poniedziałek, 19 sierpnia 2013

42. Kill her

Powietrze rozdzierał przerażający krzyk. Roznosił się echem przez wszystkie komnaty. Dookoła było tak cicho, że nikogo nie zdziwiłoby, gdyby wrzaski były słyszane nawet w wiosce. To był ten straszny rodzaj krzyku, pełen bólu, cierpienia. Wwiercał się w umysł tak bardzo, że jedyne, czego chciał teraz, to zakończyć te cierpienia. Za pierwszym razem nie było tak źle. Był to koszmar, ale w porównaniu do tego, co działo się obecnie, to po prostu nic. Stał wyprostowany, oglądając co działo się za oknem. Gryfy latały nerwowo, obudzone krzykami, spodziewając się nowego łupu. Może ofiara będzie słaba, nie będzie mogła walczyć? Westchnął ciężko, opierając czoło o framugę. Odwrócił się dopiero, kiedy usłyszał jak drzwi się otwierają. Sześcioletni chłopiec z trudem popchnął ciężkie drewno, zamykając komnatę. Spojrzał na niego. Przydługie, blond włosy opadały mu na czoło, były w identycznym odcieniu, jak włosy jego matki. Właściwie cały bardzo ją przypominał. Jedynie oczy były inne. Miały ten sam, niebieski odcień, który posiada każdy z rodu, w których kryje się ten zuchwały, zimny błysk. Zauważył już, że czasem przybierają bursztynowy odcień. Ale nie tym razem. Tym razem w jego oczach był strach. Łzy przerażenia szkliły się w nich, a on usilnie starał się je powstrzymać. Nie był przekonany, czy ma podejść sam, czy czekać, aż dostanie pozwolenie.
-Coś się stało?- po komnacie rozniósł się spokojny i opanowany głos mężczyzny.
-Co się dzieje z mamą? Czy ktoś ją krzywdzi?- spytał chłopiec, robiąc niewielki krok do przodu.
-Nic się nie dzieje Claw. Twoja mama jest bezpieczna.
-Bardzo krzyczy...boję się tato.- szepnął.
-Podejdź tutaj.- odparł mężczyzna oschłym głosem. Chłopiec nieznacznie drgnął, ale podszedł do okna, stając obok ojca. Ten kucnął przed nim i położył mu dłonie na ramionach.
-Twojej mamie nic nie będzie, jest bardzo silna, poradzi sobie. Już niedługo będzie po wszystkim.
-Długo krzyczy...
-To już prawie koniec Claw. Zanim słońce zajdzie, wszystko będzie dobrze.
-Obiecujesz?- popatrzył na niego z dołu, wciąż szklącymi się oczyma.
-Obiecuję.- mężczyzna uśmiechnął się lekko.- A ty masz się uspokoić. Nazywasz się Salarin. Nie możesz się rozklejać.- dodał, zaciskając delikatnie dłonie, dodając synowi otuchy. Krzyki się nasiliły, co oznaczało, że już nie długo naprawdę będzie koniec.- Zostań tu, przyjdę po ciebie, kiedy będzie czas.- nakazał. Po czym podniósł się na równe nogi i szybkim krokiem wyszedł z komnaty. Mijał kłaniających mu się rycerzy, kiedy przechodził przez zimne korytarze, aż w końcu stanął przed tymi, do których zmierzał. Jeszcze nie mógł tam wejść. To jeszcze nie był ten czas. Jeszcze nie wiedział, co czeka na niego za drzwiami. W komnacie, na łożu niemal zwijała się z bólu blond włosa kobieta. Jasne kosmyki przyklejały się do jej mokrej od potu skóry. Zdecydowanie to, przez co przechodziła, można porównać z najgorszym cruciatusem. Ból był nie do zniesienia. Uspokajające słowa stojącej przy niej kobiety wcale nie pomagały. Z jej ust wydobył się ostatni krzyk, a ona sama opadła wykończona na poduszkę. Oddychała ciężko, nie mogła złapać tchu. Jej błękitna koszula była do niej niemal przyklejona. Dziewczyna stojąca obok, delikatnie przemyła jej twarz ręcznikiem, zamoczonym w zimnej wodzie. Niobe uśmiechnęła się lekko, kiedy usłyszała płacz dziecka. Właśnie w tej chwili zapomniała o cierpieniach, przez jakie przechodziła przez ostatnie godziny. Urodziła nowego członka rodziny Salarin. Była z siebie naprawdę dumna. Podniosła ostrożnie głowę, by spojrzeć na stojącą przed nią kobietę. Ta trzymała w dłoniach jej nowo narodzone dziecko z miną nie wyrażającą kompletnie nic.
