wtorek, 25 grudnia 2012

32. Welcome home


"I stray in the state of discrepancy
Hard to say which one of us is real
I'm sick of struggling to be free"
Tune- Lucid moments


-Już możemy –oznajmiła Alea, wchodząc do kuchni, gdzie siedziała Ann z Draconem. Włosy wciąż smętnie zwisały przy twarzy, ale makijaż ukrył zmęczoną twarz i cienie pod bursztynowymi oczyma. Było w nich coś złego i przejmującego. Jedno spojrzenie wystarczyłoby, by przełamać największe bariery. Jedno spojrzenie, które może zniszczyć wszystko. Kiedy tylko dowie się jak. Poprawiła ciemnozieloną sukienkę za kolano, podwinęła rękawy, by swobodniej się poruszać. Kiedy się szykowała, Annabell znalazła chwilę, by przenieść się do pustego o tej porze mieszkania Alei i zabrać kilka jej rzeczy.
-Jesteś pewna, że to wytrzymasz?- spytała Ann, patrząc troskliwie na ciemnowłosą.
-Nie tak łatwo się mnie pozbyć. Spokojnie, dam radę.- uśmiechnęła się i mocno uściskała zmartwioną dziewczynę.
-Draco, uważaj na nią, proszę…-zwróciła się do chłopaka.
-W Malfoy Manor będzie bezpieczna, nic jej nie będzie. Obiecuję.- uśmiechnął się lekko i podszedł do dziewczyn, przerzucając przez ramię torbę. Ukradkiem zerknął na Aleę, która bardzo starała się ukryć zdenerwowanie- Daj rękę.- zwróciła się do niej. – Skup się na tym, że chcesz być cały czas ze mną, niech nic cię nie rozprasza. Możesz być zdezorientowana, może ci się kręcić w głowie, nie wiem jak zareagujesz, bo jest to spore obciążenie dla organizmu. Jesteś gotowa?
-Bardziej nie będę- odpowiedziała uśmiechając się delikatnie, jednocześnie mocno ściskając rękę blondyna.
-Trzymaj się, może zakręcić.- Alea przezornie zamknęła oczy, nagle poczuła, że wszystko w jej wnętrzu zwija się i chce jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Kiedy myślała, że już nie wytrzyma, wszystko się uspokoiło. W ciągu kilku sekund stała się tak wykończona, że nie miała siły ustać na nogach. Poczuła, jak przed upadkiem uchroniły ją ramiona chłopaka.
-No, całkiem nieźle to zniosłaś, normalnie reakcje są  o wiele gorsze.- powiedział z uśmiechem, mocno ją trzymając.
-Mogło być gorzej?- spytała słabym głosem i ciężko usiadła na stojącym za nią łóżku. Spod przymrużonych powiek rozejrzała się po pokoju.- Ładnie tu- stwierdziła po chwili.
-Całkiem- odparł obojętnym głosem- Już wszystko w porządku?
-Tak, myślę, że tak
-Odpocznij chwilę, ja zaraz przyjdę, powiem tylko rodzicom, że już jesteśmy.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Alea poczuła, jakby w jej ciało wbijały się setki małych igieł. Nie mogła złapać oddechu, przez potworny ból, jaki poczuła wewnątrz. Jakby coś chciało wejść w nią i przejąć kontrolę, a jej umysł z tym walczył. Usłyszała powolne kroki na korytarzu, Draco wychylił głowę zza filaru i przekrzywił głowę.
-Wszystko dobrze? Bardzo zbladłaś - spytał wpatrując się w nią
-Jasne, tylko zakręciło mi się w głowie - odparła, wciąż z trudem łapiąc powietrze, ale po chwili wstała, chcąc udowodnić, że nic jej nie jest.
-Jesteś pewna, że chcesz rozmawiać z moimi rodzicami już teraz? Możemy poczekać do jutra, mamy czas - spytał chłopak, ale widząc zaciętą minę Alei, dodał, pokazując ręką na wyjście. - Witam w Malfoy Manor.
Alea uśmiechnęła się lekko do blondyna, po czym szła, we wskazanym kierunku. Przechodzili przez ciemny korytarz, ciemnozielone ściany pogłębiały panujący tam mrok. Z portretów groźnie patrzyli na nich przodkowie Dracona, odprowadzając Aleę nieufnym wzrokiem aż do zakrętu, za którym znajdowały się ogromne, marmurowe schody. Wszystko tam było zimne, nieprzyjemne. Pełne wyniosłości, ale pozbawione jakichkolwiek emocji. Witaj w domu. Dźwięk kroków odbijał się od ścian, tworząc nieprzyjemne dla ucha echo. Zatrzymali się dopiero przy potężnych, ciemnych drzwiach. Dracon otworzył je przed dziewczyną, kiwając głową, by weszła. Alea zamknęła na chwile oczy, wzięła głęboki wdech i przekroczyła próg, czując, że coś w środku znowu zaczyna ją dusić. Nie dając jednak niczego po sobie poznać, dyskretne rozejrzała się po pomieszczeniu, znajdowali się ogromnym salonie rodziny Malfoyów. Można powiedzieć, że było to serce domu, jednak co to za serce, które nie ma w sobie żadnego uczucia. Zawiesiła wzrok na dwójce ludzi, stojących przy kominku, patrzących na nich. Wysoki, blond włosy mężczyzna stał za żoną, opierając dłoń na jej ramieniu. Lucjusz, jak zwykle nie dał po sobie poznać jakichkolwiek emocji, żaden z mięśni na jego twarzy nie ośmielił się drgnąć. Również Narcyza zachowywała pełną powagę, nie dokonując jakichkolwiek zmian mimiki. Jedynie oczy tej dwójki zdradzały, że należą do dwójki, zupełnie żywych ludzi. Pełne blasku, opanowania oraz minimalnego ciepła. Chwila ciszy została zburzona przez Lucjusza, który jakby wyrwany z letargu podszedł kilka kroków do przodu i nieznacznie się kłaniając, wyciągnął przed siebie dłoń.
-Lucjusz Malfoy. - Przedstawił się lodowatym głosem
-Aleandra Salarin. - Dziewczyna podała mu niepewnie dłoń, ale starała się, by jej głos brzmiał jak najbardziej zdecydowanie. Po chwili podeszła do nich stojąca przy kominku kobieta.
-Narcyza Malfoy - powiedziała o wiele cieplejszym głosem od swojego męża, zachowując jednak pewien dystans.
-Aleandra. Bardzo dziękuję, że zgodzili się państwo ze mną spotkać - odparła uprzejmie.
-Dracon uważa, że możemy ci w czymś pomóc, co to takiego?
-Myślę, że jest pan już zapoznany z tematem. - Uśmiechnęła się delikatnie.
-Oczywiście – odparł, uśmiechając się, w znanym wszystkim stylu. Jakiej innej odpowiedzi mógł się spodziewać? Znał rodziców Alei zbyt dobrze, by sądzić, że ich córka będzie się od nich różnić.
-Orientujemy się, o co może chodzić, ale może powiedzielibyście, czego od nas oczekujecie? - odezwała się kobieta, zza pleców męża.
-Jak już pewnie wiecie, od jakiegoś czasu miałem podejrzenia, że Alea może być…czarownicą. - Kiedy napotkał pytające spojrzenie ciemnowłosej, zwrócił się do niej. - Tylko ślepy, by nie zauważył. Przejawiałaś niepokojące zdolności, raczej nie pasujące do człowieka. Także jak już wiecie - te słowa skierował już do rodziców - Miałem podejrzenia, prosiłem nawet, żebyście się czego dowiedzieli. Ponieważ nie dostałem żadnych wiadomości - mówiąc to, posłał ojcu wzrok pełen pretensji - Sam nic nie robiłem, ale ostatnio Alea została zaatakowana, dosyć potężnymi zaklęciami, a jak widzicie, żyje i trzyma się całkiem dobrze, więc coś tu chyba jest nie tak.
-Sugerujesz, że powinnam być martwa? Och, dziękuję, dawno nie usłyszałam czegoś tak miłego - mruknęła pod nosem, lecz na tyle głośno, by usłyszała to Narcyza, która uśmiechnęła się lekko, słysząc te słowa.
-Sugeruję.- odparł zachowując poważny ton głosu- Że gdybyś była zwykłym człowiekiem, nie przeżyłabyś tego, więc to jasne, że masz magiczne zdolności i to bardzo duże. Teraz pozostaje wasza kwestia. – powiedział patrząc na matkę
-Co takiego?- spytała kobieta, podchodząc do męża.
-Chciałbym, żebyście pomogli nam się dowiedzieć, co takiego się stało, że Alea tego nie pamięta.
-Zaklęcie obliviate. To wszystko- stwierdził obojętnie Lucjusz, wciąż mierząc wzrokiem dziewczynę
-Na to zdążyliśmy sami wpaść, ale dziękuję  za spostrzeżenie – odparła Alea kłaniając się lekko, a po chwili poczuła delikatnie, upominające uderzenie w plecy. Lucjusz gdyby tylko mógł, zapewne szczerze by się roześmiał, jednak jego twarz zostawała nieprzenikniona.
-Jak rozumiem, chcecie się dowiedzieć, kto rzucił to zaklęcie i dlaczego?- spytała Narcyza.
-Dokładnie tak. – odpowiedział Dracon, patrząc na zmianę to na ojca, to na Aleę, którzy mierzyli się lodowatymi spojrzeniami. Lucjusz leniwie przeniósł wzrok na syna.
-Macie jakieś…dowody, na to, że Aleandra faktycznie jest czarownicą?- spytał, wyraźnie akcentując ostatnie słowo. Cała sytuacja wydawała się dla niego nieprawdopodobna.
-Dowody...nie mamy dowodów. Mamy jakieś dowody?- szepnął lekko zdenerwowany do Alei, widział, że jego ojciec zaczyna się niecierpliwić, a jeżeli nie pokażą mu niczego interesującego, może się to bardzo źle skończyć.
-Mamy.- odparła spokojnie dziewczyna, podchodząc do stojącego obok stołu, wykładając na nim po kolei rzeczy, które znajdowały się w jej torebce. Zaintrygowany Lucjusz podszedł do niej, oglądając przedmioty.
-Podręcznik do eliksirów, starożytnych run…-mruczał pod nosem, lecz zamarł, gdy zobaczył, jak dziewczyna wyjmuje jasnoniebieski materiał  z wyszytym herbem.- To niemożliwe- szepnął.
-Wszystko należy do mnie, znalazłam to w domu, w którym prawdopodobnie przez jakiś czas mieszkałam.
-A jednak…- powiedział Lucjusz, bardziej do siebie, niż do kogokolwiek w pomieszczeniu, zaczął chodzić  po salonie, bardzo głęboko się nad czymś zastanawiając. Zupełnie ignorował pytające spojrzenia Dracona i Alei. Dopiero westchnięcie Narcyzy odwróciło ich uwagę.
-Wygląda na to Lucjuszu, że to naprawdę ona
-Co mam rozumieć przez „ naprawdę ona”? Mieli państwo jakieś wątpliwości, co do mojej…autentyczności?
-Po prostu nie sądziliśmy, że jeszcze żyjesz Aleandro.- odparł Lucjusz.
-Czemu miałabym nie żyć? – spytała zdziwiona, ponownie czując ucisk w środku, przed który ledwo mogła oddychać.
-Salarini to bardzo stary i potężny ród, od zawsze wiadomo, że ten kto ma władzę, ma też wielu wrogów.
-Mógłby pan jaśniej?
-Nie jesteście i nigdy nie byliście zbyt świętą rodziną. Lubiliście być ponad innymi, a tych, którzy wam się przeciwstawiali cóż…po prostu się ich pozbywaliście. Nie wiem, jak było dokładnie z tobą, ale wiem, że twoi rodzice lubili takie rozwiązania.
-Och…- tylko tyle zdołała z siebie wydobyć Alea
-Podejrzewam, ale nie mam pewności, że za usunięciem twojej pamięci może stać ktoś z twojej rodziny Alea- powiedziała Narcyza, podchodząc do dziewczyny i kładąc jej rękę na ramieniu.- Myślę, że chcieli cię w ten sposób ochronić.
-Ochronić? Jak można nazwać ochroną pozbawienie mnie pamięci i jakiejkolwiek możliwości do obrony?
-Żadne z nas nie zna powodów, dla których to zrobili, ale na pewno…Co to takiego?- przerwał i  spytał Lucjusz, widząc, jak Alea kurczowo przyciska do piersi drewniane pudełko
-To różdżka. Miałam ją przy sobie podczas ataku, możliwe, że to ona mnie obroniła.
-Rzucałaś nią już jakieś zaklęcia?- spytał wyjmując przedmiot z pudełka i dokładnie go oglądając.
-Jeszcze nie.
-Lepiej, niech tego nie robi.- powiedziała Narcyza.- Nie wiemy, z czego różdżka została zrobiona, nie wiemy, jak zareaguje na rzucanie zaklęć przez kogokolwiek. Musi ją obejrzeć ktoś, kto się na tym zna.
-Cóż…jedyny znawca, który przychodzi mi do głowy, to Olivander, ale on raczej nie będzie skory do pomocy nam.- stwierdził Dracon.
-Nam nie pomoże, ale jej być może tak. Jutro przeniesiecie się na Pokątną, najlepiej przebrani, żeby nikt was nie rozpoznał. Draconie, odprowadzisz Aleandrę pod sklep, a sam postaraj nie rzucać się w oczy.
-Oczywiście.- przytaknął Draco.- My już chyba pójdziemy, zrobiło się późno, a Alea jest pewnie bardzo zmęczona.
-Tak…faktycznie. Bardzo państwu dziękuję. – odparła Alea, będąc jednak myślami gdzieś daleko. Lucjusz i Narcyza kiwnęli jedynie głowami, nie mówiąc ani słowa. Wyszli z salonu zaraz po nich.
Alea wchodziła po schodach za Draconem. Od momentu wyjścia nie odezwała się nawet słowem, co blondyn doskonale rozumiał. Sam był w szoku, dowiadując się o rodzinie Alei takich rzeczy. Rozumiał, jak bardzo musi się czuć zagubiona. W jednej chwili całe jej życie, która tak bardzo starała się odbudować, znowu legło w gruzach. Najgorsze jest to, że zupełnie nie wie, co dalej z tym robić. Dotarli już pod drzwi jego sypialni, ale jego rozmyślania przerwał cichy głos dziewczyny.
-Draco…zostawiłam na dole różdżkę, zaraz przyjdę, tylko po nią wrócę.
-Przecież może tam zostać…
-Wolałabym mieć ją przy sobie. Spokojnie, zaraz wrócę, trafię.- Alea uśmiechnęła się do Dracona i zbiegła po schodach do salonu. Uchyliła ostrożnie drzwi i po stwierdzeniu, że pomieszczenie jest puste weszła do środka, by najciszej jak potrafiła, zabrać swoje rzeczy. Kiedy trzymała już różdżkę w dłoni, odwróciła się, by wyjść, podskoczyła jednak przestraszona, gdy zobaczyła opierającego się o framugę mężczyznę. Odruchowo położyła rękę w okolicach serca, czując, jak szybko teraz bije.
-Myślałem, że Dracon zaprowadził cię już do pokoju- powiedział Lucjusz, mierząc ją wzrokiem.
-Odprowadził, wróciłam tylko po różdżkę . Już się stąd wynoszę- odparła, lekko speszona, ale po chwili dodała.- Swoją drogą, dobrze mieć takiego syna, prawda?
-Słucham?- spytał zupełnie zbity z tropu mężczyzna.
-Uwierzy we wszystko, co mu pan powie. Nie zadaje niewygodnych pytań, nie wtrąca się w nieswoje sprawy. Dobrze go pan wychował. Widać twardą rękę Malfoyów- powiedziała Alea, obchodząc dookoła stół i uśmiechając się przebiegle.
-Co ty możesz wiedzieć?
-Może więcej, niż pan myśli?
-Nie wiem w co sobie pogrywasz, ale to nie jest czas i miejsce na taką dziecinadę- odparł zniecierpliwiony Lucjusz.
-Zawsze pan taki był, wszystko na poważnie, zupełny brak dystansu do czegokolwiek, to bardzo niezdrowe.- Alea westchnęła głęboko, pokazując, jak bardzo jest tym przejęta.
-O czym ty mówisz?
-O tym, że jest pan zbyt poważny. Zawsze był pan gdzieś z tyłu, nie uczestniczył pan w zabawach swoich znajomych, chociaż oni tak bardzo namawiali.- Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie, widząc, jak pięści Lucjusza zaciskają się ze złości.- Chyba pan to pamięta, tego nie da się zapomnieć. Te jęki umierających ludzi, błagania, by im pan pomógł- szeptała podchodząc do niego.- Ale pan tylko stał, ewentualnie rzucił avadą, kiedy któryś ze śmierciożerców krzywo spojrzał.- szeptała dalej, sprawiając, że w jego głowie pojawiły się koszmarne obrazy sprzed lat, o których tak bardzo chciał zapomnieć.- Nigdy nie lubiłeś zabijać Lucjuszu.- stwierdziła, głosem tak normalnym, jakby mówiła o pogodzie.- Tak naprawdę gardziłeś resztą śmierciożerców, byli dla ciebie bandą dzikich i nieokrzesanych morderców, z siostrą twojej żony na czele. Dlatego tak lubiłeś wyjeżdżać. Lubiłeś, kiedy Czarny Pan  wysyłał cię na dalekie misje, nie widział cię, nie widział, że wcale nie chcesz zabijać, że wcale nie służysz mu z wierności i wiary w jego przekonania.
-Wystarczy.- syknął Lucjusz, łapiąc dziewczynę mocno za nadgarstek.- Co chcesz osiągnąć? Chcesz nas zniszczyć? Dlatego tu jesteś?
-O niee- zaśmiała się Alea.- Nie mam zamiaru was niszczyć. Właściwie, kiedy się tu znalazłam, wcale nie wiedziałam kim jesteście. Dopiero kiedy tutaj weszłam. Kiedy zobaczyłam ciebie, kilka wspomnień wróciło. Ale spokojnie. Nie powiem niczego Draconowi, raczej nie chciałby wiedzieć, że sprowadził do domu starą znajomą swojego ojca, w dodatku znajomą po fachu.- Alea uśmiechnęła się najmilej jak potrafiła, by po chwili wyminąć osłupiałego Lucjusza. Wyszła na ciemny korytarz, gdzie oczy znowu przybrały tajemniczą, bursztynową barwę. A ona sama, poczuła w sobie nagły przypływ ogromnej siły. Witaj w domu.

Pamiętajcie, że lubię pytania, odpowiem Wam na wszytskie :)) O tu


piątek, 7 grudnia 2012

31. Trezi


Dracon chodził po pokoju od ściany do ściany, zastanawiając się, co właściwie robi. Bił się z myślami, wciąż nie wiedział, czy postąpił dobrze. Zawsze, zawsze, gdy myśli, że wszystko już jest w porządku. Kiedy ma czas, by się uspokoić, kiedy wreszcie odnajduje ten spokój w sobie. W samotności, której tak bardzo potrzebował. Czemu? Czemu, kiedy on chce po prostu odciąć się od wszystkiego, odlecieć, odpłynąć, coś zmusza go do powrotu. Obudź się. Coś nad nim ciąży, nie dając mu zaznać chwili wolności. Tak jakby był do kogoś przywiązany i nie mógł się od tej osoby oddalić. Nie musiał wracać, nikt mu nie kazał. Po prostu czuł, że powinien. Jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że to nie czas, żeby odejść. Ma jeszcze coś do zrobienia. To jeszcze nie pora, żeby usunąć się w cień. Czas wracać?  Krążąc po pomieszczeniu, przeklinał siarczyście pod nosem. Nie miał pojęcia, czy powinien to robić, a tak właściwie, był przekonany, że nie powinien. Chciał się od tego uwolnić, ale było coś, co wciąż go zatrzymywało, nie mógł ruszyć dalej. Najgorsze było to, że nie wiedział co to było. Sądził, że sprawy z Aleą są już załatwione. Nie była nikim ważnym w jego życiu, nie miał powodów, by o nią walczyć, nie chciał o nią walczyć. Walczy się o osoby, do których uczucia są pewne i których uczucia takie są. Walczy się o osoby, których potrzebujemy, które są dla nas ważne, najważniejsze. Bez których nie wyobrażamy sobie życia. Ona taka nie była. Alea to poznana przypadkowo osoba, którą tylko na chwilę chciał mieć dla siebie. To wszystko. Pogodził się ze śmiercią Leailii, chociaż „pogodził” to nie jest dobre stwierdzenia. Zrozumiał, że jej już nie ma i że nigdy jej już nie zobaczy. Obudź się. Nadal miał wrażenie, że czas żałoby był za krótki, że nie powinien się tak zachowywać, ale wiedział też, że Leaila nie chciałaby, żeby się zadręczał. Była zbyt dobrą osobą, by go zatrzymywać. Draco stanął przy biurku i oparł się o nie dłońmi. Zamknął oczy i starał się zająć myśli czymś mniej przygnębiającym. Zastanawiał się, czy powinien tu być. Może powinien zostać w swojej kryjówce i nikogo do siebie nie dopuszczać. Zlekceważyć prośby Ann, by wrócił. Zapomnieć, że czeka na niego Marlene, jego Marlene. To zadziwiające, jak ta mała osóbka może być irytująca. Gdzie mieści się cały jej sarkazm, bezczelność i ciekawość. Uśmiechnął się szeroko, przypominając sobie, jak złośliwa potrafi być, gdy nie może czegoś osiągnąć. Jak bardzo nie lubi prosić o pomoc kogokolwiek. A on ją zignorował. Odtrącił, gdy go potrzebowała. To musiało być coś ważnego, nie zwracała by się do niego z głupotą. Ann, nie pisałaby do niego, gdyby to była błahostka. Właściwie od pierwszego listu ze sobą walczył. Prze ostatnie lata spędzone w Londynie, z egoisty, stał się prawdziwym przyjacielem. Potrafił docenić ludzi, potrafił się dla nich poświęcić. Nauczył się, że to wróci, że ludzie nie są bezduszni, zapatrzeni w siebie, nie wszyscy. To przykre, że potrzebował ponad dwudziestu lat, by nauczyć się żyć z innymi. Otworzył oczy i wziął głęboki wdech. To dobrze, że wrócił. To źle, że z tego powodu. Naprawdę sądził, że Alea nie jest dla niego nikim ważnym. Że mogą żyć obok siebie, bez siebie. Nie było w niej nic nadzwyczajnego. Była zimna, oschła, bez jakichkolwiek zasad i wartości. Miała za nic ludzi, którzy się dla niej poświęcali. Dbała tylko o siebie. Czy to nie brzmi znajomo? Więc czemu? Czemu wrócił dla niej. W końcu ustalił ze sobą, że nie interesuje go to, co dzieje się u Alei. Czemu serce podeszło mu do gardła, kiedy przeczytał ostatni list Ann. Czemu miał w głowie najczarniejsze scenariusze, kiedy czytał, ze mają kłopoty. Czemu natychmiast odesłał przerażoną Queter i zaczął pospiesznie pakować swoje rzeczy. Czemu teraz stał w swoim pokoju i zamiast biec do domu Ann, wpatrywał się w maleńki skrawek pergaminu, zapisany krzywymi, niestarannymi literami, w pośpiechu. Bał się. Bał się, że zobaczy tam coś strasznego, na co nie jest przygotowany. Bał się, że stało się jej coś poważnego. Dziękując Ann, za jej wiadomość był jednocześnie wściekły, że nie napisała nic więcej. Wiedział tylko, że zaatakowali ją i Aleę.  Kto to był, co zrobił, czemu? Tyle pytań, na które odpowiedz pozna tylko wtedy, jeśli zbierze się w sobie i wreszcie do nich pójdzie. Czemu Alea była z Ann, czemu ktoś się nią interesuje. To może mieć coś wspólnego z jej prawdopodobnymi zdolnościami. Może faktycznie je posiada, może ktoś się o nich dowiedział. Kim ona jest? Co by było, gdyby Alea faktycznie posiadała magiczne zdolności? Czemu by się do nich nie przyznawała? Czemu, kiedy zobaczyła zdjęcia  i różdżkę, zachowywała się, jakby widziała je pierwszy raz. Co takiego ukrywała ta dziewczyna? Blondyn ostatni raz rozejrzał się po pokoju, ścisnął mocno pięści i zdeterminowany chciał wyjść, lecz natrafił na coś, co zwróciło jego uwagę. Pod łóżkiem leżała kartka z zeszytu z jakimś rysunkiem. Z całą pewnością, był to rysunek Alei, nikt inny nie był w jego mieszkaniu. Musiała go wykonać po którejś spędzonej u niego nocy, najwidoczniej wcześniej go nie zauważył. Schylił się i przyjrzał mu się dokładnie. Staranne, perfekcyjne kreski, łączyły się w całość. Duży przedmiot zajmował prawie całą kartkę, idealne zdobienia na wielkich drzwiach, zupełnie prawdziwe, tak znajome. Szafa. Wielka szafa, która dla zwykłego człowieka byłaby zwykłym, starym meblem. Ale nie dla niego. Dla Dracona Malfoya ta szafa, była niewątpliwie najgorszą szafą, jaką widział kiedykolwiek. Ta szafa, była uczestnikiem najstraszniejszych rzeczy, jakie miały miejsce w całej jego historii. Oglądając rysunek, czuł, jak gula w jego gardle rośnie z przerażenia. Mały napis, ledwo widoczny, w samym rogu kartki sprawił, że Dracon wybiegł ze swojego mieszkania najszybciej jak tylko mógł. Ona coś wie, o wiele za dużo niż powinna, a on musi się dowiedzieć, skąd.

-Przestań się tak unosić Claw, zrobiłam to, co było konieczne.- powiedziała spokojnie kobieta, patrząc na chodzącego po pokoju blondyna.
-Naprawdę sądzisz, że zaatakowanie mojej siostry było konieczne ?! Mogłaś ją zabić! – krzyknął wściekły chłopak a jego niebieskie oczy błyszczały złowrogo
-Jak wiesz, nic takiego się jej nie stało. Będzie nieco zdezorientowana, ale to przeżyje…może faktycznie zaklęcie było zbyt mocne…- zamyśliła się
-Nie bądź śmieszna, potraktowałaś ją nim dwa razy! Normalny czarodziej by tego nie przeżył.
-Jakie to szczęście, że Alea jest taka wyjątkowa, to byłaby wielka strata.- zironizowała kobieta.
-Jeszcze jedna taka uwaga, a to Ty oberwiesz jakąś klątwą- warknął Claw, sięgając po różdżkę.
-Nie radzę, chyba,  że chcesz ściągnąć na siebie uwagę aurorów, wiesz, że tylko czekają, aż któreś z was się ujawni.
-Dziwię się, że nie mają jeszcze nic na ciebie.- odparł mężczyzna, po czym usiadł na stojącym obok krześle
-Mają, mają.- Machnęła ręką- Tylko komu chciałoby się uganiać za starszą panią, która prawdopodobnie już nie może chodzić, a co mówić  o czarowaniu.
-Komuś może się przypadkiem wypsnąć, że w czarach jesteś jeszcze całkiem dobra.
-Komuś może się przypadkiem wypsnąć zaklęcie uśmiercające, pilnuj się Salaria.
-Oczywiście pani Assassin.- odparł chłopak z kpiącym uśmiechem i pokłonił się, nie wstając z krzesła.
-Twoja siostra jest od ciebie o wiele lepiej wychowana. Zastanawiam się czasem, czemu to właśnie nią muszę się opiekować.
-Doprawdy, twoja opieka jest niezwykła, troska o nią wręcz poraża .
-Nie znam innych sposobów Claw
-Widać po tym, jak traktujesz swoją wnuczkę
-Którą wnuczkę? – spytała zdziwiona
-Na Merlina, masz jedną…
-Ach tak, Livia, cały czas o niej zapominam
-Może byś pamiętała, gdybyś bardziej dbała o kontakty ze swoją rodziną
-Przecież są znakomite
-Tak, zabicie swojego…
-Zamilcz- przerwała mu ostro kobieta- To nie jest twoja sprawa, zajmij się lepiej swoją siostrzyczką, żeby i jej nie spotkał taki los
-Jasne- mruknął pod nosem i otrząsnął się, kiedy przypomniał sobie, w jak okrutny sposób ta kobieta potraktowała swojego syna. Kto by pomyślał, że jest gdzieś na świecie jest matka, która potrafiła zwabić swoje jedyne dziecko, mówiąc, że chce się z nim rozmówić, a następnie z zimną krwią go zabić.
-Posłuchaj mnie Clawten, mnie ona nie obchodzi, ale jeśli nie zaczniemy działać, nie będzie przyszłości ani dla ciebie, ani dla niej, dalej będziesz się buntować, czy zaczniesz robić to, co do ciebie należy?
-Dobrze, już dobrze. Spotkam się z nią, jak tylko odzyska siły. Sądząc po sile zaklęcia, zajmie to jakiś czas, więc mam chwile, żeby przemyśleć jak to zrobić
-Chcesz powiedzieć, że jeszcze tego nie przemyślałeś?- spytała podenerwowanym głosem?
-Jakoś nie było kiedy. Byłem zbyt zajęty pilnowaniem, by sama się nie zabiła- odparł lekko Claw, a po chwili zamiast niego, przy krześle stał wielki pies, w którego oczach widoczna była kpina i wściekłość.

Annabell chodziła nerwowo po swoim mieszkaniu. W jej pokoju, za przymkniętymi drzwiami spała Alea, regenerując siły. Niedawno wyszedł od nich zaprzyjaźniony magomedyk. Nie mogli zabrać Alei do szpitala świętego Munga, to byłoby zbyt niebezpieczne. Nie wiadomo, czy nie spotkaliby gdzieś tego, który je zaatakował. Dopóki dziewczyna nie odzyska sił, musi zostać w mieszkaniu Ann. Dziewczyna podskoczyła wystraszona, kiedy usłyszała ciche pukanie do drzwi. Podeszła do nich, przezornie trzymając w dłoni różdżkę, ale odetchnęła po chwili z ulgą, kiedy zobaczyła znajomą twarz.
-Nie jestem tu mile widziany, czy tylko mi się wydaje?- spytał obrzucając spojrzeniem dziewczynę, która stała nadal w pozycji gotowej do ataku.
-Przepraszam Draco, po prostu  wolę być przygotowana. –odparła dziewczyna, mocno ściskając przyjaciela
-Będziesz teraz wszędzie chodzić z różdżką?
-Powinnam, nie daruję sobie tego. Przecież ona mogła zginąć. –szepnęła rozpaczliwie.
-Ann, to nie twoja wina, nie mogłaś przewidzieć, że ktoś was zaatakuje. Widziałyście kto to był? Wiecie cokolwiek?
-Nic nie wiemy- westchnęła zrezygnowana i usiadła na kanapie w salonie.- Na Merlina, jak mogłam być tak bezmyślna…- powiedziała chowając twarz w dłoniach.
-Ann, proszę cię. Nie zrobiłaś nic złego. Przestań przeżywać i powiedz mi wreszcie, jak to się stało?- Dracon potrząsnął nią lekko, by wzięła się w garść
-Powiedzieć...tak…jasne. Wychodziłyśmy z „Gist”, bo chciałyśmy spokojnie porozmawiać, nagle Alea się zatrzymała i powiedziała, że ktoś za nami idzie, nagle coś błysnęło, raz, drugi i …- urwała dziewczyna i wyraźnie analizowała coś w głowie.
-I…? – ponaglił ją chłopak.
-Draco, rozmawiałam z Aleą o jej wizjach.. O tym później- dodała, kiedy blondyn chciał o coś zapytać. –Twierdziła, że chodziłyśmy razem do szkoły, to wydawało się dla mnie absurdalne, ale teraz to ma sens…Opowiadała o tym, co faktycznie się wydarzyło. Pamiętałam to, nie pamiętałam tylko kto jeszcze wtedy ze mną był.
-To o niczym nie świadczy. Ktoś mógł jej to podsunąć. Gdyby faktycznie miała jakieś zdolności, czemu by o nich nie mówiła?
-Bo ich nie pamięta- odparła, a widząc zaskoczoną minę przyjaciela, kontynuowała- Te kwestie musicie wyjaśnić już wy, lepiej, żebyś wiedział wszystko od niej, ale jestem prawie pewna, że ona jest czarownicą i to bardzo silną.
-Czemu tak myślisz?- spytał Dracon, sceptycznie do tego podchodząc.
-Rzucono trzy zaklęcia, ale tylko dwa w nią trafiły. Pierwsze odbiła. Nie mając różdżki, nie wypowiadając żadnego zaklęcia. Jakby odbiła je siłą woli
-Mogę do niej pójść? – spytał, jakby ignorując jej ostatnie słowa
-Możesz, ale nie gwarantuję, że z nią porozmawiasz.
-W porządku- odpowiedział blondyn, po czym wstał z kanapy i powoli udał się do pokoju
-Draco- zawołała Ann- Jeszcze jedno…nie bądź zdziwiony tym, co zobaczysz- na te słowa pokiwał jedynie głową i cicho wszedł do pomieszczenia. Alea ku jego zdziwieniu wcale nie spała. Siedziała na łóżku przy oknie, cała owinięta kocem. Kiedy usłyszała zamykające się drzwi nawet nie drgnęła, nie mówiąc już o odwróceniu się jego stronę.
-Będziemy się ignorować, czy coś powiesz?- spytał Dracon, siadając na krześle w rogu pokoju. Kiedy Alea nie odezwała się po minucie, dwóch, pięciu, westchnął zniecierpliwiony i powiedział- Dobrze, ale zdajesz sobie sprawę z tego, że zachowując się jak dzieci do niczego nie dojdziemy? Nie wróciłem do Londynu tylko po to, żeby oglądać twoje plecy i znosić twoje fochy, bo znowu coś ci się nie podoba. Daj znać, kiedy wreszcie będziesz wiedziała o co ci chodzi. Nie mam czasu na jakieś idiotyczne zabawy. Przyjechałem, bo naprawdę się martwiłem. Bałem się, że stało się coś poważnego, ale jak widzę wszystko jest w normie. Jak zwykle robisz wokół siebie dużo zamieszania, żeby zwrócić na siebie uwagę i by przypadkiem nikt o tobie nie zapomniał, a kiedy ktoś faktycznie się przejmuje, ty masz to gdzieś. Wracaj do zdrowie księżniczko, raczej nie jestem ci potrzebny.
-Nie bądź cyniczny- odpowiedziała słabym głosem, lekko się odwracając, tak, że mógł zobaczyć jej profil. Nie wyglądała dobrze, zawsze blada cera teraz była szara, zmęczona. Długie włosy straciły blask, w którym był ich urok, nawet kolor z ciemnokasztanowego, mieniącego się wieloma odcieniami stał się bez wyrazu. Szczupłe ręce trzęsły się, kiedy je podniosła, by odgarnąć kosmyki z twarzy.
-Chyba nie oczekujesz, że po naszym ostatnim, przemiłym spotkaniu będę skakał z radości na twój widok
-Nie oczekiwałam, że w ogóle będziesz mnie jeszcze widział
-Fakt, nic nie wróżyło, że jeszcze się spotkamy. To jak, powiesz mi, co się stało? –spytał już łagodniejszym tonem.
-Ann wszystko już ci powiedziała, nic więcej nie wiem
-Jak odbiłaś zaklęcie?
-Powiedziałam już, nic więcej nie wiem. Po prostu wiedziałam, że je rzuci i bardzo chciałam się przed nim obronić- odpowiedziała spokojnie i odwróciła się przodem do Draco. Chłopak przez chwilę przyglądał się jej uważnie, spostrzegł w niej coś bardzo niepokojącego. Oczy dziewczyny, zawsze ciemnoniebieskie, teraz miały jasno bursztynowy odcień. Alea widząc jego zdziwienie uśmiechnęła się lekko.- Mam to od ataku, czasami wracają do normalnego koloru, ale prawie cały czas są takie.
-To dosyć dziwne, nie sądzisz?
-W moim przypadku nic nie jest już dziwne
-Z tym muszę się zgodzić…słuchaj, nie wiem o co tu może chodzić, ale zabiorę cię do moich rodziców. Oni na pewno coś wymyślą
-W porządku. Kiedy?
-Kiedy dojdziesz do siebie, obawiam się, że teraz teleportacja mogłaby się bardzo źle skończyć
-Chyba sobie żartujesz, musimy tam być jak najszybciej. Nie mamy czasu, w każdej chwili ktoś znowu może nas zaatakować
-To co, chcesz tam być jeszcze dzisiaj?- spytał Draco, wyraźnie żartując
-Tak, jak najszybciej.- odparła Alea zrywając się z łóżka tak szybko, że prawie upadła na nie ponownie, przez zawroty w głowie.
-Ty naprawdę chcesz się teleportować? Teraz? Przecież ledwo stoisz- westchnął blondyn podchodząc do dziewczyny i łapiąc ją pod rękę, by nie upadła
-To bez znaczenia. Draco…proszę, nie mamy czasu- szepnęła, a w jej złowrogo błyszczących, bursztynowych oczach dostrzegł szczere błaganie
-Dobrze…musze jakoś powiadomić rodziców, wpraszanie się bez zapowiedzi jest…dosyć niegrzeczne. Tylko nie wiem jeszcze jak to zrobić- zamyślił się
-Sowia poczta?
-Nic z tego, za wolna, poza tym, Queter jest pewnie wykończona ciągłym lataniem do mnie
-Mogę przeszkodzić?- spytała Ann, wychylając się zza drzwi
-Jeżeli powiem, że nie, wyjdziesz? – spytał Dracon, ale widząc, jak dziewczyna wchodzi do środka dodał pod nosem- Tak myślałem…
-Może po prostu wezwiesz skrzata?
-Czasami się na coś przydajesz Ann- powiedział z uśmiechem Draco, po czym wyszedł z pokoju, w międzyczasie całując obrażoną dziewczynę w czoło. Wszedł do kuchni i starając się skupić wypowiedział imię swojego skrzata domowego, który pojawił się przed nim w chwilę,  od razu padając na kolana i kłaniając się.
-Panicz Malfoy wezwał Tilo, Tilo słucha, Tilo zrobi co panicz Malfoy sobie życzy, Tilo…
-Wystarczy Tilo- przerwał Draco, na co skrzat skulił się jeszcze bardziej
-Oczywiście paniczu, Tilo już nic nie mówi…
-Chciałbym, żebyś przekazał moim rodzicom wiadomość. Powiedz im, że dzisiaj wieczorem się u nich pojawię.
-Oczywiście paniczu, Tilo wszystko powie, Tilo bardzo się cieszy, że panicz zawita w domu
-Jeszcze jedno Tilo, przygotuj pokój gościnny. Będziemy mieli gościa
-Oczywiście paniczu, Tilo wszystko przygotuje, Tilo bardzo się cieszy, że pozna przyjaciela panicza
-Znajomą Tilo, znajomą. To wszystko, możesz wracać- odparł Draco uśmiechając się kpiąco w stronę miejsca, gdzie przed chwilą kłaniał się skrzat
-Paskudna istota- powiedziała Alea wychodząc z pokoju
-Byłaś tu cały czas?
-Wcale mnie tu nie było.- odparła z uśmiechem, a widząc kompletny brak zrozumienia, dodała. -Nie musiałam tu być, żeby go widzieć. Powinieneś bardziej uważać. Twoje myśli latają jak szalone po całym mieszkaniu
-Mogłabyś nie siedzieć mi w głowie i nie przeglądać myśli?- spytał lekko zdenerwowany
-Wybacz, mój mózg mi się znudził.- odparła szeroko się uśmiechając, a po chwili dodała- A teraz wybacz, postaram się doprowadzić do stanu, w jakim można mnie oglądać. Widzimy się…a jakiś czas.- kiedy skończyła mówić zniknęła za drzwiami łazienki
-Kiedyś to ja ją zabiję, przysięgam- mruknął chłopak, uśmiechając się jednocześnie pod nosem. Czas wracać?

piątek, 30 listopada 2012

30. Who?



Ciemnogranatowe ściany, odgradzające od zła całego świata. Odgradzające od całego świata. Do ponurego pokoju przez szybę wpadała jasna poświata księżyca. Gwiazdy układały się w piękne konstelacje. Co takiego jest w gwiazdach, że zawsze chętnie się je ogląda? Nie ma na świecie osoby, która patrząc się na nocne niebo, nie przystanęłaby na chwilę, nie zachwyciła się ich blaskiem, nie poddała się chwili refleksji. Co takiego jest w tych małych, jasnych punktach, że tak bardzo przyciągają nasz wzrok? Czy to tam znajdują się wszystkie nasze pragnienia? Czemu kiedy widzimy spadającą gwiazdę wypowiadamy życzenie? Czy jest w niej coś, co sprawi, że się spełni? Czy to tam znajdują się wszystkie nasze nadzieje? Patrząc w te przestrzeń nad nami, zawsze snujemy plany dotyczące przyszłości. A one zawsze nas wysłuchają. Coś w gwiazdach sprawia, że wydają się być tak blisko, na wyciągnięcie ręki, a są tak niedostępne. Towarzyszą nam przez cały czas, a nie możemy ich mieć.  Jak ona.  Mimo tego, że była przy nim, że kiedy tylko zapragnął mógł na nią spojrzeć, podziwiać, myśleć, że należy do niego. Ale ona nie jest niczyją własnością. Jest tylko dla siebie. Pozwala, by dookoła niej gromadzili się ludzie, ale kiedy za bardzo się zbliżą, boleśnie rani i odchodzi. Zupełnie sama. Dracon westchnął głęboko i przeczesał dłonią jasne włosy. Usiadł na kremowej kanapie w średniej wielkości salonie. Mimo bogatego wystroju, rzeźbionych kredensów, wielkich szaf z pięknymi ornamentami, cudownie haftowanego dywanu, pomieszczenie było zupełnie puste. Bez życia. Wyciągnął się wygodnie na kanapie i zamknął oczy. Znajdował się w jednej z posiadłości Malfoyów w Szkocji. Chciał odpocząć. Uciec? Draco Malfoy nie ucieka. Zazwyczaj. Chciał tylko odpocząć, wszystko sobie poukładać, przemyśleć. Zastanowić się nad tym, co właściwie chce robić. Coraz częściej zastanawiał się nad powrotem do świata magii. Za bardzo to kochał, by na zawsze się z tym pożegnać. Teraz w mugolskiej społeczności praktycznie nic go nie trzyma. A oni?  Z przyjaciółmi mógłby się nadal spotykać. W końcu dzięki teleportacji może znaleźć się w dowolnym miejscu w chwilę. To zabawne, jak bardzo zmienił się jego światopogląd. Ucząc się w Hogwarcie nigdy nawet by nie pomyślał, że może dojść do tego, iż będzie mieszkał wśród mugoli, a nawet się z nimi zaprzyjaźni. A ona? Teraz zupełnie nic go tu nie trzyma. Chwile spokoju, których tak potrzebował przerwało stukanie w szybę. Podszedł do okna i ledwo dostrzegł w ciemności małego ptaka siedzącego na parapecie. Zdziwiony wpuścił go do środka. Mała, szara sówka okrążyła salon i opadła delikatnie na oparcie krzesła. Gdy do niej podszedł, wystawiła w jego kierunku nóżkę, do której przywiązany był list. Delikatnie rozwiązał sznurek i wciąż niepewnie patrząc na ptaka rozwinął kawałek pergaminu.

Dobrze wiesz, że przede mną się nie ukryjesz. Queter znajdzie każdego. Spokojnie, nie wydam Cię. Chociaż powinnam. Jesteś tu potrzebny. Bardzo.
A.”
Draco uśmiechnął się pod nosem, po czym zmiął w dłoni papier i wrzucił go do kominka, który po chwili podpalił za pomocą różdżki. Popatrzył na sówkę, która skuliła się, przestraszona. Ponownie do niej podszedł i pogłaskał delikatnie po małej główce
-Nie tym razem Queter. Już nie jestem na każde jej zawołanie.- szepnął tak przekonującym głosem, że prawie sam w to uwierzył.

A co robiła autorka listu kilkanaście dni później? Poza tym, że toczyła ze sobą największą walkę w całym jej życiu, siedziała przy jednym ze stolików w „Gist”. Przeglądała stosy papierów, załamując ręce widząc błędy w rachunkach. Zamknęła zeszyty i z ciężkim westchnięciem opadła na oparcie krzesła. Jej ręce odruchowo powędrowały w stronę twarzy, by przetrzeć zmęczone oczy, ale w porę zorientowała się, że ma na sobie sporą ilość makijażu, co mogłoby dac mało estetyczny efekt. Zebrała swoje długie, ciemne włosy i związała je wysoko na głowie, by nie opadały jej na twarz. Lustrowała ciemnymi, przymrużonymi oczyma wnętrze klubu. Był wieczór, więc pojawiało się coraz więcej ludzi. Dookoła robiło się tłoczno, barmani prześcigali się w wydawaniu zamówień. A ona siedziała w samym środku całego zamieszania i kompletnie nie wiedziała co robić. Nie wiedziała jak ma ściągnąć na miejsce Dracona. Dowiedziała się gdzie przebywa, ale co z tego, skoro każdą jej wiadomość lekceważył? Nie pamiętała już, ile ich wysłała. Pięć, Osiem? Za dużo. Powinien wrócić po pierwszej, albo trzeciej, skoro każda z nich zawierała praktycznie te samą treść, oznaczało, że jest prawdziwa. Powinien wrócić, kiedy dowiedział się, że go znalazła i że Marlene go potrzebuje. Ona go potrzebuje. W końcu byli sobie bardzo bliscy. Łączyło ich dużo, chociaż nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Wspólnie spędzony czas sprawił, że byli sobie potrzebni. Byli…więc czemu go tu nie m? Usłyszała dźwięk tłuczonego szkła. Spojrzała w stronę baru i zobaczyła tylko, jak zarumieniony na twarzy Ethan chowa się za blatem. Uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała, na kogo chłopak tak reagował. Odwróciła się do drzwi, gdzie stała śliczna długowłosa dziewczyna. Mierzyła surowym wzrokiem ludzi w klubie, szukając jednej, konkretnej osoby. Zawiesiła wzrok na barze, ale gdy nie zobaczyła tam tego, kogo szukała, wróciła do lustrowania stolików. Uśmiechnęła się tryumfalnie, gdy znalazła tego, do kogo przyszła. Spokojnym, pełnym gracji krokiem przeszła między tłumem ludzi, rytmicznie stukając obcasami i zabierając ze sobą tęskne spojrzenia męskiej części zgromadzonej w klubie. Niespiesznie zajęła wolne krzesło i przywitała się przyjaznym uśmiechem
-Nadal nic, prawda? – zapytała, chociaż odpowiedz była oczywista
-Nic, zero jakiegokolwiek odzewu, Queter tylko się denerwuje, bo myśli, że nie wypełnia zadania…
-Chyba powinnyśmy dać sobie z tym spokój.- powiedziała cicho
-Nic z tego Alea, on musi tu wrócić…
-Ann, to już nie ma sensu. On tu nie wróci, nie ma po co…
-Wróci. Nie wiem kiedy, ale wróci. Musimy znaleźć inny sposób.
-Nie ma innego sposobu. Jeżeli nie zadziałało nawet to, że Marlene ma kłopoty, nic nie zadziała.
-Coś wymyślę. Obiecałam wam to.- Ann zamyśliła się przez chwile, po czym pstryknęła palcami, bo doznała nagłego olśnienia- Przecież chciałaś mi coś powiedzieć, tak ważnego, że przyszłaś już dwa dni po umówionym terminie.- spojrzała znacząco na dziewczynę
-Och, myślisz, że to wszystko jest takie proste…
-Przecież można…
-Posłuchaj.- przerwała jej Alea- Chodzi o to…że ostatnio przypomniałam sobie trochę rzeczy
-Jak bardzo ostatnio? -spytała patrząc na nią podejrzliwie 
-Kilka wizji miałam parę miesięcy temu, ale kilka dni temu się powtórzyły, bardziej wyraźne, miały więcej szczegółów, jestem prawie w stu procentach pewna, że to się wydarzyło.
-Dobra, co w nich było?
-Właśnie chodzi o to...że ty.- powiedziała Alea spokojnym głosem, ale pod stołem nerwowo zaciskała pięści
-Słucham? – spytała Ann prawie krztusząc się swoją wodą
-Spodziewałam się, że tak zareagujesz. Nadal utrzymujesz wersje, że mnie nie znasz, tak?
-Alea…bo ja cię nie znam, poznałyśmy się niedawno, jak wróciłaś z Wilmslow. Nigdy wcześnie Cię nie widziałam, pamiętałabym Cię.
-Jesteś z Francji, prawda?
-Co to ma do rzeczy?- spytała Ann, zupełnie zbita z tropu
-Jesteś?- powtórzyła pytanie Alea
-Tak, ale…skąd wiesz, nie mówiłam o tym nikomu.
-Chodziłaś tam do szkoły?- dziewczyna przytaknęła- Ile lat?
- Poszłam do szkoły kiedy miałam osiem, skończyłam dziesięć lat później.
-Po szkole przyjechałaś tutaj?
-Tak, właściwie przerwałam naukę i tu przyjechałam, wróciłam po jakimś czasie dokończyć rok i napisać egzaminy.
-Po co tu przyjechałaś?
-Miałyśmy rozmawiać o mnie, czy o Tobie? – spytała zdenerwowana
-Ann, odpowiedz, to ważne.
-Musiałam komuś pomóc, moja kuzynka mnie o to prosiła.
-Walczyłaś w Bitwie, prawda?
-Co…skąd…o czym ty mówisz?- spytała przestraszona
-Wiem to z wizji Annabell.
-Ty mówisz poważnie…- powiedziała niedowierzając- Nikt tutaj nie zna mojego pełnego imienia, ale…Alea o co tutaj chodzi?
-Mam pewne podejrzenia…właściwie to prawie pewne. Myślę, że chodziłyśmy razem do szkoły.
-Przestań.- prychnęła dziewczyna- To idiotycznie. Słuchaj Alea, nie wiem o co ci chodzi, ale to niej jest zabawne.
-To nie ma być zabawne Bell, musisz mi uwierzyć.
-Niby czemu? Pojawiasz się znikąd i usiłujesz mi wmówić, że chodziłyśmy razem do szkoły, że długo się znamy. To niemożliwe. Nie znam cię. Do mojej szkoły nie chodzili zwykli ludzie, nikt nie mógł  od tak tam sobie wejść, to była szkoła…
-Dla osób z magicznymi zdolnościami.- dokończyła spokojnie Alea, a po chwili uśmiechnęła się lekko, gdy zobaczyła jakiego szoku doznała jej znajoma
-Alea…skąd…- dziewczyna nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa
-Wizje- odparła krótko
-Dobra…- Ann wypuściła powietrze ze świstem i kiwała głową niedowierzając- Zakładając, czysto teoretycznie, że te wizje są prawdziwe, jak wytłumaczysz to, że cię nie pamiętam?
-Dokładnie tak, jak tłumaczę swój zanik pamięci.
-Tylko, że ja nie miałam żadnego wypadku.
-Nie ma dowodów na to, że ja jakiś miałam. To, że ktoś tak powiedział, nie oznacza, że tak było.
-Coś sugerujesz?- Alea pokiwała twierdząco głową i odpowiedziała
-Ktoś bardzo chciał, żebym o czymś zapomniała. To musiało być ważne, skoro najprawdopodobniej usunięto wszystkie ślady i wspomnienia ludzi, którzy mnie znali w tamtym czasie.
-Czyli też musiałam tym wiedzieć.- powiedziała cicho, wyraźnie akcentując przedostatnie słowo
-Na to wygląda, musimy się dowiedzieć, co to jest, kto to zrobił i jaki miał w tym cel.
-Postaram się czegoś dowiedzieć od Heleny, mojej kuzynki. Zawsze dużo wiedziała o tym, co się dzieje w czarodziejskiej społeczności, może wie coś o tobie, wyślę jej sowę, jak tylko wrócę do domu.
-Świetnie, bardzo ci dziękuję i nie wiem, jak się odwdzięczę.
-Wygląda na to, że i ja na tym skorzystam. Nie podoba mi się, że ktoś coś majstrował z moją pamięcią. Opowiedz mi o tej wizji, może coś skojarzę.
-Jasne, ale może nie tutaj. Nie chciałabym, żeby ktoś coś usłyszał.
-Mieszkam w domu na końcu ulicy, tam będziemy mogły spokojnie porozmawiać, może zobaczysz coś znajomego, mam tam sporo rzeczy ze szkoły.
-Jasne, możesz wyjść już teraz?
-Tak, Ethan będzie miał wszystko pod kontrolą, oby.-  odparła Ann, patrząc z troską na Ethana, który robił co mógł, by wydawać wszystkie zamówienia i stłuc przy tym jak najmniej szklanek
-Da sobie radę.- stwierdziła Alea, zapinając płaszcz i kierując się w stronę drzwi, jednocześnie machając chłopakowi. Kiedy wyszły na zewnątrz, ogarnęło je mroźne, styczniowe powietrze. Śniegu na ulicach już praktycznie nie było, jednak temperatura wciąż nie zachęcała do przebywania na zewnątrz, o czym doskonale świadczyły pustki na ulicach, co w Londynie jest jednak rzadkością. Ann rozejrzała się dookoła, a gdy nie zauważyła nikogo przy nich, zaczęła  mówić
-No dalej, mów, co widziałaś.
-Wychodziłam z lekcji, stałam przy jakiś kotłach, coś mieszałam, dodawałam
-Eliksiry?- przerwała jej ciemnowłosa
-Chyba tak, wyszłam przez szkołę. To był spory, kamienny budynek. Przypominał stary pałac. Otaczał go wielki, elegancji ogród, park, wszystko bardzo zadbane. Siedziałyśmy na jednej z ławek, rozmawiałyśmy o kimś, kogo nazwałaś „ Sama Wiesz Kto”, o Hogwarcie, o ich uczniach, bardzo ich broniłaś, mówiłaś, że wiesz jaki jest mój stosunek do nich, bo wiesz kim jest moja rodzina. Podsłuchałyśmy rozmowę nauczycieli, mówili, że nie możemy się dowiedzieć, że wrócił. O kogo chodziło? Kto wtedy wrócił?
-Lord Voldemort- mimo tylu lat, to nadal z trudem przechodziło przez gardło- Najpotężniejszy i najgroźniejszy z czarodziejów, chciał wyczyścić naszą społeczność. Pragnął śmierci wszystkich, którzy nie byli czystokrwiści
-Z tego co mówiłam, wynikało, że mnie to nie interesowało, czemu?
-Jeżeli to było w tym czasie, kiedy On wrócił, musiałaś być młoda, nie zdawałaś, sobie sprawy z zagrożenia.
-Miałam czternaście lat.
-Sama widzisz, w tym wieku nie myśli się o wojnie.
-Byłaś tylko trzy lata starsza Ann., a doskonale wiedziałaś, co chcesz zrobić. Jestem pewna, że było coś jeszcze. Coś związanego z moją rodziną.
-Nie jestem w stanie ci na to odpowiedzieć, zwyczajnie tego nie pamiętam. Ale coś wymyślimy…coś się stało?- spytała zdziwiona, bo Alea nagle się zatrzymała
-Nosisz przy sobie różdżkę?
-Nie…tutaj nie. A powinnam?
-Raczej tak. Nie jesteśmy same- odparła, rozglądając się dookoła
-O czym ty mówisz, nikogo tu nie ma.
-Jest i nie ma przyjaznych zamiarów...


Pytania? A może  lajki ? :)))

piątek, 16 listopada 2012

29.Ethan



Alea siedziała w kącie pokoju na poddaszu. Pomieszczenie oświetlała jedynie maleńka lampka którą dziewczyna przyniosła ze sobą. Dookoła niej porozrzucane były książki, które zabrała z tajemniczego domu, jej rysunki, które wykonała w ostatnim czasie. Podniosła się z podłogi i bosymi stopami zaczęła chodzić do okna, schodów, ściany naprzeciwko i znowu pod okno. Odgarnęła włosy, które wciąż opadały jej na twarz. Rozejrzała się po pokoju przygryzła wargę i odruchowo podrapała się w tył głowy. Była tu pierwszy raz, od pamiętnego zdarzenia, kiedy coś ją nawiedzało. Obiecała sobie, że nie wejdzie tam sama. Nie bez niego. Może sądziła, że jeśli coś się stanie, to on wróci? Wciąż miała nadzieję, że spotka go przypadkiem na ulicy. Że wpadną na siebie w klubie. Że porozmawiają. Że po prostu będzie. Potrzebowała go. Potrzebowała jego głosu, zawsze opanowanego i chłodnego, tak kojącego. Potrzebowała jego karcącego i zimnego spojrzenia, w którym potrafiła odnaleźć spokój. Potrzebowała jego obecności. To wszystko. Czy wymagała zbyt dużo? Westchnęła głośno i ponownie udała się w kąt, zagłębiając w lekturę książek. Nie rozumiała z nich nic. Wszystko było tak dziwne, była pewna, że nie upora się z tym sama. Alea Salarin potrzebuje pomocy. Nie wiadomo jednak, czy jest ktoś, kto będzie w stanie ją zaoferować.
-Bez sensu- szepnęła do siebie i zamykając oczy oparła o zimną ścianę. Była bezradna, zupełnie bezradna.- Jak niby mam się czegokolwiek z tego dowiedzieć?  To jakieś brednie. Jak przetransmutować krzesło w szczura. Litości! Kto chciałby zmieniać krzesło na jakiegoś gryzonia. Co to ma w ogóle być i czemu do cholery gadam sama do siebie? Ehh Salarin trzeba odwiedzić psychiatrę, znowu- skrzywiła się dziewczyna, mamrocząc pod nosem. Podniosła się z podłogi, na którą zdążyła już zjechać i wróciła do przeglądania książek. Kończyła zapoznawanie się z książką do transmutacji, kiedy z pomiędzy stron wypadł mały skrawek papieru. Odłożyła go razem z pozostałymi, które już znalazła, postanowiła zapoznać się z nimi później. Odłożyła książkę i przyjrzała się okładkom innych podręczników.
-Eliksiry…odczytywanie starożytnych run…co to ma być? –warknęła zniecierpliwiona, a jej wzrok przykuła ksiązka, do której wcześniej nawet nie zajrzała. Była większa od innych, a na skórzanej oprawie nie było żadnego napisu. Przysunęła ją do siebie, po czym ułożyła na kolanach. Nie wiedzieć czemu, miała jakieś nieokreślone obawy, przed sprawdzeniem zawartości. Zamknęła oczy, policzyła w myślach do dziesięciu i razem z otworzeniem powiek, otworzyła księgę, która, jak się okazało, wcale nią nie była. Trzymała w dłoniach album ze zdjęciami. Jej zdjęciami. Jakim cudem ona się pojawiły? Jej rodzice powiedzieli, że gdy miała siedemnaście lat w ich domu wybuchł pożar. Spłonęło wszystko. Zdjęcia, pocztówki, metryki urodzenia, pamiątki. Mówili, że oni sami cudem uszli z życiem, a pamiątką po tym wydarzeniu, miały być blizny, które znajdują się na plecach Aleii. Odruchowo dotknęła ramienia, gdzie blizna sięgała. Nie była zbyt widoczna, można było ją zobaczyć dopiero przy dokładnym przyjrzeniu się, ale do tego Alea nie dopuszczała. Blizny widzieli jedynie jej rodzice, siostra, Matt i Draco. Musiał je zobaczyć, ale był na tyle taktowny, że nie pytał o ich pochodzenie. Potrząsnęła głową i przyjrzała się pierwszemu zdjęciu. Było to dokładnie to samo zdjęcie, które jej rodzice trzymali w ramce przy łóżku. Jej babcia dała im je, po pożarze. Miała na nim kilka miesięcy. Przewróciła stronę i o mały włos nie upuściła albumu. Zdjęcie się poruszało. Na oko pięcioletnia dziewczyna goniła wysokiego blondyna, który uciekał przed nią po podwórku. Tym samym podwórku, na którym była ona, kilka dni wcześniej. A chłopak ze zdjęcia to ten sam chłopak, którego widziała w lustrze, jedynie młodszy. Zerwała się na równe nogi, kiedy usłyszała dźwięk telefonu. Zbiegła szybko po schodach, omal się nie przewracając i zdyszana podbiegła do słuchawki
-Słucham?
-Co z tobą…nieważne. Za godzinę w „Gist”
-Cześć Marlene, jasne, u mnie wszystko dobrze, to miłe, że pytasz…
-Nie spóźnij się…tak bardzo
-Jak bardzo?
-Po prostu przyjdź dzisiaj- odpowiedziała Marlene,  po czym odłożyła słuchawkę
-Nie ma sprawy- mruknęła pod nosem Alea i pobiegła na górę, zbierając pospiesznie rzeczy, by po chwili schować je gdzieś głęboko w swojej szafie. Odwróciła się w stronę lustra i z niesmakiem spojrzała na swoje odbicie. Miała na sobie ogromny rozciągnięty sweter, włosy sterczały w każdą stronę, sprawiając, że wyglądała na jeszcze bardziej roztargnioną, niż była w rzeczywistości. Zdjęła sweter i rzuciła go na podłogę, po czym zaczęła szukać czegoś, w co mogłaby się ubrać. Zdecydowała się na zwykłą, ciemnozieloną  koszulę, którą schowała do ołówkowej spódnicy, idealnie podkreślającej jej kształty. Standardowo założyła kozaki na obcasie modląc się w duchu, by nie przewróciła się zaraz po wyjściu z domu. Włosy związała w luźny warkocz. Oczy podkreśliła kredką, a rzęsy starannie wytuszowała. Ku jej zdziwieniu nie było wcale późno. Wygląda na to, że tym razem nie trzeba będzie czekać na nią kilku godzin. Z przyzwyczajenia spakowała do torby mały szkicownik, który spoczął gdzieś na jej dnie, obok tajemniczego pudełka. Wrzuciła jeszcze kilka kosmetyków i wkładając płaszcz wyszła z mieszkania, kłaniając się uprzejmie nowemu portierowi. Gdy wyszła na zewnątrz i poczuła na sobie mroźny powiew wiatru zaczęła przeklinać pod nosem na pogodę, jednocześnie ciesząc się, że klub jest dosyć blisko.

-Co cię tak nagle naszło, na przyjacielskie spotkanie?- spytał Mauro układając na stoliku wykałaczki, które następnie z Adamem usiłowali wyjąć, nie niszcząc przy tym konstrukcji
-Dawno nie widzieliśmy się wszyscy razem- odparła Marlene, odwracając się w stronę drzwi, kiedy usłyszała, że te się otwierają i pomachała radośnie w stronę Vincenta
-Ciekawe czemu- mruknął Adam- No dziewczyno, przez ciebie przegrałem!- zawołał, gdy Marlene uderzyła go w ramię, powodując, że wszystkie wykałaczki się posypały
-Straszne rzeczy- powiedziała z przekąsem
-Ktoś jeszcze przyjdzie?- spytał Vincent zdejmując z głowy czapkę i obsypując Mauro śniegiem
-David jak tylko wróci z pracy, no i nasza księżniczka, może dzisiaj dotrze- odparł brunet, strzepując z siebie śnieg
-Alea?- widząc twierdzące kiwnięcie głową przyjaciela dodał- A co to się stało, że znowu jest tolerowana?
-Po prostu przemyślałam sobie wszystko, porozmawiałyśmy szczerze i…stwierdziłam, że moje oskarżenia były bezpodstawne- odparła, czując na sobie wzrok wszystkich
-Czyli już jej nie obwiniamy o wyjazd Draco?
-Nie jest całkowicie bez winy, ale trochę przesadzałam
-Cieszę się, że to do ciebie dotarło
-Mauro proszę cię, jakoś nie byłeś skłonny mnie przekonywać, że jest inaczej
-A posłuchałabyś mnie?- spytał, patrząc na nią spod byka
-No…nie- zmieszała się Marlene, ale po chwili wstała, prawie przewracając krzesło i pobiegła w stronę Alei, która właśnie weszła do środka- Jestem w szoku- powiedziała ściskając dziewczynę- Tylko pół godziny spóźnienia
-Starałam się- ciemnowłosa odsłoniła zęby w szerokim uśmiechu i pomachała do siedzących przy stoliku znajomych- Zaraz do was przyjdę, tylko zamówię sobie coś do picia- blondynka pobiegała ponownie do stolika, a gdy siadała uderzyła w głowę swojego chłopaka. Czysto profilaktycznie
-Co podać?-  spytał barman wychodząc z zaplecza, na którym przed chwilą zniknęła jego współpracowniczka
-Cześć Ethan, dla mnie to co zwykle
-Duża, mocna kawa z mlekiem, bez cukru. Robi się- Alea posłała mu  miły uśmiech i usiadła na jednym z krzeseł- Co u ciebie, dawno cię tu nie widziałem?
-Jakoś nie miałam czasu. Wiesz, studia, trochę komplikacji w domu, ledwo starczało mi doby
-Ale teraz już wszystko w porządku?
-W normie, o ile można to tak nazwać- uśmiechnęła się lekko
-Rozumiem. Bardzo proszę, kawa na mój koszt
-Jesteś wspaniały Ethan- powiedziała Alea zabierając szklankę z kawą i odwracając się od chłopaka, na którego twarz wpełzły nieśmiało rumieńce. Alea postawiła naczynie na stoliku, po czym zdjęła płaszcz i rzuciła go gdzieś na oparcie, siadając obok Adama
-Cóż za zmiana wizerunku księżniczko, czy ja widzę na tobie coś, co nie jest czarne? –spytał Mauro uśmiechając się tak szeroko, że wyglądał przez chwilę, jakby nie miał oczu
-Jesteś niesamowicie zabawny – mruknęła uśmiechając się ironicznie
-Jak ja mogłem przeżyć tyle dni bez tej przemiłej miny?- spytał chłopak, za co oberwał w żebra od Marlene. Wszystko wróciło do normy? Wróciły luźne rozmowy, idiotyczne żarty, przekomarzanie się. Znów są grupą świetnie dogadujących się przyjaciół, którzy akceptują się nie wiedząc o sobie wszystkiego. Siedzieli rozłożeni na dwóch sofach. Marlene z Mauro na jednej, a Alea z Adamem i Vincentem na drugiej. Męska część towarzystwa była zajęta niesamowicie zajmującą zabawą, jaką było wyciąganie nieszczęsnych wykałaczek. Alea rysowała coś na kolanie, a Marlene, czytająca książkę co chwila zerkała na dziewczynę, co nie uszło jej uwadze
-Coś nie tak?- spytała szeptem, pochylając się, by reszta ich nie usłyszała
-To ty mi powiedz- spytała cicho Marlene, patrząc, czy chłopaki nie zwracają na nią uwagi- Masz coś?
-Nic- westchnęła dziewczyna- Przeglądałam ksiązki, ale nic z nich nie rozumiem
-Mówiłaś, że znasz francuski
-Bo znam, ale to, co jest tam napisane, to jakieś brednie. Ciągle jakieś zaklęcia, uroki, eliksiry. Jak mam się w tym połapać?- chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zauważyła, że chłopaki zaczynają się im przysłuchiwać. Podniosła oczy i zaczęła obserwować ludzi dookoła. Jej wzrok padł na barmankę, Ann. Była pewna, że gdzieś ją widziała. Znała ją. Pamięta te ciemne oczy i czarne włosy. To ona. Dziewczyna spojrzała na nią, przez chwilę mierzyły się wzrokiem, a po chwili odwróciła się i poszła na zaplecze, potrącając przy okazji niosącego szklanki Ethana , które upadły na podłogę, tłukąc się i wywołując ogromny hałas. Nie krzycz. W tym samym czasie Alei nagle zaczęło kręcić się w głowie i zrobiło się jej bardzo słabo. Chaos.
-Alea…wszystko okej?- spytała przestraszona Marlene, a widząc, jak dziewczyna kiwa głową na znak protestu, dodała szybko- Wyjdźmy na zewnątrz, dasz radę? – wzięła dziewczynę pod rękę i wyprowadziła na dwór. Machając ręką na wstających już chłopaków, by zostali na miejscu. Alea usiadła na ławce stojącej pod klubem i oparła głowę na rękach, zamykając oczy. Po chwili oddychała już spokojniej
-Marlene…musimy dowiedzieć się, o co tu chodzi, bo jak tak dalej pójdzie, to zwariuję
-Wiem…to okropne- warknęła pod nosem, siadając obok dziewczyny- Chciałabym ci pomóc, ale nie mam pojęcia jak to wszystko połączyć
-Jest ktoś, kto da radę się w tym połapać…będzie wiedział co to może znaczyć…ale raczej nie będzie chciał mi pomóc
-Taak, będzie ciężko przekonać Malfoya do pomocy
-Skąd wiedziałaś, że mówię o nim?- spytała Alea patrząc na nią z ukosa
-Nie znam go od wczoraj- uśmiechnęła się pod nosem- Będzie ciężko go do czegokolwiek przekonać. Będzie ciężko go w ogóle znaleźć
-Nie mówił, gdzie jedzie?
-Nie. Draco ma w zwyczaju znikać o nikomu o tym nie mówić. Jesteście w tym bardzo do siebie podobni
-Nie mogę bezczynnie czekać, aż wróci. Mogę nie mieć tyle czasu- odparła ignorując uwagę o jej osobie
-Alea, słuchaj. Zrobię co mogę, by go tu sprowadzić, chociaż będzie cholernie ciężko. Ale musisz mi coś obiecać
-Tak?
-Jeżeli Draco wróci i ci pomoże, proszę, nie mów mu, że miałam w tym jakikolwiek udział, jasne? Nie może wiedzieć, że się w to mieszałam. Nikt nie może
-W porządku Marlene. Wszystko robiłam sama…niech tylko on tu wróci…- szepnęła Alea, bardziej do siebie, niż do Marlene
Przyjdź.



Dzień dobry moje misie, wróciłam z Londynu z ogromną weną, ale też jeszcze większym problemem :) niestety może się zdarzyć, że nie będę mogła pisać i dodawać nowych rozdziałów tak, jak robiłam do do tej pory. Mogą się pojawiać w trochę większych odstępach czasu, ale zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby tak jednak nie było ;) Dziękuję za uwagę, pozdrawiam i przypominam o pytaniach :))

środa, 7 listopada 2012

28. Exorde


Koniec. Nie ma już zupełnie nic. Największa pustka jaką można sobie wyobrazić wypełniła wszystko. Zupełnie nie zwracała uwagi na otoczenie. Nie odwracała się, kiedy na kogoś wpadła. Nie przejmowała się tym, że śnieg sypie od kilku godzin, a ona wciąż idąc, cała pokrywa się białym puchem. Zapomniała o tym, że trzęsie się z zimna. Że robi się późno. Że tak właściwie nie wie, dokąd idzie. Chwiała się, stawiając kolejne kroki, by w końcu upaść i usiąść bezradnie na zamarzniętym krawężniku. Skuliła się, obejmując ramionami nogi. Położyła trzęsącą się brodę na kolanach. Ludzie przechodzący obok patrzyli w jej stronę, ktoś nawet podszedł i zapytał, czy nie potrzebuje pomocy. Nie odpowiedziała. Nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego słowa bez ryzyka, że jej głos nie przerodzi się  w szloch. Po jej twarzy płynęły łzy, płynęły strumieniami, jakby chciały jak najszybciej pozbyć się smutku, który się w niej znajduje. Długie, ciemne włosy były zupełnie mokre, gdzieniegdzie błyszczały w nich maleńkie, śnieżne kryształki. Coś, co jakiś czas temu było makijażem, teraz spływało po twarzy, tworząc zmieszaną ze łzami cienką lodową taflę. Dokładnie taką, jaka otaczała ją każdego dnia. Zawsze przez nią odgrodzona, od wszystkich. Wszystkich, którzy bali się ją zburzyć, nie chcąc poranić się odłamkami. Ledwo otwierała swoje ciemnoniebieskie oczy. Przez zmęczenie i mróz, który niemal sklejał jej rzęsy. Tej zimy było wyjątkowo mroźno. Chłód przeszywał do szpiku kości. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przebywałby poza domem dłużej, niż było to konieczne. Ale przecież ona do nich nie należała. Nie była w domu od kilku godzin. Teoretycznie powinna już tak przemarznąć, że nie byłaby w stanie się ruszać. Ale przecież ona była inna. Temperatura panująca na dworze nie była tak niska jak w jej wnętrzu. Czym więc wytłumaczyć stan, w jakim się znajduje? Pustką. Świadomością, że traci wszystko. Wcale nie wpadła na Dracona kilka dni po sylwestrze. Nie było go w klubach, w pracy, w domu. Zniknął, tak jak jej obiecał. Nie miała z nim zupełnie żadnego kontaktu, nikt nie chciał jej nic powiedzieć. Nagle wszyscy stali się tak zajęci swoimi sprawami, że przestało ich obchodzić, co się u niej dzieje. Mauro i Vincent czasem zadzwonili, by spytać czy wszystko w porządku. Adam i David odwiedzili ją raz czy dwa, porozmawiali przez chwilę i znów wracali do swoich zajęć. A Marlene…Marlene nie kontaktowała się z nią wcale. Gdy przypadkiem spotkały się gdzieś na ulicy rzucała jej tylko suche powitanie i odchodziła szybkim krokiem. Jakby to, że Dracon wyjechał było winą dziewczyny. Wyjechał, bo chciał. Przecież ona nie mogła nic zrobić. Przecież w jego życiu nie znaczyła nic. Otarła łzy wierzchem zmarzniętej dłoni. Czemu płakała? Co takiego stało się w życiu Alei Salarin, że pokazała co czuje? To, że zorientowała się, że zostaje zupełnie sama. Przyjaciele się od niej odwrócili. Livia znika na całe dnie, nie mówi jej niczego. Matt. Matt był jedyną osobą, której Alea była pewna. Wiedziała, że on jej nie zostawi.
-Przepraszam Alea…po prostu nie mam już siły o ciebie walczyć
Jak mogła dopuścić do takiej sytuacji. Jak mogła pozwolić, by ktoś, kto ją zaakceptował taką jaka jest musiał o nią walczyć. Zależało jej na nim. Może go nie kochała, ale był dla niej najważniejszym facetem na świecie. Była w stanie poświęcić dla niego wiele, jak mogła mu tego nie okazywać? Podniosła zaszklone oczy do góry, kiedy zauważyła, że ktoś się przed nią zatrzymał. Blondynka mierzyła ją od góry zimnym wzrokiem.
-Nie masz nic lepszego do robot, niż użalanie się nad sobą?- spytała Marlene głosem przesyconym jadem
-Jak widać, nie- odparła Alea wstając z chodnika i stając naprzeciwko dziewczyny
-Liczysz na to, że jak zwykle ktoś tu przybiegnie i zacznie cię pocieszać?
-Jakoś ty tu jesteś- odpowiedziała Alea uśmiechając się cynicznie w jej stronę, po czym ją wyminęła i zaczęła iść przed siebie
-Nawet nie mam zamiaru robić dla ciebie czegokolwiek- syknęła przez zaciśnięte zęby
-Ty naprawdę nadal myślisz, że Draco wyjechał przeze mnie? Nie zrzucaj całej winy na mnie, nic nie zrobiłam
-I w tym problem! Nie zrobiłaś nic, by go zatrzymać
-Miałam biec za nim i błagać, by wracał? Nie bądź śmieszna. Poza tym, nawet nie wiedziałam, że wyjeżdża
-Nie rób z siebie jeszcze większej idiotki Alea.
-Naprawdę jesteś bardzo zabawna Marlene, przemiło mi się z tobą rozmawia, a teraz wybacz, śpieszę się- odparła oficjalnym tonem i szybkim krokiem zaczęła iść przed siebie
-W porządku! Leć do Matta. Kiedy Draco nie ma, tylko on ci został, no śmiało, leć, niech cię pocieszy. Ciekawe co będzie, kiedy i on cię zostawi! – Marlene wołała wściekła za Aleą, już chciała odchodzić, ale zobaczyła, jak dziewczyna zwalnia i po chwili staje w miejscu. Odwróciła się w stronę blondynki. Z odległości jaka między nimi była Marlene dostrzegła smutek który wkradł się jej na twarz, odrzucając gdzieś wściekłość. Marlene zrobiła nieśmiało kilka kroków w jej stronę i dostrzegła łzy, spływające po jej policzkach. Gdzieś w środku coś ją zakuło, chciała podbiec do Alei, by ją przytulić, porozmawiać, okazać wsparcie. Jednak na zewnątrz wciąż miała na sobie zimną i zaciętą maskę.- Co? Matt też już miał cię dosyć? – spytała głosem raniącym bardziej, niż niejedno ostrze
-Na to wygląda- odpowiedziała Alea przez zaciśnięte gardło
-Kiedy zaczniesz dostrzegać, że ludzie dookoła też mają uczucia? Kiedy przestaniesz patrzeć na wszystko tylko przez pryzmat swojej osoby? Alea nie żyjesz sama, ale jakby z premedytacją dążysz do tego, by wszyscy cię opuścili- odparła łagodniejszym już głosem- Czy tobie naprawdę na nikim nie zależy?
-Zależy mi na innych ludziach, ale nie potrafię ocenić, kto jest moim przyjacielem, a kto wrogiem
-I dlatego tak się zachowujesz?- spytała kpiąco- Dziewczyno ile ty masz lat, w jakim świecie żyjesz? Kiedy nauczysz się normalnie funkcjonować i odróżniać, kto jest dobry, a  kto zły?
Alea westchnęła cicho, po czym przeszła kilka kroków i opadła ciężko na zaśnieżoną ławkę, chowając twarz w dłoniach. Marlene walczyła chwilę ze sobą, ale i ona usiadła na ławce, zachowując odpowiednią odległość. Patrzyła na bezradną dziewczynę. Miała dwadzieścia dwa  lata, a zachowywała się jak dziecko. Nie potrafiła sobie poradzić, z otaczającą ją rzeczywistością. Naiwnie wierzyła ludziom, by po chwili odrzucić wszystkich, niczym obrażona na cały świat czterolatka.
-Gdzieś ty się wychowała dziewczyno?- spytała Marlene , wypuszczając głośno powietrze
-Sama chciałabym to wiedzieć- szepnęła Alea, odwracając głowę w stronę dziewczyny. Blondynka wyczuła nutkę żalu i goryczy w głosie znajomej, więc odwróciła się z ledwo skrywanym zainteresowaniem
-Chcesz coś przez to powiedzieć?
-Nie chcesz chyba powiedzieć, że nigdy nie zastanawiałaś się nad moim zachowaniem- odparła lekko rozbawiona
-Cóż…sądziłam, że jesteś po prostu…trochę dziwna, ale nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałam. To ma jakieś znaczenie?
-Tak, obok ciebie siedzi ktoś, kto zupełnie nie ma pojęcia kim jest
-Alea, wiesz, nie obraz się, ale gadasz zupełnie od rzeczy. Możesz wreszcie powiedzieć, o co ci chodzi? Jakoś nie mam ochoty na zgadywanie- powiedziała zniecierpliwiona Marlene
-Pamiętasz, jak rok temu nagle wyjechałam? – dziewczyna kiwnęła głową – Wszyscy myśleli, że to dlatego, że miałam problemy rodzinne,  a Livia i Matt wyjechali, by jako moi najbliżsi mnie wspierać. Ale niestety, nie wszystko jest tak, jak nam się wydaje. W zeszłym roku stało się coś dziwnego. Któregoś dnia, obudziłam się w swoim pokoju w Wilmslow i zorientowałam się, że nic nie pamiętam- widząc, że Marlene, chce coś powiedzieć uciszyła ją ruchem dłoni- Straciłam pamięć, ale nie całkowicie. Pamiętałam, czego uczyłam się na studiach, wiedziałam co dzieje się na świecie, ale nie pamiętałam ludzi. Nie byłam w stanie przypomnieć sobie nikogo. Ktoś ciągle coś do mnie mówił, opowiadał historie z mojego życia, pokazywał zdjęcia, których było bardzo mało, ale to zaczęło mnie zastanawiać dopiero jakiś czas temu. Nie potrafiłam przypisać do ludzi żadnych uczuć, nie pamiętałam czym są te uczucia. Dopiero poznając nowych ludzi coś we mnie drgnęło i pojawiło się coś, jakby zalążek jakichkolwiek emocji. Przez ten cały czas, nie przypomniałam sobie niczego, zupełnie niczego. Lekarze rozkładali bezradnie ręce, mówiąc, że nic nie da się zrobić.
-To straszne…nie miałam pojęcia…-szepnęła Marlene
-Utratę pamięci da się jeszcze jakoś przeboleć, po prostu zaczynałam od nowa. Ale jest coś, co nie daje mi spokoju. Od dłuższego czasu mam dziwne wizje, które w niczym nie pasują do tego, co mi opowiadano. Pojawiają się tam dziwni ludzie, dziwne wydarzenia, które prawdopodobnie miały jednak miejsce. Pozostaje pytanie, czemu moja rodzina, Matt i Livia tak bardzo chcą to ukryć.
-Może sami o tym nie wiedzą. Mówiłaś im o tych wizjach?
-Na początku, lekceważyli to, mówili że coś mi się wydaje, więc przestałam im mówić cokolwiek. Właściwie, nie mam pojęcia czemu mówię o tym wszystkim właśnie tobie- odparła zniechęcona i chciała wstawać, ale Marlene przytrzymała jej ramię, nakazując, by została na miejscu
-Czy ktoś jeszcze o tym wie?
-Nie, tylko Matt, Livia no i teraz ty
-Alea- blondynka popatrzyła na ciemnowłosą z powagą- Musimy dowiedzieć się, o co tu chodzi
-Czemu chcesz mi pomóc?- spytała zdziwiona
-Nie mam pojęcia- odparła szczerze- Po prostu mam wrażenie, że powinnam. -Alea popatrzyła przez chwile w oczy Marlene, doszukując się drugiego dna w wypowiedzianych przez nią słowach. Kiedy zorientowała się, że dziewczyna mówi zupełnie szczerze, podniosła się i otrzepała płaszcz ze śniegu. Podała Marlene rękę, pomagając jej wstać
-Muszę wrócić do Wilmslow, tam jest coś, co może mi pomóc- powiedziała konspiracyjnym szeptem
-Powiedz tylko kiedy- odparła Marlene z uśmiechem, chociaż coś w jej głowie mówiło, że pakuje się w ogromne kłopoty.

Siedząc w pociągu i jadąc kolejną godzinę zastanawiała się, czy przypadkiem nie oszalała. Dzień wcześniej miała ochotę zabić Aleę,  a teraz jedzie z nią, do jej rodzinnego miasta, zupełnie nie mając pojęcia, co je tam spotka. Alea nie chciała powiedzieć, co takiego znajduje się w Wilmslow. Nie mówiła właściwie nic, przez całą drogę była zajęta rysowaniem jakiegoś budynku. Zaprzestała dopiero wtedy, gdy pociąg się zatrzymał i musiały wysiadać, jednocześnie krzywiąc się z niezadowolenia, ponieważ nie skończyła rysunku.
-To gdzie teraz?- spytała Marlene okrywając się szczelniej kurtką i zakładając na ramię ciężką torbę
-Dobre pytanie- odparła Alea składając rysunek i rozglądając się dookoła
-Chcesz powiedzieć, że nie wiesz, gdzie mamy teraz iść?- spytała zła i przestraszona
-Hej, przecież wiesz, że straciłam pamięć, czego się spodziewałaś? – spytała lekkim tonem, uśmiechając się szeroko
-Ja chyba zupełnie zwariowałam, że zgodziłam się tu przyjechać. Jak ty chcesz się dostać w to miejsce, skoro nawet nie wiesz, gdzie ono jest?
-Kto powiedział, że nie wiem?- na te słowa Marlene wzniosła ręce do nieba w błagalnym geście szepcąc pod nosem
-Boże, dziękuję Ci, że nie jestem wystarczająco silna, by ją zabić. TY to powiedziałaś!
-Nie, ja tylko powiedziałam, że nie wiem, gdzie teraz pójdziemy, nie wspomniałam nic o tym, że nie wiem, gdzie mamy iść
-Czy nie możemy po prostu iść tam teraz?- spytała przez ściśnięte ze złości zęby, układając ręce w pięści
-Nie chcesz najpierw odpocząć?
-Nie! Chcę tam iść już, w tej chwili.
-Nie unoś się tak. Już idziemy skoro tak bardzo chcesz
-Świetnie- mruknęła zirytowana- Długo się tam idzie?
-Za jakieś dwie, góra trzy godziny powinnyśmy dojść
-Słucham?! Trzy godziny? W takim mrozie? Zwariowałaś?!
-Nie krzycz, to ty chciałaś iść, chciałam pojechać autobusem, ale skoro się uparłaś…
-Zamknij się- powiedziała Marlene ściskając dłonie tak mocno, że aż pobielały
-Okej- odpowiedziała Alea przyjaznym głosem, podnosząc ręce w geście poddania i zaczęła iść powolnym krokiem w stronę wyjścia z dworca
-Ja ją kiedyś jednak zabiję, przysięgam, nie wiem jak, ale zabiję- powiedziała do siebie Marlene i ociągając się, ruszyła za ciemnowłosą do stojącego na przystanku autobusu.
Usiadły wygodnie na jego końcu, nie mając najmniejszego zamiaru się do siebie odezwać. Marlene wciąż była wściekła, a Alea uśmiechając się pod nosem, kończyła szkic domu. Tym razem udało jej się skończyć przed wysiadką. Na odpowiednim przystanku szturchnęła Marlene w bok i wskazała głową wyjście. Autobus był już zupełnie pusty, bo dojechały praktycznie za miasto. Wysiadły, a śnieg pod ich stopami strzelał niemiło.
-Wiesz gdzie teraz idziemy?- spytała blondynka przesłodzonym głosem
-Mniej, więcej- odparła szczerze i wyprostowała rysunek- Musimy znaleźć ten dom
-Co to jest?
-Nie wiem, ale musimy tam iść
-Świetnie- mruknęła pod nosem Marlene- Wygląda na bardzo stary, wiesz, że może go tu już nie być?
-Jest, z całą pewnością jest i chyba nawet wiem gdzie
-Prowadź. Mam nadzieję, że to blisko- powiedziała idąc szybko za dziewczyną, chcąc jak najszybciej znaleźć się w tym domu. Była zupełnie przemarznięta
-Bliżej niż myślisz- Alea uśmiechnęła się szeroko i pobiegła przed siebie- Zobacz! –zawołała wskazując na miejsce przed sobą, gdzieś na jednym, ze znajdujących się tam pagórków- To tutaj!
-Alea…jest mały problem- Marlene stanęła obok ciemnowłosej lekko zasępiona- Ja tu nic nie widzę…
-Słucham?
-Widzę tylko jakąś górę, nic więcej
-Nie żartuj sobie ze mnie. Przecież on tu stoi
-Tu nic nie ma Alea- powiedziała dobitnie blondynka, przyglądając się dziewczynie. Zastanawiała się, czy to wszystko do był dobry pomysł. Miała wrażenie, że Alea zwariowała. Jak inaczej to wszystko wytłumaczyć? Tu nie dzieje się nic dziwnego, ona jest po prostu wariatką powtarzała w głowie Marlene. Zaczęła nawet trochę się obawiać, czy nic się jej nie stanie
-To niemożliwe. Zobacz, tutaj jest brama- Marlene parsknęła śmiechem, chcąc ukryć, jak bardzo niepewnie się teraz czuje. Nie da niczego po sobie poznać. Ale na potwierdzenie swoich słów Alea dotknęła wielkich, metalowych prętów, które głośno zaskrzypiały i odsunęły się, umożliwiając im przejście.
-Co ty przed chwilą zrobiłaś?
-Otworzyłam bramę, słyszałaś to?- dziewczyna pokiwała twierdząco głową- Chodź- Alea złapała Marlene za rękę, przeprowadzając ją przez wejście. Dziewczyna zachwiała się i musiała przytrzymać towarzyszki, by nie upaść i otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia
-Coś się stało Marlene?
-Skąd tu się wziął ten dom?- spytała trzęsącym się głosem, teraz była koszmarnie przerażona. Miała racje.
-Teraz go widzisz? To dziwne…Zaraz. To dlatego tutaj nigdy nikt nie przychodził. Nie widzieli tego domu. Chodźmy, musimy tam wejść- powiedziała Alea, ale jakby sama do siebie
-A co jeżeli ktoś tam mieszka?
-To odpowie na kilka pytań- odparła Alea ciągnąc Marlene w stronę wielkich, mosiężnych drzwi, które otworzyły się, gdy tylko dziewczyna położyła na nich dłoń.
-Nie podoba mi się tu- szepnęła Marlene, ściskając rękę przyjaciółki
-Cii- uciszyła ją- Ani słowa- powiedziała cicho, rozglądając się po pomieszczeniu. Przed nią znajdował się mały korytarz, ze starymi, drewnianymi wieszakami na ubrania. Było ciasno i zimno. Gdzieś na prawo znajdowały się drzwi do innych pomieszczeń, ale to nie one przyciągnęły tu Aleę. To wąskie, strome i bardzo stare drewniane schody na strych strzegły tego, po co przyszła. – Idziemy- oznajmiła, wspinając się po schodach, uważając, by nie narobić hałasu i niczego nie zniszczyć
-Zwariowałam, zupełnie zwariowałam- mruczała pod nosem Marlene, ale posłusznie wchodziła za dziewczyną. Stanęły przed ciemnymi drzwiami, które otworzyły się, podobnie jak wejściowe, pod wpływem dotyku. Uchyliły się z cichym skrzypnięciem, co świadczyło o tym, że nie były używane przez długi czas. Weszły do środka, rozglądając się. Pokój był raczej rupieciarnią. Wszędzie walały się stare ubrania, książki, gazety, czy fragmenty mebli. Zaciekawił ją kufer, stojący pod ścianą. Podeszła do niego, ale za nic w świecie nie chciał się otworzyć. Usiadła na zakurzonej podłodze, zastanawiając się, jak uporać się z zamknięciem, Marlene usiadła obok, przeglądając gazetę
-Dziwne-mruczała pod nosem blondynka- Czemu w tej gazecie jest tyle pustych miejsc? Powinny tu być jakieś zdjęcia, czy coś, a tu nic. Piszą jakieś niezrozumiałe brednie. Bez sensu…ej, czytałam to! – Alea wyrwała jej gazetę z rąk, serce zabiło jej mocniej. To on. To ten sam mężczyzna. Widziała go w domu Dracona, w gazecie i na zdjęciu. Tylko czemu Marlene tego nie widzi? To wszystko robi się coraz bardziej dziwne
-Jak otworzyć  ten kufer Marlene?
-Nie mam pojęcia, ma jakiś dziwny zamek, nawet nie ma miejsca na klucz…Alea nie podoba mi się tutaj
-Musimy jakoś go otworzyć, tylko nie mam pojęcia jak…
-Może trzeba powiedzieć wierszyk, albo zaśpiewać piosenkę…
-Tak, z całą pewnością…- nachyliła się do zamknięcia i przejechała palcem po ostrej krawędzi i przez nieuwagę rozcinając sobie skórę. Skrzywiła się lekko i wzięła palec do ust, by nie ubrudzić niczego krwią, która już dążyła skropić metalową przeszkodę. Ku zdziwieniu dziewczyn zamek ustąpił
-Chyba przestraszył się tej piosenki- zakpiła Alea, po czym zaczęła przeglądać zawartość kufra. Niebieskie mundurki szkolne, z wyhaftowaną literką „B” na koszuli. Marlene wzięła do ręki dziwne zwoje pergaminu i zaczęła czytać ich zawartość
-Nie są po angielsku- mruknęła zdziwiona i oddała je ciemnowłosej
-To francuski- oznajmiła Alea
-Znasz?
-Tak…rodzice są bardzo przeczuleni na punkcie edukacji. Ja i moja siostra od dziecka uczyłyśmy się kilku języków- odpowiedziała, przeglądając ksiązki, które się tam znajdują. „ Eliksiry dla zaawansowanych”, „ Podręcznik transmutacji dla zaawansowanych”, „Teoria obrony magicznej” . Spakowała do swojej torby cztery książki, jedną rolkę pergaminu, mundurek i podłużne, zamknięte pudełko, którego zawartości nie znała, ale była pewna, że powinna je zabrać
-Alea…to może do kogoś należeć, nie sądzisz?
-Zobacz- podsunęła jej pod nos książkę do czegoś, co nazywało się starożytne  runy. Pierwsza strona, co jest tam napisane?
- „Runy dla zaawansowanych”
-Niżej
-Własność A. Salarin…och…-Marlne podrapała się po głowie lekko zmieszana
-Chyba jednak to należy do mnie
-Wygląda na to, że wszystko jest twoje. Tylko czemu ktoś to ukrył?
-Muszę się z tym wszystkim zapoznać, na spokojnie, u siebie. Teraz ktoś mógłby nas zobaczyć. –powiedziała Alea, po czym zamknęła kufer i wstała szybko, rozglądając się jeszcze po pokoju. Podeszła do czegoś, co stało w rogu pomieszczenia, przykryte błyszczącą, niebieską zasłoną. Zdjęła ją i kaszląc od kurzu, który wzniósł się w powietrze przyjrzała się swojemu lustrzanemu odbiciu. Otworzyła szeroko oczy i lekko rozchyliła usta, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Obok niej, zamiast Marlene stał wysoki, długowłosy blondyn, patrząc na nią swoimi tajemniczymi oczyma, jednocześnie się uśmiechając. Odskoczyła od lustra jak oparzona, prawie przewracając się o stojące za nią krzesło
-Musimy stąd iść Marlene, jak najszybciej…

środa, 31 października 2012

27. Fără sens



A co on robił? Co działo się z Draconem Malfoyem, który nieświadomie zburzył jej cały światopogląd? Siedział. Tak po prostu siedział na czarnej sofie, trzymając w dłoni szklankę z whisky. Słuchał tego, co ma mu do powiedzenia siedząca obok niego blondynka, co jakiś czas uśmiechając się pobłażliwie. Słuchał jej wyrzutów, pretensji. Wyczuwał złość w jej głosie, jak emocje wypełniają każde wypowiedziane przez nią słowo. Nie skupiał się na treści, tylko na sposobie jej przekazywania. Wpatrywał się tępo w drzwi, zamknięte od kilkunastu minut. Poza nim praktycznie nikt nie zwrócił na to uwagi. Nikogo nie obchodziło kto za nimi jest. Jego też nie. Przecież było mu to zupełnie obojętne. Nie interesowało go co robi i dlaczego. To o czym myśli nie było teraz niczym ważnym. Ona sama nie była nikim, kim warto było zaprzątać sobie głowę
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz Draco?- dotarł do niego jeszcze bardziej zezłoszczony głos blondynki
-Oczywiście, że tak Marlene, czemu myślisz, że jest inaczej?- odwrócił głowę w jej stronę i wykrzywił usta w znanym wszystkim ironicznym uśmiechu
-Po co ja sobie strzępię język, skoro szanowny pan Malfoy i tak ma to w dupie?
-Na początku się przejąłem, ale po dwudziestu minutach to zrobiło się dosyć nudne
-Dotarł do ciebie jakikolwiek sens z tego co mówiłam? – spytała, ignorując uwagę
-Jak najbardziej „ Draco to idiotyczne”, „ Draco zachowujesz się jak dzieciak” , „ Draco zostaw ich w spokoju”, „ Co ty wyprawiasz Draco?” . Reszty jakoś nie wyłapałem- uśmiechnął się do dziewczyny ukazując rządek idealnych zębów
-To cię bawi?- uniosła się dziewczyna- Mówię poważnie. Nie wiem, co chcesz osiągnąć tym co robisz, nie wiem co ty w ogóle chcesz zrobić, ale bardzo mi się to nie podoba
-Co konkretniej?- ponownie przeniósł wzrok na drzwi
-To mój drogi, że wyjeżdżasz któregoś pięknego dnia bez słowa, bez żadnego wyjaśnienia. Po prostu sobie jedziesz, znikasz na dwa miesiące, nie dajesz znaku życia i nagle wracasz dzisiaj i najzwyczajniej w świecie przychodzisz do klubu. Jak gdyby nic się nie stało- odparła Marlene groźnym głosem i chwyciła Dracona za ramię, zmuszając, by na nią spojrzał 
-Bardziej nie odpowiada ci to, że wyjechałem, czy to, że wróciłem?
-Nie odpowiada mi to, że nie wiem, co się dzieję. Draco do cholery ja się o ciebie po prostu martwię.
-Nie masz powodu Marlene
-Doprawdy? Mam bardzo wiele powodów, największym jest to, że nie wiem co jest z tobą i co chcesz teraz zrobić- opadła ciężko na oparcie i wypuściła ze świstem powietrze, przymykając oczy
-Wyjechać- gdy usłyszała cichy głos Dracona znowu otworzyła je szeroko, chwyciła jego twarz w dłonie i spytała
-Co powiedziałeś?
-Pytałaś, co chcę teraz zrobić. Wyjadę, nie wiem, na jak długo. Miesiąc, dwa, osiem. Wróciłem tylko po to, żeby się z wami pożegnać
-Jak…jak to wyjeżdżasz? – jej twarz złagodniałą, a głos zaczął się łamać- Dopiero wróciłeś…
-Tak będzie lepiej Marlene- zabrał jej dłonie z twarzy i mocno ścisnął
-Dla kogo Draco!? Nie możesz wyjechać, nie możesz mnie zostawić rozumiesz? Nie możesz…- szepnęła wyrywając dłonie z uścisku chłopaka, by ukryć w nich swoją twarz
-Dla wszystkich. Posłuchaj, wyjadę, wszystko sobie poukładam i wrócę. Poradzicie sobie i…- urwał, kiedy zobaczył, że drzwi łazienki się otwierają i wychodzi zza nich Matt, poprawiając sobie koszulę i  z rozmarzonym wzrokiem rozglądając się na boki odszedł w stronę baru- Zaraz wracam- dokończył, po czym wstał z sofy
-Gdzie idziesz? – spytała Marlene patrząc na niego podejrzliwie
-Muszę z kimś porozmawiać- odparł wymijająco
-Naprawdę myślisz, że to odpowiedni moment?
-Lepszego nie będzie- uśmiechnął się do niej, a po chwili zniknął w tłumie.

Alea stała w łazience przed lustrem, doprowadzając się do porządku. Przeczesywała poplątane włosy palcami usiłując sprawić, by wyglądały względnie dobrze. Położyła dłonie na rozpalonych policzkach i stanęła w bezruchu, patrząc na swoje odbicie. Wciąż była pod wpływem ogromu emocji, jakie towarzyszyły jej chwilę temu. Dlatego powiedziała Mattowi, by wracał na salę. Chciała ochłonąć, zebrać myśli, które uciekały w najmniej odpowiednie zakamarki doprowadzając obrazy zupełnie złych osób. Usłyszała jak drzwi się otwierają, uniosła oczy i napotkała zimne spojrzenie blondyna, który wciąż był w jej głowie. Położyła dłonie na blacie, nie odwracając się do niego
-To ty- powiedziała głosem zupełnie pozbawionym emocji
-Spodziewałem się odrobinę większego entuzjazmu
-Wybacz, że się przeliczyłeś- Dracon uśmiechnął się jedynie, po czym oparł o framugę drzwi
-Nie masz mi nic do powiedzenia?
-Nie, raczej nie- odparła poprawiając sukienkę
-Dobrze- jego uśmiech się zwiększył- Jak z Mattem wam się układa?
-Jak widać rewelacyjnie- teraz to ona się uśmiechnęła, jednak uśmiech nie miał w sobie nic miłego, czy przyjacielskiego
-To cudownie- odpowiedział lekko- Bardzo mnie to cieszy Lea, chciałbym tylko wiedzieć, czy poza zupełnie niespodziewaną poprawą w waszym związku wszystko dobrze?
-Jak najbardziej, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Dziękuję, że pytasz- powiedziała z tak wymuszoną uprzejmością i zwyczajnością, że z twarzy Draco zniknął uśmiech
-Czemu wtedy wyszłaś?
Jeszcze jedna noc
-Chyba nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia Draco- odwróciła się do niego, krzyżując ręce na piersi- Dokładnie tak samo jak teraz
-Co się stało Lea? Czemu tak się zachowujesz?
-Zachowuję się dokładnie tak, jak powinnam- odparła głosem przesączonym jadem- Nie muszę Ci się z niczego tłumaczyć, tak samo jak ja nie wymagam od ciebie, żebyś informował mnie co robisz i gdzie jesteś
-Więc o to chodzi…jesteś zła, bo wyjechałem?
-Masz o sobie za duże mniemanie Draco. Nie interesuje mnie to, co robisz
-Doprawdy?- podszedł do niej tak blisko, że ich ciała prawie się ze sobą stykały- Kogo ty chcesz oszukać Lea?
-Mówię jak jest Draco- odpowiedziała odpychając chłopaka, po czym go wyminęła i skierowała się do drzwi- Poza tym, mam na imię Alea i lepiej, jeżeli to zapamiętasz
Dracon stał przez chwilę nieruchomo, po czym odwrócił się  i zawołał
-Czyli to wszystko za nami?
-Co ma być za nami?
-To co się wydarzyło, to nic nie znaczy, tak?
-Dokładnie tak Draco. Zupełnie nic.  To nie ma najmniejszego sensu. Nie jesteśmy tymi samymi osobami, którymi byliśmy kiedy się poznaliśmy
-A co się zmieniło?
-My się zmieniliśmy, nie widzisz tego?- odwróciła się w jego stronę, mierząc go wzrokiem. Stała przed sobą dwójka ludzi, tak innych, a tak do siebie podobnych. Zupełnie nie zdawali sobie sprawy z tego, ile ich łączy i jak bardzo okłamują się, usiłując udawać kogoś, kim nie są. Każde z nich udawało. Draco pod zimną i nieczułą maską ukrywał zagubione i potrzebujące wsparcia wnętrze. Za to Alea pod pozorną uprzejmością, nikłym ciepłem i naiwnością kryła zimne serce, które nie czuło zupełnie nic. A przynajmniej tak jej się wydawało. Tylko czym w takim razie wytłumaczyć to bolesne ukłucie, które teraz poczuła?
-Nie, nie widzę. Czego ty właściwie chcesz? – spytał zniecierpliwiony. To nie tak.
-Chcę wreszcie zrozumieć o co  w tym wszystkim chodzi- odparła cichym głosem, już o wiele łagodniejszym
-I moja obecność tak bardzo ci w tym przeszkadza?- spytał, a gdy nie usłyszał odpowiedzi dodał- Dobrze, więc obiecuję ci, że już nie będziesz musiała zaprzątać sobie głowy moją obecnością w swoim życiu. Nie będę się do niego mieszał
-Tak będzie najlepiej- odparła pewnym głosem, chociaż w jej wnętrzu coś mówiło, że to tylko chwilowy kaprys, że za kilka dni będzie chciała go z powrotem, ale przecież to osiągnie. Jeszcze jedna noc.  Jak zawsze dostanie to, czego chce. Nie tym razem. Wyszła z łazienki i skierowała się do sofy, gdzie siedzieli wszyscy jej znajomi. Nad nimi stał Mauro który z pełną powagą coś recytował, zdołała usłyszeć jedynie fragment jego wypowiedzi, kiedy znalazła się przy stoliku. Z przeciwnej strony przyszedł Dracon, ale nikt nie zwrócił na nich uwagi, byli zbyt zajęci słuchaniem Mauro
-…a gdy duchy zejdą ze sceny, znów się spotkamy i wzniesiemy toast w krainie cieni- skończył swój monolog i usiadł obok swojej dziewczyny, trzymając swój kieliszek w górze, tak jak uczynili to wcześniej David, Adam, Vincent, Matt i Marlene, po chwili dołączył do nich Dracon. Stał, mówił coś, ale słowa do niej nie docierały. Coś w jej głowie pulsowało, uciskało tak mocno, że nie słyszała niczego dookoła. Jakby coś zamykało jej umysł od wewnątrz. Wybudził ją dopiero głos Marlene
-Alea, teraz twoja kolej.- widząc zdezorientowanie na twarzy dziewczyny dodała- Twój toast
Alea zamyśliła się przez chwilę. Przypomniała sobie wydarzenia z ostatniego czasu. Przypomniała sobie jakie zaszły w niej zmiany. Jak bardzo różniła się od dawnej Alei, a mimo tego nikt o tym nie wiedział. Uniosła swój kieliszek do góry, popatrzyła na szkarłatną ciecz znajdującą się w środku i nagle coś jakby w niej pękło. Coś przebiło się w jej świadomości. Zobaczyła siebie, stojącą przed ogromnym i pięknym domem. Dookoła niej biegali i krzyczeli ludzie. Uciekali? A ona stała w samym środku tego zamieszania, zupełnie niewzruszona. Patrzyła na wszystkich chłodnym wzrokiem. Śledziła oczyma pojawiające się obok błyski i płomienie. Ktoś do niej krzyczał, błagał, by uciekała. Nie zdążyła. Upadła ciężko, przylegając do ziemi tak mocno, jakby miała już nigdy z niej nie wstać. Otrząsnęła się i  omiotła spojrzeniem wszystkich przy stoliku, jej wzrok zatrzymał się na Draconie, który usiłował patrzeć na nią w obojętny sposób.
-Wznoszę toast.- rozpoczęła- Za tych, których już z nami nie ma…chociaż nikt nie wie o tym, że odeszli- przyjaciele podnieśli kieliszki wyżej, żadne z nich nie zastanawiało się nad toastem Alei, każdy z nich myślał o czymś innym. Nikt nie wiedział, za kogo pije dziewczyna. Nikt nawet się nie domyślił, że wznosi toast za samą siebie.

No to od początku, bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, które są dla mnie niesamowitą motywacją i błagam o więcej :D Mam małe pytanie, czy ktoś z czytelników zajmuje się robieniem szablonów, zna kogoś kto je robi, bądz zna stronę na którą można się zgłosić? Przydałaby się mała zmiana, a ja jako człowiek komputerowo upośledzony, ani sobie go nie zrobię, ani nie wyszukam :) Przypominam też o stronie i o pytaniach . Pozdrawiam! :)

Obserwatorzy