piątek, 26 lipca 2013

41. Notre Dame

Zupełnie nie miała pojęcia co ze sobą zrobić. Była świadoma tego, że będzie ciężko. Że z czasem wspomnienia zaczną się ze sobą mieszać. Że zaczną się powoli w coś układać. Wiedziała to wszystko, ale 
i tak była zupełnie zdezorientowana. Miała wrażenie, że nie żyje. Że tylko egzystuje. Mechanicznie wykonuje określone czynności, nie mając o tym pojęcia. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że od kilku godzin siedzi w lodowatej wodzie? Kiedy Chester zostawił ją pod drzwiami jej pokoju, nie mogła znaleźć sobie miejsca. Chodziła w kółko po dużych rozmiarów komnacie. Siadała na ogromnym łożu, marszcząc przy tym czarną, naznaczoną kurzem narzutę. Podchodziła do okien, ale przez wciąż panujące ciemności nie mogła niczego dostrzec. Przeglądała zawartość garderoby, dziwiąc się, że jej ubrania są jeszcze w całości. Po jakimś czasie otworzyła drzwi, do jak się okazało, łazienki. Na środku pomieszczenia, znajdowała się ogromna wanna, by się do niej dostać, trzeba było zejść po kilku kamiennych stopniach. Była półokrągła, a co metr ustawiony był kran, wypuszczający ciepłą wodę oraz, jeśli sobie tego zażyczy, pachnący płyn. Alea siedziała tam, opierając się plecami o jedną ze ścian. Siedziała tam tak długo, aż woda stała się zupełnie zimna. Niechętnie wyszła na kamienną posadzkę, krzywiąc się z niezadowolenia, na kontakt z równie zimnym podłożem. Zostawiając swoje ubrania tak, jak je rzuciła, chciała przejść do pokoju, szukając czegoś, czym mogła się wytrzeć. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy obok jednej z umywalek zobaczyła kilka leżących ręczników. Nie zastanawiając się kto je tam położył i ile właściwie tam leżały, podniosła jeden z nich, po czym zaczęła wycierać swoje zmarznięte ciało. Drugim owinęła swoje włosy, po czym podniosła wzrok do lustra. Podkrążone, podpuchnięte od płaczu oczy nie były ostatnio niczym nowym. Westchnęła ciężko, pocierając powieki i pozbywając się z nich resztek makijażu. Miała ochotę wrzeszczeć z bezsilności, ale nie mogła. Coś w jej umyśle podpowiadało, że one nie umie się poddać. A przecież nie będzie się kłócić 
z podświadomością, skoro to tylko dzięki niej żyje. Odbiła się od blatu umywalki i skierowała się do swojego pokoju. Swojego. To brzmiało jak idiotyczny żart. Za oknami zrobiło się prawie jasno, więc mogła dostrzec wnętrze pomieszczenia. Te same kamienne ściany, przechodząc obok, przejechała po nich wnętrzem dłoni. Twarde i zimne, czemu wydawało się jej, że to jakiś rodzaj odzwierciedlenia tego, jacy są Salarini? Ludzie się ich bali, a nikt nie boi się dobrych ludzi. Wiedziała jak zachowują się rodzice Dracona. Są arystokratami. Ród Salarinów jest od nich starszy i potężniejszy. Komu zaszkodzili, skoro ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby pozbyć się jednej z nich? Kim był, skoro inni nie mogli nic z tym zrobić ? Podeszła do drzwi, jak wcześniej sprawdziła, garderoby. Na drewnianych drążkach wisiało multum sukni oraz szat. Zdecydowana większość była czarna, gdzieniegdzie można było dostrzec coś w kolorze, zielonym, granatowym, czy szarym. Wszystko tutaj było ponure, jakby zupełnie pozbawione życia. Sięgnęła po długą do ziemi, ciemnozieloną  suknię z długim rękawem. Podeszła do małej komody, przeszukując jej szuflady 
w poszukiwaniu bielizny. Kiedy znalazła wszystko, czego potrzebowała, zrzuciła z siebie ręcznik i zupełnie niepospiesznie zaczęła wkładać na siebie ubrania. Poprawiła pończochy, kiedy jedna z nich nieznacznie się osunęła. Założyła suknię, wygładzając ją na ramionach. Musiała być względnie nowa, biorąc pod uwagę, że była na nią dobra. Przeniosła się w róg garderoby, szukając odpowiednich butów. Z niezadowoleniem przyglądała się tym, w które jej noga już by się nie zmieściła, ale w końcu zdecydowała się na wysokie, czarne, dosyć mocno zabudowane, na niewielkim jak na nią obcasie. Wychodząc, rzuciła okiem na jej lustrzane odbicie i odrzuciła ręczniki na parawan. Zaczęła starannie rozczesywać swoje długie, jeszcze wilgotne włosy. Odkładając grzebień na stolik, podeszła do jednej z okiennic. Widok zapierał dech w piersiach. W oddali majaczyły wysokie szczyty gór, okryte śniegiem. Jej komnata znajdowała się, biorąc pod uwagę, że patrząc w dół widziała część zamku, na jednym z najwyżej usytuowanych miejsc. Odwróciła się, opierając o murek za nią. W komnacie było tylko