-Coś się stało Katahle? - spytała słabym głosem Niobe. - Czy jest chory?
-Wszystko dobrze pani, niech się pani nie denerwuje- powiedziała spokojnie młoda dziewczyna, przytrzymując ją, by się nie podnosiła.
-Nie będę spokojna Lomaliee, Katahle, co jest nie tak, czy Emriss jest na coś chory ? - podniosła głos.
- Z dzieckiem wszystko dobrze pani, jest zdrowe.
-To na co czekasz, daj mi go.- nakazała, wyciągając przed siebie ręce. Starsza kobieta z niepokojem zawinęła jeszcze brudne dziecko i podała ja matce, od razu się odsuwając. Niobe nie mogła zrozumieć zachowania kobiet. Były przestraszone, to było widać. Zerkały na siebie, nie mówiąc słowa. Przeniosła wzrok na maleństwo w jej ramionach. Czerwona od płaczu twarz, kilka jasnych kosmyków na głowie i oczy. Oczy Salarinów. Jej serce biło jak szalone, miała dziecko. Kolejnego syna. Nakrycie nieznacznie się osunęło, ukazując pomarszczone ciało. Niobe zamarła. Miała wrażenie, że wszystko w jej ciele nagle się zatrzymało. Poczuła się koszmarnie. Wiedziała, że czeka ją piekło. Nie tak miało być. To hańba dla Salarinów. Odsunęła małe ciało od siebie na odległość ramion.
-Zabierzcie ją, nie chce jej widzieć.- nakazała surowym głosem.
-Ale pani...
-Powiedziałam, zabierzcie ją!
-Ona cię teraz potrzebuje pani, potrzebuje matki...- powiedziała cicho Lomaliee, kołysząc płaczącą dziewczynkę.
-Zrób coś z nią, nie mogę znieść tego wrzasku.- powiedziała stanowczo, odwracając głowę. To jedyne co mogła zrobić. Znienawidzić ją. Po co ma ją tulić, słuchać płaczu, karmić, skoro i tak zaraz zostanie jej zabrana? Może razem z nią odejdzie wstyd, który teraz czuła. Kobiety posłusznie ukłoniły się, odchodząc do sąsiadującej komnaty. Młodsza z nich po chwili wróciła, zamykając za sobą drzwi, by Niobe nie słyszała płaczu małej, po czym zajęła się kobietą. Starsza ułożyła właśnie ciało maleńkiej dziewczynki na prowizorycznym posłaniu. Delikatnie ją obmyła i ubrała. Najchętniej sama by ją zabrała. Wiedziała, co działo się z dziewczynkami, które urodziły się w rodzie Salarinów. Nie chciała, by tak stało się też z tą istotą, ale było  w niej coś, co odwiodło ją od tego pomysłu. Zostawiła płaczące dziecko i wyszła z komnaty innym wejściem. Na schodach napotkała ojca dziewczynki. Chciała go ominąć, ale zaszedł jej drogę.
-Co się stało Katahle, czemu już nie słyszę płaczu?
-Dziecko jest w dalszej komnacie
-Sam?- spytał zdenerwowany, zacisnął pięści, kiedy kobieta przytaknęła. - Jak mogłaś go opuścić?
-Pani kazała.
-Czemu Niobe kazała ci zabrać dziecko?
-Historia lubi się powtarzać mój drogi Frollo.
-O czym ty mówisz?
-Kiedyś pomagałam przyjść na świat trójce Salarinów, teraz to grono zwiększyło się do pięciu. Tylko co mi po pięciu nowo narodzonych, skoro dwoje nie przeżyje dnia?- zapytała smutnym głosem. Widząc, jak na twarzy mężczyzny pojawia się niepewność, dodała cicho.- Ona ma w sobie zło Frollo. Ty decydujesz, kiedy je zabijesz. - po tych słowach ukłoniła się mu, pokazując wejście do komnaty i powolnym krokiem zaczęła się oddalać. Frollo szybko wszedł do komnaty i podszedł do płaczącego dziecka. pochylił się nad nim. Z małych oczu łzy wypływały strumieniami. Delikatnie ją podniósł, przytulając tak ostrożnie, jak tylko potrafił. Zaczął szeptać uspokajające słowa, trzymając kruche ciało. Nie mógł pozwolić, by historia zatoczyła koło. Nie mógł pozwolić, by jego ukochany syn cierpiał, dowiadując się, że jego rodzeństwo nie przeżyło. Nie mógł pozwolić, by czuł to samo co on. Kiedy zabijano jego siostrę.
