sobota, 23 lutego 2013

35. Reparo


Miarowe stukanie obcasów. Powoli, ostrożnie, nie spiesz się. Mijała stare kamienice, jedne z najstarszych w Londynie. Chodniki, z dziurami w kilku miejscach nie przeszkadzały nawet tak bardzo jak zwykle. Długie, jasne włosy opadały jej na plecy. Przeczesała kosmyki bladą dłonią, by zabrać je ze śnieżnobiałej twarzy. Odsłoniła oczy. Złe. O intensywnie bursztynowym odcieniu. Rozglądała się uważnie, szukała kogoś. Mam cię. Już na nią czekała. Drobna brunetka odwróciła się w jej stronę. Patrzyła na nią swoimi wielkimi, brązowymi oczyma w których zaszkliły się łzy. Czemu płakała? Czemu płakała, chociaż na jej twarzy był najszczerszy i najbardziej radosny z uśmiechów. Złapała ją za rękę i mocno ścisnęła. Nie powiedziała ani słowa, dalej rozglądała się po okolicy. Stały przy czarnej, metalowej barierce. Za nimi nadzwyczaj spokojnie płynęła rzeka, obijając się o łodzie, które przybiły do portu. Dziwne miejsce, z jednej strony ogromna przestrzeń, wolność, jedyną przeszkodą była woda, która pozornie spokojna, była najgroźniejszym, co mogło kogoś spotkać. Z drugiej strony wielkie, stare budynki zabierające przestrzeń, przytłaczające. Do barierek przymocowane stery ze statków, jakby miały one przypominać o tym, że zawsze można coś zmienić, obrać inną drogę. Tylko czemu tych sterów nie dało się poruszyć? Czemu wcale nie możemy niczego zmienić, czemu możemy po prostu przyjąć to, co nas czeka? Wyższa z kobiet spojrzała na swoją dłoń, wciąż będącą w uścisku drugiej. Na ich palcach błyszczały srebrne obrączki, zupełnie inne. Na obu jednak wygrawerowano litery. „A.M.” i „L.D.” tak dużo znaczące, tak wiele mówiące. Brunetka ścisnęła mocniej dłoń, sprawiając, że blondynka patrzyła teraz na nią. Dwie pary oczu się spotkały. Jedna- bursztynowa, zimna, pozbawiona uczuć i druga- ciepła i dobra. Brunetka poruszała ustami, zaczęła coś mówić, ale nie wydobył się z niej żaden dźwięk. Zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech, by się uspokoić i spróbowała ponownie. Znów to samo, w jej oczach zabłyszczały łzy. Blondynka patrzyła na nią zupełnie zdezorientowana, bursztynowe oczy lekko się zwęziły, złowrogi odcień zaczął ustępować. Zamiast niego pojawił się tajemniczy, ciemnoniebieski, już pełen zrozumienia. Jeśli wiesz co. Położyła blada dłoń na dłoni towarzyszki. Delikatne, długie palce zacisnęła na drobnej, drżącej dłoni, gładząc ją uspokajająco. Obrączki błyszczały w słońcu, jakby nie chcąc, by o nich zapomniano. To przez nie się spotkały, przez ich znaczenie, przez ich wartość. Były czymś więcej, niż ozdobą, były symbolem, niezwykle ważnym symbolem. Chcę powiedzieć. Łzy płynęły po rumianych policzkach brunetki, z tej ogromnej bezradności. Uspokoiła się po chwili, ponownie wzięła głęboki wdech, by potem głośno wypuścić powietrze. Uśmiechnęła się przepraszająco do niebieskookiej, po czym spojrzała ponownie na rzekę, jakby to w niej miały być wszystkie odpowiedzi i wszystkie słowa, których nie można wypowiedzieć. Nagle jej oczy powiększyły się z przerażenia. Zaczęła się powoli cofać, puszczając rękę znajomej. Tamta spojrzała w tym samym kierunku, ale nie dostrzegła niczego, co mogłoby tak przestraszyć brunetkę. Zamknęła na chwilę oczy, by bardziej się skupić, a po chwili usłyszała straszny krzyk. Tak bardzo przerażający. Myślała, że to tamta kobieta krzyczy. Otworzyła oczy, a obraz przed nią był zupełnie inny. Nie było już wielkiej rzeki i starych budynków. Była jasna ściana, ciemna szafa i biurko zawalone książkami, a krzyk który przed chwilą słyszała, należał do jej samej. Podniosła się po pozycji siedzącej ciężko oddychając. Rozejrzała się, nerwowo czegoś szukając, na stoliku po jej lewej stronie leżała mała karteczka, zapisana starannym, eleganckim pismem. Wzięła ją do ręki i starając się skupić, połączyła litery w wiadomość.
„Musiałem wyjść do pracy. O 14 przyjdzie Ann z Heleną, wszystko co będzie Wam potrzebne, macie w pokoju. Bądź ostrożna. D.” 
Powoli wszystko się układa. Jest w pokoju Dracona, czyli dokładnie tam, gdzie powinna się znajdować. Zebrała włosy z twarzy, odruchowo kontrolując ich kolor. Takie jak zwykle, ciemno kasztanowe. Więc czemu w tym dziwnym śnie była blondynką? Czemu śniło się jej coś takiego i kim była ta brunetka. Była pewna, że ją widziała. Czy to było kolejne z jej wspomnień? Wizje zazwyczaj pojawiają się podczas snu. Położyła kartkę na poduszce i powoli podniosła się z łóżka, obciągając na dół koszulkę blondyna, która była zdecydowanie za krótka. Jej ubrania wisiały na oparciu krzesła, czyli tam, gdzie rano położył je chłopak. Uśmiechnęła się lekko do siebie, wracając pamięcią do wydarzeń sprzed kilku godzin. Ciekawiło ją, w jakim stanie pojawią się u niej dziewczyny, biorąc pod uwagę, że z całą pewnością imprezowały o wiele dłużej od niej. Podniosła szklankę z woda, która zostawił dla niej Dracon i przeniosła wzrok na szafkę stojącą po „jej” stronie łóżka, by zobaczyć która jest godzina. Wskazówki wskazywały 12.47, miała więc jeszcze chwilę do przyjścia dziewczyn. Jej uwagę przykuła ramka, leżąca na szafce zdjęciem do dołu. Pamiętała ją, pamiętała, że była tam zawsze, ale za nic nie mogła przypomnieć sobie co było na zdjęciu i nie wiedziała, czemu nagle Draco postanowił ją tak położyć. Podeszła tam i postawiła ramkę w normalnej pozycji i robiąc krok w tył rzuciła na nie okiem, właściwie nie zwracając uwagi na to, kto jest na zdjęciu, coś jednak sprawiło, że spojrzała na nie ponownie. Szklanka którą trzymała w dłoni upadła na podłogę, rozbijając się z trzaskiem. Ze zdjęcia patrzyła na nią dziewczyna ze snu. Te same brązowe włosy, te same brązowe oczy, drobna dłoń ze srebrną obrączką. Leaila.

Siedziała na podłodze w łazience. Krople wody spływały z mokrych włosów, mocząc całą koszulkę, ale ona zupełnie nie zwracała na to uwagi. Myślała o swoim śnie. O tym, czemu Leaila pojawiła się w jej śnie, kolejny raz. Wszystko powoli się układało. Poprzednie wizje, zupełnie nie pasujące do niczego. Już wie czemu za nic nie mogła nawet skojarzyć, że coś takiego mogło mieć miejsce. To nie były jej wspomnienia, tylko wspomnienia Leaili. Czemu to widzi? Czemu już któryś raz śni jej się coś z jej życia. Przecież nie miały ze sobą zupełnie nic wspólnego. Nie znały się, to jest absolutnie pewne. Ona była z Francji, to tam spędziła prawie całe życie, nie było opcji, żeby się spotkały, nawet wtedy, kiedy już była w Londynie. Podniosła się z zimnych kafelków. Zdjęła z siebie już zupełnie mokrą koszulkę i rzuciła ją w  kąt pomieszczenia. Związała włosy wysoko nad głową, po czym skierowała się do pokoju Dracona, szukając w nim czegoś, w co mogłaby się ubrać. Kiedy zakładała jedną z czarnych koszul, leżących na komodzie usłyszała ciche pukanie. Powoli podeszła do drzwi i delikatnie je uchyliła, uśmiechając się promiennie do trzech, stojących w progu dziewczyn. Wpuściła je do środka i ruchem ręki skierowała do kuchni. Marlene ciężko opadła na jedno z krzeseł, kładąc głowę na stole i ciężko wzdychając. Ann pokręciła pobłażliwie głową, ale przez zbyt gwałtowny ruch sama skrzywiła się z bólu. Jedynie Helena nie okazywała zbyt widocznych oznak poimprezowego nastroju, za to rozglądała się z ciekawością po kuchni Malfoya. Alea parsknęła pod nosem, po czym postawiła na stole cztery szklanki z wodą. 
-Miało cię tu nie być.- zwróciła się do Marlene
-Mam wyjść?- mruknęła, nawet nie podnosząc głowy ze stołu
-Wiesz, że nie o to mi chodzi
-No tak, gdybyś pomyślała, zorientowałabyś się, że Draco raczej nie wie o tym, że tu będę, powód jest chyba wiadomy. – podniosła na nią oczy i przyjrzała się uważnie cieniom pod oczami i bardzo wyraźnym oznakom zmęczenia.- Ciężka noc?- spytała ze złośliwym uśmiechem
-Na pewno nie tak bardzo jak twoja- odparła karcąc ją wzrokiem, na co blondynka jedynie wzruszyła ramionami
-Może przejdziemy do tego, po co właściwie tu przyszłyśmy?- spytała Ann
-Ja przyszłam wam tylko przeszkadzać, swoją robotę wykonuję genialnie- odparła Marlene, szeroko się uśmiechając.
-To jak, próbowałaś sama zacząć coś ćwiczyć?- spytała Helena, ignorując przyjaciółkę
-Ciężko rzucać zaklęcia, kiedy nawet nie wiem jak brzmią formułki i jak  operować różdżką, chyba w szkole nie znosiłam zaklęć…
-Nie znosi się rzeczy, których się nie umie. Jak mogłaś nie umieć rzucać zaklęć skoro jesteś czarownicą? – zapytała Marlene, nie kryjąc zupełnego niezrozumienia
-Widocznie machanie różdżką po prostu nie było moją mocną stroną
-Jeej, to musisz być beznadziejna w czarach
-Niekoniecznie- wtrąciła Helena.- Nazywasz się Salarin, nie ma możliwości, żebyś była kiepską czarownicą.
-Czyli co, jeśli ja nazywam się Cooper, to musze być…
-Zamilcz.- przerwała jej Helena, na co blondynka usiadła głębiej na krześle i obrażona skrzyżowała ręce na piersi.- Słuchaj Alea, nie wiem ile z tego co wiem jest prawda, a ile to jakaś marna legenda, ale wszystko może się przydać. Rodzina Salarin to bardzo stary, czystokrwisty ród. Mówi się, że w porównaniu z nimi nawet Malfoyów można nazwać szlamami, a to o czymś świadczy. Stare rody zazwyczaj mają w swoich szeregach bardzo potężnych magów.
- Przecież mogłam być wyjątkiem. Wiesz coś o moich rodzicach, dziadkach, kimkolwiek?
-Obiło mi się o uszy coś o twoim bracie…
-Mam brata? –spytała zaskoczona, ale zachowała spokój, o ile było to możliwe
-Na pewno miałaś, nie słyszałam  o nim już od jakiegoś czasu, ale kiedy byłam w drugiej klasie, on właśnie kończył Hogwart.
-Wiesz co się potem z nim stało?
-Nie, od czasu Bitwy  niczego o nim nie słyszałam, właściwie był ostatnim z rodu o którym było coś wiadomo.
-A rodzice?
-Nigdy nie miałam z nimi styczności, tylko się o nich słyszało, sam Claw podobno niezbyt chętnie się o nich wypowiadał. Wiem, że w ostatnim roku wyniósł się  z ich posiadłości.
-Z Francji?
-Zgadza się
-Nie rozumiem tylko, czemu Claw uczył się w Hogwarcie, skoro jako czystokrwisty mógł pójść do Durmstrangu, to była szkoła bardziej odpowiednia dla niego- wtrąciła Ann
-Widocznie jego rodzice chcieli inaczej, Frollo z tego co wiem też był z Hogwartu
-A…a moja mama?- spytała Alea, chociaż ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez gardło
-Akademia Magii Beauxbatons
-Czyli tam, gdzie ja podobno byłam?
-Tak, ciekawe czemu wysłali was do innych szkół, no i czemu nie wiadomo nic o twoim istnieniu. –zastanawiała się Helena
-Może faktycznie po prostu wyczyszczono pamięć wszystkim, który mieli jakikolwiek kontakt z Aleą? –zgadywała Marlene
-Kto byłby na tyle zdesperowany, żeby latać po całym świecie i rzucać obliviate na wszystkich?
-Ten, który rzucił je na mnie i zadbał o wszystko, żebym nie zorientowała się, że coś jest nie tak
-A propos tego nie tak, nie zastanawiało cię nigdy, czemu masz inne nazwisko niż reszta twojej rodziny? Mnie by się rzucało w oczy…
-Marlene, wyobraź sobie, że któregoś dnia budzisz się w obcym domu, ktoś mówi ci, że jest twoją rodziną, przyjaciółką, chłopakiem, dowiadujesz się wszystkiego po kolei, naprawdę myślisz, że miałam głowę do tego, żeby się zastanawiać, czemu jest tak, a nie inaczej. A odbiegając, mój „tata” zginął w wypadku samochodowym, kiedy byłam bardzo mała, ten obecny jest jej drugim mężem.
-Ma sens…- mruknęła cicho Marlene. Alea podeszła do okna i usiadła na parapecie, opierając się o szybę.
-Jak myślicie, kto mógł to zrobić? – spytała Alea głosem tak obojętnym, jakby od odpowiedzi nie zależało zupełnie nic.
-Problem w tym, że w zasadzie każdy- odparła Helena, siadając na krześle obok Ann
-No to nam za bardzo nie pomogło- mruknęła Marlene, przeciągając się
-Masz jakiś pomysł? Chętnie wysłucham.- warknęła Ann
-Nie unoś się tak, mnie też to wszystko irytuje. Sama przyznasz, że ta uwaga jednak nic nie wniosła, więc po co mówić coś, co nic nie wnosi? A poza tym to….
-Ktoś mi powie po co właściwie ją tu zabrałyśmy?  -spytała Helena.- Bo jak na razie, to różdżka świerzbi do rzucenia jakiegoś uroku
-Dobrze, już nic nie powiem. Nawet jak coś wymyślę. Nic.
-Nie chcę przerywać, ale niedługo wróci Draco, a my nie zrobiłyśmy nic, zgadnijmy do kogo będzie miał potem pretensje, bo na pewno nie do mnie- powiedziała Alea zeskakując z parapetu, zgarniając różdżkę do ręki.
-Tak od razu do czarów? Nie chcesz poczytać najpierw jak trzymać różdżkę, czy nauczyć się zaklęć?- spytała Ann
-Im wcześniej zaczniemy, tym lepiej. W końcu kiedyś to umiałam, przecież to nie może być aż tak trudne.- odparła pewnym głosem, przyglądając się swojej różdżce. Najwyższy czas.

Dracon delikatnie nacisnął klamkę i popchnął drzwi. Musi uświadomić Aleę, że zostawianie ich otwartych nie jest najlepszym pomysłem, zwłaszcza, jeśli w domu ma się ksiązki do zaklęć, składniki do eliksirów i samej jest się początkującą czarownicę. Odwiesił płaszcz na miejsce i nadstawił uszu, by zlokalizować dziewczynę. Kiedy jednak nie usłyszał żadnego dźwięku  zaniepokojony zaczął rozglądać się po mieszkaniu. Nie było jej  w salonie, pokoju, łazience, z duszą na ramieniu wszedł do kuchni i odetchnął  z ulgą, kiedy zobaczył  sylwetkę dziewczyny opierającą się o blat kuchenny.
-Dziewczyny już poszły?
-Witaj Draco, bardzo się cieszę, że już jesteś, pytasz co u mnie? Wspaniale spędziłam niezwykle interesujący dzień, musze przyznać, że rzucanie zaklęć jest niezwykle łatwym zajęciem. To miłe, że do nauczenia mnie tego poprosiłeś Ann, zamiast sam to zrobić. Och daj spokój, nie przepraszaj, wyręczając się nią właściwie zrobiłeś mi ogromną przysługę. W końcu co to za różnica, czy uczy cię i krytykuje jeden czarodziej, czy więcej…
-Nauczyłaś się czegoś? –spytał od niechcenia, przeglądając leżącą na stoliku gazetę.
-Tak, cruciatusa, chcesz sprawdzić?
-Może po kolacji.- mruknął nie podnosząc wzroku ze strony, zupełnie ją ignorując. Alea zacisnęła pięści i wpatrywała się z blondyna w oczekiwaniu, że ten wreszcie na nią spojrzy. Jest coś, czego Aleandra Salarin nie znosi bardziej od luk w pamięci. Ignorowania jej osoby. Wlepiła wzrok w gazetę, jakby ona była winna całemu złu, a po chwili uśmiechnęła się tryumfalnie, kiedy zaskoczony Dracon odrzucił na podłogę palącą się lekturę. Spojrzał na nią i z wyrzutem powiedział:
-Czytałem to…
-Tak mi przykro- mruknęła cicho
-Dobra, wiemy już, że potrafisz podpalać gazety, zgasisz to?
-Nie, tego się jeszcze nie nauczyłam- powiedziała cicho, robiąc przy tym niewinna minę. Draco wziął do ręki różdżkę, wypowiedział pod nosem zaklęcie, a po chwili po palącym się papierze nie było śladu.
-Chodzi ci o coś konkretnego, czy jesteś złośliwa tak dla zasady?- spytał biorąc do ręki kubek z kawą, którą wcześniej zrobiła dla niego Alea.
-Mogłeś mnie uprzedzić, że to nie ty będziesz mnie uczyć zaklęć.
-To by coś zmieniło?
-Tak, dużo.
-Nie rozumiem, przecież lubisz się z dziewczynami, co za różnica kto nauczy cię machać różdżką?- Alea na te słowa jedynie zmierzyła go surowym wzrokiem i przeniosła się na parapet, odwracając się do blondyna plecami. Ten westchnął głęboko zrezygnowany i stanął obok niej. – Nie chodzi tylko o to, prawda? Coś się stało?
-Nic, poza tym, że zaczynam wariować. – mruknęła smętnie
-Rozwiniesz to?- spytał, odwracając dziewczynę, by patrzyła na niego
-Znowu mam dziwne sny, jakieś chore wizje, dowiaduję się nowych rzeczy, ten natłok informacji mnie przerasta. Nagle wszystko odwraca się do góry nogami, nie wiem jak się w tym odnaleźć, to trudniejsze, niż się spodziewałam.
-Nikt nie powiedział, że będzie łatwo.
-Wiem, ale nie sądziłam, że będzie aż tak źle. Jeszcze trochę, a skończę na stałe w świętym Mungu
-I tak trzymasz się zaskakująco dobrze, właściwie nawet się zastanawiałem co jest z tobą nie tak, skoro jeszcze się nie złamałaś.
-Daj mi trochę czasu i więcej wspomnień, moja psychika tego nie zniesie.- odparła uśmiechając się lekko do niego, po czym zeskoczyła z parapetu i podniosła kubek z blatu, upijając łyk kawy. Wydała po chwili jęk niezadowolenia, kiedy Draco zabrał go jej z rąk, uśmiechając się przy tym szeroko. Z oburzeniem wymalowanym na twarzy odeszła od niego kilka kroków, skupiając wzrok na naczyniu. Blondyn zorientował się, że dziewczyna coś planuje, więc w porę odsunął  go od siebie. Po chwili uśmiechnął się z pobłażaniem, kiedy kubek pękł w taki sposób, że w jego dłoni zostało jedynie jego ucho, a cała reszta znajdowała się na podłodze.
-Zanim zniszczysz wszystko w tym domu naucz się zaklęcia reparo, jest bardzo przydatne.
-Jasne, ale najpierw nauczę się tych bardziej potrzebnych, na przykład niewybaczalnych.
-Myślisz, że nauczysz się zaklęcia uśmiercającego w dzień?
-Nikt nie powiedział, że w dzień, ale w trzy powinnam sobie poradzić.- uśmiechnęła się delikatnie, po czym skierowała swoje kroki do wyjścia.
-Alea…jest jedna bardzo ważna sprawa…-powiedział Draco, nagle sobie  o czymś przypominając.
-Jaka?
-Gdzie masz swoją różdżkę?
-Została w salonie, a co…och…- zatrzymała się i oparła o ścianę.- Czy ja właśnie rzuciłam zaklęcia baz niej?
-Właśnie rzuciłaś niewerbalne zaklęcie bez użycia różdżki, jesteś pewna, że potrzebujesz naszej pomocy?- spytał chłopak, nie mogąc wyjść ze zdziwienia.
-Cóż…-zamyśliła się dziewczyna.- Jeszcze nie umiem reparo. W końcu to takie przydatne.- Uśmiechnęła się szeroko do blondyna, by po chwili zniknąć za drzwiami.


niedziela, 3 lutego 2013

34. Do not let go

Po rozmowie z Ollivanderem cos się zmieniło, pękła jakaś bariera. Bariera odgradzająca Aleę od jej życia, teraz wystarczy małymi krokami iść do przodu i nie oglądać się za innych. Po powrocie do Malfoy Manor nie było żadnych pytań i dociekań. Jedynie Narcyza spytała, czy wie o różdżce to, co jest potrzebne do jej użytkowania. Nie pytali o nic więcej, w końcu doskonale o wszystkim wiedzieli. Lucjusz zasugerował Draconowi, że powinien pomóc Alei nauczyć się magii od nowa, więc blondyn zabrał wszystkie swoje podręczniki do swojego mieszkania w Londynie. Nie będzie łatwo, to pewne. Alea wysiadła z samochodu Dracona i przerzuciła sobie przez ramię torbę. Odwróciła się w stronę siedzącego blondyna i posłała mu ostatni, pełen wdzięczności uśmiech, po czym powoli się odwróciła i pełnym gracji krokiem poszła w kierunku swojego mieszkania. Echo jej kroków rozeszło się po klatce, informując portiera o jej przybyciu.
-Witam panno Salarin, dawno pani nie widziałem. - Mężczyzna ukłonił się lekko.
-Witaj Jack, byłam przez kilka dni u znajomych. Działo się coś podczas mojej nieobecności?
-Zupełnie nic, panienka Souvenir często wychodziła, właściwie prawie jej nie było.
-Teraz jest w domu?
-Tak, wróciła niedawno.
- Dziękuję, Jack. Miłego dnia. - Alea uśmiechnęła się miło i powoli weszła schodami na górę. Z każdym pokonywanym stopniem ciężar na jej sercu się zwiększał. Starała się opanować, wiedziała, że nie może pokazać po sobie, że coś jest nie tak. Perspektywa rozmowy z Livią nie napawała dziewczyny optymizmem. Przekręciła klucz w zamku, policzyła w myślach do trzech i wzdychając cicho weszła do środka. W domu było zupełnie cicho, jedynie światło płynące z kuchni pokazywało, że ktoś tam był. Odłożyła torbę na podłogę i odwiesiła płaszcz na wieszak. Powoli, jakbym z trudem robiąc każdy ruch skierowała się do kuchni. Livia siedziała przy stole, na którym walały się książki i notatki, trzymała przy twarzy kubek i ze zdumieniem spojrzała na wchodzącą Aleę.
- Cześć - powiedziała ciemnowłosa, nie wiedząc zupełnie, jak zacząć rozmowę.
- Miło, że wreszcie wpadłaś, Byłam pewna, że zapomniałaś gdzie mieszkasz.
- Jak widzisz już pamiętam.
- Mogłaś zadzwonić - powiedziała Livia z ledwo słyszalnym wyrzutem. - Martwiłam się.
- Zostawiłam kartkę.
- Kartkę. - Prychnęła. - Alea... Wiem, że bardzo się od siebie oddaliłyśmy, ale chyba nie wymagam za dużo.
- Wiem, przepraszam. Nie miałam do tego głowy - powiedziała, spuszczając wzrok. Było jej naprawdę głupio i przykro. Mimo tego, że teraz prawie nic ich nie łączyło.
- Rozumiem. - Livia uśmiechnęła się pod nosem. - Właściwie wcale się nie dziwię, do było do przewidzenia.
- Co masz na myśli?
- Że ciebie i Draco coś połączy. To było widać od początku.
- Co było widać? - spytała nieco zbita z tropu.
- Widziałam, jak na ciebie patrzy.
- To chyba jego sprawa, jak na mnie patrzy, nie twoja - odparła poddenerwowana.
- Ale moją sprawą jest to, jak ty patrzysz na niego. - Uśmiechnęła się, widząc zawstydzoną przyjaciółkę. - Zachowujesz się tak samo, jak na początku znajomości z Mattem.
Alea zamyśliła się przez chwilę. Chciała wiedzieć, czy to, co mówi Livia było prawdą. Czy faktycznie znają się tyle lat, czemu nie mówiła prawdy o jej przeszłości, kim tak naprawdę była. Kiedy dowie się więcej o swoim życiu, będzie musiała to wszystko uporządkować. Ale nie teraz, nie może zostawić swojego obecnego życia, nie odzyskując poprzedniego.
- Alea. - Jej rozmyślenia przerwał głos Livii. - Wiem, że nie jest tak, jak dawniej i już nigdy nie będzie. Ty masz swoich znajomych, ja mam swoich. Zupełnie się od siebie oddaliłyśmy, ale nie ma w tym winy żadnej z nas. Jest tak, jak kiedyś mówiłaś, zmieniłyśmy się, dorosłyśmy. Wiem, że wiedziałaś o tym od dawna, tylko ja po prostu potrzebowałam czasu, żeby to zaakceptować. Przyjaźniłyśmy się od zawsze, nie mogłam zrozumieć, że wszystko kiedyś się skończy. Po prostu minęło to, co uważałam za prawie wieczne. Kiedy ty i Matt zerwaliście, nie mogłam się odnaleźć, myślałam, że wszystko między wami się naprawi, ale starając się was pogodzić tylko was traciłam. - Przerwała na chwilę, by złapać oddech i spojrzeć na Aleę, która słuchała jej w zamyśleniu, jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Livia kontynuowała drżącym głosem. - Potem, kiedy zmarł tata wszystko wymknęło mi się z rąk. Mama przestała ze mną rozmawiać. Ty i Matt ciągle przy mnie byliście, za co jestem wam ogromnie wdzięczna. Właściwie to dzięki jego śmierci zrozumiałam, że nic nie trwa wiecznie i muszę się z tym pogodzić. Pewnie nie rozumiesz po co ci to mówię, ale chcę, żebyś wiedziała, że nie masz wobec mnie zupełnie żadnych zobowiązań. Przez tyle lat wszyscy się przyjaźniliśmy, ale za bardzo się zmieniliśmy, żeby teraz tak było.
- Czyli co, mieszkamy razem, ale teraz jesteśmy dla siebie jak obcy ludzie?
- A tak nie jest już od dawna?
- Nie wiem... Ostatnie kilka miesięcy przeżyłam w zupełnym letargu, Livia, nie wiem, co się ze mną działo.
- Chyba wszyscy przez to przechodziliśmy, Matt powiedział dokładnie to samo.
- Właśnie, co u Matta? - spytała, siląc się na neutralny głos, jednak poczuła bolesne ukłucie gdzieś w okolicy serca.
- Wszystko dobrze, szef trochę mu odpuścił, nie siedzi już ciągle w pracy. Nawet czasem udaje się go gdzieś wyciągnąć. Kto by pomyślał, że to wszystko tak się potoczy - powiedziałą Livia cicho, jakby bardziej do siebie.

Mauro z Marlene i Draco siedzieli na ławce w parku, czekając na resztę znajomych. Brunet usiłował wyciągnąć od przyjaciela gdzie był przez ostatni czas. Po chwili dociekań zaprzestał; blondyn miał do siebie to, że nie znosił się tłumaczyć. Rozmawiali więc o zupełnie błahych sprawach, jak zwykle nieistotnych. Brakowało im tego, brakowało im siebie. Dracon mimo tego, że wciąż był samotnikiem, potrzebował towarzystwa swojego przyjaciela. Męczyło go, że nie może powiedzieć mu tego, co go gryzie. Cała ta sytuacja z Aleą była ciężka do zrozumienia. Nie wiedział czemu właściwie jej pomaga. Nie był jej nic winien, nic z tego nie miał, a mimo tego wiedział, że musi przy niej być.
Marlene siedziała na końcu ławki, jakby nie siedziała z nimi. Od początku spotkania nie odezwała się słowem. Ją też męczyła ta sprawa. Ciężko było jej znieść to, że okłamuje swojego chłopaka i najlepszego przyjaciela. Ciężko było ukrywać, że wie o wiele więcej od nich. Ciężko było ukrywać przed Draco, że doskonale zna jego przeszłość, że nie tylko ona ją zna. Podniosła oczy do góry, kiedy usłyszała coraz głośniejsze krzyki i śmiechu. Uśmiechnęła się do siebie. Dawno nie spotkali się wszyscy razem, tak po prostu. Ostatnio widzieli się w Sylwestra, co nie skończyło się dobrze. Z oddali wyłoniły się cztery osoby.
Dwóch mężczyzn szło z przodu, wciąż się przepychając, krzycząc i starając przewrócić. Mimo swoich dwudziestu czterech lat, wciąż zachowywali się jak dzieci. Ta dwójka nigdy nie dorośnie.
Za nimi znacznie spokojniej i wolniej, prawdopodobnie przez wysokie buty kobiety, szła ostatnia część grupy. Żywo o czymś dyskutowali, o czym świadczyła wzmożona gestykulacja. Rozmowę zakończył jeden z idących z przodu chłopaków, podbiegając do nich i przerzucając dziewczynę przez ramię na tyle szubko, że ta zdążyła jedynie pisnąć. Siedząca na ławce trójka leniwie się podniosła i poszła w kierunku przyjaciół. Adam odstawił Aleę na ziemię, więc ta wróciła do rozmowy z Vincentem, trącając w bok Davida, który im się przysłuchiwał.
- Półtorej godziny spóźnienia - zawołał Mauro. - Zgaduję, że to z twojego powodu, księżniczko.
- Jak najbardziej - odparła z uśmiechem, przytulając się do niego. Znowu ścisnął ją tak mocno, że przez chwilę nie mogła oddychać. Podeszła do Marlene i przytulając ją szepnęła ciche "wszystko pod kontrolą". Następnie skierowała się do wyraźnie jej oczekującego Dracona.
Stanęła obok niego i uśmiechnęła się lekko czując, jak delikatnie całuje jej policzek, robiąc to niezwykle dyskretnie, jakby to było przeznaczone tylko dla niej. Nie potrafili stwierdzić, co takiego się wydarzyło, że stali się sobie bliżsi. Nie zrobili praktycznie nic, właściwie nawet nie rozmawiali. W Malfoy Manor byli tylko przez dwa dni, ale to wystarczyło, by zrozumieli ile ich łączy. Na pewno? Nie poczuli do siebie nagle żadnego ogromnego uczucia. Po prostu stali się dwójką ludzi, którzy byli sobie potrzebni. Chociaż nic z tej znajomości nie mają.
- Dobra, wreszcie udało nam się zebrać. Nie będę mówił, przez kogo nie mogliśmy się wszyscy spotkać. Draco i Alea i tak pewnie czują się winni - powiedział Mauro ze swoim szerokim, a jednocześnie cynicznym uśmiechem. - Ale skoro już tu jesteśmy, nie wiadomo jak długo, proponuję to uczcić tak, jak to się w Londynie robi. - Na twarze Davida, Adama i Vincenta wkradł się przebiegły uśmiech. Marlene podrapała się w tył głowy lekko skonsternowana, a Draco zmierzył przyjaciela przeraźliwie zimnym wzrokiem.
- Co masz na myśli? - spytała Alea.
- Impreza w "Gist". Do końca.
- Końca czego?
- Nie wiem, nad tym pomyślimy w trakcie trwania, księżniczko.
Jeszcze jedna noc.
Po krótkim spacerze weszli do klubu pełnego ludzi. Zajęli swoje stałe miejsce w rogu pomieszczenia na czarnych sofach, gdzie siedziała już Ann razem z Heleną. Obok nich usiadł Adam z Vincentem i Dawidem. Na przeciwko Mauro z Marlene, Aleą i Draconem. Dziewczyny skupiły się w jednej części stołu, by w miarę możliwości porozmawiać odnośnie ostatnich wydarzeń. Helena miała udzielić Alei kilku informacji odnośnie jej rodziny. Starała się dotrzeć do jak największej ilości faktów, jednak było to niezwykle trudne.
Rodzina Salarin była owiana tajemnicą. Nie mówiono o nich głośno, byli czymś w rodzaju tematu tabu. Wiadomo, że byli; wiadomo, co robili; wiadomo, skąd się wzięli; ale nie wiadomo jacy byli i gdzie trafili. Czarodzieje w większości unikali rozmów o nich. Mieli wielu zwolenników, ale jeszcze więcej przeciwników. Ludzie się ich bali, więc kiedy Helena usłyszała, że w kręgu jej znajomych pojawił się ktoś o nazwisku Salarin stwierdziła, że musi sprawdzić, co się dzieje.
Czas mijał im niezwykle szybko. Potrzeba oderwania się od problemów, chwili całkowitego zapomnienia. Wszyscy rozeszli się po klubie. Każde z nich było w zupełnie innym miejscu. Vincent rozmawiał z Ann i Heleną, David z Mauro i Marlene od kilkudziesięciu minut nie dali się odciągnąć od parkietu demonstrując wszystkim swoje rewelacyjne, ich zdaniem, umiejętności taneczne. Adam stał przy barze i rozmawiał z Ethanem. Jedynie Alea z Draconem zostali na swoich miejscach. Siedzieli w rogu kanapy cicho rozmawiając, ustalając plan na najbliższe dni. Wiadomo było, że Alea musi przychodzic do Draco, by mogła się czegoś nauczyć. To było najbezpieczniejsze i najbardziej odpowiednie miejsce do nauki czarów. Prawdopodobnie będzie tam spędzać całe dnie, o ile będzie to możliwe. Przez to wszystko zupełnie zapomniała o swoich studiach i pracy blondyna. Jego zdaniem najrozsądniejszym i najlepszym wyjściem byłoby, gdyby dziewczyna z nim zamieszkała, jednak wolał nie mówić tego głośno. Jeszcze nie. Rozglądali się po klubie, usiłując odszukać w klubie przyjaciół. Prawdopodobnie byli najbardziej trzeźwymi osobami w ich towarzystwie, a biorąc pod uwagę, że i oni wypili sporo mogło zrobić się niebezpiecznie. Zobaczyli jak chwiejnym krokiem podchodzą do nich Mauro i Marlene. Brunet starał się zachować powagę i jak najbardziej prostą sylwetkę, ale utrudniała mu to Marlene, wciąż się śmiejąca i uwieszona na jego ramieniu. Patrzyła na nich wesołym wzrokiem, a uśmiech na jej twarzy zwiększył się jeszcze bardziej, gdy zobaczyła ukryte przed wszystkimi splecione ręce dwójki przyjaciół.
-Mamy misję.- Mauro wypowiadając te słowa wyprostował się, by wydawać się wyższym.
-Mamy.- potwierdziła Marlene, energicznie kiwając głową.
-Nasz poważny król idzie ze mną, a księżniczka z Marlene
-To część misji?- spytała Alea cicho się śmiejąc
-Tak właściwie...to cała misja- odparła Marlene z rozbrajającym uśmiechem, śmiejąc się po chwili z tego co powiedziała.
-Dobra- odparł Draco przeciągając sylaby.- Ale wiedzcie, że wam nie ufam
-Tak, my tobie też, dlatego porywam Aleę na parkiet, a dla bezpieczeństwa Mauro ciebie
-Ja wiem, że wielu rzeczy nie pamiętam, ale chyba chłopak prosi do tanca dziewczynę, a nie...kumpla, który siedzi obok niej, ale może po prostu jeszcze czegoś  o was nie wiem- powiedziała z szerokim uśmiechem Alea, puszczając rękę Dracona i łapiąc dłoń przyjaciółki, która pociągnęła ją w tłum. Mauro stał wyczekująco, z wyciągniętą ręką. Blondyn zmierzył go wzrokiem i wstając odparł z powagą:
-Zapomnij, ja z tobą za rękę chodzić nie będę- uśmiechnął się jednak lekko słysząc teatralnie ubolewającego nad tym Mauro. Zamiast na parkiet, ruszyli jednak w stronę baru.
-Oo, bez Alei?- spytał Adam odwracając się do nich i podając im szkalnki.
-Czemu miałbym wszędzie z nią chodzić?
-No wieesz, biorąc pod uwagę, że nie mogliście się ze sobą rozstać od parku...-odparł David podchodząc do nich, opierając się na ramieniu przyjeciela, ponieważ sam ledwo mógł ustać.
-Myslę- odparł Draco, zdejmując go z siebie- że to zupełnie nie powinno was obchodzić.- skończył z uśmiechem i odszedł do machającej w jego stronę Ann.
-Racja...to nie nasza sprawa, nie powinno nas to obchodzić- stwierdził z powagą Mauro,a po chwili dodał z uśmiechem- chociaż ja i tak wiem, że będziemy się wtrącać. Uwielbiam mieszać się w nie swoje sprawy.
Alea tańczyła z Marlene, usiłując za nią nadążyć i modląc się w duchu, by wreszcie chciała zrobić sobie przerwę. Po kilkunastu minutach tańczenia na ledwo mogących ustać nogach było wyzwaniem. Nagle Marlene stanęła w miejscu, zaplotła ręce na piersi i intensywnie nad czymś myślała. Nie zareagowała nawet wtedy, gdy podszedł do nich Mauro i stanął tuż przed nią. Jej twarz nagle się rozjaśniła, jakby wpadła na genialny pomysł.
-Wiem!- krzyknęła. -Chodźmy na dwór!
-Po co?- spytał Draco, podchodząc do Alei i kładąc brodę na jej ramieniu
-Nie wiem...może zapalić?- spytała rozglądając się po znajomych, szukając poparcia, a nagle uderzyła się w czoło, przypominając sobie niezwykle ważną kwestię- A niee, ja przecież nie palę, pamiętam.- dodała uśmiechąjąc się szeroko i przytulając do stojącego obok Mauro.
-Idziemy stąd?- szepnął Alei do ucha Dracon
-Myślisz, ze możemy ich zostawić?
-Poradzą sobie- uśmiechnął je lekko i pociągnął ją w stronę sofy, by zabrać z niej ich rzeczy. Alea ubrała swój płaszcz i wzięła torbę od chłopaka, uśmiechając się do siedzących Heleny i Ann, które jednak prawdopodobnie nie wiedzą, co dzieje się dookoła nich. Jedynie Helena uśmiechnęła się ciepło i pomachała im. Była spokojniejsza po rozmowie z Alea, wiedziała, że z jej strony nic nie grodzi jej znajomym. Ciemnowłosa poczuła jak Draco łapie ją delikatnie za rękę, prowadząc do wyjścia. szła za nim powoli, uważnie stawiając każdy krok. Wiedziała, ze znowu czeka ją spacer po koszmarnych uliczkach Londynu w mało wygodnych wysokich butach. Zmrużyła oczy, kiedy natrafiła na ostr światło latarni.
-Gdzie idziemy? -spytała patrząc na Dracona
-Przed siebie, jak zwykle.


Nie wiem, jak mam ocenić ten rozdział, więc to już zostawię Wam :) dodam tylko, że nadal bardzo lubię pytania http://ask.fm/ArlandriaSalarin :)) i mała reklama bloga koleżanki http://all-about-fashioon.blogspot.com/ gdzie ostatnio pojawiłam się z Marią ;)

Obserwatorzy