sobota, 16 listopada 2013

44. You’re dead

-Dobrze Trip- powiedziała powoli Alea, zatrzymując się na chodniku i łapiąc chłopaka za ramiona.- Teraz spokojnie, jeszcze raz powiesz mi co się stało i czemu tak biegniemy, bo jak na razie, zrozumiałam tylko coś o kimś w wiosce. Musisz mówić jakieś cztery razy wolniej i zdecydowanie mniej machać rękami, bo mam wrażenie, że zaraz mnie uderzysz. - wciąż trzymając dłonie na jego ramionach przyglądała się uważnie jego twarzy. Chłopak wpadł na nią, kiedy szła na miejsce spotkania. Był czymś bardzo zaaferowany i przejęty, Alea miała duży problem, by zrozumieć co do niej mówi. Ten zamknął na chwile oczy, wziął głęboki wdech i starając się mówić jak najbardziej logicznie, zaczął.
-Do zamku przyleciała sowa, wysłał ją ktoś z wioski. Napisali, że przybył ktoś, kto chce się z tobą spotkać. Nie wiedzą kim jest, była wyczerpana. Wyszła zza wzgórz, zdążyła powiedzieć tylko tyle, że musi porozmawiać z Emrisse, potem zemdlała. Lomaliee zabrała ją do siebie, napisali, że dziewczyna była bardzo poraniona, mieli ją opatrzyć. Claw zszedł do nich, myślał, że ją rozpozna, ale nic z tego. Majaczyła tylko coś o jakimś Willu, że wszystko będzie dobrze i że wróci. Coś tu jest bardzo nie tak.
-Czemu miałaby mnie szukać? Jeśli zna moje drugie imię, to znaczy, że mnie zna.
-A to znaczy, że są ludzie, którzy wiedzą, że wróciłaś.
-To ja gdzieś wyjechałam? A...no tak, zapomnij - dodała po chwili, kiedy przypomniała sobie, że przez jakiś czas zupełnie zniknęła z magicznego świata, będąc pod opieką swoich zastępczych rodziców w Wilmslow. Jeszcze wiele rzeczy pozostało niewyjaśnione. Na przykład to, czemu nikt jej nie szukał, albo to, czemu ktoś w ogóle się jej pozbył. Jakby ktoś bardzo chciał, żeby zniknęła, zabierając ze sobą wszystkie wspomnienia o sobie. By nikt o niej nie pamiętał. Co takiego zrobiła? A może co takiego zrobiono jej? Nadal zastanawia się, czy powinna wracać. Może ktoś zrobił jej przysługę, dając jej nowe życie. Jednak teraz to wszystko doszło za daleko. Pojawiło się zbyt wiele wspomnień. Ludzi. Mocy. Nie odpuści, nie teraz. Spojrzała na Tripa, który, myśląc, że wciąż go słucha, kontynuował opowieść. Uśmiechnęła się lekko, ciesząc się z tego, że ma go obok siebie. Był chyba najbardziej pozytywną i radosną osobą w jej życiu. Chociaż jest świadoma tego, że nie jest święty. Zrobił wiele złych rzeczy, z niektórych jest nawet dumny. Ale jest jej przyjacielem. W jego niebieskich oczach zawsze jest dla niej tyle ciepła, szczerości. Wsparcia.
-Alea, słuchaj. -  jego ciepły głos wyrwał ją z rozmyślań. -Ja wiem, że nie wszystko jest z tobą zupełnie dobrze. Ty i Claw macie swoje odchyły, ale myślę, że to u was po prostu dziedziczne, ale zaczynam się bać, kiedy uśmiechasz się właśnie wtedy, kiedy mówię o tym, że ludzie  o tobie wiedzą i ktoś znowu może chcieć cię zabić. Mogłaś wcześniej dać znać, że wcale nie planujesz długo pożyć, nie łapałbym cię, kiedy prawie wpadłaś pod samochód. - uśmiechnął się do niej cynicznie, na wspomnienie zdarzenia, sprzed kilkunastu minut.
-Po prostu cieszę się, że cię widzę Trip. Czemu ciągle doszukujesz się w moim zachowaniu drugiego dna?
-Nazywasz się Salarin. Wy nie macie uczuć- odparł z pewną powagą
-Ranisz- powiedziała teatralnie, po czym parsknęła śmiechem i delikatnie odepchnęła Tripa od siebie. Miała dodać coś jeszcze, ale zobaczyła, że dotarli na miejsce, więc jedynie popatrzyła ponaglająco na chłopaka, by jak najszybciej przeniósł ich do domu. Była zdana na swoich przyjaciół, bo sama nie potrafiła się teleportować. Podobno była to jedna z umiejętności, której przez bardzo długi czas nie potrafiła opanować. Wstrzymała oddech, kiedy poczuła to nieprzyjemne zawirowanie w brzuchu. Wypuściła powietrze w chwili, kiedy poczuła na sobie przyjemny powiew wiatru i bardzo szybkim krokiem ruszyła  w stronę domu Lomaliee. Zobaczyła Leona siedzącego przed drzwami, uśmiechnęła się do niego, a kiedy podeszła bliżej potargała mu włosy, na co chłopiec nieznacznie się skrzywił. Weszła do pomieszczenia, gdzie na łóżku leżała brązowowłosa dziewczyna, mogła być w jej wieku. Spała, a Lomaliee delikatnie przecierała jej twarz mokrą tkaniną. Na policzkach były widoczne lekkie zadrapania, dłonie nadal  były zakrwawione. Kobieta widząc zaniepokojone spojrzenie wskazała głową na kupkę ubrań leżącą obok. Podeszła do nich jak najciszej potrafiła i podniosła do góry. Były porwane, w niektórych miejscach ponadpalane. Walczyła. Tylko z kim?
-Obudziła się w międzyczasie?- spytała szeptem.
-Raz. Ale raczej nie była przytomna. Potrzebuje jeszcze troche czasu na odpoczynek. Martwią mnie jej rany. Są poważne, nie potrafię ich uleczyć, nasze eliksiry są za słabe.
-Mogę je zobaczyć?
-Oczywiście. -odparła i popatrzyła na Tripa i Chestera, którzy wciąż byli obecni, dając do zrozumienia, że powinni wyjść. Kiwnęli jedynie głowami i skierowali się  stronę wyjścia. Alea słyszała jeszcze, jak zwracają się z czymś do Leona. Lomaliee odkryła posłanie, a Alea głośno wypuściła powietrze. Na ciele dziewczyny było wiele, głębokich ran. Nie była w stanie określić czym były zrobione. Część wyglądała, jakby wykonano je ostrym przedmiotem, a część przypominało dosyć poważne oparzenia.
-Może uda mi się coś z tym zrobić.- powiedziała cicho i przeniosła swoje dłonie na najgorzej wyglądającą ranę. Wzięła mocny wdech i zamknęła oczy, by lepiej się skupić. Czuła, jak w środu gromadzi się energia. Ciepło rozchodziło się po całym ciele. Czuła, jak mocny prąd przechodzi gdzieś z okolicy mostka i kieruje się do rozłożonych dłoni. Skupiła się na tym, że chce pomóc dziewczynie. Wyczuwała, jak zła energia promieniuje z ran, walczyła z jej mocą, ale dziewczyna się nie poddawała. Całą sobą robiła wszystko, by wyciągnąć z bezwładnego ciała to, co ją niszczyło. Na jej czole zaczęły się pojawiać maleńkie krople potu. Zaklęcie wymagało dużego nakładu pracy i sporej siły. Kiedy stwierdziła, że zaczyna słabnąć, wolała nie ryzykować i przestała potarzać formułkę zaklęcia. Otworzyła oczy i z dumą zobaczyła, że rany wyraźnie się zmniejszyły. - W tej chwili nie mogę nic więcej. Klątwa była silna, ktoś wyraźnie chciał jej zaszkodzić. Mam nadzieję, że zaraz się obudzi.
-Dodałaś jej sił, więc lada chwila powinna wstać. Zostawię was same, może bać się przy mnie mówić.
-Dziękuję ci Loamliee, cieszę się, że jej pomogłaś.
-Nie ma za co pani, niedługo wrócę zrobić nowe opatrunki.- mówiąc to ukłoniła się jej i zamknęła za sobą drzwi. Alea wstała z łóżka i zaczęła chodzić po pomieszczeniu. Zastanawiała się kim może być ta dziewczyna i czego od niej oczekuje. Wydawało się jej, że nie jest zagrożeniem. Potrzebowała pomocy, była ranna. Kto jest na tyle zdesperowany, by prosić o pomoc rodzinę Salarin? Zaimponowała jej. Nie przejmowała się stereotypami, jakie są rozgłaszane o ich rodzinie. Nie bała się tu przybyć i prosić o pomoc. Jeśli miała w sobie tyle odwagi i siły, by o nią prosić, Alei nie pozostaje nic innego, jak tylko jej pomóc. Po kilkunastu minutach z ulgą zobaczyła, jak powieki brunetki się podnoszą. Bała się poruszyć, ale uważnie badała wzrokiem otoczenie.
-Jak się czujesz?- spytała Alea, wychodząc z cienia, by mogła ją zobaczyć.
-Jakbym na chwilę umarła i teraz bardzo boleśnie wracała do życia.- szepnęła słabo, starając się podnieść, ale Alea szybko ją powstrzymała.
-Nie wstawaj, jesteś jeszcze za słaba. Nie mogłam całkowicie zlikwidować ran, są tylko trochę zaleczone. Potrzebujesz kilku dni, by dojść do siebie.
-Nie mogę tu tyle zostać, muszę wrócić do Willa, on mnie potrzebuje.
-Kim jest Will? To dla niego tutaj przybyłaś?
-Tak...Emrisse, on ma bardzo mało czasu. Błagam...musisz nam pomóc.
-Ktoś was zaatakował? Patrząc na twoje rany to dosyć poważne, z nim jest tak samo?
-Jest o wiele gorzej, mnie zaatakowali, kiedy szukałam wioski. Jego wcześniej. Moje rany są bardzo powierzchowne...
-No, nie powiedziałabym. Nie wyglądają mi na zadrapanie gałęzią. Miały w sobie dużo złej energii. Rzucono na ciebie klątwe, nie wiem jaką dokładnie, ale udało mi się zwalczyć jej działanie. Wiesz kto was zaatakował? I co dokładnie jest Willowi?- spytała, siadając na skraju łóżka.
- Na Willa rzucono ucidere lentă. Wiesz kto stosuje takie metody...I wiesz, jak to działa.- powiedziała drżącym głosem. Wiedziała. To było jedno z tych zaklęć, do których znajomości nie mogła się przyznawać. Klątwa ucidere lentă powodowała stopniowe, bardzo bolesne wyniszczanie organizmu. Jeżeli nie zostanie zatrzymane w odpowiednim czasie prowadzi do agonii, a w efekcie, do śmierci.
-Czemu myślisz, że mogę pomóc? To nie ja rzuciłam zaklęcie, nie mogę go odczynić.
-Ale możesz sprowadzić tego, który to zrobił. I możesz sprawić, że to odwróci.
-Myślę, że Cienie nie są chętni do współpracy, zwłaszcza ze mną.
-Emrisse, błagam, musisz coś zrobić. On nie może zginąć.- powiedziała cicho, a w jej oczach szkliły się łzy.
-Bardzo chciałabym wam pomóc, ale obawiam się, że mnie przeceniasz. Nie mam mocy, która wystarczyłaby na kontrolowanie Cieni.
-Przecież wcześniej to robiłaś. Dzięki tobie nikogo nie atakowali...co się stało? Czemu przestałaś nas bronić? Czemu tak nagle zniknęłaś?
-Sama chciałabym to wiedzieć- uśmiechnęła się lekko.- Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
-Miałam nadzieję, że tu wrócisz. Opowiadałaś mi kiedyś o wiosce, mówiłaś, że tutaj jest bezpiecznie, myślałam, że tu się ukryłaś, ale przez ostatnie lata się tu nie pojawiłaś. Oni też nie wiedzieli co się z tobą stało. Nie chciałaś, żeby ktoś cię znalazł? Emrisse, co się stało po Bitwie? Morganon zginął, przez chwilę bałam się, że ty też, ale czułam twoją energię.
-Nie wiedziałam, że ktoś mnie szuka. Ostatnie lata były dla mnie bardzo trudne.
-Rozumiem, śmierć brata musiała być bardzo traumatyczna...dlatego miałam nadzieję, że mnie zrozumiesz. Wiesz, jak to jest stracić kogoś, kogo kochasz.
-Wiem. Ale wiem też jakie to uczucie, kiedy dowiadujesz się, że przez tyle lat żyjesz w kłamstwie. - powiedziała poważnie. Wspomnienie o Clawtenie znowu przywołało ból i rozczarowanie. Wstała z łóżka i kierując się do wyjścia rzuciła jeszcze- Podziwiam upór i wytrwałość, jakie wykazałaś przybywając tu. Pokazałaś, że jesteś godna, by otrzymać pomoc. Nie obiecuję ci, że go uratuje, ale zrobie co w mojej mocy, by klątwa nie zadziałała. Odpoczywaj, musisz szybko wrócić do zdrowia i zabrać mnie do Willa.- uniosła w górę kąciki ust i wyszła przed dom, wołając Lomaliee, by zmieniła dziewczynie opatrunki. Poszła w stronę przyjaciół, którzy siłowali się z jednym z koni, który za nic w świecie nie chciał dać się dosiąść Leonowi.
-Czy on nie jest dla ciebie trochę za duży? - zaśmiała się dziewczyna.- Może powinieneś spróbować na jakimś mniejszym i bardziej oswojonym. Ten wydaje się nie być skory do współpracy. - Parsknęła śmiechem, kiedy biały koń starał się wyrwać. W końcu chłopiec odpuścił i odsunął się od niego, a Trip z Chesterem puścili uprząż. Zwierze niemal natychmiast zerwało się do biegu, ale przystanęło, kiedy Alea zatrzymała się w pobliżu. Popatrzyła prosto w czarne oczy i przekrzywiła lekko głowę na bok. Powoli do niego podeszła i szepcząc coś pod nosem, położyła dłoń na jego łbie. Koń wyraźnie się uspokoił.
-Oszukujesz! Gdybym go zaczarował, to też mógłbym tak zrobić- zawołał z oburzeniem Leon.
-Nie oszukuję, po prostu mam do nich podejście- broniła się dziewczyna.
-Tak, a to mamrotanie przed chwilą to co? Znowu rozmawiasz z własnym ego?- spytał Trip
-Nie wszystko trzeba załatwiać za pomocą czarów. Po prostu dobrze się rozumiemy- posłała im uśmiech i poklepała lekko zwierze, pozwalając mu odbiec. - Możecie mnie przenieśc do Londynu? Muszę coś załatwić.
-Na mnie nie licz, jestem wykończony- Trip podniósł ręce w geście kapitulacji.
-Chester?- spytała z nadzieją w głosie
-Przecież wiesz, że nie potrafię ci odmówić. Co masz do załatwienia?
-Chcę na chwilę wrócić do mieszkania Livii, zostawiłam tam stary szkicownik, a chyba mogą tam być jakieś wskazówki dotyczące klątw. A potem chciałam poozmawiać z Draconem i zabrać go do zamku.
-O nie! Absolutnie się nie zgadzam. Żaden Malfoy nie przekroczy tego progu.- zawołał Trip
-Jakiego progu?- Alea usłyszała za sobą głos brata, który pojawił się znikąd.
-Progu zamku. Twoja siostra chce do nas sprowadzić swojego arystokrate
-Nie zgadzam się- skomentował to krótko Clawten.
-Myślisz, że brak twojej zgody mi w czymś przeszkodzi?- prychnęła Alea
-Myślę, że stanowi to dosyć spory problem, biorąc pod uwagę, że sama go nie przeniesiesz, bo niestety, ale nie masz takiej mocy. Siostrzyczko- blondyn uśmiechnął się cynicznie.
-Myślę, że nie masz prawa mówić mi co mam robić, a czego nie, biorąc pod uwagę, że bardzo szybko odzyskuję moc. Braciszku.- odparła dokładnie takim samym tonem, mrużąc złowrogo oczy.
-Chcesz mnie przestraszyć? Bo słabo ci idzie. - stwierdził z uśmiechem.
-Chyba się zapominasz.- powiedziała powoli, bardzo uważnie akcentując każde słowo. Kiedy Claw chciał coś powiedzieć, zamiast słów, z jego ust wydobyłała się woda. Spojrzał na siostrę ze zdziwieniem, nie mogąc przestać krztusić się wodą. Zalała całe jego płuca tak, że niemożliwe było zaczerpnięcie powietrza. Upadł na ziemię, zaciskając pięści, nie mogąc nic zrobić. Po chwili koszmarne uczucie zniknęło, a Alea patrzyła na niego z tryumfem na twarzy. -Następnym razem mogę tego nie zatrzymać. Uważaj co mówisz, bo możesz wytrącić mnie z równowagi. 
-Nie możesz atakować każdego, kto co się sprzeciwia.- powiedział ze złością Trip
-Nie? Widzisz, ja jakoś nie mam z tym problemu. Słuchaj, wiem, że go nie lubicie, ale Draco jest dla mnie ważny i chcę, żeby przy mnie był. Czy tak trudno to zrozumieć? Tak ciężko wam schować tę cholerną dumę i po prostu mi na to pozwolić?- spytała, a w jej głosie zamiast złości, pojawiło się rozczarowanie.
-Mnie nikt o zdanie nie pytał, nie mieszaj mnie w to- usłyszała głos Chestera.
-Ty się zgadzasz?- zapytała z nadzieją.
-Jak sama stwierdziłaś, nie lubię go. Nie jest typem, z którym mógłbym się zaprzyjaźnić, ale skoro to dla ciebie ważne...
-Czy ty mówisz poważnie? Chester litości! To Malfoy!- krzyknął Claw
-Wybacz stary, jeżeli to sprawi, że Alea poczuje się lepiej, to ja nie mam z tym problemu. No...a poza tym, nie lubię pływać.- odparł z uśmiechem i odszedł od przyjaciół, kiwając głową na Aleę.