ogromne łóżko, stolik, regał z książkami. Przed łóżkiem ustawiona była ogromna, drewniana skrzynia. Każdą z jej brązowych ścian zdobiły piękne, ręcznie wykonane ornamenty, przedstawiające wijące się węże. Dostępu do skrzyni broniło zaklęcie, którego jednak nie mogła sobie przypomnieć. Jej zawartość musi poczekać, aż wróci jej pamięć. Wszystkie, wyjęte przez nią książki były w języku francuskim. Część przedstawiała zwykłą literaturę, część to podręczniki do szkoły, część księgi z zaklęciami. W kominku ogień już przygasał, zapalił się jak tylko weszła do komnaty, ale ponieważ nikt nie dołożył drewna, nie miało co się palić. Nie mając ochoty na siedzenie w pokoju, postanowiła przejść się po domu. Wzięła różdżkę do ręki i jednym ruchem otworzyła wielkie, drewniane drzwi. Przestraszona podskoczyła w miejscu, kiedy niemal wpadła na coś przed sobą. Tym czymś okazała się zbroja rycerza, pilnującego dostępu do jej pokoju. To o tym zaklęciu mówili jej wczoraj. Wejścia do jej pokoju i do jej części zamku pilnują rycerze. Przejście kogoś niepowołanego jest niemożliwe. To wszystko ją przerażało. Czuła się dziwnie, kiedy z zaczynającego być przytulnym, mieszkania Dracona, znalazła się w czymś takim. Z gracją zeszła po kilku stopniach, mijając kolejnego rycerza, który się przed nią ukłonił. Co było nie tak z jej rodziną, że wymagali pokłonów nawet od kawałka zardzewiałej blachy? Pokręciła głową, nad tym idiotyzmem, kierując się w dół schodów. Potarła ramiona, kiedy poczuła, jak zimne powietrze przelatuje przez korytarze. Przeklęła się w duchu, że nie ubrała na siebie żadnej szaty. Wyszła ze swojej części, stanęła na korytarzu, będącym na otwartej przestrzeni. Oparła się o mur, sięgający jej do pasa 
i czujnym okiem badała otoczenie. Miejsce w którym stała, znajdowało się mniej więcej w centrum. Nie miała zbyt dobrej orientacji co, gdzie się znajduje, ale sądziła, że tak właśnie jest, szła dosyć długo, a ten dom nie mógł być aż tak ogromny. Odwróciła głowę, kiedy usłyszała, jak ktoś idzie w jej stronę, początkowo myślała, że to jeden z rycerzy wyszedł na patrol. Chester powiedział jej, że dzień w dzień idą tą samą drogą przez lata. Przez setki lat. Uśmiechnęła się lekko, kiedy dostrzegła znajomą, pogodną twarz. Popatrzyła z wdzięcznością, kiedy dostrzegła, co ma przewieszone przez ramię.
-Skąd wiedziałeś gdzie jestem?- zapytała, biorąc od niego czarną pelerynę, którą szczelnie się opatuliła.
-Słyszałem, jak idziesz po zamku, a ponieważ zupełnie nie masz pojęcia jak się tutaj odnaleźć, stwierdziłem, że zatrzymasz się tutaj. Bardzo lubiłaś tutaj przebywać, ale Frollo zawsze cię upominał. Załóż kaptur, masz mokre włosy- popatrzył na nią upominającym wzrokiem.
-Nie zachowuj się jak moja matka.
-To mogę ci obiecać, nie znam bardziej surowej kobiety od niej. Nawet Minerwa Mcgonagall jest przy niej buntowniczką.
-Nie mam pojęcia kim ona jest, ale wnioskuję, ze mam koszmarną rodzinę.
-Nie to miałem na myśli...-zaczął się bronić.
-W porządku Chester, z tego co udało mi się wyciągnąć z innych, faktycznie nie mamy zbyt dobrej opinii.
-Fakt. Mój ojciec prawie zszedł, kiedy przyprowadziłem do domu Clawa. Właściwie sam się zastanawiam, czemu tutaj siedziałem.
-Czemu inni tak się nas bali?- zapytała, ignorując wzmiankę o jej bracie.
-Jesteście najstarszym rodem magicznym. Jesteście potomkami samego Merlina.
-Tego Merlina, który jest na tych durnych kartach?
-Pamiętasz karty?
-Nie, widziałam je u Annabell.
-Bell? To dziwne myślałem, że..a z resztą, mało istotne. Mało osób jest świadoma tego, że początki magii sięgają znacznie dalej. Gdzieś w V wieku, panował ród Pendragonów. Za czasów Uthera, magia była surowo zabroniona, ale nie była to taka magia, którą znamy teraz. Tamta magia, to nie były wyuczone zaklęcia, czy machanie różdżką. Magia pochodziła z natury. Trzeba było ją zrozumieć, ona musiała kogoś zaakceptować. Tak samo było z duchami, to duchy były magią, one pomagały, ale mogły też zaszkodzić. Pierwsi w zgodzie z nimi żyli druidzi. Pomagali innym, używali ziół, czy drobnych zaklęć. Ale Uther uznał, że to groźne. Merlin jeden wie, czemu tak bardzo się jej bał. Dopiero kiedy jego syn, Artur zasiadł na tronie, magia mogła wrócić, dzięki doradcy króla,właśnie Merlinowi. To on jest pierwszym magiem, to z niego się wywodzicie. Tajniki tej magii były przekazywane z pokolenia, na pokolenie, ale tylko w prostej linii. 