-Nie dam cię nikomu zranić. Nazywasz się Salarin, dlatego musisz przeżyć, Emrisse.-Trzymając w ramionach maleńką córeczkę wiedział, że nigdy nie pozwali, by stało się jej coś złego. Nawet za cenę swojego życia.


Alea chodziła po wiosce, słuchając opowieści otaczających ją osób. Trzymała na rękach dwuletnią Gennę, siostrę Leona. Ich matka, Lomaliee szła obok niej, opowiadając o tym, co działo się przez ostatnie lata. Ich wioska została zaatakowana przez obcych. Tak nazywali wszystkich, którzy nadjeżdżali zza wzgórz. Wielu ucierpiało, kilkoro straciło życie, w tym mąż Lomaliee. Salarini byli uznawani za władców, więc mieszkańcy byli ich poddanymi. Z tego co opowiadali, za czasów ojca Frollo to się zmieniło. Zaczęto ich traktować z szacunkiem, w końcu na niego zasługiwali. Zawsze służyli z pokorą, byli oddani, byli dobrymi doradcami. Salarini nie byli już tylko ich panami, a opiekunami. Odwdzięczali się, za okazaną pomoc. Druidzi byli jednymi z nielicznych, którzy zasługiwali na szacunek. Kiedy zniknęli, mieszkańcy zostali sami. Nie miał kto ich bronić, a oni sami nie mogli wiele zdziałać. Stworzenia żyjące przy zamku zaczęły schodzić do wioski, pozbawiając ich zwierząt, wiele dzieci zostało przez to ranne. Aleandra z uwagą przysłuchiwała się losom swojej dawnej opiekunki. Obok niej powoli kroczył Trip, chcąc mieć ją na oku. Clawten i Chester zostali w jednym z gospodarstw, słuchając zażaleń mężczyzn. Dziewczyna obiecała pomoc mieszkankom. Lomaliee wiedziała, że mówi prawdę. Salarini zawsze byli honorowi i dotrzymywali słowa. Ucieszyła się, słysząc, że pomoże odbudować zniszczony dom jej rodziny. Kiedy zeszłej zimy straciła męża, nie miał kto naprawić dachu, przez który dostawał się chłodny wiatr, przez to jej dzieci częściej chorowały. Obiecała też podszkolić Leona w jeździe konnej i strzelaniu z łuku, z czym nadal miał problemy. Podobno ona nie miała w tym sobie równych. Powiedziała również, że poszuka w zamku ubrań, które mogą przydać się mieszkańcom. Musiała jakoś wynagrodzić lata nieobecności oraz straty, jakie ponieśli podczas walk. Cieszyła się, że nie ucierpieli podczas Bitwy. Najprawdopodobniej Śmierciożercy nie znaleźli wioski. Kłaniała się przelotnie mijającym ją osobom, czując, jakim szacunkiem ją darzą. Może jednak nie była zła? Może nie tak bardzo, jak jej się wydawało. Jedna z mieszkanek wioski nie dawała jej spokoju. Myśli wciąż wracały do staruszki, która ją powitała. W jej zachowaniu było coś, co ją intrygowało. Tak jakby bardzo starała się trzymać ją na dystans. Chciała z nią porozmawiać, chociaż przez chwilę, ale nie mogła jej nigdzie dostrzec. Zobaczyła za to znajomych mężczyzn, idących w jej kierunku. Oddała Gennę matce i spojrzała na nich zaciekawiona.
-Sprawdziliśmy już wszystko. Musimy sprowadzić kilkadziesiąt sztuk bydła i drobiu. Twój smok niedługo się wybudzi, trzeba będzie go tutaj jakoś zatrzymać, jeżeli nie będzie cię w pobliżu. Do tego mam listę składników na eliksiry, skończyły im się zapasy, ludzie zaczęli chorować. Nie mam pojęcia, jak radzili sobie przez ostatnie lata bez niczyjej pomocy. Są zupełnie odcięci od świata.- powiedział spokojnie Chester, chowając zwój pergaminu do kieszeni, wewnątrz szaty.
-Nie wolno nam ich nie doceniać. Jesteście silniejsi, niż można to sobie wyobrazić. To dla nas ogromna radość, że nadal jesteście naszymi sojusznikami i jesteście gotowi nieść pomoc.- dodał Trip, pełnym uznania głosem.
-To zaszczyt paniczu.- ukłonił się Devlin. - Czy jest coś, co możemy jeszcze dla was zrobić?
-Dzisiejszego dnia to wszystko. Wrócimy do zamku, za dwa dni wrócimy ze zwierzętami. Dopilnuje, by gryfy już was nie niepokoiły. Dziękujemy za gościnę.- Claw skłonił lekko głowę, zakładając na głowę kaptur. -Ruszajmy- dodał do swoich towarzyszy, po czym poszedł w stronę wzgórza. Trip i Chester zrobili to samo, a Alea została nieco w tyle, by pogłaskać po głowie dziewczynkę i uściskać jej brata. Przyspieszyła kroku, ale kiedy zobaczyła starszą kobietę pod jednym z domów, zboczyła z drogi. Staruszka siedziała na deskach, opierając się plecami o ścianę domu, trzymając w dłoni drewnianą laskę. Podniosła oczy na przybyłą i uśmiechnęła się lekko.
-Witaj pani, czego oczekujesz od mojej osoby?- spytała, ale ton jej głosu nie pozostawił u Alei wątpliwości.
-Nie nazywaj mnie panią Katahle, wiem, że mnie za nią nie uważasz. - odparła zimno.
-Zawsze byłaś nadzwyczaj bystra. Masz to po ojcu.
-Dlaczego?- spytała, mierząc ją wzrokiem.
-Odpowiedz zależy od tego,  o co pytasz.
-Dobrze wiesz o co pytam. Dlaczego mnie nie uznajesz? Sądzisz, że jestem gorsza, prawda? Czemu?
-To nie twoja wina dziecko.- takiej odpowiedzi się nie spodziewała. Usłyszała, jak brat woła ją i patrzy ponaglającym wzrokiem. - Biegnij. Czas na ciebie.
-Co miałaś na myśli?- spytała ignorując czekających na nią mężczyzn.
-Masz to po ojcu. On sobie z tym poradził.
-Mów jaśniej.- syknęła
-Masz w sobie zło dziecko. Frollo pomogłaś ty, ale kto pomoże tobie?- spytała. Alea nie mogła odpowiedzieć już niczego. Odwróciła się i szybkim krokiem podeszła do reszty.
-Coś się stało?- spytał Chester, widząc zmianę w jej nastroju.
-Wszystko dobrze, nie martw się. Jak wrócimy?- starała się zmienić temat.
-Teraz możemy się przenieść- wtrącił Trip.- Trzymaj się aniołku- dodał, a Alei po chwile zawirowało w głowie. Wciąż nie  przywykła do tego uczucia. Nagle poczuła się jakoś dziwnie przytłoczona wszystkim. Chciała jak najszybciej wrócić do Londynu, spotkać się z Draconem. Tak bardzo go teraz potrzebowała Jego trzeźwej oceny sytuacji, chłodnego spojrzenia. Jego. Po prostu jego. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.
-Alea, na pewno wszystko dobrze, nie wyglądasz najlepiej? - spytał Chester, patrząc na nią troskliwie.
-Po prostu chciałabym już wrócić- powiedziała cicho.
-Nie chcesz zostać w zamku?- westchnął, kiedy pokręciła przecząco głową.- To może utrudniać opiekę nad tobą, ale dobrze, nie będziemy cię zmuszać. Idź do komnaty po rzeczy. Przeniesiemy cię. - uśmiechnął się do niej pocieszająco.
-Dziękuję- szepnęła, obejmując go lekko. -Ciesze się, że znowu was mam.
-Nigdy nas nie straciłaś.- odparł, targając jej włosy, po czym odwrócił się i poszedł za Tripem i Clawtenem. Dziewczyna najszybciej jak mogła pobiegła do siebie, zgarniając wszystkie swoje rzeczy do torby. Pelerynę zastąpiła swoim płaszczem i niemal biegnąc dotarła na miejsce, gdzie mieli się spotkać. Zatrzymała się dopiero, kiedy na kogoś wpadła.
-Aż tak ci się spieszy, żeby od nas uciec? -spytał ze śmiechem Trip, przytrzymując jej ramiona, żeby nie upadła.
-Nie chciałam być niegrzeczna, ale to imponujące, że się domyśliłeś- odparła z delikatnym uśmiechem.
-Zabrać cię pod dom Malfoya?
-Właściwie chciałabym odwiedzić jedno miejsce...Ale nie znam jego dokładnej lokalizacji.
-Dla nas nie ma rzeczy niemożliwych złotko. Wiesz jak wygląda?- spytał, a kiedy dziewczyna potwierdziła, kontynuował. - Daj rękę. Skup się uważnie na tym miejscu. Wyobraź je sobie ze wszystkimi szczegółami, pomyśl, co widzisz dookoła. Pomyśl co chcesz tam zastać. Skup się. Nie myśl o niczym innym, tylko o tym miejscu. Pomyśl, że chcesz się tam znaleźć. Tylko tam.- skończył mówić, a ona poczuła to nieprzyjemne szarpnięcie, oraz nagły podmuch zimnego powietrza. Otworzyła oczy. Zaczynało się ściemniać. Ktoś mógłby ją zobaczyć, ale na szczęście nikogo nie było w okolicy. Również Tripa. Rozejrzała się po budynkach. Udało się. Jest na miejscu. Słyszała płynącą rzekę, widziała barierkę, koła ratunkowe. Kogoś opartego o metalową poręcz. Podeszła cicho, starając się nie narobić hałasu swoimi obcasami. Zaklęła pod nosem, kiedy obcas obsunął się po śliskiej płytce, dając znać o jej obecności. Mężczyzna odwrócił się gwałtownie, mierząc w nią różdżką. Opuścił ją zaskoczony, kiedy dostrzegł kto przed nim stoi.
-Jak mnie znalazłaś?
-Po prostu bardzo chciałam cię zobaczyć...- szepnęła, nie wiedząc, czy może podejść.
-Czemu nie zostałaś w domu, tak jak prosiłem. Ktoś mógł ci coś zrobić- westchnął, podchodząc do niej i patrząc stalowymi tęczówkami.
-Mam lepszą ochronę niż się wydaje. Spotkałam dawnych przyjaciół.- powiedziała spokojnie, celowo zatajając gdzie z nimi była.
-Skąd wiesz, czy mają dobre zamiary? Mogli ci coś zrobić!- warknął, zaciskając dłonie na jej ramionach.- Nie możesz być tak lekkomyślna. Nie możesz tak po prostu ufać wszystkim, kogo poznasz. Rozumiesz?
-Tobie jakoś mogłam.
-Ja nie chcę cię skrzywdzić.
-Skąd mam to wiedzie?. Przecież tez możesz po prostu tak mówić.- wyrwała się z jego uścisku.- Nie powinnam tutaj przychodzić. Zapomniałam, że nie...z resztą. Po co ja ci to mówię?- spytała, po czym szybkim krokiem zaczęła się oddalać.
-Nie skończyłem!- krzyknął za nią i starając się ją dogonić.
-Ale ja tak- warknęła, kiedy poczuła, jak ciągnie ją za rękę i odwraca w swoją stronę.
-Nie odwracaj się, kiedy do ciebie mówię Alea.
-Nie wydaje mi się, żebyś miał prawo mówić mi co mam robić. Po co ja w ogóle wracałam? Mogłam się spodziewać, że...- urwała, kiedy zobaczyła ruch za rogiem.
-Spodziewać się czego? Przestań zachowywać się, jakbyś tylko ty się liczyła. Rozumiem, że jest ci ciężko, ale przesadzasz, nie wpadłaś na to, że ktoś może mieć dosyć twojego zachowania?
-Siedź cicho- powiedziała nie patrząc w jego stronę, nasłuchując.
-Prawda...
-Powiedziałam, zamknij się! Chociaż raz zrób to, o co ja proszę i się ze mną nie kłóć. Po wszystkim obiecuję, że nie będę już zawracać ci głowy.
-O czym ty do cholery mówisz? Co oni ci wmówili, rzucili na ciebie klątwę?- zapytał Dracon, wyraźnie wyprowadzony z równowagi, ale wciąż usiłujący zrozumieć zachowanie dziewczyny.
-Mówię o tym, że jeśli się nie zamkniesz, to ktoś ci pomoże i to wcale nie będę ja! Nie jesteśmy tu sami. Gdzie jesteśmy, kto mieszka najbliżej?
-Kto tutaj jest?- spytał zatrzymując się.
-Kto mieszka najbliżej?!- uniosła się, rzucając wściekłe spojrzenie, niemal miotające piorunami.
-Adam i David, ale...
-Prowadź i ani słowa więcej!- warknęła, oczekując, aż ruszy się z miejsca. Pociągnął ją w stronę przeciwną, do której szli. Zgodnie z nakazem Alei, nie odzywali się słowem. Po około piętnastu minutach niemal biegu, dotarli pod starą kamienicę. Niepewnie rozejrzała się dookoła. Nikt tamtędy nie przechodził, była to jedna z dosyć mało zamieszkanych okolic. Obdrapane ściany budynku, mówiły same, za siebie. W jednym z okien dostrzegła niepokojący ją ruch. Nie czekając na Draco, ruszyła do klatki, nie oglądała się za siebie. Zatrzymała się dopiero pod drzwiami. Po chwili Draco ją dogonił, wyjmując różdżkę. Chciał nacisnąć klamkę, ale chuda dłoń Alei go powstrzymała. Wyszeptał więc zaklęcie, a po chwili drzwi uchyliły się przed nimi bez żadnego dźwięku. Kiedy przeszli kawałek korytarzem, usłyszeli pod stopami chrzęst szklanych odłamków. Draco ponownie uniósł różdżkę, chcąc oświetlić pomieszczenie.
-Nie- szepnęła Alea.- Musisz być gotowy, ja się tym zajmę.- Po tych słowach uniosła lewą dłoń przed siebie. Zamknęła oczy, a po chwili, kilka centymetrów nad jej skórą pojawił się płomień, pomagający rozeznać się w otoczeniu. Wszystkie lampy były stłuczone, stąd szkło na podłodze. Alea szła przodem, oświetlając im drogę. Przystawiała dłoń z płomieniem do ścian i wnęk, by dokładnie wszystko zbadać.
-Czemu tutaj przyszliśmy? Jeżeli ktoś nas szukał, przyjdzie tu. Nie chcę, żeby chłopakom coś się stało.- powiedział cicho.
-Jeżeli dzieje się to, co myślę, nic już im nie pomoże.- szepnęła, odwracając się przez ramię. Popatrzyła na niego przez kilka sekund, po czym weszła do pomieszczenia na końcu mieszkania. Sporego salonu. Przez ciemności nie widziała szczegółów, ale dostrzegła to, czego najbardziej się obawiała.
-Nie zdążyliśmy.- powiedziała drżącym głosem. Powoli przeszła na środek pokoju, klękając przy jednym z ciał. Prawą ręką pociągnęła jednego z chłopaków, chcąc dostrzec jego twarz. Odwróciła Davida. Jego usta były zupełnie sine, on sam koszmarnie blady oraz cały jakby oprószony śniegiem.- Zamarzli- dodała, wzdychając ciężko. Podeszła do drugiego ciała.- To Vincent.
-Czyli Adam może jeszcze żyć?
-Lepiej dla niego, żeby tak nie było. Ta śmierć nie była tak straszna jak to, na co ich stać.
-Kogo stać? -spytał, stojąc w miejscu. Nie mógł wyjść z szoku. Leżą przed nim ciała jego przyjaciół. Ludzi, którzy zajęli się nim, kiedy tego potrzebował. Którzy bezinteresownie mu pomogli odnaleźć się w tym wszystkim, kiedy był tak bardzo zagubiony. A on nie potrafił im pomóc i ich obronić. Miał wrażenie, że się rozpada. Po kolei tracił ważnych dla niego ludzi. Najpierw Leaila, potem Mauro. Teraz David i Vincent. Może Adam. Czy to kara, za to, co robił w przeszłości? Czy sprawiedliwość dosięgnęła go po latach, odbierając wszystkich, na których mu zależy? Kto jeszcze ucierpi przez niego? Kto jeszcze musi zginąć? Spojrzał na klęczącą przy jego przyjaciołach dziewczynę. Słyszał, jak pociąga nosem. Płakała. Dla niej też byli ważni, ale nie tak jak dla niego. Co będzie, jeśli ją też będą chcieli zabrać? Ktoś chciał pozbyć się Ann. Czy przyjdzie czas na Aleę i Marlene? Co wtedy zrobi, będzie potrafił je obronić?
-Musimy stąd uciekać.- powiedziała, starając się opanować swój głos. Podniosła się i podeszła do Dracona, łapiąc go za ramię, wciąż utrzymując płomień. Dzięki niemu widział, jak po jej policzkach spływają łzy. Podniósł dłoń i powoli otarł je z jej skóry.
-Mamy ich zostawić?- spytał, zupełnie nie wiedząc co ze sobą zrobić.
-Musimy. Oni nadal tutaj są. Nie możemy ryzykować. Draco...wiem, że to boli. To twoi przyjaciele, ale proszę...posłuchaj mnie. - szepnęła rozpaczliwie. Zdołał jedynie pokiwać głową. Ostatni raz spojrzał na przyjaciół, leżących w nienaturalnych pozach. Martwych. Złapał dłoń Alei, zaciskając ją w swojej i ruszył do wyjścia. Dziewczyna przystanęła na chwilę, odwracając się do niego plecami. Wzięła głęboki wdech i po cichu wyszeptała zaklęcie. Po chwili w całym mieszkaniu unosiły się niewielkie kule ognia, powoli opadając na podłogę.- Musimy to ukryć. Jeśli Ministerstwo się dowie, zaczną węszyć.- Najciszej jak mogli wyszli z kamienicy. Wciąż trzymając się za ręce, zatrzymali się po drugiej stronie, widząc przez okno, jak płomienie zaczynają się rozprzestrzeniać. Pod osłoną nocy ruszyli w kierunku mieszkania Dracona. Dziewczyna przybliżyła się do niego, chcąc pokazać mu, że jest. Po prostu jest. W drugiej dłoni, którą trzymała w kieszeni płaszcza, obracała pióro, które znalazła przy ciałach. Duże, czarne pióro, które może być wskazówką.  Tylko teraz straciła pewność, czy chce poznać odpowiedź. Ile osób musi jeszcze zginąć, zanim dopadną właściwą osobę? Ją.

4 komentarze:

  1. rozdział jak zawsze świetny ;) bardzo podobał mi się fragment o dniu, kiedy Alea się urodziła. Zauważyłam, że zadbałaś też o wygląd i akapity. Oby tak dalej! Życzę weny ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja lubię retrospekcje! Niby coś się wyjaśnia, ale jednak nie do końca i pojawia się jeszcze więcej pytań (ale ja już wiem o co chodzi, huehue xD) Dobrze, że chociaż Frollo zajął się córką, ale zachowanie matki jest okrutne, ja bym nie potrafiła odtrącić swojego dziecka.
    Imiona dla druidek wymyśliłaś naprawdę świetne, w życiu bym na takie nie wpadła, ale ja to ogółem jestem kiepska w wymyślaniu imion, nazw, tytułów itp. :D
    Ciekawa jestem bardzo kto zaatakował chłopaków. Szkoda mi Draco, traci przyjaciół, którzy tak mu pomogli, a i tak już dużo w życiu przeszedł. Ale mam nadzieję, że Alea będzie go wspierać :)
    Liczę na to, że całkiem niedługo wyjawisz tożsamość tajemniczych "ich" i wyjaśnisz o co chodzi z czarnym piórkiem ^^
    PS. Ostatnie zdjęcie wspaniałe ^^ Ostatnio we śnie znowu byłam czarnym krukiem i latałam nad jakimiś górami xD Wiem, mam porąbane sny, ale ja je uwielbiam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie opisałaś narodziny. Emocje i dialogi- wszystko(jak zawsze) jest takie naturalne. Fragment z Draconem wspaniale napisany. Jego poczucie bezsilności i strach o przyszłość swoją i Alei po prostu się czuje. Tyle tajemnic do rozwikłania- chciałabym wiedzieć wszystko od razu, ale na dobre rzeczy warto poczekać:) Weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Akcja robi się CORAZ BARDZIEJ niebezpieczna i niesamowita!
    Mam ogromnego smaka na następny rozdział, który mam nadzieję pojawi się niedługo! :)
    Masz mnóstwo czytelników, nie zrażaj się ich nieaktywnością w komentowaniu! <3

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy