"I stray in the state of discrepancy
Hard to say which one of us is real
I'm sick of struggling to be free"
I'm sick of struggling to be free"
Tune- Lucid moments
-Już możemy –oznajmiła Alea, wchodząc do kuchni, gdzie
siedziała Ann z Draconem. Włosy wciąż smętnie zwisały przy twarzy, ale makijaż
ukrył zmęczoną twarz i cienie pod bursztynowymi oczyma. Było w nich coś złego i
przejmującego. Jedno spojrzenie wystarczyłoby, by przełamać największe bariery.
Jedno spojrzenie, które może zniszczyć wszystko. Kiedy tylko dowie się jak.
Poprawiła ciemnozieloną sukienkę za kolano, podwinęła rękawy, by swobodniej się
poruszać. Kiedy się szykowała, Annabell znalazła chwilę, by przenieść się do
pustego o tej porze mieszkania Alei i zabrać kilka jej rzeczy.
-Jesteś pewna, że to wytrzymasz?- spytała Ann, patrząc
troskliwie na ciemnowłosą.
-Nie tak łatwo się mnie pozbyć. Spokojnie, dam radę.-
uśmiechnęła się i mocno uściskała zmartwioną dziewczynę.
-Draco, uważaj na nią, proszę…-zwróciła się do chłopaka.
-W Malfoy Manor będzie bezpieczna, nic jej nie będzie.
Obiecuję.- uśmiechnął się lekko i podszedł do dziewczyn, przerzucając przez
ramię torbę. Ukradkiem zerknął na Aleę, która bardzo starała się ukryć
zdenerwowanie- Daj rękę.- zwróciła się do niej. – Skup się na tym, że chcesz
być cały czas ze mną, niech nic cię nie rozprasza. Możesz być zdezorientowana,
może ci się kręcić w głowie, nie wiem jak zareagujesz, bo jest to spore
obciążenie dla organizmu. Jesteś gotowa?
-Bardziej nie będę- odpowiedziała uśmiechając się
delikatnie, jednocześnie mocno ściskając rękę blondyna.
-Trzymaj się, może zakręcić.- Alea przezornie zamknęła oczy,
nagle poczuła, że wszystko w jej wnętrzu zwija się i chce jak najszybciej
wydostać się na zewnątrz. Kiedy myślała, że już nie wytrzyma, wszystko się
uspokoiło. W ciągu kilku sekund stała się tak wykończona, że nie miała siły
ustać na nogach. Poczuła, jak przed upadkiem uchroniły ją ramiona chłopaka.
-No, całkiem nieźle to zniosłaś, normalnie reakcje są o wiele gorsze.- powiedział z uśmiechem,
mocno ją trzymając.
-Mogło być gorzej?- spytała słabym głosem i ciężko usiadła
na stojącym za nią łóżku. Spod przymrużonych powiek rozejrzała się po pokoju.-
Ładnie tu- stwierdziła po chwili.
-Całkiem- odparł obojętnym głosem- Już wszystko w porządku?
-Tak, myślę, że tak
-Odpocznij chwilę, ja zaraz przyjdę, powiem tylko rodzicom,
że już jesteśmy.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Alea poczuła, jakby w jej
ciało wbijały się setki małych igieł. Nie mogła złapać oddechu, przez potworny
ból, jaki poczuła wewnątrz. Jakby coś chciało wejść w nią i przejąć kontrolę, a
jej umysł z tym walczył. Usłyszała powolne kroki na korytarzu, Draco wychylił
głowę zza filaru i przekrzywił głowę.
-Wszystko dobrze? Bardzo zbladłaś - spytał wpatrując się w
nią
-Jasne, tylko zakręciło mi się w głowie - odparła, wciąż z
trudem łapiąc powietrze, ale po chwili wstała, chcąc udowodnić, że nic jej nie
jest.
-Jesteś pewna, że chcesz rozmawiać z moimi rodzicami już teraz?
Możemy poczekać do jutra, mamy czas - spytał chłopak, ale widząc zaciętą minę
Alei, dodał, pokazując ręką na wyjście. - Witam w Malfoy Manor.
Alea uśmiechnęła się lekko do blondyna, po czym szła, we
wskazanym kierunku. Przechodzili przez ciemny korytarz, ciemnozielone ściany
pogłębiały panujący tam mrok. Z portretów groźnie patrzyli na nich przodkowie
Dracona, odprowadzając Aleę nieufnym wzrokiem aż do zakrętu, za którym
znajdowały się ogromne, marmurowe schody. Wszystko tam było zimne, nieprzyjemne.
Pełne wyniosłości, ale pozbawione jakichkolwiek emocji. Witaj w domu. Dźwięk
kroków odbijał się od ścian, tworząc nieprzyjemne dla ucha echo. Zatrzymali się
dopiero przy potężnych, ciemnych drzwiach. Dracon otworzył je przed dziewczyną,
kiwając głową, by weszła. Alea zamknęła na chwile oczy, wzięła głęboki wdech i
przekroczyła próg, czując, że coś w środku znowu zaczyna ją dusić. Nie dając
jednak niczego po sobie poznać, dyskretne rozejrzała się po pomieszczeniu,
znajdowali się ogromnym salonie rodziny Malfoyów. Można powiedzieć, że było to
serce domu, jednak co to za serce, które nie ma w sobie żadnego uczucia.
Zawiesiła wzrok na dwójce ludzi, stojących przy kominku, patrzących na nich.
Wysoki, blond włosy mężczyzna stał za żoną, opierając dłoń na jej ramieniu.
Lucjusz, jak zwykle nie dał po sobie poznać jakichkolwiek emocji, żaden z
mięśni na jego twarzy nie ośmielił się drgnąć. Również Narcyza zachowywała
pełną powagę, nie dokonując jakichkolwiek zmian mimiki. Jedynie oczy tej dwójki
zdradzały, że należą do dwójki, zupełnie żywych ludzi. Pełne blasku, opanowania
oraz minimalnego ciepła. Chwila ciszy została zburzona przez Lucjusza, który
jakby wyrwany z letargu podszedł kilka kroków do przodu i nieznacznie się
kłaniając, wyciągnął przed siebie dłoń.
-Lucjusz Malfoy. - Przedstawił się lodowatym głosem
-Aleandra Salarin. - Dziewczyna podała mu niepewnie dłoń,
ale starała się, by jej głos brzmiał jak najbardziej zdecydowanie. Po chwili
podeszła do nich stojąca przy kominku kobieta.
-Narcyza Malfoy - powiedziała o wiele cieplejszym głosem od
swojego męża, zachowując jednak pewien dystans.
-Aleandra. Bardzo dziękuję, że zgodzili się państwo ze mną
spotkać - odparła uprzejmie.
-Dracon uważa, że możemy ci w czymś pomóc, co to takiego?
-Myślę, że jest pan już zapoznany z tematem. - Uśmiechnęła
się delikatnie.
-Oczywiście – odparł, uśmiechając się, w znanym wszystkim
stylu. Jakiej innej odpowiedzi mógł się spodziewać? Znał rodziców Alei zbyt
dobrze, by sądzić, że ich córka będzie się od nich różnić.
-Orientujemy się, o co może chodzić, ale może
powiedzielibyście, czego od nas oczekujecie? - odezwała się kobieta, zza pleców
męża.
-Jak już pewnie wiecie, od jakiegoś czasu miałem
podejrzenia, że Alea może być…czarownicą. - Kiedy napotkał pytające spojrzenie
ciemnowłosej, zwrócił się do niej. - Tylko ślepy, by nie zauważył. Przejawiałaś
niepokojące zdolności, raczej nie pasujące do człowieka. Także jak już wiecie -
te słowa skierował już do rodziców - Miałem podejrzenia, prosiłem nawet,
żebyście się czego dowiedzieli. Ponieważ nie dostałem żadnych wiadomości -
mówiąc to, posłał ojcu wzrok pełen pretensji - Sam nic nie robiłem, ale
ostatnio Alea została zaatakowana, dosyć potężnymi zaklęciami, a jak widzicie,
żyje i trzyma się całkiem dobrze, więc coś tu chyba jest nie tak.