Z czasem, kiedy pojawiły się szlamy, czysto krwiści zaczęli się buntować. Przełomem była kłótnia Salazara Slytherina i Gordyka Gryffindora. Wy stanęliście oczywiście po stronie Salazara. Wtedy zaczęliście być bardziej rozpoznawalni. Więcej się o was mówiło, zaczęto nazywać was Salarinami i tak zostało. Tak samo jak przekonanie, że posługujecie się magią, której nikt inny nie potrafi pojąć.
-Czy zdarzało się, że ktoś zdradził innym jakieś zaklęcia, czy sposób czarowania?
-Tak, ale to na nic. My po prostu tego nie rozumiemy. To jest coś innego. Urodziłem się w rodzinie czysto krwistej, magia jest obecna w moim życiu od zawsze, ale u was...to wy jesteście magią. Ta siła jest w was. Wiem co myślisz, ale tak jest. Ty jesteś magią, urodziłaś się z niej. Ona jest w wodzie, ziemi, powietrzu. Musisz tylko znowu nauczyć się z nimi rozmawiać. Musisz poczuć w sobie wszystkie żywioły. Wczoraj pokazałaś, że nadal masz je w środku.- uśmiechnął się do niej, dodając otuchy
-Czemu ty i Trip mnie zostawiliście? Czemu mi nie pomogliście, kiedy straciłam pamięć?
-Czy ty słuchałaś mnie przez ostatnie kilka minut, czy tak po prostu przytakiwałaś, a pytanie zadałaś mechanicznie?- zapytał, ale kiedy dostrzegł przeszywający wzrok Alei, nieznacznie się skulił.- Po odejściu Clawa robiliśmy co mogliśmy. Nie wiedział, że cię odwiedzamy, gdyby się dowiedział, zabiłby nas. Kiedy....kiedy umarł, sami byliśmy przekonani, że to prawda. Potem kiedy twoi rodzice zniknęli, staraliśmy się być dla ciebie wsparciem. Kiedy straciłaś pamięć, chcieliśmy być z daleka, żeby dowiedzieć się kto to zrobił. Niestety, byli sprytniejsi.
-Byli?
-Wątpimy, że zrobiła to jedna osoba. Kiedy my się usunęliśmy, miałaś innych opiekunów. Mieli wreszcie szansę się wykazać.
-Mówisz o...Nie, to nie może być prawda. To nie jest prawda, to niemożliwe...
-Alea, to, że powtórzysz kilka zwrotów parę razy, nie sprawi, ze staną się prawdą, one po prostu będą brzmiały bardziej wiarygodnie. I tak, to prawda. Matt i Livia nie są wymysłem kogoś z góry, tego, który chciał się ciebie pozbyć. Nie mam pojęcia co i jak zrobili, ale zadziałało, przez jakiś czas miałaś spokój. Sami muszą ci to wyjaśnić.
-To chore...-mruknęła pod nosem, nie mogąc uwierzyć w to, czego się dowiedziała.
-Co jest chore?- zapytał inny głos.
-Na gacie Merlina, Trip! Mówiłem, że masz zakaz przemieszczania się w ten sposób. Masz nogi, zupełnie sprawne. Przejście kilkunastu metrów nie przekracza twoich możliwości.
-Daj spokój  Chezz. Jak zwykle dramatyzujesz. - ciemny blondyn westchnął teatralnie.- A poza tym, byłem w kuchni, sprawdzić, czy jest coś, co może się nadawać na śniadanie. Niestety znalazłam coś, co kiedyś prawdopodobnie było bułką, a ser zaczął chodzić. Rycerze chodzą jak w zegarku, ale skrzatom już nie chciało się wpaść.
-Rycerze są martwi, dla nich nie było różnicy, czy w zamku ktoś jest, czy jest pusty od setek lat.
-Nudzisz- odparł Trip, siadając na murku. Popatrzył na stojącą obok dziewczynę, która pustym wzrokiem wpatrywała się w przestrzeń.  - Nawet ją zanudziłeś. Ile razy mam ci powtarzać, że te niesamowite historie które opowiadasz, są interesujące tylko dla ciebie? O czym tym razem mówiłeś? Nad innowacyjnością  sposobów transmutacji drewna w sowę? Masz coś, co zamieni kawałek cegły w jedzenie? Jeżeli nie, to już się nie odzywaj.
-Opowiadał o mojej rodzinie...-powiedziała cicho, widząc, że osobowość Tripa stała się zdecydowanie za bardzo przebijająca. - Chciałabym zobaczyć resztę zamku- te słowa skierowała do Chestara.- A ty złaź 
z tego muru. Ostatnie na co mam ochotę, to zbieranie cię ze skał.
-Twoja troska zawsze mnie wzruszała aniołku.- odparł uśmiechnięty Trip, podbiegając do idącej już dwójki.
-Gdzie Claw?- odważyła się zapytać.
-W komnacie. Załamuje się nad swoim nędznym życiem. Niedługo do nas dołączy. - Alea w odpowiedzi mruknęła pod nosem coś zupełnie niezrozumiałego. Całą uwagę skupiając na domu. Była to ogromnej wielkości twierdza. Jak dowiedziała się Alea, miejsce, które oceniła na środek, faktyczne nim było, ale jednej z trzech części. Znajdowali się w głównej. Większość pomieszczeń była odwiedzana po raz pierwszy od czterech lat, więc Alea była światkiem tego, jak zaklęcia obronne przestają działać. Dla postronnego, mugolskiego obserwatora, zamku tam nie było. Było tylko kilka kamieni, porozrzucanych na urwisku. Jedynie istoty magiczne mogły go dostrzec, ale tylko czysto krwiści, widzieli jego prawdziwy ogrom. Dziewczyna z lekkim uśmiechem obserwowała, jak zmienia się wnętrze komnat do których wchodzą. Kiedy w środku byli jedynie Trip i Chester, wystrój pozostawiał wiele do życzenia. Stare, wręcz uginające się od kurzu meble, ogromne pajęczyny znikały, kiedy do środka wchodziła ona. Jakby zamek reagował na jej obecność. Jej towarzysze uśmiechali się do siebie widząc, ile radości sprawia jej odkrywanie zamku. Ogromnymi oczyma łapała każdy szczegół. Długie dywany, położone na wszystkich korytarzach. Pochodnie, stojące w każdym rogu. Obrazy, przedstawiające zamek, kilka osób z rodu. Ich kroki odbijały się od ścian, roznosząc echo. Przystanęli, kiedy usłyszeli kroki kogoś nowego. Alea mocniej zacisnęła dłoń na różdżce, kiedy ze schodów powoli, dostojnym krokiem zszedł jej brat. Był ukryty pod czarną peleryną, ale mimo tego doskonale widziała jego twarz. Widziała, jak usta, zawsze ułożone w uśmiechu, są teraz mocno zaciśnięte. Jak szczęka się napina, jak oczy przybierają nieco złowrogi, ale pełen tęsknoty blask. Nie odwracając się, rzucił w Tripa peleryną. Dziewczyna dopiero teraz dostrzegła, że chłopak był bez żadnego okrycia. Alea odwróciła się w przeciwną stronę, zerkając jednak przez ramię.
Stanęła obok Chestera, który ponownie zaczął oprowadzać ją po zamku, opowiadając, co, gdzie się znajduje. Powiedział, że jeśli chce poznać Casa De Rau, powinna sama go zwiedzić. Zamek pokaże jej wszystko, czego będzie chciała. Musi mu tylko zaufać, a jeśli chce mu zaufać, musi mieć jakiekolwiek rozeznanie. Znaleźli się na szczytu schodów. Tych schodów, które śniły się dziewczynie. Poręcze wciąż były ponadpalane, schody w niektórych miejscach ukruszone, a dywany nadal miały na sobie ciemne, od zaschniętej krwi plamy. Wiedziała, że jeśli pójdzie w stronę przeciwną do tej, z której przyszli, dojdzie do salonu. Nie chciała tam iść. Nie mogła. Jeszcze nie była gotowa, na odwiedzenie serca zamku.
-Powinniśmy zejść do wioski- nieznacznie zadrżała, kiedy usłyszała głos brata.
-Racja, powinniśmy coś zjeść, tam ktoś nam coś da- odpowiedział Trip, schodząc po kilka stopni naraz.
-To raczej sprawa drugorzędna.- zwrócił się do niego Chester, ciągnąc w dół Aleę, która została w tyle.
-Co jest ważniejsze od żołądka, pustego od kilkunastu godzin?
-Reakcja ludzi...
-Powiecie do jakiej wioski mamy zejść? - spytała dosyć niepewnie, przechodząc przez główne drzwi.  Chester pociągnął ją bliżej krawędzi, wskazując na dym, unoszący się nad drzewami. To mogła być odległość kilkunastu kilometrów. Sam plac obok zamku był ogromny. Połowa zamku znajdowała się nad przepaścią. Druga połowa, miała przed sobą ogromne pola. W oddali Alea dostrzegła sporej wielkości jezioro, dalej rzekę, która była od niego odpływem i płynęła w dół, prawdopodobnie w pobliże osady.
-Mamy tam dosłownie zejść?- zapytała, dosyć niepewnie. Nie miała ochoty na chodzenie w długiej sukni 
i pelerynie, oraz w butach na obcasie po lesie, pełnym skał, wąwozów i bagien.
-Możesz lecieć na miotle, jak na wiedźmę przystało. Jednak my preferujemy polecieć na czymś żywym.- Trip odsłonił swoje zęby w idealnym uśmiechu.
-Czyli? Patrząc na otoczenie, spodziewam się najgorszego.
-Daj spokój, Gryfy nie są wcale takie straszne...
-Gryfy?! Żartujesz sobie ze mnie? Mam podejść do czegoś, co ma dziób większy od mojej głowy?
-Kiedy byłaś młodsza, to ci nie przeszkadzało...
-Może jeszcze powiesz, że opiekowałam się smokiem, bawiłam się w chowanego z boginem i rzucałam trzygłowemu psu patyk do aportowania? - popatrzyła wściekła na stojących przed nią, a ci, wbili wzrok 
w ziemię, byle tylko na nią nie patrzeć.- Serio?!
-No...może te dwa ostatnie to przesada ale...
-Naprawdę opiekowałam się smokiem?- zapytała zupełnie zrezygnowana. - Błagam, powiedzcie, ze to był nowo wykluty, uroczy smoczek, którego potem oddałam Ministerstwu. Ludzie, ja nie mogłam być aż tak nienormalna, żeby zajmować się smokiem!
-Wspominałem, że Merlin był władcą smoków?- wtrącił nieśmiało Chester
-Nie.
-No...to był. Więc właściwie wy też jesteście. To znaczy. Claw jest, jemu są bezwzględnie podporządkowane, ciebie słuchają się tylko, jeśli im się spodobasz.
-Co zrobiłam, że mnie zaakceptował?
-Znalazłaś jego jajo. Był wdzięczny.
-Są jakieś zalety posiadania smoka?- zapytała, nie wierząc zupełnie w brzmienie jej słów. Każda normalna osoba w jej wieku, opiekowałaby się chomikiem, kotem, czy psem. Ona dowiedziała się, że zajmowała się smokiem.
-Darmowe jedzenie, jeśli zostawi ci coś, co upolował. No i możesz polatać. O właśnie! Musisz go tutaj ściągnąć. Trochę zwariował jak zniknęliście, pewnie zjadł wszystkie zwierzęta w wiosce. Mieszkańcy pewnie się wkurzyli.- powiedział Trip, mrucząc ostatnie słowa.
-Niby jak mam go tu ściągnąć? Niech on się tym zajmie- odparła, wskazując ręką na brata
-Mama cię nie nauczyła, ze nieładnie tak pokazywać na kogoś palcem?- spytał blondyn, patrząc na nią spod byka
-Pamiętałabym, czego mnie nauczyła, gdybyś nie był takim tchórzem i mi pomógł, zanim pozbawili mnie pamięci.- warknęła zdenerwowana, podchodząc do niego, jednak z dwóch stron przytrzymali ją Trip 
i Chester.
-Spokojnie dzwoneczku. Do kolacji chcemy wszystkich żywych- rzucił Trip.
-Jestem spokojna.- powiedziała stanowczo.- Lecimy do tej wioski?
-Najpierw musimy znaleźć Gryfy, a właściwie one nas.- odpowiedział jej Chester
-Nie żartowaliście z nimi?
-Czy ja wyglądam na kogoś, kto żartuje z takich rzeczy?
-Trip...pozwól, że nie odpowiem. Co musimy zrobić, żeby nas znalazły?
-Mieszkają w lesie, tam na dole. Myślę, ze jak zejdziemy kawałek, to do nas wyjdą. - powiedział Claw, ruszając w stronę przepaści.
-Nic nam nie zrobią?
-Jeśli nas pamiętają, to nic.
- A jeśli nie?
-To lepiej, żebyś potrafiła szybko biegać.
 Alea przystanęła w miejscu, patrząc na nich z przerażeniem. Po chwili, ponaglana przez Tripa ruszyła za nimi. Stanęli na jednej ze skalnych półek, a Claw zatrzymał ich ruchem dłoni. Usłyszała ryk, który wydobywał się z gardła prawdopodobnie jednego ze stworzeń. Jej serce zaczęło bić szybciej. Kiedy zobaczyła, jak kształt lecący z dołu zaczyna się powiększać i rozdzielać na kilka mniejszych. Cofnęła się, kiedy były już tak blisko, ze przeleciały przed nimi. Opadły na polanę, uważnie ich obserwując.- Niech każdy spokojnie podejdzie w ich stronę. Alea, nie daj po sobie poznać, że się boisz. Idź pewnie, ale nie gwałtownie. Lekko się ukłoń. Nie są tak honorowe jak hipogryfy, ale to nie zaszkodzi. Patrz jednemu 
w oczy, nie odwracaj wzroku.- poinstruował Claw, podchodząc do największego z nich, stojącego na przodzie. Wielkie czarne ślipia patrzyły na nią dosyć sceptycznie. Przekręcił orlą głowę w bok, jakby chcąc dokładniej się jej przyjrzeć. Niepewnie, ale wyprostowana podeszła kilka kroków, delikatnie się kłaniając. Zgodnie z radą, nie spuściła z niego oczu. W oczach gryfa jakby coś błysnęło, a po chwili położył się tak, że mogła na nim swobodnie usiąść. Uśmiechnęła się lekko, podchodząc i kładą dłoń na jego głowie.
-Pamięta cię.- stwierdził wesoło Trip, stając obok. Odwróciła głowę i zobaczyła, że Chester i Claw już siedzą na swoich gryfach.- Polecę z tobą, wiem, że kiedyś latałaś, ale po tak długiej przerwie to może się źle skończyć. - dodał z uśmiechem, po czym ostrożnie wspiął się na zwierze. - Siadaj za mną i mocno się trzymaj.- Alea usiadła na grzbiecie gryfa, co było trudne przez długą suknię, po czym objęła Tripa. Zdusiła 
w sobie krzyk, kiedy wznieśli się w powietrze. Poczuła, jak wiatr zerwał z jej głowy kaptur i plącze włosy. Mocno ściskała powieki, nie chcąc patrzeć w dół. Ogromnie bała się wysokości. Modliła się, by wreszcie opadli na ziemię. Na szczęście odległość nie była tak ogromna, jak przypuszczała i po kilku minutach usłyszała wesoły głos Tripa, oznajmiający, że zaraz będą lądować. Odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, kiedy Chester pomógł jej zejść i kiedy jej stopy dotknęły stabilnego podłoża. Gryf podniósł się i odwrócił łeb w ich kierunku. Kiedy Alea ukłoniła mu się w podziękowaniu, dostojnie odszedł do reszty.
-Jesteśmy za lasem, wejście do wioski jest zaraz za tym wzgórzem. Możliwe, że ktoś nas widział. Chodźcie.- nakazał Claw, znowu idąc z przodu. Alea poprawiła szatę i uśmiechnęła się w stronę Chestera, który założył jej na głowę kaptur. Szli przez kilka  minut ubitą drogą. Trip uprzedził ją, co do widoku który zastaną, ale mimo to, dziewczyna była w niemałym szoku. Wioska wyglądała tak, jakby czas zatrzymał się tam jeszcze w średniowieczu. Niewielkich rozmiarów domki, z dachami pokrytymi strzechą. Za nimi paliły się ogniska, na których kobiety ubrane w luźne, lniane koszule i długie spódnice przygotowywały posiłki. Gdzieś w oddali młodzi chłopcy nosili w wiadrach wodę z rzeki. Mężczyźni prawdopodobnie od rana byli na polach. Początkowo nikt nie zwrócił na nich uwagi, ale jedno z dzieci biegających po drodze niemal na nich wpadło. Przerażone natychmiast się wycofało i pobiegło do swojej matki, stojącej nieopodal. Ta, widząc cztery zakapturzone sylwetki, rzuciła wszystko i pobiegła z dzieckiem do domu. W spokojnej wiosce nagle zrobiło się ogromne zamieszanie. Dzieci wbiegały do domów, kobiety pospiesznie zamykały drzwi, mężczyźni zaalarmowani krzykiem zbiegali do osady, by bronić rodzin. Czwórka dumnie kroczyła przed siebie, zatrzymując się dopiero na czymś, co wyglądało na centrum wioski. Nie odwracali głów, ale mimo to widzieli, że mężczyźni zaczynają ich otaczać. Alea podążała wzrokiem za kilkoma z nich. Nie widzieli ich twarzy, bo były przysłonięte cieniem, jaki padał od materiału na ich głowach, dodatkowo po policzkach dziewczyny spływały długie, ciemne włosy. Nic dziwnego, że mieszkańcy byli do nich wrogo nastawieni.
-Czego chcecie?- usłyszała obok siebie wrogie warknięcie. Osobnik zbliżył się do nich, mając w dłoni pochodnię. Prawdopodobnie to był ich sposób na walkę z nieznajomymi. Odstraszenie ich niszczycielską siłą ognia. Krąg dookoła nich zaczął się zacieśniać. Towarzysze Alei zareagowali błyskawicznie. Czyjeś ramię pociągnęło ją w tył tak, że znajdowała się między trzema sylwetkami. Stali plecami do niej, by nie dopuścić nikogo bliżej. Czuła ich wzrok na  sobie. Wiedzieli, że jest ważna, dlatego jej pilnowali. Nikt niczego nie odpowiedział, co jeszcze bardziej rozzłościło mężczyzn.
-Tutaj nie ma miejsca dla obcych. Nikt nie ma prawa tutaj przychodzić. - znowu złowrogi głos.
-Zapominasz się Devlinie- zabrzmiał głos Tripa. Nie miał w sobie już żadnej nuty wesołości. Był oschły 
i stanowczy. Tak bardzo nie pasujący do jego osoby.
-Panicz Dreadhex-Catsnort.- szepnął przestraszony, kłaniając mu się. -Nie spodziewaliśmy się panicza po tylu latach. Czy panicz Catscare-Darkfire również przybył?
-Zgadza się- odparł Chester, zupełnie obojętnym głosem. Była w szoku, jak zachowanie jej znajomych się zmieniło. Jeśli oni tak się zachowują, to znaczy, że ona też musi?
-Wybaczcie nam. Odkąd zostaliśmy bez ochrony musimy być bardziej uważni.
-Przestań się tłumaczyć Devlinie, wiesz, że tego nie lubię.- oschły głos Clawtena sprawił, że lekko zadrżała.
-Panie...-mężczyźni uklękli na ziemi, nie ośmielając się podnieść głowy. Nurtowało ich kto stoi między nimi, ale bali się zapytać. Tak właśnie działali nawet na druidów, którzy posiadali magiczne zdolności. Alea zaczęła powoli wierzyć w słowa chłopaków. Oni naprawdę byli bardzo potężni, a wszyscy, którzy mieli z nimi kontakt byli wyżej w hierarchii. Oni czuli do nich ogromny respekt, ale nie z szacunku. Ze strachu.Tak jej się przynajmniej wydawało Alea westchnęła głośno, nieco za głośno. Bo oczy wszystkich w wiosce skierowały się na nią. Kilka kobiet wyszło w domów, wołając dzieci, które były zainteresowane zamieszaniem. Jedno z tych bardziej odważnych, przedarło się między mężczyznami i podeszło do stojącej w miejscu czwórki. Chłopiec mógł mieć nie więcej niż dwanaście lat. Spod czarnej grzywki, ciekawskie, zielone oczy zerkały na przybyłych. Stanął przed Clawtenem i Tripem, ci zacieśnili uścisk dookoła Alei, ale ta, kiedy zobaczyła kogoś, kto wydał się jej znajomy, delikatnie przepchnęła się między nimi, z wciąż spuszczoną głową kucnęła przed chłopcem. Powoli podniosła na niego oczy, uważnie obserwując, jak na jego twarzy maluje się szok, pomieszany z radością 
i zupełnym niedowierzaniem. Przed oczyma Alei przeleciało wspomnienie, kiedy kilka lat temu opiekowała się chłopcem. Kiedy leczyła jego ranę, gdy spadł z wozu, kiedy pomagała mu rozpalić ogień,  z którym nie mógł sobie poradzić.
-Alea- poruszył ustami, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, kogo widzi. Nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, uśmiech się powiększył, kiedy ciało chłopca do niej przylgnęło. Objęła go swoimi ramionami, starając się zachować równowagę.
-Dobrze cię widzieć Leonie- szepnęła mu do ucha, nie podnosząc głowy na obserwujących ją ludzi.
-Powiedzieli...oni powiedzieli, że zabrały cię demony- szepnął wtulony w jej szyję.
-Jestem tutaj Leon. Jestem i już cię nie zostawię.- powiedziała cicho, delikatnie go od siebie odsuwając 
i wycierając jego mokre policzki.- Nie płacz, to nie przystoi mężczyźnie.- uśmiechnęła się pogodnie, po czym powoli podniosła się z ziemi. Kontrolnie spojrzała na Chestera, który kiwając głową, ściągnął swój kaptur. Tak samo uczynili Trip i Claw. Alea przymknęła oczy i ostrożnie zsunęła z siebie materiał. Usłyszała, jak ktoś z tłumu wypuszcza głośno powietrze. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła, jak część mieszkańców przykłada sobie dłoń do ust, by zdusić okrzyk zdziwienia. Jak inni patrzą na nią zupełnie zdezorientowani. Jak kilku z nich przybrało pogodny wyraz twarzy.
-Witaj w domu pani.- powiedział ktoś stojący za tłumem. Spojrzała w stronę, z której pochodził głos 
i spostrzegła starszą kobietę, podpierającą się o kogoś stojącego obok. Siwe włosy wypadały zza chusty. Stara, poprzecierana w kilku miejscach suknia sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała się rozsypać. - To szczęście, że wróciłaś. Żywa.

-Nie wiem co o tym myśleć. To raczej nie jest dobry pomysł.- mężczyzna nerwowo chodził po pomieszczeniu. Echo jego kroków mocno brzmiało wewnątrz ścian.
-To jedyne wyjście.- odparł drugi, wodząc za nim wzrokiem. - Jeżeli chcesz przeżyć, musisz to zrobić.
-Nie mogę ich stracić...
-Stracisz, jeśli tego nie zrobisz. Zaufaj mi.
-Przecież wiesz, że ufam. Zawsze tak było. Musi być coś innego.
-Ostatnie miesiące spędzaliśmy na wymyślaniu planu. Musisz to zrobić. Masz coraz mniej czasu. Nie trać go.- powiedział, wstając z fotela i podchodząc do okna.
-Obiecaj, że mimo wszystko, się nią zajmiesz.
-Wiesz, że tak będzie przyjacielu. Możesz na mnie liczyć. Pamiętaj.

10 komentarzy:

  1. Jak zwykle bardzo ciekawie. Świetnie opisujesz miejsca, zwłaszcza zamek, bardzo łatwo wyobrazić sobie jak wygląda i poczuć ten klimat. Naturalnie rozegrana scena we wiosce(btw. ciekawe nazwiska paniczów Tripa i Chestera:)), z każdym rozdziałem okazuje się, że historia Alei jest jeszcze bardziej złożona niż można było przypuszczać.
    Intrygujące zakończenie, tajemniczo.
    Weny!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest absolutnie niesamowity!
    Wydaje mi się też dłuższy od poprzednich.
    Pełen emocji i rozterek.
    Umiejętnie opisujesz wsyzstkie przeżycie Alei, tak że ma się wrażenie jakby zaglądało się do jej głowy przez małe okienko!
    Nie trać weny i chęci bo jesteś genialna i niezastąpiona!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kilka godzin zajęło mi przeczytanie całego opowiadania. Jestem pod wielkim wrażeniem Twojego talentu. I nie chodzi mi jedynie o sposób pisania, który jest niewiarygodnie oryginalny, ale również o cały pomysł na opowiadanie. Jest nie tylko oryginalny, ale możnaby rzec, że też trochę kontrowersyjny, ponieważ przedstawiasz w zupełnie innym świetle rodzinę Malfoy'ów. Jednakże strasznie podoba mi się twoja twórczość i napewno nie raz do ciebie zajrzę.
    Mam nadzieję, że już wkrotce napiszesz coś nowego. pozdrawiam serdecznie,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ww zupełnie innym świetle? O.o
      Nadal są Malfoyami, i to bardzo bardzo malfoyowymi. W innym świetla to by było jakby zrobiła z nich aniołków.

      Usuń
  4. Nie rozumiem dlaczego jest tak malutko komentarzy...
    Rozdział jak zawsze powiewa geniuszem Twoich umiejętności pisarskich. Trzymam kciuki żeby nic Cię do pisania nie zniechęciło.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nadrobiłam całość!
    Powiem Ci szczerze, że od samego początku czytałam z zapartym tchem. Naprawdę potrafisz zaintrygować, wciągnąć czytelnika tak, że nie można przestać czytać. Te intrygi, tajemnice, to wszystko sprawia, że chciałoby się ciągle więcej. Wydaje się, że już coś się wyjaśni, że jakaś tajemnica zostanie ujawniona. Jedno się wyjaśnia, ale pojawia tysiąc kolejnych pytań, co mi się osobiście bardzo podoba, bo wiem, że jest na co czekać, że się jeszcze dużo wydarzy. Czytałam wiele różnych opowiadań na blogach, ale naprawdę niewielu jest autorów, którzy potrafią aż tak wciągnąć i zaintrygować, żeby z niecierpliwością wyczekiwać na kolejne rozdziały.
    Pomysły masz niesamowite, a postacie są bardzo dobrze wykreowane. Każda jest dokładnie przemyślana i ma swój własny, stały charakter, którego nie zmieniasz co chwilę jak to niekiedy bywa. Podoba mi się to jak przedstawiasz Dracona i jego rodzinę. U Rowling ta rodzina nie była jakoś konkretnie opisana, nie wiadomo jakie relacje między nimi panowały, ale Twoja wersja wydaje się bardzo prawdopodobna.
    Nie wiem zbytnio co mam myśleć o Alei. Wydaje się zimną, wredną, egoistyczną jędzą, ale jednak jakieś tam ciepłe uczucia posiada i troszczy się o ważne dla niej osoby. Może nie to, że ją polubiłam, ale nie mam w stosunku do niej jakichś negatywnych odczuć, chociaż czasem doprowadza mnie do szału :)
    Zastanawia mnie bardzo kim jest pani Assasin i co ma z nią wspólnego Livia i Clawten. To znaczy wiadomo, że Livia jest jej wnuczką, ale co ta starsza pani ma do Alei nie mam pojęcia i mam nadzieję, że wkrótce to się wyjaśni.
    Kim albo czym są Oni, których widzi tylko Alea? Kto jej wymazał pamięć? Kim tak naprawdę są jej „mugolscy” znajomi? O co chodzi z całą rodziną Salarinów i co z tym wszystkim ma wspólnego Lucjusz? Milion pytań i na razie żadne bez odpowiedzi, co tylko sprawia, że jest na co czekać, jest po co dokarmiać autorkę komentarzami, żeby łapała więcej weny i chęci do pisania i przy okazji sprawiała radość swoim czytelnikom :)
    Mam nadzieję, że Alea dogada się w końcu jakoś z Clawtenem i powrócą do dobrych stosunków. Strasznie podobają mi się też postacie Tripa i Chestera. Nawet nie umiem dokładnie wyjaśnić czemu. Wprowadzają w moim odczuciu taki wesoły nastrój.
    Zamek opisałaś niesamowicie. Z okien nad skarpą muszą być naprawdę wspaniałe widoki. Aż chciałoby się tam pomieszkać. A pomysł z wioską jak ze średniowiecza też świetny. Chciałabym kiedyś na żywo zobaczyć takie miejsce, ale wątpię, że w dzisiejszych czasach jeszcze takie istnieją.
    Końcówką znowu strasznie mnie zaintrygowałaś. Mam w głowie pewien pomysł kim mogą być rozmawiający mężczyźni, ale wolę nie mówić głośno, bo nie wiem czy dobry :D Mam nadzieję, że wkrótce się wszystko wyjaśni.
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Masz genialny talent!!!
    Z wytęsknieniem czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, jak wcześniej- genialne :)
    Umiesz sprawić, że czytelnik (w tym przypadku ja) wciąga się od początku, czyta z zapartym tchem, zapomina o oddychaniu i o kolacji, a mama jest zdenerwowana i ciągle krzyczy, żebym dała znać, że nie umarłam :>
    Dużo intryg, wiele tajemnic. Jedna się rozwiązuje, pojawia się kilka następnych. Tyle pytań, tyle nieotrzymanych odpowiedzi, tyle... sama nie wiem czego. Ale jest cudownie, nie przestawaj intrygować :)
    Żadnych błędów, jak zawsze przecudownie.
    Postacie kreujesz doskonale. Każda jest inna, każda potrafi czymś zaskoczyć, każda ma "to coś". :) Alea jest pogubiona, ale ma swój charakterek, Clawten też ma swoją przeszłość, ale chce być również kochającym bratem.
    Magnifique!
    KTO wymazał Alei pamięć? Kim są Ci, których Ona tak się boi? Co to wszystko znaczy? Dlaczego nie może sobie przypomnieć nic ze swojej magicznej przeszłości? Kim jest Matt i co ma z tym wszystkim wspólnego? Co się działo z Clawtenem przez tyle lat?
    Trip i Chester to wspaniale dobrany duet :) Są tacy uroczy, ale jednocześnie groźni.
    Gryfy... serio? Niesamowite stworzenia, reakcja Alei niepowtarzalna ;)
    Wioska również, coś nieprawdopodobnego.
    Oczekuję na kolejny :)
    Ścielę się i kłaniam,
    Suzanne

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepiękny, emocjonujący rozdział. Ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że pojawi się niedługo jeszcze więcej tajemnic, nierozwiązanych sekretów i ogólnie intrygujących scen.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  9. Z wytęsknieniem oczekuje kolejnego rozdziału! Masz talent!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy