-Z tego co mi wiadomo, to nie. Tylko trochę mniej cię widuję? Alea, Draco cię tam głodzi? Koszmarnie schudłaś.- zauważyła blondynka. Fakt, przez ostatnie wydarzenia, Alea wygląda jak cień samej siebie.
-Jakoś tak wyszło- mruknęła pod nosem.- Masz jakieś plany?- spytała, kiedy zauważyła, nerwowe spoglądanie na zegarek wiszący nad drzwiami.
-Co? Nie..to tylko. Matt ma wpaść, ma trochę więcej luzu w pracy, stwierdziliśmy, że dawno się nie widzieliśmy...
-Och...to może wrócę do mieszkania Draco, nie będę wam przeszkadzać...- odparła zmieszana, schodząc z parapetu.
-Od kiedy nie chcesz komuś przeszkadzać? Daj spokój Alea, to twój dom, wiem, że nie jesteśmy teraz jakoś specjalnie blisko, ale przecież możemy posiedzieć i pogadać...Matt się ucieszy. Kiedyś lubiliśmy razem siedzieć.
-Nie wiem, czy to dobry pomysł, nie wiem co się  u was dzieje, to będzie trochę...niezręczne. - powiedziała, zakładając pasmo włosów za ucho.
-Przestań. Będzie fajnie. Zaufaj mi.- powiedziała cicho, nie zwracając uwagi na to, jak ciemnowłosa wzdrygnęła się na ostatnie słowa.
-W porządku.- odparła po chwili namysłu.- Może faktycznie nie będzie źle. Na te słowa Livia uśmiechnęła się do niej. Dawno nie widziała u niej takiego uśmiechu. Zupełnie szczerego, przyjaznego. Dawno nie widziała takiego uśmiechu u nikogo. Ludzie którymi teraz się otaczała byli bardzo powściągliwi, jeśli chodzi o okazywanie uczuć. Na czele ich stał Dracon, którego mimika mogła równać się z mimiką mumii. Brakowało jej takiego zwykłego uśmiechu, zupełnie bez przyczyny. Nie tego współczującego, dodającego otuchy, czy la zbycia jej. Potrzebowała zwykłego gestu. Mruknęła coś niewyraźnie, kiedy Livia powiedziała, że idzie się przebrać. Zastanawiała się co będzie, kiedy Matt przyjdzie. Jaka będzie jego reakcja? Ucieszy się, czy wręcz przeciwnie? Odwróci się jeszcze w progu i wyjdzie. Co jeśli nie będę potrafili ze sobą rozmawiać? Usłyszała ciche pukanie o drzwi i krzyk Livii z pokoju. Zgodnie z jej poleceniem poszła otworzyć. Wzięła głęboki wdech i uchyliła drzwi, od razu wpuszczając bruneta do środka.
-Nie wiedziałem, że tu będziesz.- powiedział, nie kryjąc zdziwienia
-Tak...właściwie ja też nie wiedziałam.- podrapała się w tył głowy i popatrzyła na niego. Miał trochę dłuższe włosy, mocniejszy zarost. Zdjął czarną kurtkę, zostając tylko w granatowym swetrze. Przejechał dłonią po włosach, burząc swoją fryzurę. Zdjął też okulary i położył je na blacie szafki. Nie przypominał już prawnika, który nigdy nie miał dla niej czasu. Który ciągle siedział w papierach, pijąc kawę w takich ilościach, że cudem jest, iż jego serce jeszcze nie wysiadło. Teraz przypominał jej Matta. Tego, z którym siedziała na łóżku w jej pokoju. Z którym czytała książki, chodziła na spacery. Który zawsze był. Coś sprawiło, że jej serce zabiło mocniej. -Wiesz...-zaczęła niepewnie.- Chciałeś ten dzień spędzić z Livią, nie powinnam wam przeszkadzać. To nie był dobry pomysł, żeby tu przychodzić.- szepnęła, spuszczając wzrok na podłogę. Po chwili poczuła, jak jego ciepła dłoń podnosi jej podbródek.
-To twój dom Alea, a przyjście tu, było bardzo dobrym pomysłem. Czemu myślisz, że jest inaczej?
-Nie powinnam znowu mieszać się w wasze życie, kiedy poukładaliście je sobie beze mnie. - chciała powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał jej trzask drzwi pokoju Livii.
-Cześć Matt, dobrze, że jesteś. Mamy jeszcze dwie godziny do filmu, chodźcie do kuchni, zrobimy coś do jedzenia.- zawołała radośnie. Zachowywała się tak, jakby te kilka miesięcy zupełnie nie miały miejsca. Była taka radosna, beztroska. Co chwila żartowała, mówiła, co dzieje się u ich znajomych, zasypywała zabawnymi historiami. Nie była sobą, albo właśnie teraz zaczynała nią być. Może to przez Aleę zawsze była na uboczu. Może zawsze była w jej cieniu. Może bez niej, zaczynała odkrywać samą siebie. Kimkolwiek była. Przeniosła wzrok na Matta, który wyjmował właśnie popcorn z kuchenki. W nim też było coś innego. Był wypoczęty, pełen życia, szczęśliwy. Czy to obecność Alei zawsze ich tak męczyła? Czy to ona niszczyła ich od środka, a teraz, kiedy jej nie ma, mają szansę na normalne życie? Czy opieka nad nią była takim udręczeniem? Czy było w tym coś jeszcze, w tych wszystkich kłamstwach, na temat jej życia? Kiedy nie była z nimi, nie musieli zaprzątać sobie tym głowy. Nie musieli udawać kogoś, kim nie byli. A teraz...zachowują się tak, jakby jej nie było. Jakby nie istniała. Tylko ukradkowe spojrzenia Matta sprawiały, że wiedziała, iż wciąż pamięta o jej obecności. Nie pamięta dokładnie o czym była ich rozmowa. Nie skupiała się na niej. Starała się analizować ich zachowanie, gesty, ruchy. Szukała czegoś, co mogłoby być podejrzane, dziwne. Nie pamiętała też o czym był film, nie pamiętała, kiedy zrobiło się ciemno, kiedy Livia powiedziała, że idzie się przebrać, bo wylała na siebie sok. Pamięta, kiedy Matt zaczął się podnosić, mówiąc, że powinien już iść. Pamięta, jak powiedziała, że nie wymknie się tak łatwo, bo przecież pamięta, że jutro ma wolne. Pamięta. Tak dziwnie było używać tego słowa. Pamiętała, kiedy film się kończył. Kiedy Livia zasnęła na fotelu. Pamiętała, kiedy popatrzyła na Matta. Pamiętała zieleń jego oczu nawet kiedy je zamknął,  powoli zasypiając. Pamiętała, jak jej powieki zaczęły się robić bardzo ciężkie. Pamiętała, jak silne ramie ją obejmuje. Jak serce znowu zabiło mocniej, kiedy zobaczyła w jego tęczówkach coś, za czym tak bardzo tęskniła. Dobro i ciepło. Bardzo długo nie widziała tego u nikogo. Nawet u Dracona, który się nią opiekował. W jego oczach była troska, zrozumienie, bliskość. Ale nie było tego ciepła, bez którego zamarzała. Pamiętała, jak obudziła się w środku nocy przykryta kocem. Livii nie było na fotelu, co znaczyło, że obudziła się wcześniej i przeniosła do swojego pokoju. Alea podniosła się delikatnie z kanapy, nie chcąc obudzić śpiącego obok Matta. Coś jej mówiło, że musi iść do pokoju, że o czymś zapomniała. Zamknęła za sobą drzwi tak cicho, jak to możliwe. Starała się o nic nie potknąć, co było trudne, biorąc pod uwagę, że jedynym źródłem światła była latarnia na ulicy. Podeszła do swojej szafy, instynktownie sięgając pod stertę ubrań, na jej dnie. Po chwili trzymała w dłoniach książkę. Przyniosła ją razem z resztą, kiedy z Marlene odwiedziły Willmslow. Nie miała okazji przejrzeć  jej całej, bo właśnie wtedy Oni, zaczęli ją odwiedzać. Potem pamięć zaczęła wracać, coś ją zaatakowało, gdzieś jeszcze pojawił się Draco i jeszcze więcej wspomnień. Podeszła do okna, gdzie było jaśniej. Zdjęcia. Pełno zdjęć, które nic jej nie mówiły. Większość przedstawiała ją, stojącą w różnych miejscach. Najczęściej miała na sobie niebieski mundurek szkolny. Na wielu była z wysokim blondynem. Clawtenem. Coś boleśnie ją zakuło, kiedy widziała jego wesołą twarz. Wszystkie zdjęcia, na których byli razem, kończą się z datą 1994, czyli wtedy, kiedy Alea miała 11 lat. Coś mówiło jej, że od tego czasu się z nim nie widziała. Było coś, co sprawiało, że miała do niego o coś żal, nie mogła sobie tylko przypomnieć o co dokładnie chodziło. Wśród kartek znalazła kilka zdjęć, na których byli prawdopodobnie jej znajomi i znajome, jeszcze z poprzedniego życia. Zatrzymała się na zdjęciu, z datą 1998, miała wtedy 15 lat. Trzymała na kolanach małą dziewczynkę. Miała długie, brązowe włosy. Przytulała się do niej z ufnością. Wesołe, czekoladowe oczy patrzyły na wszystko dookoła. Drobną dłonią przejechała po włosach Alei, które wydawały się być dużo jaśniejsze, niż w rzeczywistości były. Rozpoznała w niej Enyę, opiekowała się nią wtedy, w piwnicy szkoły. Musiała być dla niej ważna. Jej oczy wydawały się jej znajome. Przewróciła stronę i musiała złapać się ściany, żeby nie upaść. Na zdjęciu była Enya, trzymana na rękach przez wysokiego bruneta, który niewątpliwie był jej rodziną. Podobieństwo było ogromne, ale to nie do zdjęcie wywołało u niej taką reakcje. Drżącą ręką wyjęła fotografię, na której pojawiły się trzy sylwetki. Jedną z nich był brunet z wcześniejszego zdjęcia, patrzący wesoło w stronę obiektywu, zaraz obok niego pojawił się długowłosy blondyn, mierzwiąc dłonią pokręcone włosy bruneta. Po chwili dołączył do nich zdyszany ciemny blondyn, odgarniający grzywkę z czoła. Mieli nie więcej, niż 17 lat. Blondyn pomachał do kogoś, przywołując go. Przybiegła do nich długowłosa dziewczyna. Początkowo jej nie rozpoznała, bo miała bardzo jasne włosy, nie mogła przypomnieć sobie nikogo, kto miałby taki odcień na swojej głowie. Dopiero kiedy została wzięta na ręce przez bruneta i odwrócona w stronę obiektywu, Alea osunęła się na podłogę. Starała się uspokoić swój oddech, biorąc do ręki kolejne zdjęcie. Jej oczy zaszły łzami. Nie była pewna, czym były spowodowane. Zaskoczeniem, szokiem, radością? Na zdjęciu była ona i Matt. Zdjęcie było zrobione z zaskoczenia, biorąc pod uwagę chwilę, która została ujęta. Alea zatrzasnęła album i schowała go na dno szafy. Wróciła do pokoju i delikatnie położyła się obok chłopaka. Musiała być teraz blisko. To, że Matt znalazł się na tym zdjęciu mogło znaczyć tylko jedno. W jej otoczeniu było więcej osób zajmujących się magią, niż podejrzewała.

Kiedy rano otworzyła oczy, wszystko wydawało się być jakimś chorym snem. Czuła ból w skroniach, spowodowany zbyt dużym natłokiem informacji. Przeciągnęła się, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia. Odwróciła głowę, czując na sobie czyjś wzrok. 
-Dawno temu wstałeś?- spytała uśmiechniętego bruneta
-Jakieś pół godziny- powiedział lekko zachrypniętym głosem, patrząc na zegarek. Wskazywał kilka minut po dziewiątej. 
-Mogłeś mnie obudzić, pewnie było ci koszmarnie niewygodnie- powiedziała cicho, uciekając wzrokiem.
-Wszystko w porządku Alea...miło było wreszcie obudzić się obok kogoś- odparł z uśmiechem, podnosząc się i masując kark.
-Odkąd zerwaliśmy...
-Nie byłem z nikim- przerwał jej.- To znaczy...czasem z kimś się spotkałem, ale to nie było nic poważnego. A ty? Jak układa ci się z Draco?-zapytał, siląc się na obojętny ton
-Nie jesteśmy razem- powiedziała, patrząc na bruneta, dostrzegła w jego oczach niewielkie, wesołe iskierki, coś podobnego do nadziei. - Jesteśmy zbyt podobni, żeby być razem.
-Ale mieszkasz u niego?
-To...to chyba trochę skomplikowane. On po prostu bardzo mi pomaga, a ja pomagam jemu. Chyba dlatego chcemy się trzymać blisko siebie.- odparła pewnym głosem, chociaż nie wiedziała, czy starała się przekonać jego, czy siebie, oraz czemu właściwie mu się tłumaczy.
-Wiesz, jakbyś chciała spotkać się, pogadać, zawsze możesz zadzwonić.- Mówiąc to wstał i powoli udał się w stronę korytarza. -Muszę jechać, napisał szef, żebym wpadł na chwilę do kancelarii, a muszę się chyba jakoś ogarnąć.- dodał widząc jej pytający wzrok. 
-Jasne, jedź.- szepnęła tak, że prawdopodobieństwo, że to usłyszał, było znikome. Patrzyła, jak powoli się ubiera, jakby chciał zostać tam tak długo, jak się da.
-Przeproś Livie, że nie mogłem zostać dłużej
-Jasne
-Alea...-zwrócił się do niej, chwilę przed zamknięciem drzwi.- Tęsknie za tobą.- z Tymi słowami zszedł po schodach, zostawiając ciemnowłosą z zupełnym bałaganem w głowie. Zupełnie mechanicznie poszła do łazienki, weszła do wanny, potem wysuszyła włosy, poszła do pokoju, żeby się przebrać. Zorientowała się co robi, dopiero kiedy wiatr uderzył ją w twarz, kiedy była już na zewnątrz. Jakiś wewnętrzny głos nakierował ją znowu na park. Ale tym razem poszła do niego z innej strony. Uśmiechnęła się lekko, kiedy zobaczyła burzę ciemnych włosów, którą chłopak usiłuje wygładzić dłonią. Przeszła za ławką, na której siedział, nie zwracając na siebie jego uwagi. Zobaczył ją dopiero wtedy, kiedy usiadła na wolnym miejscu obok niego. Spojrzała na jego twarz, wydawał się być bardzo zaskoczony, ale starał się to ukryć.
-Wolne?- spytała przekręcając lekko głowę
-Tak...jasne. Tak samo jak wszystkie inne ławki.- dyskretnie starał się dać jej do zrozumienia, ze mogła wybrać sobie inne miejsce, ale widząc, jak wygodnie się rozsiada, westchnął zirytowany i miał zamiar się podnieść. Nie chciał po sobie pokazać, jak bardzo nie wie, co ma zrobić
-Wcześniej wydawałeś się być bardziej spragniony kontaktu.- zamarł słysząc jej groźny głos, znał ją, wiedział, że nie może się denerwować, nie teraz, kiedy nad sobą nie panuje. Oparł się o ławkę, nie wiedząc co powiedzieć. Minęło sporo czasu, odkąd nie wiedział co mówić. - Długo się nie widzieliśmy, prawda?- spytała z uprzejmym uśmiechem, takim, jakimi obdarza się starych znajomych, spotkanych po latach, z którymi nie chciało się utrzymywać kontaktu. Popatrzyła na niego. Te same oczy jak na zdjęciu. ta sama, zacięta mina. Praktycznie się nie zmienił, po prostu wydoroślał. Kilka lat zrobiło swoje, ale wciąż miał w sobie urok tego kochanego dzieciaka, jakim był zawsze.- Jeżeli już pofatygowałeś się, żeby mnie znaleźć, to może powiesz co u ciebie Trip?

Obserwatorzy