-Sugerujesz, że powinnam być martwa? Och, dziękuję, dawno
nie usłyszałam czegoś tak miłego - mruknęła pod nosem, lecz na tyle głośno, by
usłyszała to Narcyza, która uśmiechnęła się lekko, słysząc te słowa.
-Sugeruję.- odparł zachowując poważny ton głosu- Że gdybyś
była zwykłym człowiekiem, nie przeżyłabyś tego, więc to jasne, że masz magiczne
zdolności i to bardzo duże. Teraz pozostaje wasza kwestia. – powiedział patrząc
na matkę
-Co takiego?- spytała kobieta, podchodząc do męża.
-Chciałbym, żebyście pomogli nam się dowiedzieć, co takiego
się stało, że Alea tego nie pamięta.
-Zaklęcie obliviate. To wszystko- stwierdził obojętnie
Lucjusz, wciąż mierząc wzrokiem dziewczynę
-Na to zdążyliśmy sami wpaść, ale dziękuję za spostrzeżenie – odparła Alea kłaniając się
lekko, a po chwili poczuła delikatnie, upominające uderzenie w plecy. Lucjusz
gdyby tylko mógł, zapewne szczerze by się roześmiał, jednak jego twarz
zostawała nieprzenikniona.
-Jak rozumiem, chcecie się dowiedzieć, kto rzucił to
zaklęcie i dlaczego?- spytała Narcyza.
-Dokładnie tak. – odpowiedział Dracon, patrząc na zmianę to
na ojca, to na Aleę, którzy mierzyli się lodowatymi spojrzeniami. Lucjusz
leniwie przeniósł wzrok na syna.
-Macie jakieś…dowody, na to, że Aleandra faktycznie jest
czarownicą?- spytał, wyraźnie akcentując ostatnie słowo. Cała sytuacja wydawała
się dla niego nieprawdopodobna.
-Dowody...nie mamy dowodów. Mamy jakieś dowody?- szepnął
lekko zdenerwowany do Alei, widział, że jego ojciec zaczyna się niecierpliwić,
a jeżeli nie pokażą mu niczego interesującego, może się to bardzo źle skończyć.
-Mamy.- odparła spokojnie dziewczyna, podchodząc do
stojącego obok stołu, wykładając na nim po kolei rzeczy, które znajdowały się w
jej torebce. Zaintrygowany Lucjusz podszedł do niej, oglądając przedmioty.
-Podręcznik do eliksirów, starożytnych run…-mruczał pod
nosem, lecz zamarł, gdy zobaczył, jak dziewczyna wyjmuje jasnoniebieski
materiał z wyszytym herbem.- To
niemożliwe- szepnął.
-Wszystko należy do mnie, znalazłam to w domu, w którym
prawdopodobnie przez jakiś czas mieszkałam.
-A jednak…- powiedział Lucjusz, bardziej do siebie, niż do
kogokolwiek w pomieszczeniu, zaczął chodzić
po salonie, bardzo głęboko się nad czymś zastanawiając. Zupełnie
ignorował pytające spojrzenia Dracona i Alei. Dopiero westchnięcie Narcyzy
odwróciło ich uwagę.
-Wygląda na to Lucjuszu, że to naprawdę ona
-Co mam rozumieć przez „ naprawdę ona”? Mieli państwo jakieś
wątpliwości, co do mojej…autentyczności?
-Po prostu nie sądziliśmy, że jeszcze żyjesz Aleandro.-
odparł Lucjusz.
-Czemu miałabym nie żyć? – spytała zdziwiona, ponownie
czując ucisk w środku, przed który ledwo mogła oddychać.
-Salarini to bardzo stary i potężny ród, od zawsze wiadomo,
że ten kto ma władzę, ma też wielu wrogów.
-Mógłby pan jaśniej?
-Nie jesteście i nigdy nie byliście zbyt świętą rodziną.
Lubiliście być ponad innymi, a tych, którzy wam się przeciwstawiali cóż…po
prostu się ich pozbywaliście. Nie wiem, jak było dokładnie z tobą, ale wiem, że
twoi rodzice lubili takie rozwiązania.
-Och…- tylko tyle zdołała z siebie wydobyć Alea
-Podejrzewam, ale nie mam pewności, że za usunięciem twojej
pamięci może stać ktoś z twojej rodziny Alea- powiedziała Narcyza, podchodząc
do dziewczyny i kładąc jej rękę na ramieniu.- Myślę, że chcieli cię w ten
sposób ochronić.
-Ochronić? Jak można nazwać ochroną pozbawienie mnie pamięci
i jakiejkolwiek możliwości do obrony?
-Żadne z nas nie zna powodów, dla których to zrobili, ale na
pewno…Co to takiego?- przerwał i spytał
Lucjusz, widząc, jak Alea kurczowo przyciska do piersi drewniane pudełko
-To różdżka. Miałam ją przy sobie podczas ataku, możliwe, że
to ona mnie obroniła.
-Rzucałaś nią już jakieś zaklęcia?- spytał wyjmując
przedmiot z pudełka i dokładnie go oglądając.
-Jeszcze nie.
-Lepiej, niech tego nie robi.- powiedziała Narcyza.- Nie
wiemy, z czego różdżka została zrobiona, nie wiemy, jak zareaguje na rzucanie
zaklęć przez kogokolwiek. Musi ją obejrzeć ktoś, kto się na tym zna.
-Cóż…jedyny znawca, który przychodzi mi do głowy, to
Olivander, ale on raczej nie będzie skory do pomocy nam.- stwierdził Dracon.
-Nam nie pomoże, ale jej być może tak. Jutro przeniesiecie
się na Pokątną, najlepiej przebrani, żeby nikt was nie rozpoznał. Draconie,
odprowadzisz Aleandrę pod sklep, a sam postaraj nie rzucać się w oczy.
-Oczywiście.- przytaknął Draco.- My już chyba pójdziemy,
zrobiło się późno, a Alea jest pewnie bardzo zmęczona.
-Tak…faktycznie. Bardzo państwu dziękuję. – odparła Alea,
będąc jednak myślami gdzieś daleko. Lucjusz i Narcyza kiwnęli jedynie głowami,
nie mówiąc ani słowa. Wyszli z salonu zaraz po nich.
Alea wchodziła po schodach za Draconem. Od momentu wyjścia
nie odezwała się nawet słowem, co blondyn doskonale rozumiał. Sam był w szoku,
dowiadując się o rodzinie Alei takich rzeczy. Rozumiał, jak bardzo musi się
czuć zagubiona. W jednej chwili całe jej życie, która tak bardzo starała się
odbudować, znowu legło w gruzach. Najgorsze jest to, że zupełnie nie wie, co
dalej z tym robić. Dotarli już pod drzwi jego sypialni, ale jego rozmyślania
przerwał cichy głos dziewczyny.
-Draco…zostawiłam na dole różdżkę, zaraz przyjdę, tylko po
nią wrócę.
-Przecież może tam zostać…
-Wolałabym mieć ją przy sobie. Spokojnie, zaraz wrócę,
trafię.- Alea uśmiechnęła się do Dracona i zbiegła po schodach do salonu. Uchyliła
ostrożnie drzwi i po stwierdzeniu, że pomieszczenie jest puste weszła do
środka, by najciszej jak potrafiła, zabrać swoje rzeczy. Kiedy trzymała już różdżkę
w dłoni, odwróciła się, by wyjść, podskoczyła jednak przestraszona, gdy
zobaczyła opierającego się o framugę mężczyznę. Odruchowo położyła rękę w
okolicach serca, czując, jak szybko teraz bije.
-Myślałem, że Dracon zaprowadził cię już do pokoju- powiedział
Lucjusz, mierząc ją wzrokiem.
-Odprowadził, wróciłam tylko po różdżkę . Już się stąd
wynoszę- odparła, lekko speszona, ale po chwili dodała.- Swoją drogą, dobrze
mieć takiego syna, prawda?
-Słucham?- spytał zupełnie zbity z tropu mężczyzna.
-Uwierzy we wszystko, co mu pan powie. Nie zadaje
niewygodnych pytań, nie wtrąca się w nieswoje sprawy. Dobrze go pan wychował.
Widać twardą rękę Malfoyów- powiedziała Alea, obchodząc dookoła stół i
uśmiechając się przebiegle.
-Co ty możesz wiedzieć?
-Może więcej, niż pan myśli?
-Nie wiem w co sobie pogrywasz, ale to nie jest czas i
miejsce na taką dziecinadę- odparł zniecierpliwiony Lucjusz.
-Zawsze pan taki był, wszystko na poważnie, zupełny brak
dystansu do czegokolwiek, to bardzo niezdrowe.- Alea westchnęła głęboko,
pokazując, jak bardzo jest tym przejęta.
-O czym ty mówisz?
-O tym, że jest pan zbyt poważny. Zawsze był pan gdzieś z
tyłu, nie uczestniczył pan w zabawach
swoich znajomych, chociaż oni tak bardzo namawiali.- Dziewczyna uśmiechnęła się
złośliwie, widząc, jak pięści Lucjusza zaciskają się ze złości.- Chyba pan to
pamięta, tego nie da się zapomnieć. Te jęki umierających ludzi, błagania, by im
pan pomógł- szeptała podchodząc do niego.- Ale pan tylko stał, ewentualnie
rzucił avadą, kiedy któryś ze śmierciożerców krzywo spojrzał.- szeptała dalej,
sprawiając, że w jego głowie pojawiły się koszmarne obrazy sprzed lat, o
których tak bardzo chciał zapomnieć.- Nigdy nie lubiłeś zabijać Lucjuszu.-
stwierdziła, głosem tak normalnym, jakby mówiła o pogodzie.- Tak naprawdę
gardziłeś resztą śmierciożerców, byli dla ciebie bandą dzikich i nieokrzesanych
morderców, z siostrą twojej żony na czele. Dlatego tak lubiłeś wyjeżdżać.
Lubiłeś, kiedy Czarny Pan wysyłał cię na
dalekie misje, nie widział cię, nie widział, że wcale nie chcesz zabijać, że
wcale nie służysz mu z wierności i wiary w jego przekonania.
-Wystarczy.- syknął Lucjusz, łapiąc dziewczynę mocno za
nadgarstek.- Co chcesz osiągnąć? Chcesz nas zniszczyć? Dlatego tu jesteś?
-O niee- zaśmiała się Alea.- Nie mam zamiaru was niszczyć. Właściwie,
kiedy się tu znalazłam, wcale nie wiedziałam kim jesteście. Dopiero kiedy tutaj
weszłam. Kiedy zobaczyłam ciebie, kilka wspomnień wróciło. Ale spokojnie. Nie
powiem niczego Draconowi, raczej nie chciałby wiedzieć, że sprowadził do domu
starą znajomą swojego ojca, w dodatku znajomą po fachu.- Alea uśmiechnęła się
najmilej jak potrafiła, by po chwili wyminąć osłupiałego Lucjusza. Wyszła na
ciemny korytarz, gdzie oczy znowu przybrały tajemniczą, bursztynową barwę. A
ona sama, poczuła w sobie nagły przypływ ogromnej siły. Witaj w domu.
Pamiętajcie, że lubię pytania, odpowiem Wam na wszytskie :)) O tu