Dziewczyna uważnie przeglądała zawartość szuflad, nie mogąc znaleźć swojego szkicownika. Miała nadzieje go znaleźć, ponieważ wydawało się jej, że na jednym z rysunków zapisała coś o klątwie. Kiedy ze złością warknęła i odrzuciła kolejną teczkę, usłyszała pukanie do drzwi. Dosyć zdziwiona poszła je otworzyć, a uczucie pogłębiło się, kiedy w progu zobaczyła Matta.
-Co ty tu robisz?
-Myślę, że to ciebie powinienem o to spytać. Jestem tu częściej, niż ty. Myślałem, że Livia już wróciła. 
-Jeszcze jej nie ma, wejdz.- odsunęła się, umożliwiając mu dostanie się do środka.
-To powiesz mi, co cię tu sprowadza? Myślałem, że już zadomowiłaś się u Dracona.
-Nie mieszkam u niego cały czas. Znalazłam swój dom.
-Nie sądziłem, że kontakty między tobą, a Livią doprowadzą do tego, że się wyprowadzisz. Nie wspominała, że szukasz czegoś nowego.
-Bo nie szukałam. Matt, ja wiem o Casa de Rau. Wiem kim jestem, wiem kim ty jesteś. Wiem, że kilka lat temu wcale nie miałam wypadku, który spowodował zanik pamięci. Nie wiem tylko czemu przez te lata mnie okłamywałeś. Myślałam, że faktycznie coś do mnie czułeś. Że ci zależało.- powiedziała cicho, stając tuż przed nim. Oczy Matta rozszerzyły się ze zdziwienia, nie spodziewał się, że pamięć Alei kiedykolwiek wróci. -Od kiedy wiesz? 
-Kilku miesięcy. Właściwie wspomnienia wróciły zaraz po tym, kiedy znowu zamieszkaliśmy w Londynie. Teraz po prostu wszystko tworzy całość. Dlaczego Matt?- spytała łamiącym się głosem.- Dlaczego nie mogłeś zdobyć się na to, żeby powiedzieć mi prawdę? Naprawdę tak mało dla ciebie znaczyłam?- poczuła, że z jej oczu wypływają łzy. Nie miała zamiaru udawać, że to jej nie ruszyło. Chłopak zawsze był dla niej ważny. Był jedyną osobą, która do niczego jej nie zmuszała, nie poganiała. Akceptowała zmienny nastrój. Matt zawsze był. Czuła się oszukana. Zdradzona.
-Nie myśl tak.- powiedział, wycierając łzy z jej policzków. - Przez ostatnie lata nie miałem pojęcia co robić, nie wiedziałem, czy to wszystko jest słuszne, ale jedyne, czego byłem pewny, to to, że cię kocham Alea. Zawsze byłaś najważniejsza. - wziął jej twarz między swoje dłonie, a swoje czoło oparł o jej. - Nigdy nie chciałem dopuścić do tego, żebyś zwątpiła we mnie. Nawet jeśli ty niczego do mnie nie czujesz. Wiem, że jest Draco. Od początku was do siebie ciągnęło. Nie mogę stawać wam na drodze. Dlatego wolałem się usunąć, chociaż cholernie boli mnie to, kiedy widzę was razem. 
-Jak mogłam dopuścić do tego, żebyś ty zwątpił we mnie?- zapytała, zupełnie nie kontrolując swojego głosu.- Matt tęsknie za tobą. Za siedzeniem na kanapie, wgapianiem się w telewizor, za spacerami. Za tym jak opowiadałeś mi o mnie. Za tym jak dobrze się z tobą czułam. Jestem idiotką, bo nie potrafiłam tego docenić. Przepraszam- zawyła- Tak strasznie cię za to przepraszam. - chciała powiedzieć coś jeszcze, ale poczuła na sobie usta Matta. Poczuła wszystkie uczucia, które nim targały i które były dokładnie takie same, jak te obecne w niej. Tęsknota, żal, potrzeba bliskości. Oddała pocałunek z pełnym zaangażowaniem i zaplotła dłonie na jego karku. Bała się odsunąć nawet na centymetr, jakby w obawie, że on zaraz odejdzie. Ale nie miał takiego zamiaru. Przeniósł swoje dłonie na dół jej pleców, by po chwili zjechać nimi niżej i podnieść do góry. Alea instynktownie oplotła go nogami, nie oddalając się od jego ust. Zrobiła to dopiero wtedy, kiedy poczuła, jak stara się położyć ją na łóżku, jak najbardziej delikatnie. Popatrzyli na siebie przez chwile, jakby utwierdzając się w tym, jak bardzo się teraz potrzebują. Nie spiesząc się, zaczęła odpinać jego koszulę. Całowała każdy, nowo odkryty kawałek jego ciała. Kiedy rzuciła ubranie za siebie, przeniosła swoje usta na jego szyję, pamiętając o wrażliwym punkcie tuż pod linią żuchwy. Mruknęła z niezadowolenia, kiedy chłopak odsunął się od niej, ale uśmiechnęła się, kiedy zorientowała się, że chciał po prostu ściągnąć jej bluzkę. Popchnął ją tak, by położyła się na poduszkach i zaczął całować ją po odkrytych ramionach, kierując się następnie coraz niżej. Zatrzymał się, kiedy napotkał przeszkodę, w postaci spodni dziewczyny, ale szybko się ich pozbył. Alea kilka chwil później nie pozostała mu dłużna, odpinając zamek jego jeansów przejechała dłonią pod gumką jego bokserek. Podniosła się nieco do góry, kiedy jego ręka powędrowała do zapięcia jej stanika, by umożliwić mu zdjęcie go. Tak samo uczyniła z biodrami, kiedy ręce Matta zsunęły się z nich, zdejmując jej koronkową bieliznę. Jęknęła cicho, kiedy poczuła, jak ręka chłopaka znalazła się między jej udami. Kiedy zobaczyła, że nie ma już na sobie bokserek, wypchnęła biodra do góry, ponaglając go. Wydała z siebie gardłowy dźwięk, kiedy poczuła, że znowu stanowią jedność. Za każdym razem, kiedy ich ciała idealnie się zgrywały. Kiedy tak bardzo do siebie pasowali. Wtedy czuła, jak bardzo go potrzebowała. Jak ważny jest dla niej, by znowu był obecny w jej życiu. Nie jest pewna, czy mogła stwierdzić, że jest szczęśliwa. Była rozdarta. Rozdarta między tym, co czuje do Matta, a co czuje do Dracona. Byli dla niej ważni. Każdy z nich dawał jej coś innego. Nie potrafiła jednak stwierdzić, czego potrzebowała teraz. Kiedy po ostatnich wspólnych ruchach zmęczeni opadli obok siebie, popatrzyła na niego z całkowicie szczerym uczuciem. Przysunęła się bliżej  i wciąż ciężko dysząc, złożyła na jego ustach krótki pocałunek. 
-Nigdy więcej nie pozwól mi odejść. Rozumiesz? - spytała i uśmiechnęła się, kiedy popatrzyła w oczy chłopakowi. Nie musiał wypowiedzieć ani jednego słowa. Jego wzrok mówił wszystko. 


Alea siedziała w kuchni, w mieszkaniu Dracona. Wyszła ze swojego starego domu chwilę po tym, kiedy przyszła Livia. Nie dało się nie zauważyć zdziwionego, ale jednocześnie zadowolonego wzroku blondynki, kiedy dostrzegła dawną parę siedzącą razem, będącą zdecydowanie pod wpływem silnych emocji. Policzki nadal ją piekły na wspomnienie sprzed kilku godzin, ale bardzo starała się nie dać niczego po sobie poznać. Udało się jej przekonać Dracona, by został z nią przez kila dni w zamku. Zasugerowała, że jeśli tak bardzo boi się o jej bezpieczeńswto, to może powinien po prostu być tam z nią. Mimo ogromnej niechęci do przyjaciół dziewczyny, zgodził się. Popatrzyła na wiszący zegarek. Chester miał pojawić się u nich za trzy minuty. Draco wszedł do kuchni, wieszając na ramieniu torbę ze swoimi rzeczami. Ciemnowłosa uśmiechnęła się do niego pogodnie, starając się ukryć zawstydzenie, które ją ogarnęło. Trzymała blondyna za rękę, a kilkadziesiąc minut temu spędziła bardzo upojne chwile ze swoim byłym chłopakiem. Tłumaczyła się przed sobą, że właściwie ona i młody Malfoy nie są parą, więc takie zachowanie mogło być do zaakceptowania. Widział, że coś trapi dziewczynę, ale wolał z nią porozmawiać na spokojnie, bez obaw, że za chwilę ktoś się pojawi i zniweczy jego plan. Zgodnie z jego oczekiwaniami, Chester właśnie się pojawił. Posłał wesoły uśmiech Alei, skinął głową na Dracona i bez słowa wystawił swoje ręce, by je złapali i natychmiast przeniósł ich pod zamek. Zostawił ich samych, dając dziewczynie możliwość oprowadzenia gościa, oraz dlatego, że wolał znaleźć się jak najdalej od Malfoya.
-No...nieźle- wydusił z siebie Draco, patrząc z niedowierzaniem na zamek. 
-Nie przesadzaj, ty też nie mieszkasz z chatce ogrodnika- zaśmiała się Alea
-No nie...ale u mnie są okna, no i drzwi, w ścianach są wszystkie części i...
-Tutaj też wszystko jest, po prostu musisz chcieć to zobaczyć, a Casa de Rau musi cię zaakceptować. 
-Co znaczy zaakceptować? 
-Musisz przejść test- wzruszyła ramionami- Chodź- pociągnęła go do największych drzwi i przyłożyła jego dłoń do skały wystającej ze ściany. Szybko ją oderwał, kiedy poczuł bolesny ucisk, Zobaczył, że po skórze cieknie krew.
-To jest ten cały test? Sprawdzacie próg bólu?
-Gdyby to było takie proste- uśmiechnęła się i podniosła dłoń do drzwi. Te otworzyły się, kiedy tylko ich dotknęła.- Teraz pozostaje mieć nadzieję, że zostałeś zaakceptowany.
-A co, jeśli nie jestem?-spytał niepewnie
-Nie przeżyjesz nocy- odpowiedział głos ze schodów, należący do brata dziewczyny.- Nasz dom wybiera sobie gości, jeśli wyczuje w tobie zagrożenie, to już nie zobaczysz się ze swoimi znajomymi Śmierciożercami. To pewnie będzie dla nich spora strata...oczywiście jeśli będą cię pamiętać po wyjściu z zamknięcia. 
-Odpuść Claw- warknęła Alea stając przed blondynem- Zrób mi przysługę i nie wchodź nam w drogę. 
-Och...ja chciałem tylko przywitać gościa- uśmiechnął się promiennie, niezwykle sztucznie.
-Więc już możesz iść. Zajmij się sobą.
-Obwiam się droga siostro, że chwilowo nie posiadam zajęcia, stwierdziłem więc, że doskonałym pomysłem będzie dotrzymanie wam towarzystwa, kiedy będziecie zwiedzać zamek. W końcu jeszcze nie pamiętasz wszystkiego, byłaby szkoda, gdybyście wpadli w pułapkę. Ktoś mógłby tego nie przeżyć- mówiąc to przekrzywił głowę na bok, niemal zabijając Malfoya wzrokiem. Ten jednak obrzucił go jedynie zupełnie beznamiętnym spojrzeniem.
-Myślę, że ze zwiedzaniem poczekamy do jutra, kiedy zrobi się jasno. A teraz pozwolisz drogi bracie- odparła,a  w jej słowach jad był niemal namacalny- Że zabiorę swojego gościa do mojej komnaty. Znajdz sobie znajomych. Wiem, że z twoją osobowością to bardzo trudne, ale może jakiś głupiec cię polubi. Tylko nie pokazuj swojej prawdziwej natury, to może go zniechęcić.  

Pociągnęła Dracona za rękę i wyminęła swojego brata, kierując się w stronę swojej komnaty. Kiedy na ich drodze pojawili się rycerze, nie pozwalając chłopakowi przejść, Alea powiedziała ciche zaklęcie deschide. Dzięki któremu mogli spokojnie przekroczyć próg jej włości. Nagle poczuła silny ból głowy, kiedy powróciło do niej bardzo silne wspomnienie. Zaklęła cicho i wybiegła, krzycząc jeszcze do Draco, że zaraz wróci i ma się rozgościć. Biegła po schodach i korytarzach ignorując rycerzy i pytające spojrzenie Tripa, który właśnie wracał z kuchni. Pobiegła przed wejście, gdzie zostawiła swojego brata. Kiedy zobaczyła, że siedzi na jednym ze stopni zaczęła krzyczeć.
-Ty podły tchórzu! Nie daruję ci tego, rozumiesz? Nigdy ci tego nie zapomnę! Jak mogłeś chcieć poświęcić swoją rodzinę?!- jej oczy ciskały pioruny, barwa tęczówek przybrała bursztynowy odcień, a powietrze wydawało się gotować.
-O czym ty mówisz? -spytał przestraszony zachowaniem siostry. Szybko się podniósł i starał się zachować bezpieczną odelgłość.
-O czym mówię?! O tym, że jesteś potworem! Już wiem, czemu wtedy wyjechałeś. Czemu rodzice nie chcieli, żebyś wrócił. Zdradziłeś nas! Byłeś zdolny poświęcić nasze życie dla kogoś zupełnie obcego! Ta dziewczyna była ważniejsza od nas? Amaya znaczyła dla ciebie więcej niż my?
-Nie rozumiesz...
-Nie chcę rozumieć! Nie chcę wiedzieć jak można być tak bez honoru, żeby zrobić coś takiego. Brzydzę się tobą. Rozumiesz? Brzydzę się i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Jeżeli tak zachowują się wszyscy, to ja nie chcę nazywać się Salarin. Rodzice też nie są bez winy, prawda? Doskonale wiesz, czemu zniknęli, wiesz, czemu mnie nie szukali. Ja też już wiem. Co, zdziwiony? Nie sądziłeś, że tak szybko odkryję prawdę. Niespodzianka! Pewnie pamiętasz, że mam większą moc, niż możesz sobie wyobrazić. To dlatego...-urwała w pół zdania, kiedy poczuła, że zaczęła się dusić. Claw patrzył jej prosto w oczy z ogromnym smutkiem wypisanym na twarzy. Po jego policzkach ciekły łzy, ale mimo to pozwalał działać zaklęciu. Dziewczyna próbowała z nim walczyć, ale upadła na podłogę, trzymając się za gardło i starając się złapać oddech.
-Wiem, że znienawidzisz mnie za to jeszcze bardziej, ale to za wsześnie Alea...jeszcze nie możesz tego pamiętać.
-Nie!-krzyknęła, a szyby w okiennicach niebezpiecznie się zatrzęsły- Nie możesz mi tego zrobić! Słyszysz? Nie masz prawa!- znowu nie mogła złapać oddechu, krztusiła się, a z jej oczu lały się strumienie łez. Jedną ręką wciąz trzymała się za gardło, a drugą usiłowała podeprzeć, by patrzeć na brata. Czuła, że powoli opuszczają ją siły. Nie potrafiła się bronić.
-Mam nadzieję, że jeśli kiedyś sobie o tym przypomnisz, będę bardzo daleko. Przepraszam Alea, nie mam wyjścia- szepnął, patrząc na nią ze smutkiem, starając się zachować obojętny wyraz twarzy. - Obliviate

sobota, 19 października 2013

43. When I die

-Will, proszę wytrzymaj, niedługo wrócę.- powiedziała cicho drobna brunetka, odgarniając pojedyncze loki, z czoła chłopaka.- Znajdę ją, obiecuję. Znajdę i ją tutaj sprowadzę.- szeptała, zaciskając ręce, na jego dłoni
-O to się nie martwię- odparł lekko zachrypniętym głosem. Dało się wyczuć, że mowa sprawiała mu problem. - Nie wiem tylko, czy ona będzie chciała nam pomóc.
-Pomoże, zobaczysz. Nie ma powodu, żeby nam nie pomóc. Jestem pewna, że to co o nich mówią, to tylko plotki. Nie znają ich.
-My też ich nie znamy Marry. Może w rzeczywistości są jeszcze gorsi. Nie chcę cię tam wysyłać samej.
-Poradzę sobie, nic mi nie będzie. Wrócę z nią i ona ci pomoże.- powiedziała stanowczo, przenosząc swoje czekoladowe tęczówki za okno. Jakby tam szukała potwierdzenie swoich słów. Spojrzała na niego ponownie, z pełną determinacją. Podniosła się, bardzo powoli zmierzając do drzwi. -Poradzimy sobie Will. Obiecuję.

Alea leżała na boku, podpierając głowę o dłoń. Uważnie obserwowała wciąż śpiącego blondyna. Wstrzymywała oddech, kiedy dostrzegała grymas na jego twarzy. Odgarniała pojedyncze kosmyki, opadające na jego czoło. Przejechała delikatnie po lewym przedramieniu chłopaka, praktycznie niewyczuwalnie dotykała znajdującej się tam blizny. Draco Malfoy był Śmierciożercą. Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że ich drogi niejednokrotnie się przeplatały. Znała jego ojca, może więc znała też jego. Tylko czy Draco by to przed nią ukrywał? Czy miałby w tym jakikolwiek cel? Przez ostatnie wydarzenia zaczęła się coraz bardziej zastanawiać, komu powinna ufać. Ludzie,  których uważała za swoich przyjaciół okazali się skrywać tajemnice. W jej życiu było zbyt dużo tajemnic, by brać na siebie jeszcze te cudze. Wspomnienia były przytłaczające, ale wiedziała, że musi sobie z tym poradzić. Była świadoma tego, jak ciężko będzie. Ludzie, którzy wrócili do jej życia. A może nigdy z niego nie odeszli? Trip i Chester wciąż przy niej byli, tak przynajmniej mówili. Przecież nie miała powodów, by im nie wierzyć. Wiedzieli, że jest od nich silniejsza, że może ich pokonać. Nie ryzykowaliby. Jedyną znaną jej osobą, której powinna się obawiać był jej brat. Za każdym razem, wspominając go odczuwa ten nieprzyjemny uścisk. To koszmarne uczucie. Za każdym razem przypomina jej się jak bardzo ją zranił. Czemu to zrobił? Kiedy tak właściwie ją okłamywał? Mówiąc, że zawsze będzie przy niej, czy wtedy, kiedy stwierdził, że nie chce mieć z nią nic wspólnego? Co spowodowało, że nie mógł być z nią do końca szczery? I czemu wrócił? Wiedziała, że powinna go wysłuchać, ale nie była na to gotowa. Bała się. Bała się, że nie zniesie tego, co ma jej do powiedzenia. Że sobie z tym nie poradzi. Że właśnie to ją złamie. Zastanawiała się, czemu właściwie ciągle powtarzano jej, że nie może się poddać, że jest silna. Może wcale nie była? Nie pamięta. Nie jest w stanie przypomnieć sobie jaka była kiedyś. Z tego, jak zachowują się wobec niej ludzie wywnioskowała, że była silna, darzona dużym szacunkiem, respektem, strachem. Ale potrafiła być dobra. Były osoby, którym okazywała serce. Czy słusznie, tego dowie się z czasem. Poczuła, jak Draco zaczyna się ruszać, więc zabrała dłoń z blizny i ponownie skupiła się na jego twarzy. Zamrugał kilka razy, pozwalając przywyknąć oczom do światła. Lekko zmarszczył brwi, jakby zastanawiając się gdzie jest i jak tam się znalazł. Wydawał się być zupełnie zagubiony.
-Która godzina?- zapytał zaspanym, delikatnie zachrypniętym głosem.
-Kiedy wstawałam było po piątej.- odparła cicho. Dracon popatrzył na zegarek i uniósł brew, kiedy zobaczył, że wskazówki zbliżają się już do godziny dziewiątej.
-I przez ten czas tak po prostu leżysz?
-Nie miałam ciekawszego zajęcia.- powiedziała spokojnie, powoli siadając. Sprawiała wrażenie, jakby uważała na każdy swój ruch, bojąc się kogoś spłoszyć. Chłopak chciał rzucić jakąś uwagą, ale zanim otworzył usta, Alea wbiła w niego badawcze spojrzenie.- Miałeś koszmary, prawda?- nie odpowiedział, za to skupił wzrok na zdjęciu z komody. A raczej na miejscu, gdzie powinno ono stać. -Trzeba coś z tym zrobić, od kilku dni nie możesz nawet spokojnie spać.
-To nic takiego Alea. Przejdzie mi.- odpowiedział, ledwo na nią zerkając, po czym przeciągając się, wstał z łóżka i podszedł do szafy. - Nie musisz się martwić moimi problemami, masz wystarczająco dużo swoich. Poza tym, umiem o siebie zadbać. Nie potrzebuję opiekunki, dającej mi eliksir na uspokojenie.
-Wiem, że nie potrzebujesz, a ja wcale nie chce nią być. Po prostu sporo się ostatnio dzieje. Więcej niż wcześniej.
-Wszystko jest dobrze Alea. Niepotrzebnie się przejmujesz. - rzucił obojętnie, biorąc do ręki czarną koszulę i spodnie, po czym skierował się do łazienki. Dziewczyna westchnęła cicho i opadła na poduszkę. Spodziewała się, że tak będzie. Draco za nic w świecie nie przyzna się do tego, że jest mu po prostu ciężko. Zachowanie, jak na prawdziwego Malfoya przystało. To nic, że jego przyjaciele są w niebezpieczeństwie, a część z nich już przypłaciła to wszystko życiem. Znowu zamyka się na innych, a jedyne, co może zrobić Alea, to mimo wszystko po prostu przy nim być.

Młody Malfoy od rana czuł się nieswojo. Nie było to spowodowane jedynie ostatnimi zdarzeniami. Obraz jego przyjaciół, leżących martwych na ziemi wciąż go nawiedzał. Bał się, że coś może stać się innym. Że coś może stać się jemu. Po tym, co powiedział mu Mauro, zaczął się obawiać  o każdy dzień. Po reakcji na jego słowa Marlene, obawiał się o każdą chwilę. Znowu przestało być bezpiecznie. To, że Czarny Pan odszedł, nie oznacza wcale, że odeszło zło. Czarodziejska społeczność skupiła się na bohaterskich czynach Pottrera, Granger i Weasleya. Cały czas słyszy się o nich pochlebne informacje, temat tej "złej strony" ucichł. Ojciec nigdy nie powiedział mu, jak to się stało, że uniknął Azkabanu. Za każdym razem zbywał go mówiąc, że nie jest to nic, czym powinien zaprzątać sobie głowę. Prawdopodobnie nawet Narcyza nie zdawała sobie z tego sprawy. Lucjusz Malfoy niewątpliwie coś ukrywał. Nie skończył z mroczną przeszłością i ciągnie się ona do dnia obecnego. Draco miał jedynie nadzieję, że to co się dzieje, nie jest tego rezultatem. Że nie płaci za winy swojego ojca. Ma już wystarczająco dużo swoich. Od początku dnia miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Może przesadzał, dostrzegał coś, czego nie ma, był zbyt wyczulony.  A może wreszcie nauczył się nie tylko patrzeć, ale też czuć. Dzięki znajomości z Aleą nauczył się, że otoczenie można odbierać wszystkimi zmysłami, można też polegać na przeczuciach. Dziewczyna, do tej pory się nie myliła. Jej intuicja była niezawodna. Albo wiedziała więcej, niż chciała powiedzieć. Wiedziała, kto zabił jego przyjaciół. Musiała wiedzieć, tylko skąd? Czy to dawni znajomi opowiedzieli jej fragment z jej życia? Czy może pojawiło się kolejne wspomnienie, tym razem jeszcze bardziej znaczące. Obawiał się, czego mogła się o sobie dowiedzieć. Obawiał się, że potwierdzi się to, czego boi się ona sama. Bała się, że jest zła. Że Salarini faktycznie są okrutni. On w to nie wierzył, jego zdaniem osoba taka jak Alea nie mogła być zła. Nie należała do najbardziej pozytywnie i optymistycznie nastawionych do życia osób, jakie znał. Nie bywała zbyt często miła, nie pomagała każdej napotkanej osobie. Czasem traktowała innych jakby byli gorsi. Ale nie była zła. Zdaniem Dracona, miała w sobie zbyt dużo wrażliwości, by świadomie kogoś skrzywdzić. Pokazywała to teraz. Mimo swojej bojowej postawy wciąż była krucha, przestraszona. Bezbronna? Przechodząc obok kuchni zobaczył ją siedzącą, jak zwykle, na parapecie. Wpatrywała się pusto w znany tylko jej punkt na stole. Podniosła smutne spojrzenie, kiedy stanął przed nią, zasłaniając jej widok. Powoli podniósł dłoń, przejeżdżając delikatnie jej zewnętrzną częścią po zimnym policzku dziewczyny. Założył za ucho kilka niesfornych kosmyków, zasłaniających jej twarz. Tak samo powoli pochylił się w jej stronę i tak samo delikatnie złożył na jej ustach pocałunek. Inny od poprzednich. Nie miał  w sobie tego żaru, pożądania, złości. Kiedy poczuł, jak ciemnowłosa przyciąga go bliżej siebie poczuł dziwne uczucie ulgi. To nie tak, że nagle wszystkie problemy przestały istnieć, świat się zatrzymał, a całe zło gdzieś uciekło. W głowie wciąż szumiały wydarzenia ostatnich dni, tykający zegar ciągle przypominał o przemijającym czasie, a strach cały czas powodował, że serce biło szybciej. To była po prostu jedna z tych chwil, kiedy Dracon czuł, że ma wsparcie. Że w tej dziewczynie jest miejsce na te wszystkie problemy i wątpliwości, które miał. To była ta chwila, kiedy oboje przestawali być zimni, nieczuli, obojętni i cyniczni. Po prostu byli, z całą gamą swoich wad, które dla innych byłyby nie do zniesienia. Oparł swoje czoło o czoło dziewczyny i spojrzał w jej oczy, które miały teraz tę spokojną, niebieską barwę. Jakby chciała samym wzrokiem przekazać mu, że wszystko w końcu będzie dobrze. Kiedyś. 
-Nie posłuchasz mnie, kiedy poproszę, żebyś została w domu, prawda?- zapytał cicho, jakby nie chcąc zakłócać tego pozornego spokoju. 
-Chester przysłał sowę, będzie w okolicy koło szesnastej, chcą, żebym wróciła do zamku. 
-Nie podoba mi się, że tam wracasz. -mruknął niezadowolony
-To mój dom Draco. Muszę tam wracać. - uśmiechnęła się lekko i oparła brodę o jego ramię. 
-Nie ufam tym twoim znajomym.
-Ty nikomu nie ufasz. Możesz być spokojny, jestem od nich silniejsza. Dużo. Poza tym w zamku nikt mnie nie skrzywdzi. Rycerze nie wpuszczają nikogo do mojej części. No i muszę wrócić do wioski. Obiecałam im to, nie mogę ich zawieść. 
-Wróć jak najszybciej, dobrze?- westchnął cicho, unosząc jej głowę i zmuszając, by na niego spojrzała. 
-Zrobię, co mogę. A ty wróć do Malfoy Manor. Odpocznij.
-Nie mogę, nie zostawię Ann i Marlene.
-Im nic nie grozi, nie teraz. Mają opiekę. - odparła spokojnie, zeskakując z parapetu.
-Kogo?- zapytał, podnosząc sceptycznie brew do góry.
-Trane i Neck. To przyjaciele Tripa, jeszcze z czasów szkolnych. Uczyli się w Durmstrangu .Dziewczyny są bezpieczne. 
-Myślisz, że będą się czuły w pełni komfortowo, kiedy będzie je śledziło dwóch osiłków? 
-Myślisz, że są na tyle durni, żeby obserwować je pod swoją postacią? Spokojnie, pomyśleli o wszystkim, więc po prostu wróć do domu i postaraj się chociaż na chwilę przestać o tym wszystkim myśleć.
-Co twoim zdaniem mam robić w domu? 
-Nie wiem, polataj na miotle, podobno kiedyś to lubiłeś- wzruszyła ramionami.
-Tak, kiedy byłem nastolatkiem, nie sądzisz, że jestem na to za stary?
-Za stary nie, ale na pewno za nudny. Daj spokój Draco, nie jesteś swoim ojcem, nie musisz chodzić wiecznie naburmuszony i pokazywać jaki jesteś dorosły i poważny. W końcu ta dojrzałość Cię wykończy i skończysz jak on- odparła swobodnie, ale kiedy zdała sobie sprawę z tego co powiedziała, nie wiedziała w które miejsce patrzeć, by uniknąć wzroku chłopaka. 
-Co znaczy skończysz jak on?- zapytał mierząc ją surowo. - Odpowiedz.- nalegał, kiedy dziewczyna uparcie milczała. -Jest coś, o czym powinienem wiedzieć? 
-Nie.- powiedziała cicho, wpatrując się w podłogę.
-Nie zachowuj się jak dziecko. Powiedz co miałaś na myśli. - jego ton był tak zimny i stanowczy, że sama Alea poczuła się niepewnie i miała ochotę jedynie się wycofać. 
-Po prostu nie wiesz o nim wszystkiego. -szepnęła ledwo słyszalnie.
-Możesz zacząć mówić konkretnie?- zaciskał dłonie w pięści, a jego szczęka była tak mocno ściśnięta, jakby za chwilę miała pęknąć. 
-Myślę, że powinieneś o to zapytać Lucjusza, ale nie gwarantuję, że ci odpowie.
-Pytam ciebie.
-To nie jest moja sprawa i...
-Przestań pieprzyć Salarin.- syknął, łapiąc ją mocno za ramię.
-Puść mnie.
-Odpowiedź.
-Puść mnie, bo zrobię coś, czego nie chcę.
-Co, rzucisz na mnie urok? Dobrze wiesz, że tego nie zrobisz. Nie potrafiłabyś.- w jego oczach błysnął tryumf, kiedy zobaczył wahanie na jej twarzy. -Musisz się wiele nauczyć Alea. Mówisz, że jesteś silna, ale nie potrafisz zaatakować.  Kiedy w końcu któryś z twoich przyjaciół coś zrobi, ty nawet nie zareagujesz. Jesteś jeszcze za słaba, więc przestać powtarzać w kółko, że sobie poradzisz i zacznij mówić o rzeczach naprawdę ważnych. I przestań mówić, że nie potrzebujesz ochrony, bo to nie prawda. Jeszcze nic nie potrafisz, mógłbym cię zabić,a  ty nie zdążyłabyś nawet podnieść różdżki, więc przestań ukrywać przede mną rzeczy, które mnie dotyczą, bo to się w końcu źle skończy.
-Wiem co chcesz osiągnąć Draco, ale ci się nie uda. -odparła cicho, zupełnie spokojnie, jakby to, co powiedział chłopak zupełnie jej nie dotknęło. -Może na innych twoich znajomych, czy rodzinę to działa, ale mnie nie sprowokujesz. Myślałam, że to już za tobą, ale widzę, że nadal nie stanowi dla ciebie problemu zniszczenie kogoś, zrównanie go z ziemią, kiedy coś idzie nie po twojej myśli. Pogódź się z tym, że nie będziesz wiedział wszystkiego i chociaż udawaj, że zależy ci na dobrych relacjach z ludźmi, którzy są po twojej stronie. A jak widzisz jest ich coraz mniej. To nie Hogwart Malfoy, a to co może się dziać może być o wiele gorsze od Bitwy. - odsunęła się od niego i spokojnie wyszła z kuchni, wzięła do ręki płaszcz i torbę i przy drzwiach rzuciła oschłe. -Przemyśl to i uważaj, bo  nie wszyscy których uważasz za przyjaciół są z tobą szczerzy. 


Alea niemal wybiegła z klatki, kierując się na miejsce spotkania. Miała do niego jeszcze kilka godzin, ale wiedziała, że nie będzie w stanie zostać w mieszkaniu Draco. Nie powinna w nim zostać. On musi być teraz sam, to ta chwila, kiedy musi wszystko przemyśleć. Wie, że Draco nie skrzywdziłby jej świadomie. Potrzebował jej, więc nie pozwoliłby jej odejść. Może tego dnia po prostu nie był sobą. Tego dnia nie byli sami. Czuła to i wiedziała, że Draco też to poczuł. Czyjaś obecność była niemal namacalna. Miała pewne podejrzenia, odnośnie tego kto to mógł być, ale wolała nie dzielić się nimi z chłopakiem. Nie mogła, on jeszcze nie pogodził się ze stratą. Chociaż robi wszystko, by ludzie myśleli, że tak jest. Nie jest tak silny, jaki się wydaje. Właściwie zdaniem Alei on zupełnie nie jest silny. Łatwo go złamać. Za łatwo. Obawia się, że nie wytrzyma takiego życia. On potrzebuje spokoju. Całkowitego wyciszenia, oderwania od problemów. A ona nie może mu tego zapewnić i była tego świadoma. Przy niej nie będzie mógł wieść spokojnego życia, ale wiedziała, że jeśli teraz odejdzie, nie będzie wieść żadnego. Z jednej strony, gdyby odeszła, może zostawiliby go w spokoju, ale z drugiej, mogą stwierdzić, że jest bezbronny i to właśnie wtedy zaatakują. Musiała zostać i go chronić, chociaż sama potrzebuje ochrony. Usiadła na jednej z bardziej ukrytych ławek, za starą kamienicą. Żałowała, że nie umie się jeszcze samodzielnie przenosić, nie musiałaby czekać. Zobaczyła ruch przy jednym z drzew, zacisnęła pięści, zamykając oczy wzięła głęboki wdech.
-Twoje życie jest aż tak nudne i nie masz innych zajęć poza śledzeniem mnie? - spytała, patrząc, jak sylwetka jasnego psa zaczyna się rozmywać, przybierając postać postawnego mężczyzny o niebieskim, przeszywającym spojrzeniu. 
-Twoje życie jest aż tak nudne i nie masz innych zajęć poza siedzeniem na jakimś zupełnym uboczu? - spytał, przeczesując włosy i siadając obok niej, posyłając lekki uśmiech. 

-Czekam na Chestera. Miał po mnie przyjść, ale przecież  ty to wszystko wiesz.- odparła, krzywiąc się.
-I chcesz tutaj czekać przez najbliższe pięć godzin? 
-Co innego mam robić?
-Nie wiem, może powinnaś siedzieć z Malfoyem, albo kimś innym z twoich nowych przyjaciół. Czy może  szanowny arystokrata znowu ma humorki i nie da się z nim wytrzymać? 
-Po pierwsze, nic ci do tego jak się zachowuje Draco. Po drugie, nic ci do tego co robię i gdzie robię. Po trzecie...
-Czekaj, zgadnę, czyżby nic mi do tego? - spytał, uśmiechając się kpiąco.
-Nie, po trzecie nie wiem co cię tu sprowadza, ale możesz już iść. 
-Schowaj na chwilę swoją dumę i przystopuj, zabiorę cię do domu. 
-Umówiłam się z Chesterem- stwierdziła twardo
-Tak, ale ja też tu jestem i zabiorę cię dokładnie w to samo miejsce. Nie możesz już odpuścić, zachowujesz się, jakby każdy kontakt ze mną był najgorszym, co cię spotkało. Jakbym był trędowaty, czy coś w tym stylu.- spojrzał na nią uważnie, szukając odpowiedzi w wyrazie twarzy. 
-Nie pomyślałeś, że jakikolwiek kontakt z tobą naprawdę jest dla mnie czymś najgorszym? Nie wpadłeś na to, że za każdym razem kiedy cię widzę mam mdłości ?
-Ałć?- zironizował, przymykając oczy i wystawił twarz do słońca. Liczył na ciąg dalszy rozmowy z siostrą, tylko w ten sposób mógł dowiedzieć się na jakim są etapie. Wyłapując reakcje, gdzieś między słowami. Teraz Alea nie miała do niego żalu, powoli dopuszczała do siebie myśl, że za nim tęskniła, ale przykrywała to wszystko wściekłością. Byle nie ujawnić swoich uczuć. Rozumiał to, właściwie wcale się jej nie dziwił. W końcu zachował się najgorzej, jak mógł. Złamał obietnicę, nie pomógł jej, nie wspierał. Zostawił. Tego nigdy mu nie wybaczy. Był tego zupełnie świadomy. Ale wiedział, że nie może odpuścić. Nadejdzie w końcu ta chwila, kiedy Alea się przełamie, kiedy będzie go potrzebować, a on przy niej będzie. Tak powinno być, jego miejsce jest przy siostrze. Musi się nią opiekować, zwłaszcza teraz, kiedy dopiero zaczyna się odnajdywać w życiu. Kiedy przypomina sobie pewne wydarzenia. Będąc przy niej, może mieć też pewną kontrolę nad tym, jak je odbierze, a zależy mu, by zobaczyła kilka rzeczy nieco inaczej, niż faktycznie one wyglądały. Tak będzie lepiej. Bezpieczniej. Jeśli przypomni sobie wszystko tak, jak to wyglądało, zacznie się lawina nieszczęść. Wydarzenia potoczą się dokładnie tak,  jak nie powinny, dlatego musi być czujny. Ona po prostu nie może przypomnieć sobie pewnych rzeczy. - Już idziesz? - spytał, kiedy poczuł podmuch powietrza, gdy Alea wstała. 
-Tak, towarzystwo średnio mi odpowiada.
-Naprawdę nie możesz po prostu podać mi ręki i się przenieść? Co chcesz robić, pójść tam na piechotę? 
-Mam coś do zrobienia w okolicy. Wyrobię się akurat na spotkanie z Chesterem. Zobaczymy się w Casa de Rau. Niestety. - ostatnie słowo mruknęła pd nosem i powoli zmierzała w stronę wyjścia z podwórka. 
-Do zobaczenia siostrzyczko- zawołał za nią, posyłając pogodne spojrzenie, jakby zupełnie nie docierała do niego niechęć dziewczyny. 
Alea szła, jakby ktoś nią kierował. Mijała uliczki, które widziała po raz pierwszy, ale i tak wiedziała, że idzie w dobrym kierunku. To nawet nie było przeczucie. Była pewna, po prostu pewna. Kiedy usłyszała szum wody, przeszły ją ciarki. Wiedziała gdzie jest, ale nie wiedziała po co. Przystanęła przy barierce, łapiąc się zimnej poręczy. Znowu to poczuła. Ta niepokojąca obecność. Kątem oka zobaczyła, jak ktoś przy niej staje. Patrząc się w jakiś punkt po drugiej stronie rzeki.  Przez dłuższą chwilę nie padło nawet jedno słowo, ale Alea miała wrażenie, że ta cisza zabija ją z każdą chwilą. 
-Czemu tu jesteś?- spytała cicho, niepewnie.
-Mogę spytać o to samo. - odparł delikatny, kobiecy głos. Wiatr rozwiewał ich ciemne włosy, a spojrzenia w końcu się spotkały. Niebieskie i brązowe oczy mierzyły się przez chwilę.- Obiecałaś mi coś. Tej nocy, kiedy u niego byłaś. 
-Nie zawsze możemy dotrzymać obietnicy- powiedziała chłodno, szybko przypominając sobie o jaką sytuacje chodzi. - Czemu wybrałaś sobie to miejsce? 
-To było nasze miejsce, nie miałaś prawa tu przychodzić.
-A jednak jestem i chyba mam większe prawo tutaj być, niż ty. Jak myślisz, jakby zareagował, gdyby dowiedział się, że go okłamywałaś, że nie byłaś taka nieświadoma. Że wiedziałaś o wiele więcej, niż on mówił?
-Nie zrobisz tego. Nie powiesz mu.
-Niby czemu? Mogę to zrobić. Może zrobię to właśnie tutaj. To bardzo urokliwe miejsce. Brilliant Avenue wydaje się być bardzo klimatyczne. W sam raz, na wyznania. 
-Nie zrobisz tego.- odparła dosadnie
-Powstrzymasz mnie? No właśnie. Nie możesz, bo musiałabyś się ujawnić. Tylko ja wiem, że tu jesteś, prawda? Mogę z tą wiedzą bardzo dużo zrobić, wiesz o tym. Ale wiesz też, że go nie skrzywdzę. Taka wiadomość by go zniszczyła.
-Wiem.- szepnęła smutno, a  w jej oczach błysnęły łzy.- Dlatego nie możesz mu powiedzieć. On nie może...nie może wiedzieć, że tu jestem. Nikt nie może. To by się źle skończyło. 
-Więc po co tu jesteś? 
-Muszę go chronić. Oni chcą go dostać. Nie pozwolę im na to. Nie mogę odejść.
-Nie możesz odejść, bo on ci jeszcze na to nie pozwolił. Nie rób już z siebie takiej szlachetnej.
-Jak możesz...Alea ja go kocham!- krzyknęła rozpaczliwie, pokazując swoją bezbronność. 
-Więc odpuść. Nie możesz już dla niego nic zrobić. Tylko bardziej zranisz siebie i jego.
-A co ty możesz dla niego zrobić? To przez ciebie oni wszyscy odeszli. Sprowadziłaś na niego to wszystko. To tylko twoja wina, to ty powinnaś odejść.
-Jest tylko jeden szczegół- stwierdziła Alea, patrząc na nią zimnym, wyniosłym spojrzeniem, którego barwa przybrała ten zły, bursztynowy odcień. - Ja żyję i mam się świetnie. W przeciwieństwie do ciebie. Leaila.  

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

42. Kill her

Powietrze rozdzierał przerażający krzyk. Roznosił się echem przez wszystkie komnaty. Dookoła było tak cicho, że nikogo nie zdziwiłoby, gdyby wrzaski były słyszane nawet w wiosce. To był ten straszny rodzaj krzyku, pełen bólu, cierpienia. Wwiercał się w umysł tak bardzo, że jedyne, czego chciał teraz, to zakończyć te cierpienia. Za pierwszym razem nie było tak źle. Był to koszmar, ale w porównaniu do tego, co działo się obecnie, to po prostu nic. Stał wyprostowany, oglądając co działo się za oknem. Gryfy latały nerwowo, obudzone krzykami, spodziewając się nowego łupu. Może ofiara będzie słaba, nie będzie mogła walczyć? Westchnął ciężko, opierając czoło o framugę. Odwrócił się dopiero, kiedy usłyszał jak drzwi się otwierają. Sześcioletni chłopiec z trudem popchnął ciężkie drewno, zamykając komnatę. Spojrzał na niego. Przydługie, blond włosy opadały mu na czoło, były w identycznym odcieniu, jak włosy jego matki. Właściwie cały bardzo ją przypominał. Jedynie oczy były inne. Miały ten sam, niebieski odcień, który posiada każdy z rodu, w których kryje się ten zuchwały, zimny błysk. Zauważył już, że czasem przybierają bursztynowy odcień. Ale nie tym razem. Tym razem w jego oczach był strach. Łzy przerażenia szkliły się w nich, a on usilnie starał się je powstrzymać. Nie był przekonany, czy ma podejść sam, czy czekać, aż dostanie pozwolenie.
-Coś się stało?- po komnacie rozniósł się spokojny i opanowany głos mężczyzny.
-Co się dzieje z mamą? Czy ktoś ją krzywdzi?- spytał chłopiec, robiąc niewielki krok do przodu.
-Nic się nie dzieje Claw. Twoja mama jest bezpieczna.
-Bardzo krzyczy...boję się tato.- szepnął.
-Podejdź tutaj.- odparł mężczyzna oschłym głosem. Chłopiec nieznacznie drgnął, ale podszedł do okna, stając obok ojca. Ten kucnął przed nim i położył mu dłonie na ramionach.
-Twojej mamie nic nie będzie, jest bardzo silna, poradzi sobie. Już niedługo będzie po wszystkim.
-Długo krzyczy...
-To już prawie koniec Claw. Zanim słońce zajdzie, wszystko będzie dobrze.
-Obiecujesz?- popatrzył na niego z dołu, wciąż szklącymi się oczyma.
-Obiecuję.- mężczyzna uśmiechnął się lekko.- A ty masz się uspokoić. Nazywasz się Salarin. Nie możesz się rozklejać.- dodał, zaciskając delikatnie dłonie, dodając synowi otuchy. Krzyki się nasiliły, co oznaczało, że już nie długo naprawdę będzie koniec.- Zostań tu, przyjdę po ciebie, kiedy będzie czas.- nakazał. Po czym podniósł się na równe nogi i szybkim krokiem wyszedł z komnaty. Mijał kłaniających mu się rycerzy, kiedy przechodził przez zimne korytarze, aż w końcu stanął przed tymi, do których zmierzał. Jeszcze nie mógł tam wejść. To jeszcze nie był ten czas. Jeszcze nie wiedział, co czeka na niego za drzwiami. W komnacie, na łożu niemal zwijała się z bólu blond włosa kobieta. Jasne kosmyki przyklejały się do jej mokrej od potu skóry. Zdecydowanie to, przez co przechodziła, można porównać z najgorszym cruciatusem. Ból był nie do zniesienia. Uspokajające słowa stojącej przy niej kobiety wcale nie pomagały. Z jej ust wydobył się ostatni krzyk, a ona sama opadła wykończona na poduszkę. Oddychała ciężko, nie mogła złapać tchu. Jej błękitna koszula była do niej niemal przyklejona. Dziewczyna stojąca obok, delikatnie przemyła jej twarz ręcznikiem, zamoczonym w zimnej wodzie. Niobe uśmiechnęła się lekko, kiedy usłyszała płacz dziecka. Właśnie w tej chwili zapomniała o cierpieniach, przez jakie przechodziła przez ostatnie godziny. Urodziła nowego członka rodziny Salarin. Była z siebie naprawdę dumna. Podniosła ostrożnie głowę, by spojrzeć na stojącą przed nią kobietę. Ta trzymała w dłoniach jej nowo narodzone dziecko z miną nie wyrażającą kompletnie nic.
-Coś się stało Katahle? - spytała słabym głosem Niobe. - Czy jest chory?
-Wszystko dobrze pani, niech się pani nie denerwuje- powiedziała spokojnie młoda dziewczyna, przytrzymując ją, by się nie podnosiła.
-Nie będę spokojna Lomaliee, Katahle, co jest nie tak, czy Emriss jest na coś chory ? - podniosła głos.
- Z dzieckiem wszystko dobrze pani, jest zdrowe.
-To na co czekasz, daj mi go.- nakazała, wyciągając przed siebie ręce. Starsza kobieta z niepokojem zawinęła jeszcze brudne dziecko i podała ja matce, od razu się odsuwając. Niobe nie mogła zrozumieć zachowania kobiet. Były przestraszone, to było widać. Zerkały na siebie, nie mówiąc słowa. Przeniosła wzrok na maleństwo w jej ramionach. Czerwona od płaczu twarz, kilka jasnych kosmyków na głowie i oczy. Oczy Salarinów. Jej serce biło jak szalone, miała dziecko. Kolejnego syna. Nakrycie nieznacznie się osunęło, ukazując pomarszczone ciało. Niobe zamarła. Miała wrażenie, że wszystko w jej ciele nagle się zatrzymało. Poczuła się koszmarnie. Wiedziała, że czeka ją piekło. Nie tak miało być. To hańba dla Salarinów. Odsunęła małe ciało od siebie na odległość ramion.
-Zabierzcie ją, nie chce jej widzieć.- nakazała surowym głosem.
-Ale pani...
-Powiedziałam, zabierzcie ją!
-Ona cię teraz potrzebuje pani, potrzebuje matki...- powiedziała cicho Lomaliee, kołysząc płaczącą dziewczynkę.
-Zrób coś z nią, nie mogę znieść tego wrzasku.- powiedziała stanowczo, odwracając głowę. To jedyne co mogła zrobić. Znienawidzić ją. Po co ma ją tulić, słuchać płaczu, karmić, skoro i tak zaraz zostanie jej zabrana? Może razem z nią odejdzie wstyd, który teraz czuła. Kobiety posłusznie ukłoniły się, odchodząc do sąsiadującej komnaty. Młodsza z nich po chwili wróciła, zamykając za sobą drzwi, by Niobe nie słyszała płaczu małej, po czym zajęła się kobietą. Starsza ułożyła właśnie ciało maleńkiej dziewczynki na prowizorycznym posłaniu. Delikatnie ją obmyła i ubrała. Najchętniej sama by ją zabrała. Wiedziała, co działo się z dziewczynkami, które urodziły się w rodzie Salarinów. Nie chciała, by tak stało się też z tą istotą, ale było  w niej coś, co odwiodło ją od tego pomysłu. Zostawiła płaczące dziecko i wyszła z komnaty innym wejściem. Na schodach napotkała ojca dziewczynki. Chciała go ominąć, ale zaszedł jej drogę.
-Co się stało Katahle, czemu już nie słyszę płaczu?
-Dziecko jest w dalszej komnacie
-Sam?- spytał zdenerwowany, zacisnął pięści, kiedy kobieta przytaknęła. - Jak mogłaś go opuścić?
-Pani kazała.
-Czemu Niobe kazała ci zabrać dziecko?
-Historia lubi się powtarzać mój drogi Frollo.
-O czym ty mówisz?
-Kiedyś pomagałam przyjść na świat trójce Salarinów, teraz to grono zwiększyło się do pięciu. Tylko co mi po pięciu nowo narodzonych, skoro dwoje nie przeżyje dnia?- zapytała smutnym głosem. Widząc, jak na twarzy mężczyzny pojawia się niepewność, dodała cicho.- Ona ma w sobie zło Frollo. Ty decydujesz, kiedy je zabijesz. - po tych słowach ukłoniła się mu, pokazując wejście do komnaty i powolnym krokiem zaczęła się oddalać. Frollo szybko wszedł do komnaty i podszedł do płaczącego dziecka. pochylił się nad nim. Z małych oczu łzy wypływały strumieniami. Delikatnie ją podniósł, przytulając tak ostrożnie, jak tylko potrafił. Zaczął szeptać uspokajające słowa, trzymając kruche ciało. Nie mógł pozwolić, by historia zatoczyła koło. Nie mógł pozwolić, by jego ukochany syn cierpiał, dowiadując się, że jego rodzeństwo nie przeżyło. Nie mógł pozwolić, by czuł to samo co on. Kiedy zabijano jego siostrę.
-Nie dam cię nikomu zranić. Nazywasz się Salarin, dlatego musisz przeżyć, Emrisse.-Trzymając w ramionach maleńką córeczkę wiedział, że nigdy nie pozwali, by stało się jej coś złego. Nawet za cenę swojego życia.


Alea chodziła po wiosce, słuchając opowieści otaczających ją osób. Trzymała na rękach dwuletnią Gennę, siostrę Leona. Ich matka, Lomaliee szła obok niej, opowiadając o tym, co działo się przez ostatnie lata. Ich wioska została zaatakowana przez obcych. Tak nazywali wszystkich, którzy nadjeżdżali zza wzgórz. Wielu ucierpiało, kilkoro straciło życie, w tym mąż Lomaliee. Salarini byli uznawani za władców, więc mieszkańcy byli ich poddanymi. Z tego co opowiadali, za czasów ojca Frollo to się zmieniło. Zaczęto ich traktować z szacunkiem, w końcu na niego zasługiwali. Zawsze służyli z pokorą, byli oddani, byli dobrymi doradcami. Salarini nie byli już tylko ich panami, a opiekunami. Odwdzięczali się, za okazaną pomoc. Druidzi byli jednymi z nielicznych, którzy zasługiwali na szacunek. Kiedy zniknęli, mieszkańcy zostali sami. Nie miał kto ich bronić, a oni sami nie mogli wiele zdziałać. Stworzenia żyjące przy zamku zaczęły schodzić do wioski, pozbawiając ich zwierząt, wiele dzieci zostało przez to ranne. Aleandra z uwagą przysłuchiwała się losom swojej dawnej opiekunki. Obok niej powoli kroczył Trip, chcąc mieć ją na oku. Clawten i Chester zostali w jednym z gospodarstw, słuchając zażaleń mężczyzn. Dziewczyna obiecała pomoc mieszkankom. Lomaliee wiedziała, że mówi prawdę. Salarini zawsze byli honorowi i dotrzymywali słowa. Ucieszyła się, słysząc, że pomoże odbudować zniszczony dom jej rodziny. Kiedy zeszłej zimy straciła męża, nie miał kto naprawić dachu, przez który dostawał się chłodny wiatr, przez to jej dzieci częściej chorowały. Obiecała też podszkolić Leona w jeździe konnej i strzelaniu z łuku, z czym nadal miał problemy. Podobno ona nie miała w tym sobie równych. Powiedziała również, że poszuka w zamku ubrań, które mogą przydać się mieszkańcom. Musiała jakoś wynagrodzić lata nieobecności oraz straty, jakie ponieśli podczas walk. Cieszyła się, że nie ucierpieli podczas Bitwy. Najprawdopodobniej Śmierciożercy nie znaleźli wioski. Kłaniała się przelotnie mijającym ją osobom, czując, jakim szacunkiem ją darzą. Może jednak nie była zła? Może nie tak bardzo, jak jej się wydawało. Jedna z mieszkanek wioski nie dawała jej spokoju. Myśli wciąż wracały do staruszki, która ją powitała. W jej zachowaniu było coś, co ją intrygowało. Tak jakby bardzo starała się trzymać ją na dystans. Chciała z nią porozmawiać, chociaż przez chwilę, ale nie mogła jej nigdzie dostrzec. Zobaczyła za to znajomych mężczyzn, idących w jej kierunku. Oddała Gennę matce i spojrzała na nich zaciekawiona.
-Sprawdziliśmy już wszystko. Musimy sprowadzić kilkadziesiąt sztuk bydła i drobiu. Twój smok niedługo się wybudzi, trzeba będzie go tutaj jakoś zatrzymać, jeżeli nie będzie cię w pobliżu. Do tego mam listę składników na eliksiry, skończyły im się zapasy, ludzie zaczęli chorować. Nie mam pojęcia, jak radzili sobie przez ostatnie lata bez niczyjej pomocy. Są zupełnie odcięci od świata.- powiedział spokojnie Chester, chowając zwój pergaminu do kieszeni, wewnątrz szaty.
-Nie wolno nam ich nie doceniać. Jesteście silniejsi, niż można to sobie wyobrazić. To dla nas ogromna radość, że nadal jesteście naszymi sojusznikami i jesteście gotowi nieść pomoc.- dodał Trip, pełnym uznania głosem.
-To zaszczyt paniczu.- ukłonił się Devlin. - Czy jest coś, co możemy jeszcze dla was zrobić?
-Dzisiejszego dnia to wszystko. Wrócimy do zamku, za dwa dni wrócimy ze zwierzętami. Dopilnuje, by gryfy już was nie niepokoiły. Dziękujemy za gościnę.- Claw skłonił lekko głowę, zakładając na głowę kaptur. -Ruszajmy- dodał do swoich towarzyszy, po czym poszedł w stronę wzgórza. Trip i Chester zrobili to samo, a Alea została nieco w tyle, by pogłaskać po głowie dziewczynkę i uściskać jej brata. Przyspieszyła kroku, ale kiedy zobaczyła starszą kobietę pod jednym z domów, zboczyła z drogi. Staruszka siedziała na deskach, opierając się plecami o ścianę domu, trzymając w dłoni drewnianą laskę. Podniosła oczy na przybyłą i uśmiechnęła się lekko.
-Witaj pani, czego oczekujesz od mojej osoby?- spytała, ale ton jej głosu nie pozostawił u Alei wątpliwości.
-Nie nazywaj mnie panią Katahle, wiem, że mnie za nią nie uważasz. - odparła zimno.
-Zawsze byłaś nadzwyczaj bystra. Masz to po ojcu.
-Dlaczego?- spytała, mierząc ją wzrokiem.
-Odpowiedz zależy od tego,  o co pytasz.
-Dobrze wiesz o co pytam. Dlaczego mnie nie uznajesz? Sądzisz, że jestem gorsza, prawda? Czemu?
-To nie twoja wina dziecko.- takiej odpowiedzi się nie spodziewała. Usłyszała, jak brat woła ją i patrzy ponaglającym wzrokiem. - Biegnij. Czas na ciebie.
-Co miałaś na myśli?- spytała ignorując czekających na nią mężczyzn.
-Masz to po ojcu. On sobie z tym poradził.
-Mów jaśniej.- syknęła
-Masz w sobie zło dziecko. Frollo pomogłaś ty, ale kto pomoże tobie?- spytała. Alea nie mogła odpowiedzieć już niczego. Odwróciła się i szybkim krokiem podeszła do reszty.
-Coś się stało?- spytał Chester, widząc zmianę w jej nastroju.
-Wszystko dobrze, nie martw się. Jak wrócimy?- starała się zmienić temat.
-Teraz możemy się przenieść- wtrącił Trip.- Trzymaj się aniołku- dodał, a Alei po chwile zawirowało w głowie. Wciąż nie  przywykła do tego uczucia. Nagle poczuła się jakoś dziwnie przytłoczona wszystkim. Chciała jak najszybciej wrócić do Londynu, spotkać się z Draconem. Tak bardzo go teraz potrzebowała Jego trzeźwej oceny sytuacji, chłodnego spojrzenia. Jego. Po prostu jego. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.
-Alea, na pewno wszystko dobrze, nie wyglądasz najlepiej? - spytał Chester, patrząc na nią troskliwie.
-Po prostu chciałabym już wrócić- powiedziała cicho.
-Nie chcesz zostać w zamku?- westchnął, kiedy pokręciła przecząco głową.- To może utrudniać opiekę nad tobą, ale dobrze, nie będziemy cię zmuszać. Idź do komnaty po rzeczy. Przeniesiemy cię. - uśmiechnął się do niej pocieszająco.
-Dziękuję- szepnęła, obejmując go lekko. -Ciesze się, że znowu was mam.
-Nigdy nas nie straciłaś.- odparł, targając jej włosy, po czym odwrócił się i poszedł za Tripem i Clawtenem. Dziewczyna najszybciej jak mogła pobiegła do siebie, zgarniając wszystkie swoje rzeczy do torby. Pelerynę zastąpiła swoim płaszczem i niemal biegnąc dotarła na miejsce, gdzie mieli się spotkać. Zatrzymała się dopiero, kiedy na kogoś wpadła.
-Aż tak ci się spieszy, żeby od nas uciec? -spytał ze śmiechem Trip, przytrzymując jej ramiona, żeby nie upadła.
-Nie chciałam być niegrzeczna, ale to imponujące, że się domyśliłeś- odparła z delikatnym uśmiechem.
-Zabrać cię pod dom Malfoya?
-Właściwie chciałabym odwiedzić jedno miejsce...Ale nie znam jego dokładnej lokalizacji.
-Dla nas nie ma rzeczy niemożliwych złotko. Wiesz jak wygląda?- spytał, a kiedy dziewczyna potwierdziła, kontynuował. - Daj rękę. Skup się uważnie na tym miejscu. Wyobraź je sobie ze wszystkimi szczegółami, pomyśl, co widzisz dookoła. Pomyśl co chcesz tam zastać. Skup się. Nie myśl o niczym innym, tylko o tym miejscu. Pomyśl, że chcesz się tam znaleźć. Tylko tam.- skończył mówić, a ona poczuła to nieprzyjemne szarpnięcie, oraz nagły podmuch zimnego powietrza. Otworzyła oczy. Zaczynało się ściemniać. Ktoś mógłby ją zobaczyć, ale na szczęście nikogo nie było w okolicy. Również Tripa. Rozejrzała się po budynkach. Udało się. Jest na miejscu. Słyszała płynącą rzekę, widziała barierkę, koła ratunkowe. Kogoś opartego o metalową poręcz. Podeszła cicho, starając się nie narobić hałasu swoimi obcasami. Zaklęła pod nosem, kiedy obcas obsunął się po śliskiej płytce, dając znać o jej obecności. Mężczyzna odwrócił się gwałtownie, mierząc w nią różdżką. Opuścił ją zaskoczony, kiedy dostrzegł kto przed nim stoi.
-Jak mnie znalazłaś?
-Po prostu bardzo chciałam cię zobaczyć...- szepnęła, nie wiedząc, czy może podejść.
-Czemu nie zostałaś w domu, tak jak prosiłem. Ktoś mógł ci coś zrobić- westchnął, podchodząc do niej i patrząc stalowymi tęczówkami.
-Mam lepszą ochronę niż się wydaje. Spotkałam dawnych przyjaciół.- powiedziała spokojnie, celowo zatajając gdzie z nimi była.
-Skąd wiesz, czy mają dobre zamiary? Mogli ci coś zrobić!- warknął, zaciskając dłonie na jej ramionach.- Nie możesz być tak lekkomyślna. Nie możesz tak po prostu ufać wszystkim, kogo poznasz. Rozumiesz?
-Tobie jakoś mogłam.
-Ja nie chcę cię skrzywdzić.
-Skąd mam to wiedzie?. Przecież tez możesz po prostu tak mówić.- wyrwała się z jego uścisku.- Nie powinnam tutaj przychodzić. Zapomniałam, że nie...z resztą. Po co ja ci to mówię?- spytała, po czym szybkim krokiem zaczęła się oddalać.
-Nie skończyłem!- krzyknął za nią i starając się ją dogonić.
-Ale ja tak- warknęła, kiedy poczuła, jak ciągnie ją za rękę i odwraca w swoją stronę.
-Nie odwracaj się, kiedy do ciebie mówię Alea.
-Nie wydaje mi się, żebyś miał prawo mówić mi co mam robić. Po co ja w ogóle wracałam? Mogłam się spodziewać, że...- urwała, kiedy zobaczyła ruch za rogiem.
-Spodziewać się czego? Przestań zachowywać się, jakbyś tylko ty się liczyła. Rozumiem, że jest ci ciężko, ale przesadzasz, nie wpadłaś na to, że ktoś może mieć dosyć twojego zachowania?
-Siedź cicho- powiedziała nie patrząc w jego stronę, nasłuchując.
-Prawda...
-Powiedziałam, zamknij się! Chociaż raz zrób to, o co ja proszę i się ze mną nie kłóć. Po wszystkim obiecuję, że nie będę już zawracać ci głowy.
-O czym ty do cholery mówisz? Co oni ci wmówili, rzucili na ciebie klątwę?- zapytał Dracon, wyraźnie wyprowadzony z równowagi, ale wciąż usiłujący zrozumieć zachowanie dziewczyny.
-Mówię o tym, że jeśli się nie zamkniesz, to ktoś ci pomoże i to wcale nie będę ja! Nie jesteśmy tu sami. Gdzie jesteśmy, kto mieszka najbliżej?
-Kto tutaj jest?- spytał zatrzymując się.
-Kto mieszka najbliżej?!- uniosła się, rzucając wściekłe spojrzenie, niemal miotające piorunami.
-Adam i David, ale...
-Prowadź i ani słowa więcej!- warknęła, oczekując, aż ruszy się z miejsca. Pociągnął ją w stronę przeciwną, do której szli. Zgodnie z nakazem Alei, nie odzywali się słowem. Po około piętnastu minutach niemal biegu, dotarli pod starą kamienicę. Niepewnie rozejrzała się dookoła. Nikt tamtędy nie przechodził, była to jedna z dosyć mało zamieszkanych okolic. Obdrapane ściany budynku, mówiły same, za siebie. W jednym z okien dostrzegła niepokojący ją ruch. Nie czekając na Draco, ruszyła do klatki, nie oglądała się za siebie. Zatrzymała się dopiero pod drzwiami. Po chwili Draco ją dogonił, wyjmując różdżkę. Chciał nacisnąć klamkę, ale chuda dłoń Alei go powstrzymała. Wyszeptał więc zaklęcie, a po chwili drzwi uchyliły się przed nimi bez żadnego dźwięku. Kiedy przeszli kawałek korytarzem, usłyszeli pod stopami chrzęst szklanych odłamków. Draco ponownie uniósł różdżkę, chcąc oświetlić pomieszczenie.
-Nie- szepnęła Alea.- Musisz być gotowy, ja się tym zajmę.- Po tych słowach uniosła lewą dłoń przed siebie. Zamknęła oczy, a po chwili, kilka centymetrów nad jej skórą pojawił się płomień, pomagający rozeznać się w otoczeniu. Wszystkie lampy były stłuczone, stąd szkło na podłodze. Alea szła przodem, oświetlając im drogę. Przystawiała dłoń z płomieniem do ścian i wnęk, by dokładnie wszystko zbadać.
-Czemu tutaj przyszliśmy? Jeżeli ktoś nas szukał, przyjdzie tu. Nie chcę, żeby chłopakom coś się stało.- powiedział cicho.
-Jeżeli dzieje się to, co myślę, nic już im nie pomoże.- szepnęła, odwracając się przez ramię. Popatrzyła na niego przez kilka sekund, po czym weszła do pomieszczenia na końcu mieszkania. Sporego salonu. Przez ciemności nie widziała szczegółów, ale dostrzegła to, czego najbardziej się obawiała.
-Nie zdążyliśmy.- powiedziała drżącym głosem. Powoli przeszła na środek pokoju, klękając przy jednym z ciał. Prawą ręką pociągnęła jednego z chłopaków, chcąc dostrzec jego twarz. Odwróciła Davida. Jego usta były zupełnie sine, on sam koszmarnie blady oraz cały jakby oprószony śniegiem.- Zamarzli- dodała, wzdychając ciężko. Podeszła do drugiego ciała.- To Vincent.
-Czyli Adam może jeszcze żyć?
-Lepiej dla niego, żeby tak nie było. Ta śmierć nie była tak straszna jak to, na co ich stać.
-Kogo stać? -spytał, stojąc w miejscu. Nie mógł wyjść z szoku. Leżą przed nim ciała jego przyjaciół. Ludzi, którzy zajęli się nim, kiedy tego potrzebował. Którzy bezinteresownie mu pomogli odnaleźć się w tym wszystkim, kiedy był tak bardzo zagubiony. A on nie potrafił im pomóc i ich obronić. Miał wrażenie, że się rozpada. Po kolei tracił ważnych dla niego ludzi. Najpierw Leaila, potem Mauro. Teraz David i Vincent. Może Adam. Czy to kara, za to, co robił w przeszłości? Czy sprawiedliwość dosięgnęła go po latach, odbierając wszystkich, na których mu zależy? Kto jeszcze ucierpi przez niego? Kto jeszcze musi zginąć? Spojrzał na klęczącą przy jego przyjaciołach dziewczynę. Słyszał, jak pociąga nosem. Płakała. Dla niej też byli ważni, ale nie tak jak dla niego. Co będzie, jeśli ją też będą chcieli zabrać? Ktoś chciał pozbyć się Ann. Czy przyjdzie czas na Aleę i Marlene? Co wtedy zrobi, będzie potrafił je obronić?
-Musimy stąd uciekać.- powiedziała, starając się opanować swój głos. Podniosła się i podeszła do Dracona, łapiąc go za ramię, wciąż utrzymując płomień. Dzięki niemu widział, jak po jej policzkach spływają łzy. Podniósł dłoń i powoli otarł je z jej skóry.
-Mamy ich zostawić?- spytał, zupełnie nie wiedząc co ze sobą zrobić.
-Musimy. Oni nadal tutaj są. Nie możemy ryzykować. Draco...wiem, że to boli. To twoi przyjaciele, ale proszę...posłuchaj mnie. - szepnęła rozpaczliwie. Zdołał jedynie pokiwać głową. Ostatni raz spojrzał na przyjaciół, leżących w nienaturalnych pozach. Martwych. Złapał dłoń Alei, zaciskając ją w swojej i ruszył do wyjścia. Dziewczyna przystanęła na chwilę, odwracając się do niego plecami. Wzięła głęboki wdech i po cichu wyszeptała zaklęcie. Po chwili w całym mieszkaniu unosiły się niewielkie kule ognia, powoli opadając na podłogę.- Musimy to ukryć. Jeśli Ministerstwo się dowie, zaczną węszyć.- Najciszej jak mogli wyszli z kamienicy. Wciąż trzymając się za ręce, zatrzymali się po drugiej stronie, widząc przez okno, jak płomienie zaczynają się rozprzestrzeniać. Pod osłoną nocy ruszyli w kierunku mieszkania Dracona. Dziewczyna przybliżyła się do niego, chcąc pokazać mu, że jest. Po prostu jest. W drugiej dłoni, którą trzymała w kieszeni płaszcza, obracała pióro, które znalazła przy ciałach. Duże, czarne pióro, które może być wskazówką.  Tylko teraz straciła pewność, czy chce poznać odpowiedź. Ile osób musi jeszcze zginąć, zanim dopadną właściwą osobę? Ją.

piątek, 26 lipca 2013

41. Notre Dame

Zupełnie nie miała pojęcia co ze sobą zrobić. Była świadoma tego, że będzie ciężko. Że z czasem wspomnienia zaczną się ze sobą mieszać. Że zaczną się powoli w coś układać. Wiedziała to wszystko, ale 
i tak była zupełnie zdezorientowana. Miała wrażenie, że nie żyje. Że tylko egzystuje. Mechanicznie wykonuje określone czynności, nie mając o tym pojęcia. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że od kilku godzin siedzi w lodowatej wodzie? Kiedy Chester zostawił ją pod drzwiami jej pokoju, nie mogła znaleźć sobie miejsca. Chodziła w kółko po dużych rozmiarów komnacie. Siadała na ogromnym łożu, marszcząc przy tym czarną, naznaczoną kurzem narzutę. Podchodziła do okien, ale przez wciąż panujące ciemności nie mogła niczego dostrzec. Przeglądała zawartość garderoby, dziwiąc się, że jej ubrania są jeszcze w całości. Po jakimś czasie otworzyła drzwi, do jak się okazało, łazienki. Na środku pomieszczenia, znajdowała się ogromna wanna, by się do niej dostać, trzeba było zejść po kilku kamiennych stopniach. Była półokrągła, a co metr ustawiony był kran, wypuszczający ciepłą wodę oraz, jeśli sobie tego zażyczy, pachnący płyn. Alea siedziała tam, opierając się plecami o jedną ze ścian. Siedziała tam tak długo, aż woda stała się zupełnie zimna. Niechętnie wyszła na kamienną posadzkę, krzywiąc się z niezadowolenia, na kontakt z równie zimnym podłożem. Zostawiając swoje ubrania tak, jak je rzuciła, chciała przejść do pokoju, szukając czegoś, czym mogła się wytrzeć. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy obok jednej z umywalek zobaczyła kilka leżących ręczników. Nie zastanawiając się kto je tam położył i ile właściwie tam leżały, podniosła jeden z nich, po czym zaczęła wycierać swoje zmarznięte ciało. Drugim owinęła swoje włosy, po czym podniosła wzrok do lustra. Podkrążone, podpuchnięte od płaczu oczy nie były ostatnio niczym nowym. Westchnęła ciężko, pocierając powieki i pozbywając się z nich resztek makijażu. Miała ochotę wrzeszczeć z bezsilności, ale nie mogła. Coś w jej umyśle podpowiadało, że one nie umie się poddać. A przecież nie będzie się kłócić 
z podświadomością, skoro to tylko dzięki niej żyje. Odbiła się od blatu umywalki i skierowała się do swojego pokoju. Swojego. To brzmiało jak idiotyczny żart. Za oknami zrobiło się prawie jasno, więc mogła dostrzec wnętrze pomieszczenia. Te same kamienne ściany, przechodząc obok, przejechała po nich wnętrzem dłoni. Twarde i zimne, czemu wydawało się jej, że to jakiś rodzaj odzwierciedlenia tego, jacy są Salarini? Ludzie się ich bali, a nikt nie boi się dobrych ludzi. Wiedziała jak zachowują się rodzice Dracona. Są arystokratami. Ród Salarinów jest od nich starszy i potężniejszy. Komu zaszkodzili, skoro ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby pozbyć się jednej z nich? Kim był, skoro inni nie mogli nic z tym zrobić ? Podeszła do drzwi, jak wcześniej sprawdziła, garderoby. Na drewnianych drążkach wisiało multum sukni oraz szat. Zdecydowana większość była czarna, gdzieniegdzie można było dostrzec coś w kolorze, zielonym, granatowym, czy szarym. Wszystko tutaj było ponure, jakby zupełnie pozbawione życia. Sięgnęła po długą do ziemi, ciemnozieloną  suknię z długim rękawem. Podeszła do małej komody, przeszukując jej szuflady 
w poszukiwaniu bielizny. Kiedy znalazła wszystko, czego potrzebowała, zrzuciła z siebie ręcznik i zupełnie niepospiesznie zaczęła wkładać na siebie ubrania. Poprawiła pończochy, kiedy jedna z nich nieznacznie się osunęła. Założyła suknię, wygładzając ją na ramionach. Musiała być względnie nowa, biorąc pod uwagę, że była na nią dobra. Przeniosła się w róg garderoby, szukając odpowiednich butów. Z niezadowoleniem przyglądała się tym, w które jej noga już by się nie zmieściła, ale w końcu zdecydowała się na wysokie, czarne, dosyć mocno zabudowane, na niewielkim jak na nią obcasie. Wychodząc, rzuciła okiem na jej lustrzane odbicie i odrzuciła ręczniki na parawan. Zaczęła starannie rozczesywać swoje długie, jeszcze wilgotne włosy. Odkładając grzebień na stolik, podeszła do jednej z okiennic. Widok zapierał dech w piersiach. W oddali majaczyły wysokie szczyty gór, okryte śniegiem. Jej komnata znajdowała się, biorąc pod uwagę, że patrząc w dół widziała część zamku, na jednym z najwyżej usytuowanych miejsc. Odwróciła się, opierając o murek za nią. W komnacie było tylko ogromne łóżko, stolik, regał z książkami. Przed łóżkiem ustawiona była ogromna, drewniana skrzynia. Każdą z jej brązowych ścian zdobiły piękne, ręcznie wykonane ornamenty, przedstawiające wijące się węże. Dostępu do skrzyni broniło zaklęcie, którego jednak nie mogła sobie przypomnieć. Jej zawartość musi poczekać, aż wróci jej pamięć. Wszystkie, wyjęte przez nią książki były w języku francuskim. Część przedstawiała zwykłą literaturę, część to podręczniki do szkoły, część księgi z zaklęciami. W kominku ogień już przygasał, zapalił się jak tylko weszła do komnaty, ale ponieważ nikt nie dołożył drewna, nie miało co się palić. Nie mając ochoty na siedzenie w pokoju, postanowiła przejść się po domu. Wzięła różdżkę do ręki i jednym ruchem otworzyła wielkie, drewniane drzwi. Przestraszona podskoczyła w miejscu, kiedy niemal wpadła na coś przed sobą. Tym czymś okazała się zbroja rycerza, pilnującego dostępu do jej pokoju. To o tym zaklęciu mówili jej wczoraj. Wejścia do jej pokoju i do jej części zamku pilnują rycerze. Przejście kogoś niepowołanego jest niemożliwe. To wszystko ją przerażało. Czuła się dziwnie, kiedy z zaczynającego być przytulnym, mieszkania Dracona, znalazła się w czymś takim. Z gracją zeszła po kilku stopniach, mijając kolejnego rycerza, który się przed nią ukłonił. Co było nie tak z jej rodziną, że wymagali pokłonów nawet od kawałka zardzewiałej blachy? Pokręciła głową, nad tym idiotyzmem, kierując się w dół schodów. Potarła ramiona, kiedy poczuła, jak zimne powietrze przelatuje przez korytarze. Przeklęła się w duchu, że nie ubrała na siebie żadnej szaty. Wyszła ze swojej części, stanęła na korytarzu, będącym na otwartej przestrzeni. Oparła się o mur, sięgający jej do pasa 
i czujnym okiem badała otoczenie. Miejsce w którym stała, znajdowało się mniej więcej w centrum. Nie miała zbyt dobrej orientacji co, gdzie się znajduje, ale sądziła, że tak właśnie jest, szła dosyć długo, a ten dom nie mógł być aż tak ogromny. Odwróciła głowę, kiedy usłyszała, jak ktoś idzie w jej stronę, początkowo myślała, że to jeden z rycerzy wyszedł na patrol. Chester powiedział jej, że dzień w dzień idą tą samą drogą przez lata. Przez setki lat. Uśmiechnęła się lekko, kiedy dostrzegła znajomą, pogodną twarz. Popatrzyła z wdzięcznością, kiedy dostrzegła, co ma przewieszone przez ramię.
-Skąd wiedziałeś gdzie jestem?- zapytała, biorąc od niego czarną pelerynę, którą szczelnie się opatuliła.
-Słyszałem, jak idziesz po zamku, a ponieważ zupełnie nie masz pojęcia jak się tutaj odnaleźć, stwierdziłem, że zatrzymasz się tutaj. Bardzo lubiłaś tutaj przebywać, ale Frollo zawsze cię upominał. Załóż kaptur, masz mokre włosy- popatrzył na nią upominającym wzrokiem.
-Nie zachowuj się jak moja matka.
-To mogę ci obiecać, nie znam bardziej surowej kobiety od niej. Nawet Minerwa Mcgonagall jest przy niej buntowniczką.
-Nie mam pojęcia kim ona jest, ale wnioskuję, ze mam koszmarną rodzinę.
-Nie to miałem na myśli...-zaczął się bronić.
-W porządku Chester, z tego co udało mi się wyciągnąć z innych, faktycznie nie mamy zbyt dobrej opinii.
-Fakt. Mój ojciec prawie zszedł, kiedy przyprowadziłem do domu Clawa. Właściwie sam się zastanawiam, czemu tutaj siedziałem.
-Czemu inni tak się nas bali?- zapytała, ignorując wzmiankę o jej bracie.
-Jesteście najstarszym rodem magicznym. Jesteście potomkami samego Merlina.
-Tego Merlina, który jest na tych durnych kartach?
-Pamiętasz karty?
-Nie, widziałam je u Annabell.
-Bell? To dziwne myślałem, że..a z resztą, mało istotne. Mało osób jest świadoma tego, że początki magii sięgają znacznie dalej. Gdzieś w V wieku, panował ród Pendragonów. Za czasów Uthera, magia była surowo zabroniona, ale nie była to taka magia, którą znamy teraz. Tamta magia, to nie były wyuczone zaklęcia, czy machanie różdżką. Magia pochodziła z natury. Trzeba było ją zrozumieć, ona musiała kogoś zaakceptować. Tak samo było z duchami, to duchy były magią, one pomagały, ale mogły też zaszkodzić. Pierwsi w zgodzie z nimi żyli druidzi. Pomagali innym, używali ziół, czy drobnych zaklęć. Ale Uther uznał, że to groźne. Merlin jeden wie, czemu tak bardzo się jej bał. Dopiero kiedy jego syn, Artur zasiadł na tronie, magia mogła wrócić, dzięki doradcy króla,właśnie Merlinowi. To on jest pierwszym magiem, to z niego się wywodzicie. Tajniki tej magii były przekazywane z pokolenia, na pokolenie, ale tylko w prostej linii. 
Z czasem, kiedy pojawiły się szlamy, czysto krwiści zaczęli się buntować. Przełomem była kłótnia Salazara Slytherina i Gordyka Gryffindora. Wy stanęliście oczywiście po stronie Salazara. Wtedy zaczęliście być bardziej rozpoznawalni. Więcej się o was mówiło, zaczęto nazywać was Salarinami i tak zostało. Tak samo jak przekonanie, że posługujecie się magią, której nikt inny nie potrafi pojąć.
-Czy zdarzało się, że ktoś zdradził innym jakieś zaklęcia, czy sposób czarowania?
-Tak, ale to na nic. My po prostu tego nie rozumiemy. To jest coś innego. Urodziłem się w rodzinie czysto krwistej, magia jest obecna w moim życiu od zawsze, ale u was...to wy jesteście magią. Ta siła jest w was. Wiem co myślisz, ale tak jest. Ty jesteś magią, urodziłaś się z niej. Ona jest w wodzie, ziemi, powietrzu. Musisz tylko znowu nauczyć się z nimi rozmawiać. Musisz poczuć w sobie wszystkie żywioły. Wczoraj pokazałaś, że nadal masz je w środku.- uśmiechnął się do niej, dodając otuchy
-Czemu ty i Trip mnie zostawiliście? Czemu mi nie pomogliście, kiedy straciłam pamięć?
-Czy ty słuchałaś mnie przez ostatnie kilka minut, czy tak po prostu przytakiwałaś, a pytanie zadałaś mechanicznie?- zapytał, ale kiedy dostrzegł przeszywający wzrok Alei, nieznacznie się skulił.- Po odejściu Clawa robiliśmy co mogliśmy. Nie wiedział, że cię odwiedzamy, gdyby się dowiedział, zabiłby nas. Kiedy....kiedy umarł, sami byliśmy przekonani, że to prawda. Potem kiedy twoi rodzice zniknęli, staraliśmy się być dla ciebie wsparciem. Kiedy straciłaś pamięć, chcieliśmy być z daleka, żeby dowiedzieć się kto to zrobił. Niestety, byli sprytniejsi.
-Byli?
-Wątpimy, że zrobiła to jedna osoba. Kiedy my się usunęliśmy, miałaś innych opiekunów. Mieli wreszcie szansę się wykazać.
-Mówisz o...Nie, to nie może być prawda. To nie jest prawda, to niemożliwe...
-Alea, to, że powtórzysz kilka zwrotów parę razy, nie sprawi, ze staną się prawdą, one po prostu będą brzmiały bardziej wiarygodnie. I tak, to prawda. Matt i Livia nie są wymysłem kogoś z góry, tego, który chciał się ciebie pozbyć. Nie mam pojęcia co i jak zrobili, ale zadziałało, przez jakiś czas miałaś spokój. Sami muszą ci to wyjaśnić.
-To chore...-mruknęła pod nosem, nie mogąc uwierzyć w to, czego się dowiedziała.
-Co jest chore?- zapytał inny głos.
-Na gacie Merlina, Trip! Mówiłem, że masz zakaz przemieszczania się w ten sposób. Masz nogi, zupełnie sprawne. Przejście kilkunastu metrów nie przekracza twoich możliwości.
-Daj spokój  Chezz. Jak zwykle dramatyzujesz. - ciemny blondyn westchnął teatralnie.- A poza tym, byłem w kuchni, sprawdzić, czy jest coś, co może się nadawać na śniadanie. Niestety znalazłam coś, co kiedyś prawdopodobnie było bułką, a ser zaczął chodzić. Rycerze chodzą jak w zegarku, ale skrzatom już nie chciało się wpaść.
-Rycerze są martwi, dla nich nie było różnicy, czy w zamku ktoś jest, czy jest pusty od setek lat.
-Nudzisz- odparł Trip, siadając na murku. Popatrzył na stojącą obok dziewczynę, która pustym wzrokiem wpatrywała się w przestrzeń.  - Nawet ją zanudziłeś. Ile razy mam ci powtarzać, że te niesamowite historie które opowiadasz, są interesujące tylko dla ciebie? O czym tym razem mówiłeś? Nad innowacyjnością  sposobów transmutacji drewna w sowę? Masz coś, co zamieni kawałek cegły w jedzenie? Jeżeli nie, to już się nie odzywaj.
-Opowiadał o mojej rodzinie...-powiedziała cicho, widząc, że osobowość Tripa stała się zdecydowanie za bardzo przebijająca. - Chciałabym zobaczyć resztę zamku- te słowa skierowała do Chestara.- A ty złaź 
z tego muru. Ostatnie na co mam ochotę, to zbieranie cię ze skał.
-Twoja troska zawsze mnie wzruszała aniołku.- odparł uśmiechnięty Trip, podbiegając do idącej już dwójki.
-Gdzie Claw?- odważyła się zapytać.
-W komnacie. Załamuje się nad swoim nędznym życiem. Niedługo do nas dołączy. - Alea w odpowiedzi mruknęła pod nosem coś zupełnie niezrozumiałego. Całą uwagę skupiając na domu. Była to ogromnej wielkości twierdza. Jak dowiedziała się Alea, miejsce, które oceniła na środek, faktyczne nim było, ale jednej z trzech części. Znajdowali się w głównej. Większość pomieszczeń była odwiedzana po raz pierwszy od czterech lat, więc Alea była światkiem tego, jak zaklęcia obronne przestają działać. Dla postronnego, mugolskiego obserwatora, zamku tam nie było. Było tylko kilka kamieni, porozrzucanych na urwisku. Jedynie istoty magiczne mogły go dostrzec, ale tylko czysto krwiści, widzieli jego prawdziwy ogrom. Dziewczyna z lekkim uśmiechem obserwowała, jak zmienia się wnętrze komnat do których wchodzą. Kiedy w środku byli jedynie Trip i Chester, wystrój pozostawiał wiele do życzenia. Stare, wręcz uginające się od kurzu meble, ogromne pajęczyny znikały, kiedy do środka wchodziła ona. Jakby zamek reagował na jej obecność. Jej towarzysze uśmiechali się do siebie widząc, ile radości sprawia jej odkrywanie zamku. Ogromnymi oczyma łapała każdy szczegół. Długie dywany, położone na wszystkich korytarzach. Pochodnie, stojące w każdym rogu. Obrazy, przedstawiające zamek, kilka osób z rodu. Ich kroki odbijały się od ścian, roznosząc echo. Przystanęli, kiedy usłyszeli kroki kogoś nowego. Alea mocniej zacisnęła dłoń na różdżce, kiedy ze schodów powoli, dostojnym krokiem zszedł jej brat. Był ukryty pod czarną peleryną, ale mimo tego doskonale widziała jego twarz. Widziała, jak usta, zawsze ułożone w uśmiechu, są teraz mocno zaciśnięte. Jak szczęka się napina, jak oczy przybierają nieco złowrogi, ale pełen tęsknoty blask. Nie odwracając się, rzucił w Tripa peleryną. Dziewczyna dopiero teraz dostrzegła, że chłopak był bez żadnego okrycia. Alea odwróciła się w przeciwną stronę, zerkając jednak przez ramię.
Stanęła obok Chestera, który ponownie zaczął oprowadzać ją po zamku, opowiadając, co, gdzie się znajduje. Powiedział, że jeśli chce poznać Casa De Rau, powinna sama go zwiedzić. Zamek pokaże jej wszystko, czego będzie chciała. Musi mu tylko zaufać, a jeśli chce mu zaufać, musi mieć jakiekolwiek rozeznanie. Znaleźli się na szczytu schodów. Tych schodów, które śniły się dziewczynie. Poręcze wciąż były ponadpalane, schody w niektórych miejscach ukruszone, a dywany nadal miały na sobie ciemne, od zaschniętej krwi plamy. Wiedziała, że jeśli pójdzie w stronę przeciwną do tej, z której przyszli, dojdzie do salonu. Nie chciała tam iść. Nie mogła. Jeszcze nie była gotowa, na odwiedzenie serca zamku.
-Powinniśmy zejść do wioski- nieznacznie zadrżała, kiedy usłyszała głos brata.
-Racja, powinniśmy coś zjeść, tam ktoś nam coś da- odpowiedział Trip, schodząc po kilka stopni naraz.
-To raczej sprawa drugorzędna.- zwrócił się do niego Chester, ciągnąc w dół Aleę, która została w tyle.
-Co jest ważniejsze od żołądka, pustego od kilkunastu godzin?
-Reakcja ludzi...
-Powiecie do jakiej wioski mamy zejść? - spytała dosyć niepewnie, przechodząc przez główne drzwi.  Chester pociągnął ją bliżej krawędzi, wskazując na dym, unoszący się nad drzewami. To mogła być odległość kilkunastu kilometrów. Sam plac obok zamku był ogromny. Połowa zamku znajdowała się nad przepaścią. Druga połowa, miała przed sobą ogromne pola. W oddali Alea dostrzegła sporej wielkości jezioro, dalej rzekę, która była od niego odpływem i płynęła w dół, prawdopodobnie w pobliże osady.
-Mamy tam dosłownie zejść?- zapytała, dosyć niepewnie. Nie miała ochoty na chodzenie w długiej sukni 
i pelerynie, oraz w butach na obcasie po lesie, pełnym skał, wąwozów i bagien.
-Możesz lecieć na miotle, jak na wiedźmę przystało. Jednak my preferujemy polecieć na czymś żywym.- Trip odsłonił swoje zęby w idealnym uśmiechu.
-Czyli? Patrząc na otoczenie, spodziewam się najgorszego.
-Daj spokój, Gryfy nie są wcale takie straszne...
-Gryfy?! Żartujesz sobie ze mnie? Mam podejść do czegoś, co ma dziób większy od mojej głowy?
-Kiedy byłaś młodsza, to ci nie przeszkadzało...
-Może jeszcze powiesz, że opiekowałam się smokiem, bawiłam się w chowanego z boginem i rzucałam trzygłowemu psu patyk do aportowania? - popatrzyła wściekła na stojących przed nią, a ci, wbili wzrok 
w ziemię, byle tylko na nią nie patrzeć.- Serio?!
-No...może te dwa ostatnie to przesada ale...
-Naprawdę opiekowałam się smokiem?- zapytała zupełnie zrezygnowana. - Błagam, powiedzcie, ze to był nowo wykluty, uroczy smoczek, którego potem oddałam Ministerstwu. Ludzie, ja nie mogłam być aż tak nienormalna, żeby zajmować się smokiem!
-Wspominałem, że Merlin był władcą smoków?- wtrącił nieśmiało Chester
-Nie.
-No...to był. Więc właściwie wy też jesteście. To znaczy. Claw jest, jemu są bezwzględnie podporządkowane, ciebie słuchają się tylko, jeśli im się spodobasz.
-Co zrobiłam, że mnie zaakceptował?
-Znalazłaś jego jajo. Był wdzięczny.
-Są jakieś zalety posiadania smoka?- zapytała, nie wierząc zupełnie w brzmienie jej słów. Każda normalna osoba w jej wieku, opiekowałaby się chomikiem, kotem, czy psem. Ona dowiedziała się, że zajmowała się smokiem.
-Darmowe jedzenie, jeśli zostawi ci coś, co upolował. No i możesz polatać. O właśnie! Musisz go tutaj ściągnąć. Trochę zwariował jak zniknęliście, pewnie zjadł wszystkie zwierzęta w wiosce. Mieszkańcy pewnie się wkurzyli.- powiedział Trip, mrucząc ostatnie słowa.
-Niby jak mam go tu ściągnąć? Niech on się tym zajmie- odparła, wskazując ręką na brata
-Mama cię nie nauczyła, ze nieładnie tak pokazywać na kogoś palcem?- spytał blondyn, patrząc na nią spod byka
-Pamiętałabym, czego mnie nauczyła, gdybyś nie był takim tchórzem i mi pomógł, zanim pozbawili mnie pamięci.- warknęła zdenerwowana, podchodząc do niego, jednak z dwóch stron przytrzymali ją Trip 
i Chester.
-Spokojnie dzwoneczku. Do kolacji chcemy wszystkich żywych- rzucił Trip.
-Jestem spokojna.- powiedziała stanowczo.- Lecimy do tej wioski?
-Najpierw musimy znaleźć Gryfy, a właściwie one nas.- odpowiedział jej Chester
-Nie żartowaliście z nimi?
-Czy ja wyglądam na kogoś, kto żartuje z takich rzeczy?
-Trip...pozwól, że nie odpowiem. Co musimy zrobić, żeby nas znalazły?
-Mieszkają w lesie, tam na dole. Myślę, ze jak zejdziemy kawałek, to do nas wyjdą. - powiedział Claw, ruszając w stronę przepaści.
-Nic nam nie zrobią?
-Jeśli nas pamiętają, to nic.
- A jeśli nie?
-To lepiej, żebyś potrafiła szybko biegać.
 Alea przystanęła w miejscu, patrząc na nich z przerażeniem. Po chwili, ponaglana przez Tripa ruszyła za nimi. Stanęli na jednej ze skalnych półek, a Claw zatrzymał ich ruchem dłoni. Usłyszała ryk, który wydobywał się z gardła prawdopodobnie jednego ze stworzeń. Jej serce zaczęło bić szybciej. Kiedy zobaczyła, jak kształt lecący z dołu zaczyna się powiększać i rozdzielać na kilka mniejszych. Cofnęła się, kiedy były już tak blisko, ze przeleciały przed nimi. Opadły na polanę, uważnie ich obserwując.- Niech każdy spokojnie podejdzie w ich stronę. Alea, nie daj po sobie poznać, że się boisz. Idź pewnie, ale nie gwałtownie. Lekko się ukłoń. Nie są tak honorowe jak hipogryfy, ale to nie zaszkodzi. Patrz jednemu 
w oczy, nie odwracaj wzroku.- poinstruował Claw, podchodząc do największego z nich, stojącego na przodzie. Wielkie czarne ślipia patrzyły na nią dosyć sceptycznie. Przekręcił orlą głowę w bok, jakby chcąc dokładniej się jej przyjrzeć. Niepewnie, ale wyprostowana podeszła kilka kroków, delikatnie się kłaniając. Zgodnie z radą, nie spuściła z niego oczu. W oczach gryfa jakby coś błysnęło, a po chwili położył się tak, że mogła na nim swobodnie usiąść. Uśmiechnęła się lekko, podchodząc i kładą dłoń na jego głowie.
-Pamięta cię.- stwierdził wesoło Trip, stając obok. Odwróciła głowę i zobaczyła, że Chester i Claw już siedzą na swoich gryfach.- Polecę z tobą, wiem, że kiedyś latałaś, ale po tak długiej przerwie to może się źle skończyć. - dodał z uśmiechem, po czym ostrożnie wspiął się na zwierze. - Siadaj za mną i mocno się trzymaj.- Alea usiadła na grzbiecie gryfa, co było trudne przez długą suknię, po czym objęła Tripa. Zdusiła 
w sobie krzyk, kiedy wznieśli się w powietrze. Poczuła, jak wiatr zerwał z jej głowy kaptur i plącze włosy. Mocno ściskała powieki, nie chcąc patrzeć w dół. Ogromnie bała się wysokości. Modliła się, by wreszcie opadli na ziemię. Na szczęście odległość nie była tak ogromna, jak przypuszczała i po kilku minutach usłyszała wesoły głos Tripa, oznajmiający, że zaraz będą lądować. Odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, kiedy Chester pomógł jej zejść i kiedy jej stopy dotknęły stabilnego podłoża. Gryf podniósł się i odwrócił łeb w ich kierunku. Kiedy Alea ukłoniła mu się w podziękowaniu, dostojnie odszedł do reszty.
-Jesteśmy za lasem, wejście do wioski jest zaraz za tym wzgórzem. Możliwe, że ktoś nas widział. Chodźcie.- nakazał Claw, znowu idąc z przodu. Alea poprawiła szatę i uśmiechnęła się w stronę Chestera, który założył jej na głowę kaptur. Szli przez kilka  minut ubitą drogą. Trip uprzedził ją, co do widoku który zastaną, ale mimo to, dziewczyna była w niemałym szoku. Wioska wyglądała tak, jakby czas zatrzymał się tam jeszcze w średniowieczu. Niewielkich rozmiarów domki, z dachami pokrytymi strzechą. Za nimi paliły się ogniska, na których kobiety ubrane w luźne, lniane koszule i długie spódnice przygotowywały posiłki. Gdzieś w oddali młodzi chłopcy nosili w wiadrach wodę z rzeki. Mężczyźni prawdopodobnie od rana byli na polach. Początkowo nikt nie zwrócił na nich uwagi, ale jedno z dzieci biegających po drodze niemal na nich wpadło. Przerażone natychmiast się wycofało i pobiegło do swojej matki, stojącej nieopodal. Ta, widząc cztery zakapturzone sylwetki, rzuciła wszystko i pobiegła z dzieckiem do domu. W spokojnej wiosce nagle zrobiło się ogromne zamieszanie. Dzieci wbiegały do domów, kobiety pospiesznie zamykały drzwi, mężczyźni zaalarmowani krzykiem zbiegali do osady, by bronić rodzin. Czwórka dumnie kroczyła przed siebie, zatrzymując się dopiero na czymś, co wyglądało na centrum wioski. Nie odwracali głów, ale mimo to widzieli, że mężczyźni zaczynają ich otaczać. Alea podążała wzrokiem za kilkoma z nich. Nie widzieli ich twarzy, bo były przysłonięte cieniem, jaki padał od materiału na ich głowach, dodatkowo po policzkach dziewczyny spływały długie, ciemne włosy. Nic dziwnego, że mieszkańcy byli do nich wrogo nastawieni.
-Czego chcecie?- usłyszała obok siebie wrogie warknięcie. Osobnik zbliżył się do nich, mając w dłoni pochodnię. Prawdopodobnie to był ich sposób na walkę z nieznajomymi. Odstraszenie ich niszczycielską siłą ognia. Krąg dookoła nich zaczął się zacieśniać. Towarzysze Alei zareagowali błyskawicznie. Czyjeś ramię pociągnęło ją w tył tak, że znajdowała się między trzema sylwetkami. Stali plecami do niej, by nie dopuścić nikogo bliżej. Czuła ich wzrok na  sobie. Wiedzieli, że jest ważna, dlatego jej pilnowali. Nikt niczego nie odpowiedział, co jeszcze bardziej rozzłościło mężczyzn.
-Tutaj nie ma miejsca dla obcych. Nikt nie ma prawa tutaj przychodzić. - znowu złowrogi głos.
-Zapominasz się Devlinie- zabrzmiał głos Tripa. Nie miał w sobie już żadnej nuty wesołości. Był oschły 
i stanowczy. Tak bardzo nie pasujący do jego osoby.
-Panicz Dreadhex-Catsnort.- szepnął przestraszony, kłaniając mu się. -Nie spodziewaliśmy się panicza po tylu latach. Czy panicz Catscare-Darkfire również przybył?
-Zgadza się- odparł Chester, zupełnie obojętnym głosem. Była w szoku, jak zachowanie jej znajomych się zmieniło. Jeśli oni tak się zachowują, to znaczy, że ona też musi?
-Wybaczcie nam. Odkąd zostaliśmy bez ochrony musimy być bardziej uważni.
-Przestań się tłumaczyć Devlinie, wiesz, że tego nie lubię.- oschły głos Clawtena sprawił, że lekko zadrżała.
-Panie...-mężczyźni uklękli na ziemi, nie ośmielając się podnieść głowy. Nurtowało ich kto stoi między nimi, ale bali się zapytać. Tak właśnie działali nawet na druidów, którzy posiadali magiczne zdolności. Alea zaczęła powoli wierzyć w słowa chłopaków. Oni naprawdę byli bardzo potężni, a wszyscy, którzy mieli z nimi kontakt byli wyżej w hierarchii. Oni czuli do nich ogromny respekt, ale nie z szacunku. Ze strachu.Tak jej się przynajmniej wydawało Alea westchnęła głośno, nieco za głośno. Bo oczy wszystkich w wiosce skierowały się na nią. Kilka kobiet wyszło w domów, wołając dzieci, które były zainteresowane zamieszaniem. Jedno z tych bardziej odważnych, przedarło się między mężczyznami i podeszło do stojącej w miejscu czwórki. Chłopiec mógł mieć nie więcej niż dwanaście lat. Spod czarnej grzywki, ciekawskie, zielone oczy zerkały na przybyłych. Stanął przed Clawtenem i Tripem, ci zacieśnili uścisk dookoła Alei, ale ta, kiedy zobaczyła kogoś, kto wydał się jej znajomy, delikatnie przepchnęła się między nimi, z wciąż spuszczoną głową kucnęła przed chłopcem. Powoli podniosła na niego oczy, uważnie obserwując, jak na jego twarzy maluje się szok, pomieszany z radością 
i zupełnym niedowierzaniem. Przed oczyma Alei przeleciało wspomnienie, kiedy kilka lat temu opiekowała się chłopcem. Kiedy leczyła jego ranę, gdy spadł z wozu, kiedy pomagała mu rozpalić ogień,  z którym nie mógł sobie poradzić.
-Alea- poruszył ustami, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, kogo widzi. Nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, uśmiech się powiększył, kiedy ciało chłopca do niej przylgnęło. Objęła go swoimi ramionami, starając się zachować równowagę.
-Dobrze cię widzieć Leonie- szepnęła mu do ucha, nie podnosząc głowy na obserwujących ją ludzi.
-Powiedzieli...oni powiedzieli, że zabrały cię demony- szepnął wtulony w jej szyję.
-Jestem tutaj Leon. Jestem i już cię nie zostawię.- powiedziała cicho, delikatnie go od siebie odsuwając 
i wycierając jego mokre policzki.- Nie płacz, to nie przystoi mężczyźnie.- uśmiechnęła się pogodnie, po czym powoli podniosła się z ziemi. Kontrolnie spojrzała na Chestera, który kiwając głową, ściągnął swój kaptur. Tak samo uczynili Trip i Claw. Alea przymknęła oczy i ostrożnie zsunęła z siebie materiał. Usłyszała, jak ktoś z tłumu wypuszcza głośno powietrze. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła, jak część mieszkańców przykłada sobie dłoń do ust, by zdusić okrzyk zdziwienia. Jak inni patrzą na nią zupełnie zdezorientowani. Jak kilku z nich przybrało pogodny wyraz twarzy.
-Witaj w domu pani.- powiedział ktoś stojący za tłumem. Spojrzała w stronę, z której pochodził głos 
i spostrzegła starszą kobietę, podpierającą się o kogoś stojącego obok. Siwe włosy wypadały zza chusty. Stara, poprzecierana w kilku miejscach suknia sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała się rozsypać. - To szczęście, że wróciłaś. Żywa.

-Nie wiem co o tym myśleć. To raczej nie jest dobry pomysł.- mężczyzna nerwowo chodził po pomieszczeniu. Echo jego kroków mocno brzmiało wewnątrz ścian.
-To jedyne wyjście.- odparł drugi, wodząc za nim wzrokiem. - Jeżeli chcesz przeżyć, musisz to zrobić.
-Nie mogę ich stracić...
-Stracisz, jeśli tego nie zrobisz. Zaufaj mi.
-Przecież wiesz, że ufam. Zawsze tak było. Musi być coś innego.
-Ostatnie miesiące spędzaliśmy na wymyślaniu planu. Musisz to zrobić. Masz coraz mniej czasu. Nie trać go.- powiedział, wstając z fotela i podchodząc do okna.
-Obiecaj, że mimo wszystko, się nią zajmiesz.
-Wiesz, że tak będzie przyjacielu. Możesz na mnie liczyć. Pamiętaj.

Obserwatorzy