wtorek, 25 grudnia 2012

32. Welcome home


"I stray in the state of discrepancy
Hard to say which one of us is real
I'm sick of struggling to be free"
Tune- Lucid moments


-Już możemy –oznajmiła Alea, wchodząc do kuchni, gdzie siedziała Ann z Draconem. Włosy wciąż smętnie zwisały przy twarzy, ale makijaż ukrył zmęczoną twarz i cienie pod bursztynowymi oczyma. Było w nich coś złego i przejmującego. Jedno spojrzenie wystarczyłoby, by przełamać największe bariery. Jedno spojrzenie, które może zniszczyć wszystko. Kiedy tylko dowie się jak. Poprawiła ciemnozieloną sukienkę za kolano, podwinęła rękawy, by swobodniej się poruszać. Kiedy się szykowała, Annabell znalazła chwilę, by przenieść się do pustego o tej porze mieszkania Alei i zabrać kilka jej rzeczy.
-Jesteś pewna, że to wytrzymasz?- spytała Ann, patrząc troskliwie na ciemnowłosą.
-Nie tak łatwo się mnie pozbyć. Spokojnie, dam radę.- uśmiechnęła się i mocno uściskała zmartwioną dziewczynę.
-Draco, uważaj na nią, proszę…-zwróciła się do chłopaka.
-W Malfoy Manor będzie bezpieczna, nic jej nie będzie. Obiecuję.- uśmiechnął się lekko i podszedł do dziewczyn, przerzucając przez ramię torbę. Ukradkiem zerknął na Aleę, która bardzo starała się ukryć zdenerwowanie- Daj rękę.- zwróciła się do niej. – Skup się na tym, że chcesz być cały czas ze mną, niech nic cię nie rozprasza. Możesz być zdezorientowana, może ci się kręcić w głowie, nie wiem jak zareagujesz, bo jest to spore obciążenie dla organizmu. Jesteś gotowa?
-Bardziej nie będę- odpowiedziała uśmiechając się delikatnie, jednocześnie mocno ściskając rękę blondyna.
-Trzymaj się, może zakręcić.- Alea przezornie zamknęła oczy, nagle poczuła, że wszystko w jej wnętrzu zwija się i chce jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Kiedy myślała, że już nie wytrzyma, wszystko się uspokoiło. W ciągu kilku sekund stała się tak wykończona, że nie miała siły ustać na nogach. Poczuła, jak przed upadkiem uchroniły ją ramiona chłopaka.
-No, całkiem nieźle to zniosłaś, normalnie reakcje są  o wiele gorsze.- powiedział z uśmiechem, mocno ją trzymając.
-Mogło być gorzej?- spytała słabym głosem i ciężko usiadła na stojącym za nią łóżku. Spod przymrużonych powiek rozejrzała się po pokoju.- Ładnie tu- stwierdziła po chwili.
-Całkiem- odparł obojętnym głosem- Już wszystko w porządku?
-Tak, myślę, że tak
-Odpocznij chwilę, ja zaraz przyjdę, powiem tylko rodzicom, że już jesteśmy.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Alea poczuła, jakby w jej ciało wbijały się setki małych igieł. Nie mogła złapać oddechu, przez potworny ból, jaki poczuła wewnątrz. Jakby coś chciało wejść w nią i przejąć kontrolę, a jej umysł z tym walczył. Usłyszała powolne kroki na korytarzu, Draco wychylił głowę zza filaru i przekrzywił głowę.
-Wszystko dobrze? Bardzo zbladłaś - spytał wpatrując się w nią
-Jasne, tylko zakręciło mi się w głowie - odparła, wciąż z trudem łapiąc powietrze, ale po chwili wstała, chcąc udowodnić, że nic jej nie jest.
-Jesteś pewna, że chcesz rozmawiać z moimi rodzicami już teraz? Możemy poczekać do jutra, mamy czas - spytał chłopak, ale widząc zaciętą minę Alei, dodał, pokazując ręką na wyjście. - Witam w Malfoy Manor.
Alea uśmiechnęła się lekko do blondyna, po czym szła, we wskazanym kierunku. Przechodzili przez ciemny korytarz, ciemnozielone ściany pogłębiały panujący tam mrok. Z portretów groźnie patrzyli na nich przodkowie Dracona, odprowadzając Aleę nieufnym wzrokiem aż do zakrętu, za którym znajdowały się ogromne, marmurowe schody. Wszystko tam było zimne, nieprzyjemne. Pełne wyniosłości, ale pozbawione jakichkolwiek emocji. Witaj w domu. Dźwięk kroków odbijał się od ścian, tworząc nieprzyjemne dla ucha echo. Zatrzymali się dopiero przy potężnych, ciemnych drzwiach. Dracon otworzył je przed dziewczyną, kiwając głową, by weszła. Alea zamknęła na chwile oczy, wzięła głęboki wdech i przekroczyła próg, czując, że coś w środku znowu zaczyna ją dusić. Nie dając jednak niczego po sobie poznać, dyskretne rozejrzała się po pomieszczeniu, znajdowali się ogromnym salonie rodziny Malfoyów. Można powiedzieć, że było to serce domu, jednak co to za serce, które nie ma w sobie żadnego uczucia. Zawiesiła wzrok na dwójce ludzi, stojących przy kominku, patrzących na nich. Wysoki, blond włosy mężczyzna stał za żoną, opierając dłoń na jej ramieniu. Lucjusz, jak zwykle nie dał po sobie poznać jakichkolwiek emocji, żaden z mięśni na jego twarzy nie ośmielił się drgnąć. Również Narcyza zachowywała pełną powagę, nie dokonując jakichkolwiek zmian mimiki. Jedynie oczy tej dwójki zdradzały, że należą do dwójki, zupełnie żywych ludzi. Pełne blasku, opanowania oraz minimalnego ciepła. Chwila ciszy została zburzona przez Lucjusza, który jakby wyrwany z letargu podszedł kilka kroków do przodu i nieznacznie się kłaniając, wyciągnął przed siebie dłoń.
-Lucjusz Malfoy. - Przedstawił się lodowatym głosem
-Aleandra Salarin. - Dziewczyna podała mu niepewnie dłoń, ale starała się, by jej głos brzmiał jak najbardziej zdecydowanie. Po chwili podeszła do nich stojąca przy kominku kobieta.
-Narcyza Malfoy - powiedziała o wiele cieplejszym głosem od swojego męża, zachowując jednak pewien dystans.
-Aleandra. Bardzo dziękuję, że zgodzili się państwo ze mną spotkać - odparła uprzejmie.
-Dracon uważa, że możemy ci w czymś pomóc, co to takiego?
-Myślę, że jest pan już zapoznany z tematem. - Uśmiechnęła się delikatnie.
-Oczywiście – odparł, uśmiechając się, w znanym wszystkim stylu. Jakiej innej odpowiedzi mógł się spodziewać? Znał rodziców Alei zbyt dobrze, by sądzić, że ich córka będzie się od nich różnić.
-Orientujemy się, o co może chodzić, ale może powiedzielibyście, czego od nas oczekujecie? - odezwała się kobieta, zza pleców męża.
-Jak już pewnie wiecie, od jakiegoś czasu miałem podejrzenia, że Alea może być…czarownicą. - Kiedy napotkał pytające spojrzenie ciemnowłosej, zwrócił się do niej. - Tylko ślepy, by nie zauważył. Przejawiałaś niepokojące zdolności, raczej nie pasujące do człowieka. Także jak już wiecie - te słowa skierował już do rodziców - Miałem podejrzenia, prosiłem nawet, żebyście się czego dowiedzieli. Ponieważ nie dostałem żadnych wiadomości - mówiąc to, posłał ojcu wzrok pełen pretensji - Sam nic nie robiłem, ale ostatnio Alea została zaatakowana, dosyć potężnymi zaklęciami, a jak widzicie, żyje i trzyma się całkiem dobrze, więc coś tu chyba jest nie tak.
-Sugerujesz, że powinnam być martwa? Och, dziękuję, dawno nie usłyszałam czegoś tak miłego - mruknęła pod nosem, lecz na tyle głośno, by usłyszała to Narcyza, która uśmiechnęła się lekko, słysząc te słowa.
-Sugeruję.- odparł zachowując poważny ton głosu- Że gdybyś była zwykłym człowiekiem, nie przeżyłabyś tego, więc to jasne, że masz magiczne zdolności i to bardzo duże. Teraz pozostaje wasza kwestia. – powiedział patrząc na matkę
-Co takiego?- spytała kobieta, podchodząc do męża.
-Chciałbym, żebyście pomogli nam się dowiedzieć, co takiego się stało, że Alea tego nie pamięta.
-Zaklęcie obliviate. To wszystko- stwierdził obojętnie Lucjusz, wciąż mierząc wzrokiem dziewczynę
-Na to zdążyliśmy sami wpaść, ale dziękuję  za spostrzeżenie – odparła Alea kłaniając się lekko, a po chwili poczuła delikatnie, upominające uderzenie w plecy. Lucjusz gdyby tylko mógł, zapewne szczerze by się roześmiał, jednak jego twarz zostawała nieprzenikniona.
-Jak rozumiem, chcecie się dowiedzieć, kto rzucił to zaklęcie i dlaczego?- spytała Narcyza.
-Dokładnie tak. – odpowiedział Dracon, patrząc na zmianę to na ojca, to na Aleę, którzy mierzyli się lodowatymi spojrzeniami. Lucjusz leniwie przeniósł wzrok na syna.
-Macie jakieś…dowody, na to, że Aleandra faktycznie jest czarownicą?- spytał, wyraźnie akcentując ostatnie słowo. Cała sytuacja wydawała się dla niego nieprawdopodobna.
-Dowody...nie mamy dowodów. Mamy jakieś dowody?- szepnął lekko zdenerwowany do Alei, widział, że jego ojciec zaczyna się niecierpliwić, a jeżeli nie pokażą mu niczego interesującego, może się to bardzo źle skończyć.
-Mamy.- odparła spokojnie dziewczyna, podchodząc do stojącego obok stołu, wykładając na nim po kolei rzeczy, które znajdowały się w jej torebce. Zaintrygowany Lucjusz podszedł do niej, oglądając przedmioty.
-Podręcznik do eliksirów, starożytnych run…-mruczał pod nosem, lecz zamarł, gdy zobaczył, jak dziewczyna wyjmuje jasnoniebieski materiał  z wyszytym herbem.- To niemożliwe- szepnął.
-Wszystko należy do mnie, znalazłam to w domu, w którym prawdopodobnie przez jakiś czas mieszkałam.
-A jednak…- powiedział Lucjusz, bardziej do siebie, niż do kogokolwiek w pomieszczeniu, zaczął chodzić  po salonie, bardzo głęboko się nad czymś zastanawiając. Zupełnie ignorował pytające spojrzenia Dracona i Alei. Dopiero westchnięcie Narcyzy odwróciło ich uwagę.
-Wygląda na to Lucjuszu, że to naprawdę ona
-Co mam rozumieć przez „ naprawdę ona”? Mieli państwo jakieś wątpliwości, co do mojej…autentyczności?
-Po prostu nie sądziliśmy, że jeszcze żyjesz Aleandro.- odparł Lucjusz.
-Czemu miałabym nie żyć? – spytała zdziwiona, ponownie czując ucisk w środku, przed który ledwo mogła oddychać.
-Salarini to bardzo stary i potężny ród, od zawsze wiadomo, że ten kto ma władzę, ma też wielu wrogów.
-Mógłby pan jaśniej?
-Nie jesteście i nigdy nie byliście zbyt świętą rodziną. Lubiliście być ponad innymi, a tych, którzy wam się przeciwstawiali cóż…po prostu się ich pozbywaliście. Nie wiem, jak było dokładnie z tobą, ale wiem, że twoi rodzice lubili takie rozwiązania.
-Och…- tylko tyle zdołała z siebie wydobyć Alea
-Podejrzewam, ale nie mam pewności, że za usunięciem twojej pamięci może stać ktoś z twojej rodziny Alea- powiedziała Narcyza, podchodząc do dziewczyny i kładąc jej rękę na ramieniu.- Myślę, że chcieli cię w ten sposób ochronić.
-Ochronić? Jak można nazwać ochroną pozbawienie mnie pamięci i jakiejkolwiek możliwości do obrony?
-Żadne z nas nie zna powodów, dla których to zrobili, ale na pewno…Co to takiego?- przerwał i  spytał Lucjusz, widząc, jak Alea kurczowo przyciska do piersi drewniane pudełko
-To różdżka. Miałam ją przy sobie podczas ataku, możliwe, że to ona mnie obroniła.
-Rzucałaś nią już jakieś zaklęcia?- spytał wyjmując przedmiot z pudełka i dokładnie go oglądając.
-Jeszcze nie.
-Lepiej, niech tego nie robi.- powiedziała Narcyza.- Nie wiemy, z czego różdżka została zrobiona, nie wiemy, jak zareaguje na rzucanie zaklęć przez kogokolwiek. Musi ją obejrzeć ktoś, kto się na tym zna.
-Cóż…jedyny znawca, który przychodzi mi do głowy, to Olivander, ale on raczej nie będzie skory do pomocy nam.- stwierdził Dracon.
-Nam nie pomoże, ale jej być może tak. Jutro przeniesiecie się na Pokątną, najlepiej przebrani, żeby nikt was nie rozpoznał. Draconie, odprowadzisz Aleandrę pod sklep, a sam postaraj nie rzucać się w oczy.
-Oczywiście.- przytaknął Draco.- My już chyba pójdziemy, zrobiło się późno, a Alea jest pewnie bardzo zmęczona.
-Tak…faktycznie. Bardzo państwu dziękuję. – odparła Alea, będąc jednak myślami gdzieś daleko. Lucjusz i Narcyza kiwnęli jedynie głowami, nie mówiąc ani słowa. Wyszli z salonu zaraz po nich.
Alea wchodziła po schodach za Draconem. Od momentu wyjścia nie odezwała się nawet słowem, co blondyn doskonale rozumiał. Sam był w szoku, dowiadując się o rodzinie Alei takich rzeczy. Rozumiał, jak bardzo musi się czuć zagubiona. W jednej chwili całe jej życie, która tak bardzo starała się odbudować, znowu legło w gruzach. Najgorsze jest to, że zupełnie nie wie, co dalej z tym robić. Dotarli już pod drzwi jego sypialni, ale jego rozmyślania przerwał cichy głos dziewczyny.
-Draco…zostawiłam na dole różdżkę, zaraz przyjdę, tylko po nią wrócę.
-Przecież może tam zostać…
-Wolałabym mieć ją przy sobie. Spokojnie, zaraz wrócę, trafię.- Alea uśmiechnęła się do Dracona i zbiegła po schodach do salonu. Uchyliła ostrożnie drzwi i po stwierdzeniu, że pomieszczenie jest puste weszła do środka, by najciszej jak potrafiła, zabrać swoje rzeczy. Kiedy trzymała już różdżkę w dłoni, odwróciła się, by wyjść, podskoczyła jednak przestraszona, gdy zobaczyła opierającego się o framugę mężczyznę. Odruchowo położyła rękę w okolicach serca, czując, jak szybko teraz bije.
-Myślałem, że Dracon zaprowadził cię już do pokoju- powiedział Lucjusz, mierząc ją wzrokiem.
-Odprowadził, wróciłam tylko po różdżkę . Już się stąd wynoszę- odparła, lekko speszona, ale po chwili dodała.- Swoją drogą, dobrze mieć takiego syna, prawda?
-Słucham?- spytał zupełnie zbity z tropu mężczyzna.
-Uwierzy we wszystko, co mu pan powie. Nie zadaje niewygodnych pytań, nie wtrąca się w nieswoje sprawy. Dobrze go pan wychował. Widać twardą rękę Malfoyów- powiedziała Alea, obchodząc dookoła stół i uśmiechając się przebiegle.
-Co ty możesz wiedzieć?
-Może więcej, niż pan myśli?
-Nie wiem w co sobie pogrywasz, ale to nie jest czas i miejsce na taką dziecinadę- odparł zniecierpliwiony Lucjusz.
-Zawsze pan taki był, wszystko na poważnie, zupełny brak dystansu do czegokolwiek, to bardzo niezdrowe.- Alea westchnęła głęboko, pokazując, jak bardzo jest tym przejęta.
-O czym ty mówisz?
-O tym, że jest pan zbyt poważny. Zawsze był pan gdzieś z tyłu, nie uczestniczył pan w zabawach swoich znajomych, chociaż oni tak bardzo namawiali.- Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie, widząc, jak pięści Lucjusza zaciskają się ze złości.- Chyba pan to pamięta, tego nie da się zapomnieć. Te jęki umierających ludzi, błagania, by im pan pomógł- szeptała podchodząc do niego.- Ale pan tylko stał, ewentualnie rzucił avadą, kiedy któryś ze śmierciożerców krzywo spojrzał.- szeptała dalej, sprawiając, że w jego głowie pojawiły się koszmarne obrazy sprzed lat, o których tak bardzo chciał zapomnieć.- Nigdy nie lubiłeś zabijać Lucjuszu.- stwierdziła, głosem tak normalnym, jakby mówiła o pogodzie.- Tak naprawdę gardziłeś resztą śmierciożerców, byli dla ciebie bandą dzikich i nieokrzesanych morderców, z siostrą twojej żony na czele. Dlatego tak lubiłeś wyjeżdżać. Lubiłeś, kiedy Czarny Pan  wysyłał cię na dalekie misje, nie widział cię, nie widział, że wcale nie chcesz zabijać, że wcale nie służysz mu z wierności i wiary w jego przekonania.
-Wystarczy.- syknął Lucjusz, łapiąc dziewczynę mocno za nadgarstek.- Co chcesz osiągnąć? Chcesz nas zniszczyć? Dlatego tu jesteś?
-O niee- zaśmiała się Alea.- Nie mam zamiaru was niszczyć. Właściwie, kiedy się tu znalazłam, wcale nie wiedziałam kim jesteście. Dopiero kiedy tutaj weszłam. Kiedy zobaczyłam ciebie, kilka wspomnień wróciło. Ale spokojnie. Nie powiem niczego Draconowi, raczej nie chciałby wiedzieć, że sprowadził do domu starą znajomą swojego ojca, w dodatku znajomą po fachu.- Alea uśmiechnęła się najmilej jak potrafiła, by po chwili wyminąć osłupiałego Lucjusza. Wyszła na ciemny korytarz, gdzie oczy znowu przybrały tajemniczą, bursztynową barwę. A ona sama, poczuła w sobie nagły przypływ ogromnej siły. Witaj w domu.

Pamiętajcie, że lubię pytania, odpowiem Wam na wszytskie :)) O tu


piątek, 7 grudnia 2012

31. Trezi


Dracon chodził po pokoju od ściany do ściany, zastanawiając się, co właściwie robi. Bił się z myślami, wciąż nie wiedział, czy postąpił dobrze. Zawsze, zawsze, gdy myśli, że wszystko już jest w porządku. Kiedy ma czas, by się uspokoić, kiedy wreszcie odnajduje ten spokój w sobie. W samotności, której tak bardzo potrzebował. Czemu? Czemu, kiedy on chce po prostu odciąć się od wszystkiego, odlecieć, odpłynąć, coś zmusza go do powrotu. Obudź się. Coś nad nim ciąży, nie dając mu zaznać chwili wolności. Tak jakby był do kogoś przywiązany i nie mógł się od tej osoby oddalić. Nie musiał wracać, nikt mu nie kazał. Po prostu czuł, że powinien. Jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że to nie czas, żeby odejść. Ma jeszcze coś do zrobienia. To jeszcze nie pora, żeby usunąć się w cień. Czas wracać?  Krążąc po pomieszczeniu, przeklinał siarczyście pod nosem. Nie miał pojęcia, czy powinien to robić, a tak właściwie, był przekonany, że nie powinien. Chciał się od tego uwolnić, ale było coś, co wciąż go zatrzymywało, nie mógł ruszyć dalej. Najgorsze było to, że nie wiedział co to było. Sądził, że sprawy z Aleą są już załatwione. Nie była nikim ważnym w jego życiu, nie miał powodów, by o nią walczyć, nie chciał o nią walczyć. Walczy się o osoby, do których uczucia są pewne i których uczucia takie są. Walczy się o osoby, których potrzebujemy, które są dla nas ważne, najważniejsze. Bez których nie wyobrażamy sobie życia. Ona taka nie była. Alea to poznana przypadkowo osoba, którą tylko na chwilę chciał mieć dla siebie. To wszystko. Pogodził się ze śmiercią Leailii, chociaż „pogodził” to nie jest dobre stwierdzenia. Zrozumiał, że jej już nie ma i że nigdy jej już nie zobaczy. Obudź się. Nadal miał wrażenie, że czas żałoby był za krótki, że nie powinien się tak zachowywać, ale wiedział też, że Leaila nie chciałaby, żeby się zadręczał. Była zbyt dobrą osobą, by go zatrzymywać. Draco stanął przy biurku i oparł się o nie dłońmi. Zamknął oczy i starał się zająć myśli czymś mniej przygnębiającym. Zastanawiał się, czy powinien tu być. Może powinien zostać w swojej kryjówce i nikogo do siebie nie dopuszczać. Zlekceważyć prośby Ann, by wrócił. Zapomnieć, że czeka na niego Marlene, jego Marlene. To zadziwiające, jak ta mała osóbka może być irytująca. Gdzie mieści się cały jej sarkazm, bezczelność i ciekawość. Uśmiechnął się szeroko, przypominając sobie, jak złośliwa potrafi być, gdy nie może czegoś osiągnąć. Jak bardzo nie lubi prosić o pomoc kogokolwiek. A on ją zignorował. Odtrącił, gdy go potrzebowała. To musiało być coś ważnego, nie zwracała by się do niego z głupotą. Ann, nie pisałaby do niego, gdyby to była błahostka. Właściwie od pierwszego listu ze sobą walczył. Prze ostatnie lata spędzone w Londynie, z egoisty, stał się prawdziwym przyjacielem. Potrafił docenić ludzi, potrafił się dla nich poświęcić. Nauczył się, że to wróci, że ludzie nie są bezduszni, zapatrzeni w siebie, nie wszyscy. To przykre, że potrzebował ponad dwudziestu lat, by nauczyć się żyć z innymi. Otworzył oczy i wziął głęboki wdech. To dobrze, że wrócił. To źle, że z tego powodu. Naprawdę sądził, że Alea nie jest dla niego nikim ważnym. Że mogą żyć obok siebie, bez siebie. Nie było w niej nic nadzwyczajnego. Była zimna, oschła, bez jakichkolwiek zasad i wartości. Miała za nic ludzi, którzy się dla niej poświęcali. Dbała tylko o siebie. Czy to nie brzmi znajomo? Więc czemu? Czemu wrócił dla niej. W końcu ustalił ze sobą, że nie interesuje go to, co dzieje się u Alei. Czemu serce podeszło mu do gardła, kiedy przeczytał ostatni list Ann. Czemu miał w głowie najczarniejsze scenariusze, kiedy czytał, ze mają kłopoty. Czemu natychmiast odesłał przerażoną Queter i zaczął pospiesznie pakować swoje rzeczy. Czemu teraz stał w swoim pokoju i zamiast biec do domu Ann, wpatrywał się w maleńki skrawek pergaminu, zapisany krzywymi, niestarannymi literami, w pośpiechu. Bał się. Bał się, że zobaczy tam coś strasznego, na co nie jest przygotowany. Bał się, że stało się jej coś poważnego. Dziękując Ann, za jej wiadomość był jednocześnie wściekły, że nie napisała nic więcej. Wiedział tylko, że zaatakowali ją i Aleę.  Kto to był, co zrobił, czemu? Tyle pytań, na które odpowiedz pozna tylko wtedy, jeśli zbierze się w sobie i wreszcie do nich pójdzie. Czemu Alea była z Ann, czemu ktoś się nią interesuje. To może mieć coś wspólnego z jej prawdopodobnymi zdolnościami. Może faktycznie je posiada, może ktoś się o nich dowiedział. Kim ona jest? Co by było, gdyby Alea faktycznie posiadała magiczne zdolności? Czemu by się do nich nie przyznawała? Czemu, kiedy zobaczyła zdjęcia  i różdżkę, zachowywała się, jakby widziała je pierwszy raz. Co takiego ukrywała ta dziewczyna? Blondyn ostatni raz rozejrzał się po pokoju, ścisnął mocno pięści i zdeterminowany chciał wyjść, lecz natrafił na coś, co zwróciło jego uwagę. Pod łóżkiem leżała kartka z zeszytu z jakimś rysunkiem. Z całą pewnością, był to rysunek Alei, nikt inny nie był w jego mieszkaniu. Musiała go wykonać po którejś spędzonej u niego nocy, najwidoczniej wcześniej go nie zauważył. Schylił się i przyjrzał mu się dokładnie. Staranne, perfekcyjne kreski, łączyły się w całość. Duży przedmiot zajmował prawie całą kartkę, idealne zdobienia na wielkich drzwiach, zupełnie prawdziwe, tak znajome. Szafa. Wielka szafa, która dla zwykłego człowieka byłaby zwykłym, starym meblem. Ale nie dla niego. Dla Dracona Malfoya ta szafa, była niewątpliwie najgorszą szafą, jaką widział kiedykolwiek. Ta szafa, była uczestnikiem najstraszniejszych rzeczy, jakie miały miejsce w całej jego historii. Oglądając rysunek, czuł, jak gula w jego gardle rośnie z przerażenia. Mały napis, ledwo widoczny, w samym rogu kartki sprawił, że Dracon wybiegł ze swojego mieszkania najszybciej jak tylko mógł. Ona coś wie, o wiele za dużo niż powinna, a on musi się dowiedzieć, skąd.

-Przestań się tak unosić Claw, zrobiłam to, co było konieczne.- powiedziała spokojnie kobieta, patrząc na chodzącego po pokoju blondyna.
-Naprawdę sądzisz, że zaatakowanie mojej siostry było konieczne ?! Mogłaś ją zabić! – krzyknął wściekły chłopak a jego niebieskie oczy błyszczały złowrogo
-Jak wiesz, nic takiego się jej nie stało. Będzie nieco zdezorientowana, ale to przeżyje…może faktycznie zaklęcie było zbyt mocne…- zamyśliła się
-Nie bądź śmieszna, potraktowałaś ją nim dwa razy! Normalny czarodziej by tego nie przeżył.
-Jakie to szczęście, że Alea jest taka wyjątkowa, to byłaby wielka strata.- zironizowała kobieta.
-Jeszcze jedna taka uwaga, a to Ty oberwiesz jakąś klątwą- warknął Claw, sięgając po różdżkę.
-Nie radzę, chyba,  że chcesz ściągnąć na siebie uwagę aurorów, wiesz, że tylko czekają, aż któreś z was się ujawni.
-Dziwię się, że nie mają jeszcze nic na ciebie.- odparł mężczyzna, po czym usiadł na stojącym obok krześle
-Mają, mają.- Machnęła ręką- Tylko komu chciałoby się uganiać za starszą panią, która prawdopodobnie już nie może chodzić, a co mówić  o czarowaniu.
-Komuś może się przypadkiem wypsnąć, że w czarach jesteś jeszcze całkiem dobra.
-Komuś może się przypadkiem wypsnąć zaklęcie uśmiercające, pilnuj się Salaria.
-Oczywiście pani Assassin.- odparł chłopak z kpiącym uśmiechem i pokłonił się, nie wstając z krzesła.
-Twoja siostra jest od ciebie o wiele lepiej wychowana. Zastanawiam się czasem, czemu to właśnie nią muszę się opiekować.
-Doprawdy, twoja opieka jest niezwykła, troska o nią wręcz poraża .
-Nie znam innych sposobów Claw
-Widać po tym, jak traktujesz swoją wnuczkę
-Którą wnuczkę? – spytała zdziwiona
-Na Merlina, masz jedną…
-Ach tak, Livia, cały czas o niej zapominam
-Może byś pamiętała, gdybyś bardziej dbała o kontakty ze swoją rodziną
-Przecież są znakomite
-Tak, zabicie swojego…
-Zamilcz- przerwała mu ostro kobieta- To nie jest twoja sprawa, zajmij się lepiej swoją siostrzyczką, żeby i jej nie spotkał taki los
-Jasne- mruknął pod nosem i otrząsnął się, kiedy przypomniał sobie, w jak okrutny sposób ta kobieta potraktowała swojego syna. Kto by pomyślał, że jest gdzieś na świecie jest matka, która potrafiła zwabić swoje jedyne dziecko, mówiąc, że chce się z nim rozmówić, a następnie z zimną krwią go zabić.
-Posłuchaj mnie Clawten, mnie ona nie obchodzi, ale jeśli nie zaczniemy działać, nie będzie przyszłości ani dla ciebie, ani dla niej, dalej będziesz się buntować, czy zaczniesz robić to, co do ciebie należy?
-Dobrze, już dobrze. Spotkam się z nią, jak tylko odzyska siły. Sądząc po sile zaklęcia, zajmie to jakiś czas, więc mam chwile, żeby przemyśleć jak to zrobić
-Chcesz powiedzieć, że jeszcze tego nie przemyślałeś?- spytała podenerwowanym głosem?
-Jakoś nie było kiedy. Byłem zbyt zajęty pilnowaniem, by sama się nie zabiła- odparł lekko Claw, a po chwili zamiast niego, przy krześle stał wielki pies, w którego oczach widoczna była kpina i wściekłość.

Annabell chodziła nerwowo po swoim mieszkaniu. W jej pokoju, za przymkniętymi drzwiami spała Alea, regenerując siły. Niedawno wyszedł od nich zaprzyjaźniony magomedyk. Nie mogli zabrać Alei do szpitala świętego Munga, to byłoby zbyt niebezpieczne. Nie wiadomo, czy nie spotkaliby gdzieś tego, który je zaatakował. Dopóki dziewczyna nie odzyska sił, musi zostać w mieszkaniu Ann. Dziewczyna podskoczyła wystraszona, kiedy usłyszała ciche pukanie do drzwi. Podeszła do nich, przezornie trzymając w dłoni różdżkę, ale odetchnęła po chwili z ulgą, kiedy zobaczyła znajomą twarz.
-Nie jestem tu mile widziany, czy tylko mi się wydaje?- spytał obrzucając spojrzeniem dziewczynę, która stała nadal w pozycji gotowej do ataku.
-Przepraszam Draco, po prostu  wolę być przygotowana. –odparła dziewczyna, mocno ściskając przyjaciela
-Będziesz teraz wszędzie chodzić z różdżką?
-Powinnam, nie daruję sobie tego. Przecież ona mogła zginąć. –szepnęła rozpaczliwie.
-Ann, to nie twoja wina, nie mogłaś przewidzieć, że ktoś was zaatakuje. Widziałyście kto to był? Wiecie cokolwiek?
-Nic nie wiemy- westchnęła zrezygnowana i usiadła na kanapie w salonie.- Na Merlina, jak mogłam być tak bezmyślna…- powiedziała chowając twarz w dłoniach.
-Ann, proszę cię. Nie zrobiłaś nic złego. Przestań przeżywać i powiedz mi wreszcie, jak to się stało?- Dracon potrząsnął nią lekko, by wzięła się w garść
-Powiedzieć...tak…jasne. Wychodziłyśmy z „Gist”, bo chciałyśmy spokojnie porozmawiać, nagle Alea się zatrzymała i powiedziała, że ktoś za nami idzie, nagle coś błysnęło, raz, drugi i …- urwała dziewczyna i wyraźnie analizowała coś w głowie.
-I…? – ponaglił ją chłopak.
-Draco, rozmawiałam z Aleą o jej wizjach.. O tym później- dodała, kiedy blondyn chciał o coś zapytać. –Twierdziła, że chodziłyśmy razem do szkoły, to wydawało się dla mnie absurdalne, ale teraz to ma sens…Opowiadała o tym, co faktycznie się wydarzyło. Pamiętałam to, nie pamiętałam tylko kto jeszcze wtedy ze mną był.
-To o niczym nie świadczy. Ktoś mógł jej to podsunąć. Gdyby faktycznie miała jakieś zdolności, czemu by o nich nie mówiła?
-Bo ich nie pamięta- odparła, a widząc zaskoczoną minę przyjaciela, kontynuowała- Te kwestie musicie wyjaśnić już wy, lepiej, żebyś wiedział wszystko od niej, ale jestem prawie pewna, że ona jest czarownicą i to bardzo silną.
-Czemu tak myślisz?- spytał Dracon, sceptycznie do tego podchodząc.
-Rzucono trzy zaklęcia, ale tylko dwa w nią trafiły. Pierwsze odbiła. Nie mając różdżki, nie wypowiadając żadnego zaklęcia. Jakby odbiła je siłą woli
-Mogę do niej pójść? – spytał, jakby ignorując jej ostatnie słowa
-Możesz, ale nie gwarantuję, że z nią porozmawiasz.
-W porządku- odpowiedział blondyn, po czym wstał z kanapy i powoli udał się do pokoju
-Draco- zawołała Ann- Jeszcze jedno…nie bądź zdziwiony tym, co zobaczysz- na te słowa pokiwał jedynie głową i cicho wszedł do pomieszczenia. Alea ku jego zdziwieniu wcale nie spała. Siedziała na łóżku przy oknie, cała owinięta kocem. Kiedy usłyszała zamykające się drzwi nawet nie drgnęła, nie mówiąc już o odwróceniu się jego stronę.
-Będziemy się ignorować, czy coś powiesz?- spytał Dracon, siadając na krześle w rogu pokoju. Kiedy Alea nie odezwała się po minucie, dwóch, pięciu, westchnął zniecierpliwiony i powiedział- Dobrze, ale zdajesz sobie sprawę z tego, że zachowując się jak dzieci do niczego nie dojdziemy? Nie wróciłem do Londynu tylko po to, żeby oglądać twoje plecy i znosić twoje fochy, bo znowu coś ci się nie podoba. Daj znać, kiedy wreszcie będziesz wiedziała o co ci chodzi. Nie mam czasu na jakieś idiotyczne zabawy. Przyjechałem, bo naprawdę się martwiłem. Bałem się, że stało się coś poważnego, ale jak widzę wszystko jest w normie. Jak zwykle robisz wokół siebie dużo zamieszania, żeby zwrócić na siebie uwagę i by przypadkiem nikt o tobie nie zapomniał, a kiedy ktoś faktycznie się przejmuje, ty masz to gdzieś. Wracaj do zdrowie księżniczko, raczej nie jestem ci potrzebny.
-Nie bądź cyniczny- odpowiedziała słabym głosem, lekko się odwracając, tak, że mógł zobaczyć jej profil. Nie wyglądała dobrze, zawsze blada cera teraz była szara, zmęczona. Długie włosy straciły blask, w którym był ich urok, nawet kolor z ciemnokasztanowego, mieniącego się wieloma odcieniami stał się bez wyrazu. Szczupłe ręce trzęsły się, kiedy je podniosła, by odgarnąć kosmyki z twarzy.
-Chyba nie oczekujesz, że po naszym ostatnim, przemiłym spotkaniu będę skakał z radości na twój widok
-Nie oczekiwałam, że w ogóle będziesz mnie jeszcze widział
-Fakt, nic nie wróżyło, że jeszcze się spotkamy. To jak, powiesz mi, co się stało? –spytał już łagodniejszym tonem.
-Ann wszystko już ci powiedziała, nic więcej nie wiem
-Jak odbiłaś zaklęcie?
-Powiedziałam już, nic więcej nie wiem. Po prostu wiedziałam, że je rzuci i bardzo chciałam się przed nim obronić- odpowiedziała spokojnie i odwróciła się przodem do Draco. Chłopak przez chwilę przyglądał się jej uważnie, spostrzegł w niej coś bardzo niepokojącego. Oczy dziewczyny, zawsze ciemnoniebieskie, teraz miały jasno bursztynowy odcień. Alea widząc jego zdziwienie uśmiechnęła się lekko.- Mam to od ataku, czasami wracają do normalnego koloru, ale prawie cały czas są takie.
-To dosyć dziwne, nie sądzisz?
-W moim przypadku nic nie jest już dziwne
-Z tym muszę się zgodzić…słuchaj, nie wiem o co tu może chodzić, ale zabiorę cię do moich rodziców. Oni na pewno coś wymyślą
-W porządku. Kiedy?
-Kiedy dojdziesz do siebie, obawiam się, że teraz teleportacja mogłaby się bardzo źle skończyć
-Chyba sobie żartujesz, musimy tam być jak najszybciej. Nie mamy czasu, w każdej chwili ktoś znowu może nas zaatakować
-To co, chcesz tam być jeszcze dzisiaj?- spytał Draco, wyraźnie żartując
-Tak, jak najszybciej.- odparła Alea zrywając się z łóżka tak szybko, że prawie upadła na nie ponownie, przez zawroty w głowie.
-Ty naprawdę chcesz się teleportować? Teraz? Przecież ledwo stoisz- westchnął blondyn podchodząc do dziewczyny i łapiąc ją pod rękę, by nie upadła
-To bez znaczenia. Draco…proszę, nie mamy czasu- szepnęła, a w jej złowrogo błyszczących, bursztynowych oczach dostrzegł szczere błaganie
-Dobrze…musze jakoś powiadomić rodziców, wpraszanie się bez zapowiedzi jest…dosyć niegrzeczne. Tylko nie wiem jeszcze jak to zrobić- zamyślił się
-Sowia poczta?
-Nic z tego, za wolna, poza tym, Queter jest pewnie wykończona ciągłym lataniem do mnie
-Mogę przeszkodzić?- spytała Ann, wychylając się zza drzwi
-Jeżeli powiem, że nie, wyjdziesz? – spytał Dracon, ale widząc, jak dziewczyna wchodzi do środka dodał pod nosem- Tak myślałem…
-Może po prostu wezwiesz skrzata?
-Czasami się na coś przydajesz Ann- powiedział z uśmiechem Draco, po czym wyszedł z pokoju, w międzyczasie całując obrażoną dziewczynę w czoło. Wszedł do kuchni i starając się skupić wypowiedział imię swojego skrzata domowego, który pojawił się przed nim w chwilę,  od razu padając na kolana i kłaniając się.
-Panicz Malfoy wezwał Tilo, Tilo słucha, Tilo zrobi co panicz Malfoy sobie życzy, Tilo…
-Wystarczy Tilo- przerwał Draco, na co skrzat skulił się jeszcze bardziej
-Oczywiście paniczu, Tilo już nic nie mówi…
-Chciałbym, żebyś przekazał moim rodzicom wiadomość. Powiedz im, że dzisiaj wieczorem się u nich pojawię.
-Oczywiście paniczu, Tilo wszystko powie, Tilo bardzo się cieszy, że panicz zawita w domu
-Jeszcze jedno Tilo, przygotuj pokój gościnny. Będziemy mieli gościa
-Oczywiście paniczu, Tilo wszystko przygotuje, Tilo bardzo się cieszy, że pozna przyjaciela panicza
-Znajomą Tilo, znajomą. To wszystko, możesz wracać- odparł Draco uśmiechając się kpiąco w stronę miejsca, gdzie przed chwilą kłaniał się skrzat
-Paskudna istota- powiedziała Alea wychodząc z pokoju
-Byłaś tu cały czas?
-Wcale mnie tu nie było.- odparła z uśmiechem, a widząc kompletny brak zrozumienia, dodała. -Nie musiałam tu być, żeby go widzieć. Powinieneś bardziej uważać. Twoje myśli latają jak szalone po całym mieszkaniu
-Mogłabyś nie siedzieć mi w głowie i nie przeglądać myśli?- spytał lekko zdenerwowany
-Wybacz, mój mózg mi się znudził.- odparła szeroko się uśmiechając, a po chwili dodała- A teraz wybacz, postaram się doprowadzić do stanu, w jakim można mnie oglądać. Widzimy się…a jakiś czas.- kiedy skończyła mówić zniknęła za drzwiami łazienki
-Kiedyś to ja ją zabiję, przysięgam- mruknął chłopak, uśmiechając się jednocześnie pod nosem. Czas wracać?

Obserwatorzy