czwartek, 30 sierpnia 2012

15. Elle


Alea nerwowo biegała po całym domu, niszcząc każdy kawałek przestrzeni, na której panował porządek. Wyrzucała wszystko z szafek i półek, przeszukiwała całą zawartość garderoby, szafki na buty. Odwieszała i przekładała każdą kurtkę. Zaglądała za meble, skontrolowała każdy skrawek podłogi. W kuchni, salonie i łazience też wszystko wyglądało, jakby przeszedł tamtędy huragan. Ale ona wciąż biegała, potykając się i przewracając co chwila o którąś z porozrzucanych rzeczy. Potem wstając i masując obolałe części ciała, przeklinała pod nosem na wszystko dookoła i zaczynała maraton na nowo. Bieg od łazienki do jej pokoju przerwał dźwięk telefonu dobiegający z kuchni
-Tak słucham?- sapnęła zdyszana do słuchawki
-Alea, wszystko dobrze?
-Tak, jasne Matt, jestem tylko trochę...zmęczona
-Biegałaś?
-Można tak powiedzieć, szukam teczki z rysunkami, nigdzie jej nie ma. Nie zostawiłam jej może u Ciebie?
-Raczej nie, nigdzie jej nie widzę
-Poszukasz?- spytała błagalnym tonem
-Poszukam, ale myślę, że bym ją zauważył
-Tak, wiem, ale proszę, poszukaj, miałam tam wszystkie projekty
-Spokojnie, znajdzie się, ale mogłabyś bardziej pilnować swoich rzeczy
-Będziesz mi wypominał?- spytała z pretensją w głosie
-Ech…nie, nie będę. Robisz coś dzisiaj?
-Szukam tej głupiej teczki
-Pamiętasz, że wieczorem idziemy na bankiet?
-Na co?
-Bankiet…wiesz, przyjęcie na którym…
-Och wiem co to jest bankiet, z jakiej okazji?
-Czy Ty mnie czasami słuchasz?
-Kiedy mówisz o czymś ciekawym to tak, a to widocznie wplotłeś gdzieś między rozgrywkami piłkarskimi, a tym, jak niekompetentny jest wasz portier, musisz mi wybaczyć, zbyt dużo mało istotnych informacji i się wyłączyłam. No, to co to za bankiet? Usłyszała w słuchawce tylko zrezygnowane westchnięcie-Dobra, zgadnę, Twój szef coś organizuję, zaprasza pełno niezwykle ważnych, interesujących i miłych ludzi, a Ty bardzo chcesz na to iść?
-Chyba oczywiste, czy można lepiej spędzić czas?- spytał z kpiną w głosie
-Sprzątanie klatek w zoo jest ciekawsze- mruknęła zrezygnowana
-Posiedzimy trochę, pokażemy się, porozmawiamy z kim trzeba i się zmyjemy
-Obiecujesz?
-Obiecuję
-Będziesz tak, jak zawsze?
-Może chwilę wcześniej, przerwa mi się kończy ,muszę wracać do pracy- powiedział znużony
-Nie wiem, jak Ty wytrzymujesz w tym biurze tyle godzin, zwariować można
-Coś za coś. Do wieczora
-Trzymaj się- odparła, siląc się na jak najmilszy ton. – Tutaj raczej jej nie ma, a na górze nie ma co szukać- mruknęła zrezygnowana, po czym zaczęła układać wszystko na swoje miejsce. Zastanawiała się, gdzie i kiedy mogła zostawić teczkę. Niby nic takiego, zwykłe rysunki, pierwsze projekty, ale miały dla niej wartość sentymentalną. Większość szkiców powstała już po utracie pamięci. Widziała je w swojej głowie, dokładnie tak, jak widziała sierociniec. Sierociniec. Może teczka została w klubie?

Draco siedział przy małym stoliku, pod ścianą, naprzeciwko baru. Dookoła niego były porozrzucane dokumenty i wycinki z prasy, pełno segregatorów poukładanych na krzesłach. W dłoni trzymał filiżankę kawy, już którąś z kolei. Musiał dokończyć zlecenie, ale zupełnie nie mógł się skupić. Nadal miał opory przed przebywaniem w domu, było tam zbyt pusto. Nie było jej. Wciąż myślał o rysunkach Alei, tak, nie powinien ich oglądać, w końcu to, co tam było, jest jej prywatną własnością, ale nie mógł się powstrzymać. Jakby coś zmusiło go, by je zobaczył. Pamiętasz? Rysowała nie tylko projekty domów. Rysowała parki, fontanny, ludzi, zwierzęta, wszystko, co wydawało się jej w jakiś sposób interesujące. Było tam pełno dobrze przemyślanych, idealnie odmierzonych szkiców, nie ulegało wątpliwości, że była bardzo zdolna i będzie bardzo dobrym architektem. Jednak nie te idealne linie i łuki go zainteresowały. Ciekawiły go te niedopracowane, jakby porzucone prace. Połowa domu, kot bez ogona, szczur bez łapy. Co? Kobieta bez twarzy, z burzą kręconych włosów. Ogromna willa za ogrodzeniem. Kolumny z ornamentami, kominek bez ognia. Wąż z przerażającymi ślepiami, wpatrującymi się wprost na obserwującego. Co? Widziała to? Rysunki były robione w pośpiechu, jakby nie chciała tracić wizji sprzed oczu. Po wykonaniu głównego zarysu zostawiała je, by zrobić coś innego. Może zapomniała. Patrząc na jedną z prac przeszły go dreszcze. Wielkie zamknięte pomieszczenie. Nie było tam nic, poza zwisającą na cienkim kablu, małą żarówką, która dawała niewielkie światło. Właściwie  sprawiała, że ciemność była nieco mniejsza. Żadnych okien, mebli. Tylko skulona postać, na samym środku, pod żarówką. Przerażająca, chociaż było widać tylko zarys. Bezradny? Tak się czuł, za każdym razem. Każdej nocy, kiedy się budził. Cholerne sny. Nic, tylko wszechogarniająca ciemność. I strach. Nie wiadomo skąd. Jakby ze świata zniknęło całe szczęście. Od wtedy. Najgorszego dnia, reszty jego życia. Widziała to?  Nie, niemożliwe. To tylko jego chora wyobraźnia. To tylko zwykły przypadek. Otrząsnął się, gdy usłyszał trzask zamykanych drzwi i szybkie stukanie obcasami. Podniósł oczy, by zobaczyć kto wszedł. Wysoka brunetka, z gracją omijała stoliki stojące jej na drodze. Podeszła do baru, spytała o coś barmankę. Kobieta pokręciła przecząco głową, coś jeszcze powiedziała, uśmiechnęła się pocieszająco. Podała brunetce filiżankę z parującym napojem po czym odeszła na zaplecze. Długowłosa odwróciła się, zrezygnowanym wzrokiem omiotła całą salę, zastanawiała się nad czymś. Ktoś znajomy. Mam Cię. Zwróciła się w jego stronę, w znajomych oczach pojawiły się iskierki radości.
-Draco, tyle razy mówiłam, pracujesz za dużo
-Wiem kochanie, zaraz dam sobie spokój, tylko coś dopiszę
Potrząsnął gwałtownie głową i pomachał w kierunku dziewczyny. Ta powolnym krokiem skierowała się w jego stronę, obrzucając krytycznym spojrzeniem stos papierów dookoła niego
-Czy Ty kiedyś odpoczywasz?
-Nie mam na to czasu- odpowiedział z uśmiechem- Siadaj, jak tylko znajdziesz sobie miejsce
-Nie będę przeszkadzać?- spytała przekładając kilka segregatorów na stolik obok
-Nie, jasne, że nie. Właściwie i tak musze zrobić sobie przerwę, zupełnie nie mogę się skupić- mówiąc to przetarł dłońmi zmęczoną twarz
-Wyglądasz, jakbyś wieki nie spał. Mogę?- zapytała kierując wzrok na dokumenty przed nim, a widząc, jak przytaknął głową, zaczęła je przeglądać- Strasznie tego dużo- powiedziała po chwili
-Umiesz się w tym połapać?
-Matt pracuje w kancelarii, często robi podobne rzeczy. Porządkowanie zeznań, szukanie informacji w prasie, strasznie nudne, nie cierpi tego, więc czasami coś za niego zrobię
-Zgodzę się, nie mam dzisiaj do tego głowy, a jeszcze tyle do zrobienia. Mam wrażenie, że mój szef zbierał to przez lata- mruknął zdenerwowany
- Strasznie to wszystko pomieszane, a tylko jedna sprawa, tam masz resztę? – wskazała na teczki
-Niestety, ale połowa już za mną
-Pomóc Ci? Trochę się na tym znam
-Mogłabyś?
-Jasne, chwilowo i tak nie mam nic do roboty.
-Jesteś wielka Lea- powiedział ze szczerym uśmiechem, ale po chwili coś do niego dotarło
-Jak mnie nazwałeś?- spytała zdziwiona
-Lea…- zaczął przeklinać w myślach swoją głupotę, czemu ją tak nazwał?- Przepraszam, nie sądziłam ,że może…-zaczął się plątać
-Nie...w porządku, po prostu nikt tak do mnie jeszcze nie mówił- odparła z uśmiechem- No, pokaż co tam masz?
Jak  mógł ją tak nazwać? Czemu to mu w ogóle przyszło to głowy? Nazywał tak Leaile kiedy byli sami. Lubił to zdrobnienie, tak bardzo do niej pasowało. Mała, drobna, bezbronna Lea. Nie używał go przy innych, było tylko ich. Co teraz?  Czemu powiedział tak do Alei? Popatrzył na dziewczynę. Okręcała pasmo długich włosów dookoła palca. W skupieniu czytała dokumenty, przekrzywiła w bok głowę. Jak ona. Mrużyła oczy, jakby chcąc przewiercić kartkę wzrokiem. Zaczęła czegoś szukać, długopis wsadziła za ucho. Podniosła głowę i uśmiechnęła się lekko w stronę Dracona, ale on nie reagował. W myślach porównywał obie dziewczyny. Nie powinien, ale to było silniejsze. Czuł wyrzuty sumienia. Ciągle uważał, że to nie czas, na budowanie więzi emocjonalnych, nie przeżyłby kolejnej straty. To głupie, przecież ona ma Matta, są szczęśliwi, jak mogłeś w ogóle tak pomyśleć?- Karcił się w myślach. To ona. Było w niej coś dziwnego. Za bladą, porcelanową skórą coś się ukrywało. Niebieskie oczy, wydawałoby się, że bardzo szczere, miały tajemnicze iskierki. Chciał wiedzieć o czym myśli. Gdzie jest, kiedy na kilka  minut traci kontakt z rzeczywistością. Jak ona?  Znowu podniosła głowę. Zmierzyła go wzrokiem, a jej usta zaczęły się poruszać. Draco powoli wybudzał się ze swoich myśli, nie słyszał co mówiła. Powtórzyła. Nie, nie mogła tego powiedzieć, skąd wiedziała  o czym myśli?
-Nie jestem nią- czemu to powiedziała?
-Słucham? –wykrztusił po chwili z siebie, starając się uspokoić bijące ze zdwojoną prędkością serce. Alea uśmiechnęła się lekko, rozbawiona
-Mówiłam, że ciekawsze i ważniejsze fragmenty podkreśliłam niebieską linią, myślę, że mogą się przydać
-Linią…tak jasne, na pewno się przydadzą, wielkie dzięki- odzyskał już dawną sprawność umysłu- Już idziesz? – spytał rozczarowanym głosem, bardziej niż się spodziewał
-Tak, zasiedziałam się trochę- uśmiechnęła się przepraszająco- Wieczorem wychodzimy z Mattem, głupie spotkanie z pracy, ale mu obiecałam- westchnęła zrezygnowana
-Jasne, rozumiem- powiedział podnosząc się i zaczynając zbierać papiery- poczekaj chwilę, odwiozę Cię.
-Nie trzeba, muszę jeszcze zajrzeć w kilka miejsc, nie wiem ile mi to zajmie…
-To podwiozę Cię pod pierwsze. W ramach podziękowania. Nic nie mów, nie masz wyjścia- odparł wesoło zabierając wszystko i idąc razem z Alea przed klub- To gdzie jedziemy?
-Tak właściwie…to nie wiem- powiedziała cicho, a widząc jego zdziwione spojrzenie dodała-  Zgubiłam teczkę z projektami i szukam jej po całym mieście, nie mam pojęcia gdzie ją posiałam
-To wygląda na to, że czeka nas krótka przejażdżka – otworzył jej drzwi od samochodu i po chwili zajął miejsce obok. Kątem oka uchwycił jej pytający wzrok- Zobacz za siebie, chyba się znalazła. Odpowiedziało mu ciche parsknięcie, po którym dziewczyna usiadła wygodniej w fotelu i pogrążyła się w swoich myślach. Kiedy zrozumiesz?

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

14. Dame Assassin


Londyn jesienią- chyba ciężko o bardziej przygnębiający widok. Tynk odpadał z i tak już zniszczonych budynków, jakby nawet on chciał uciec z tego miejsca. Dziurawe chodniki, w których gubi się obcasy, obluzowane klapy kanalizacyjne, na których strach stanąć. W miejscach gdzie kiedyś był równy asfalt, teraz zbierała się brudna, mętna woda, która- gdy jakiś nieuważny kierowca po niej przejechał, chlapała na wszystkie strony, co nie należało do najmilszych doświadczeń kiedy znalazło się w jej zasięgu. Teraz jednak nic takiego mu nie groziło. Raczej nikt przy zdrowych zmysłach  nie wychodziłby w taką pogodę w wolny, sobotni poranek. Słońce ledwo przedostające się zza większych budowli po chwili chowało się za przywianymi chmurami. Gdzieś w oddali słychać było ryki samochodowych silników tych, którzy jednak musieli opuścić ciepłe mieszkania. Można było usłyszeć odgłosy z niedalekiej budowli. Robotnicy nie próżnowali, chcieli jak najszybciej skończyć swoją pracę, wrócić do domu i usadzić się wygodnie w fotelu, by w spokoju wypić piwo i obejrzeć mecz. Znowu zbierało się na deszcz. Wiatr przyganiał coraz więcej ciężkich chmur. A on szedł przed siebie, z rękami w kieszeniach, głową spuszczoną w dół, skupiony na swoich myślach. Wracał ze spotkania z chłopakami z zespołu, może trochę się zasiedział, biorąc pod uwagę, że umawiali się tylko na piątkowy wieczór. Ale rozmawiali, dużo rozmawiali. Jesienna aura sprzyja sentymentalnym spotkaniom. Nie było to jednak miłe, przyjacielskie spotkanie. Musiał poinformować przyjaciół, że nie widzi się już w ich zespole. Zwyczajnie przestało sprawiać mu to przyjemność. Uważał też, że nie przystoi mu branie udziału w czymś tak dziecinnym, ale to już zatrzymał dla siebie. Było pełno wyrzutów, niezrozumienia, zdziwienia. Po uspokojeniu emocji udało im się normalnie porozmawiać, po kilku piwach atmosfera rozluźniła się wystarczająco, by móc w spokoju powiedzieć, co leży wszystkim na sercu, co się komuś ostatnio nie udało, kto ma komuś coś do zarzucenia, wszystko spokojnie, można nawet stwierdzić, że dosyć chłodno. Po zamknięciu klubu udali się do domu Adama,  a podczas spaceru uszło z nich całe napięcie. Siedzieli w dużym pokoju. Vincent z Adamem sprzeczali się  o wynik najbliższego meczu. David siedział gdzieś w kącie i powoli odpływał, przez sporą ilość alkoholu w jego organizmie. Mauro rozmawiał przez telefon ze wściekłą Marlene, tłumacząc swoją nieobecność w domu. On natomiast siedział w fotelu pod oknem obserwując beztroskich przyjaciół. Zaakceptowali go, zupełnie nie znając jego przeszłości. Po prostu przyjęli do swojej społeczności nadętego, poważnego arystokratę, nie miał pojęcia jak, ale coś sprawiło, że zobaczyli w nim po prostu zagubionego chłopaka, który potrzebował wsparcia, więc mu je dali, tak po prostu, o nic nie pytając. Pomogli mu odnaleźć się w normalnym życiu, łączyła ich wyjątkowa więź, nie od dziś wiadomo, że męska przyjaźń jest w stanie przetrwać bardzo wiele, nie zadając głupich pytań, nie wtrącając się z niczyje życie. Bo liczy się tu i teraz, po co rozpamiętywać przeszłość? Ona nic już do naszego życia nie wniesie. Należy skupić się na teraźniejszości, by mieć wpływ na przyszłość. Rozeszli się nad ranem, każdy z nich poszedł w swoją stronę, przeklinając pod nosem pogodę. Ale nie on, Draco lubił jesienny, przejmujący chłód, który momentalnie otrzeźwił jego umysł. Szedł powoli londyńskimi uliczkami. Pozwalał, by wirujące powietrze targało jego blond włosy. Raz na jakiś czas podnosił jasne oczy do góry, by skontrolować, czy idzie w dobrym kierunku. Właściwie nie wiedział jaki kierunek jest właściwy. Minął swój dom już dawno temu, ale szedł dalej, przed siebie. Nic nie ciągnęło go w żadne miejsce, po prostu dawno nie spacerował sam. Nigdy nie było czasu, ciągle coś do zrobienia, od zawsze. W szkole nie miał okazji do bycia samemu. Wciąż towarzyszyło mu kilku znajomych, lub wianuszek wielbicielek, a miał ich sporo. Był podziwiany, szanowany, ale chyba nie można stwierdzić, że był lubiany. Raczej nie lubi się osób, które nie widzą nic poza sobą, a głowę mają na wysokości równej ich wielkiego ego. Nikt nie chciał mu się narażać, chcieli z nim przebywać. Przesiadywanie w towarzystwie Draco Malfoya świadczyło o prestiżu i wysokiej pozycji w społeczeństwie. Ludzie chcieli go znać, a nie poznać. Nikt nie wiedział, co kryje się w jego głowie, co myślał, co robił, jak sobie radził z ciężarem który spoczywał na jego barkach. A nie radził. Ale jemu to nie przeszkadzało, chciał być sam. Nie dopuszczał do siebie nikogo. Dla własnego bezpieczeństwa. Ale to było kiedyś, teraz jest zupełne inaczej. Zatrzymał się na skrzyżowaniu i rozejrzał dookoła. Chmury się przerzedzały, ku uciesze wszystkich. Słońce nieśmiało obdarowywało mieszkańców maleńkimi promieniami ciepła. Korzystając z poprawy pogody ludzie pospiesznie wychodzili z domów, by zdążyć tam, gdzie zmierzają przed deszczem, który na pewno  spadnie tego dnia niejednokrotnie. Przeszedł przez ulicę i szedł wzdłuż domów i sklepowych witryn. Kilka metrów przed nim drobna dziewczyna siłowała się z ogromnym psem, który stając na łapach z całą  pewnością by ją przewyższył. Pies wyrywał się ze smyczy trzymanej w drobnej dłoni, drugą dziewczyna usiłowała dźwigać torby z zakupami. Coś upadło jej na ziemię, włosy targane wiatrem zasłoniły jej twarz, a pies zerwał się ze smyczy kiedy zobaczył przechodzącego obok kota. Raczej nie było szansy by go dogonić. Zrezygnowana i wściekła dziewczyna usiadła na krawężniku, opuszczając bezradnie ręce wzdłuż ciała, i zamykając oczy, by długie włosy nie wpadły jej do oczu. Gdy po chwili ochłonęła, zaczęła zbierać wysypane zakupy. Draco przyspieszył kroku by jej pomóc  uśmiechnął się lekko, widząc znajomą postać
-Ciężki dzień, co? –spytał przyjaźnie kucając obok i pomagając chować rzeczy o toreb
-Ledwo się zaczął a już mam go dosyć- powiedziała  cicho podnosząc głowę, by na niego spojrzeć- Och, cześć Draco- mruknęła, wykrzywiając usta, co chyba miało być uśmiechem skierowanym w jego stronę. Nie zwracając jednak na to uwagi, chłopak podał jej rękę, pomógł wstać i zabrał od niej ciężkie zakupy, po czym poszedł w stronę biegającego psa. Po chwili odwrócił się i zobaczył, że dziewczyna wciąż stoi w miejscu z pytaniem malującym się na twarzy
-Chyba chcesz złapać tego psa, prawda? Lepiej się pospiesz, bo jeszcze biedakowi coś się stanie- mówiąc to uśmiechnął się szeroko do zbliżającej do niego długowłosej. Po kilkudziesięciu minutach udało im się go złapać, teraz podążali w nieznanym dla chłopaka kierunku, który zaoferował, że odprowadzi dziewczynę pod dom. –Dzięki Bogu to niedaleko- myślała zażenowana. Jednak mimo jej nastawienia, droga minęła im dosyć miło, nie, to jednak za dużo powiedziane, minęła dosyć spokojnie. Zaniechali rozmowy po krótkiej wymianie zdań i szli w milczeniu. Livia nie była początkowo zachwycona perspektywą wspólnego spaceru z Draco, jednak  była mu bardzo wdzięczna za pomoc, sama nie dałaby rady. Zaczęła się zastanawiać, co takiego jest w tym chłopaku, że Alea woli jego towarzystwo od jej i Matta. Woli spędzać czas z jego przyjaciółmi, niż chodzić na imprezy z ich starymi znajomymi. Nie potrafiła się z tym pogodzić. To nie tak, że była zazdrosna. Po prostu wiedziała, że to nie przyniesie nic dobrego. Skąd? Tak będzie i już. Dlatego nawet nie starała się być dla nich miła. Zakończyła rozmyślania, gdy stanęli pod domem pani Assassin, schorowanej staruszki do której Livia zmierzała.  
-No to…jesteśmy na miejscu- przerwała panującą między nimi ciszę- Pójdę już, pani Assassin pewnie się niecierpliwi
-Assassin? – spytał zdziwiony chłopak, to nazwisko coś mu mówiło, był pewien, że gdzieś je słyszał, było raczej mało popularne
-Tak, pracuję  u niej. Jest schorowana, nie ma siły sama wyjść z psem, czy zrobić zakupy- odpowiedziała dziewczyna patrząc w okno posiadłości, gdy zobaczyła, że firanka się poruszyła zrobiła się bardzo spięta i wręcz wyrwała siatki z zakupami z rąk chłopaka- Muszę już iść, dzięki za pomoc- powiedziała zdenerwowana i szybko wbiegła do domu, zostawiając Dracona w niemałym zdziwieniu. Po chwili jednak wzruszył ramionami i zaczął iść w stronę swojego domu, było już prawie południe, a on jeszcze nie był u siebie.
Livia odłożyła zakupy na podłogę i drżącymi rękami odpinała smycz Claw. Zabrała torby do kuchni, gdzie czekała na nią, starsza pani z umalowanymi na , typowy dla staruszek fioletowawy kolor. Patrzyła na nią surowym wzrokiem, stukając długimi, ozdobionymi ogromną ilością pierścieni palcami. Livia starała się wyglądać na opanowaną, ale gdy usłyszała jej głos lekko podskoczyła
-Nie trzymasz się planu- słysząc to, dziewczyna się skuliła, nie zabierając wzroku z blatu stołu. Starsza pani szybkim krokiem przemierzała kuchnię, patrząc na nią, można było śmiało stwierdzić, że nie tylko nie jest schorowana, a nawet jest w rewelacyjnej formie. Pani Assassin stała teraz przy drzwiach- Nie włożyłam tyle pracy w to wszystko, żebyś teraz to zaprzepaściła- syknęła groźnie
-Robię co mogę- odpowiedziała cicho
-Nie rozśmieszaj mnie. Jesteś do niczego, nie mam z Ciebie żadnego pożytku, wygląda na to, że będę musiała…
-Musiałam trochę zmienić plan- przerwała jej przerażona
-Niby czemu? Przecież był perfekcyjny- powiedziała przewiercając ją wzrokiem
-Tak mi się z początku wydawało…ale on jest inny, ona też mnie nie słucha, muszę się bardziej do nich zbliżyć
-Myślałam, że sprawa z tą dziewczyną jest już dawno za nami
-Bo była, ale coś się zmieniło, sprawy wymknęły się spod kontroli, ale już wszystko opanowałam
-Mam taką nadzieję- odparła nieco łagodniejszym tonem- Nie zawiedź mnie Livio, wiesz co się stanie, jeśli nie wykonasz zadania. –mówiąc to poklepała ją lekko po ramieniu, lecz ten gest nie miał nic wspólnego z troską czy nagłym przejawem uczuć. Przed oczami Livii stanęły najgorsze obrazy, które wciąż podsuwała jej kobieta, wciąż nie mogła uwierzyć, że jest zdolna zrobić coś takiego, chciała w to nie wierzyć…ale była, nie znała litości. Za każdym razem, gdy kobieta wzywała ją do siebie drżała ze strachu, nawet o życie. Zwłaszcza o życie.
-Dam sobie radę…
-Moja dziewczynka- kobieta wykrzywiła usta w złośliwym uśmiechu- No a teraz  uciekaj, mam masę rzeczy na głowie- powiedziała głaszcząc ją po głowie, a po chwili zniknęła gdzieś za drzwiami, wymijając machającego radośnie ogonem Claw. Livia podrapała go lekko za uchem. Po czym wyszła z domu lekko zamykając drzwi, by nie narobić hałasu. 
-Tylko jak ja mam to zrobić babciu?- mruknęła pod nosem kierując się w stronę jej mieszkania.

czwartek, 23 sierpnia 2012

13. Malfoy


-Coś nie tak? – blond włosy mężczyzna spytał z troską kobietę, która właśnie usiadła obok niego. Siedzieli w salonie w ich wielkim domu. Wielkie ściany pomalowane na biało, bez najmniejszej skazy, perfekcyjne. Wisiały na nich portrety członków rodziny, patrząc zimnym wzrokiem na to, co dzieje się w pomieszczeniu. Czarno- biała podłoga, ułożona w szachownice odbijała, prawie jak lustro kolumny, będące tam raczej jako dekoracja, niż zamysł budowlany, podtrzymujący konstrukcje. One tez były białe, łagodnie oplatały je smukłe sylwetki węży, wyryte w kamieniu. Pod jedną ze ścian stał ogromny regał, z ciemnego drewna, wypełniony książkami, wielkimi i starymi. Cześć z nich była nieużywana od wielu lat, ale nie było możliwości, by znalazła się na nich chociaż odrobina kurzu. O porządek miał kto dbać. Przy regale, na nogach z wężowym ornamentem stał mały stolik, tego samego koloru. Przy stoliku jedno krzesło, nie odbiegające wyglądem i klasą od reszty mebli. Na środku salonu stała wielka, czarna, skórzana kanapa, a po bokach fotele, z tego samego materiału. Wszystko z klasą, eleganckie, pełne smaku, puste. W każdym domu wchodząc do pomieszczeń wyczuwa się coś, coś w rodzaju duszy domu, którą zostawili jego mieszkańcy. Ale nie tutaj. Tu było ponuro i zimno, mimo ognia buchającego w kominku. Ale tutaj nawet ogień był zachowawczy i cyniczny
-Martwię się o Dracona- westchnęła cicho, patrząc smutno na męża
-Pisał ostatnio? Coś się stało?- zapytał zaniepokojony
-Nie Lucjuszu, od ostatniej wizyty się nie odezwał, ale mam złe przeczucia
-Zawsze uważałem, że za bardzo się przejmujesz- powiedział uśmiechając się w jej stronę. To był właśnie ten czas, ta chwila, gdzie mogli pozbyć się maski obojętności, którą zakładali przy każdym. Bez wyjątku. Nawet ich najbliższa rodzina miała o nich mylne pojęcie. Uważali ich za zimnych, bezuczuciowych, bezdusznych arystokratów. Za nic mieli innych. Nie obchodziło ich, co się dzieje z osobami z ich otoczenia. Górowali nad innymi postawą, pewnością siebie. Nikt nie byłby tak głupi, by z nimi zadzierać. Potrafili wdeptać w ziemię tych, którzy nie spełniali ich oczekiwań. Aroganccy, bezczelni, bezlitośni, ale z kasą. Z całą pewnością klasy nikt nie mógł im odmówić. Perfekcyjni w każdym calu.
-Nigdy tego nie okazywałeś- mruknęła cicho Narcyza. Tak było, Lucjusz nie mieszał się do tego, jak jego żona wychowuje syna, bo ona pozwalała mu na pełną swobodę, we wpajaniu poglądów w Dracona. Byli ze sobą zgodni. Chcieli go wychować na godnego, porządnego, dumnego arystokratę, chociaż bardzo się w tym zatracili. Chcieli dla niego jak najlepiej, był ich synem, kochali go. Lucjusz nie mógł pozwolić sobie na okazywanie uczuć synowi. Zawsze go wspierał, był cierpliwy, służył radą. Uczył jak podejmować decyzje, by były jak najbardziej korzystne dla jego osoby. Zasiał w nim ziarno egoizmu, które rosło, podlewane zapewnieniami, że wszystko mu się należy. Rozpieszczali go, dawali to, o czym tylko zamarzył. Nie liczyła się cena, rozmiar, kształt. Liczył się tylko uśmiech, pojawiający się na jego twarzy. Niezależnie od wieku. W końcu cały czas był ich synem. To, że dorastał, wcale nie znaczyło, że powinni mu czegoś zabraniać, czy pozwolić, by sam o to zawalczył. Wtedy jeszcze nie rozumieli, że przez to go skrzywdzili. Stał się nieczułym młodzieńcem, którego interesował wyłącznie on sam. Musiał mieć to, co chciał, natychmiast. Nie obchodziło go, że ktoś może przez niego cierpieć. Przecież liczył się tylko on. Dokładnie to mu wpajano od dziecka.
-Myślisz, że powinniśmy coś zrobić?
-Wiesz, że najchętniej po prostu bym go tutaj sprowadziła. Chciałabym, żeby znowu z nami zamieszkał, chciałabym mieć o na oku, tak dużo przeżył…Lucjuszu, on przeszedł za dużo jak na swój wiek- powiedziała kobieta patrząc na męża ze łzami w oczach. Nie wstydziła się tego, w innych okolicznościach, przy kimś innym, mówiąc te słowa, jej głos nawet by nie zadrżał, ale nie teraz. Była matką, nie mogła ukrywać swoich uczuć
-Wiem- westchnął cicho, wstając z fotela. Podszedł do kominka, by wziąć z niego zdjęcie i ponownie usiadł obok żony. Ze zdjęcia patrzyła na nich trójka blondynów. Poważny mężczyzna, z morderczym spojrzeniem, dumna kobieta, na której twarzy błąkał się lekki uśmiech i kilkuletni chłopiec wpatrujący się z podziwem w ojca
-Wtedy nawet się nie spodziewał co go czeka- szepnęła Narcyza
-Nikt się tego nie spodziewał. ON miał już nie wrócić, wszystko miało być inaczej, zupełnie inaczej
-Wciąż nie mogę sobie darować, że tak go naraziliśmy. Przecież mogliśmy go stracić
-Wiesz, że nie mieliśmy wyjścia. Tylko w ten sposób mogliśmy go chronić. Dać mu kilka lat bezpieczeństwa. Inaczej…inaczej on by go zniszczył- opowiedział drżącym głosem
-I tak go zniszczył. Draco był za młody na coś takiego. Nie mógł tego wytrzymać. To co się działo przez te wszystkie lata…to musiało go zmienić
-Jest silny, bardzo silny. Poradzi sobie. Wierzę w niego
-Ta dziewczyna…Leaila…mimo wszystko bardzo mu pomogła
-Tak, możemy być jej wdzięczni. Nie pozwoliła żeby jego uczucia zupełnie obumarły
-A tak się martwiliśmy, kiedy się z nią związał
-Nadal nie uważam, że była to idealna partnerka dla niego…ale w jego obecnym życiu, chyba nie mógł trafić lepiej
-Wciąż zastanawiasz się, czy dobrze zrobiliśmy, prawda? Czy powinniśmy pozwolić mu tak żyć?
-Cały czas byłem wręcz pewny, że po ukończeniu szkoły obejmie jakieś wysokie stanowisko w Ministerstwie. Wychowując go, uczyłem zasad, by mógł się tam odnaleźć. Chciałem by został kimś wielkim, by przywrócił honor naszemu nazwisku. Ale nie przewidziałem tego, że ratując godność rodziny, przyczynie się do tego, by to wszystko zaprzepaścić
-To nie była Twoja wina Lucjuszu. Skąd mogliśmy wiedzieć, że tak się stanie?
-Nie mogliśmy, ale mimo to…czuję, że go zawiedliśmy, że ja go zawiodłem, że nie dałem mu tego, czego potrzebował.
-Daliśmy mu wszystko
-Nie daliśmy mu wystarczająco dużej miłości, by mógł sobie poradzić. W pewnej chwili stracił wszystko, cały jego świat, jego wyobrażenia, legły w gruzach. A on nie miał gdzie szukać pomocy, bo my byliśmy zbyt zajęci
-Zajęci chronieniem go, nie zapominaj o tym
-Wiesz. Chciałbym, żeby Dracon pracował w Ministerstwie. Przynosił nam chwałę swoimi zasługami. Ale teraz…kiedy patrzę na to, co przeszedł, ile musiał znieść. Jak radzi sobie w świecie zwykłych ludzi, czuję, że dobrze go wychowaliśmy. Zrobił z tym, co w niego wpajaliśmy to, co uważał za słuszne, część przejął, część odrzucił, ale nigdy nie dał nam powodu do wstydu. Najlepsze, co możemy dla niego teraz zrobić, to go wspierać. Pokazać, że akceptujemy jego wybory. Pokazać, że jesteśmy z niego dumni. Bo jesteśmy
-Nigdy nie byłam bardziej dumna z was obu- powiedziała z uśmiechem Narcyza, patrząc na swojego męża z miłością. Miłością, która przeszła bardzo wiele, co umocniło ją jeszcze bardziej.

wtorek, 21 sierpnia 2012

12.Matt


Po nocy spędzonej u Matta, Alea wyszła bez słowa. Stwierdziła, że padło ich wystarczająco dużo, jak na jeden raz. Rozmawiali o tym, co działo się przez ostatni czas, zupełnie szczerze, w końcu nadal byli sobie bliscy. Rozmyślali o swoim związku, o tym, czy powinien istnieć i czy ma szansę istnieć, jeżeli nie łączy ich to, co wcześniej. Matt opowiadał jej, jak spędzali czas, kiedy byli w szkole średniej. Jak po kłótni z rodzicami pojechała sama, do niego, do Londynu, kiedy on już tam studiował. Nie miał pojęcia jak to zrobiła, bo jej orientacja w terenie była minimalna, zawsze się gubiła. Alea zastanawiała się, jak mogła być wtedy tak lekkomyślna, by jechać do zupełnie obcego miasta. Zastanawiali się, czy odzyska kiedyś pamięć. Ale była do tego nastawiona sceptycznie, jeśli nawet nie obojętnie. Była niemal pewna, że już jej nie odzyska, teoretycznie nawet się z tym pogodziła. Matt natomiast wiele by oddał, by jego dziewczyna wszystko sobie przypomniała. Miał nadzieję, że kiedy odzyska wspomnienia, wszystko wróci do normy. Ktoś z zewnątrz nawet by się nie zorientował, że coś się między nimi zmieniło. Byli razem, zachowywali się zupełnie tak samo jak inne pary, darzyli się uczuciem, ale nie były one wystarczająco silne i zgodne. Matt zdawał sobie sprawę z tego, że nie może teraz liczyć na nic więcej niż zwykłą sympatię. Alea powiedziała mu to otwarcie, nie chcąc go oszukiwać. Ale on się z tym pogodził, ktoś mógłby pomyśleć, że został przez nią zupełnie zniewolony, że jest na każde kiwnięcie palcem, że jest głupi, że tylko się oszukuje i to co robi jest kompletnie bez sensu. Ale on po prostu ją kochał, nie był z nią z sentymentu. Fakt, miał nadzieję, że wszystko wróci, ale nie postawił sobie tego, jako swój życiowy cel. Uważał też, że Alea wcale go nie zniewoliła. Bo przecież w każdej chwili mógł odejść, kiedy tylko zechce, wyniesie się z jej życia. Kiedy ona tego zechce. Alea nie chciała go krzywdzić. Mimo tego, że ostatnio ciężko było doszukać się w niej jakichkolwiek głębszych uczuć, nie chciała go zranić. Był osobą na którą mogła liczyć, wiedziała to. Wiedziała, że jest przy nim bezpieczna. Coś w środku jej podpowiadało, że to właściwa osoba. Mogła powiedzieć mu o wszystkim, podzielić się swoimi obawami, przemyśleniami, a on by wszystko zrozumiał, zaakceptował, nawet jeśli by się z czymś nie zgadzał. Czasami miała wrażenie, że wie, co chce powiedzieć zanim ona o tym pomyśli. Nie ulega wątpliwości, że była między nimi ogromna więź, której nie chciała przerwać. Czy była od niego zależna? Nie, to za duże słowa, potrzebowała go, potrzebowała jego obecności. Potrzebowała zielonych, mądrych oczu które patrzyły na nią z troską. Potrzebowała ust, które dodawały jej otuchy.  Potrzebowała silnego ramienia, które uchroniłoby ją, przez złem całego świata. Potrzebowała dłoni, która trzymałaby ją mocno, nie pozwalając zgubić się w życiu.  Czemu nie potrafisz go pokochać?
Zastanawiała się, co ona daje jemu. Czy Matt ma coś z jej obecności? Czy to, że mogła godzinami słuchać  o tym, co dzieje się u niego w pracy i na studiach, czyniło ją chociaż trochę lepszą? Może to, że kiedy chorował ciągle była przy nim. Kiedy chodził przygnębiony i zły na cały świat, chowała swoją dumę, przestawała być poważna i opanowana, robiła wszystko by go rozbawić. Kiedy miał problem, zawsze go wysłuchała, nawet jeśli nie miała pojęcia jak mu pomóc, okazywała mu, że go wspiera. Kiedy się załamywał, podnosiła go na duchu. Kiedy znikał, szła za nim. Kiedy upadał na dno, siadała obok niego, czekając, aż będzie gotowy, by wstać. Może nie była aż taka zła, jak się wydaje. Może to, że robiła to wszystko, by zagłuszyć wyrzuty sumienia, nie ma znaczenia. Bo przecież mogłaby go zostawić, tak po prostu. Ale tego nie zrobiła.  Była mu coś winna. Chciała zrekompensować mu to wszystko. To, że nie umie go kochać. Ale on się na to godził, prawda? Czyli nie była aż taka zła.

Livia na dźwięk przekręcanego klucza podskoczyła na krześle, ale postanowiła się nie ruszać i poczekać, aż przyjaciółka sama przyjdzie. Nie ma sensu na nią naskakiwać na nią od samego wejścia. Alea  nie spieszyła się z niczym. Powoli zamknęła drzwi, zdjęła płaszcz, postawiła buty na miejsce, torebkę powiesiła na wieszaku. Powolnym krokiem weszła do kuchni, gdzie przy książce siedziała Livia, która słysząc jej kroki tylko obrzuciła ją spojrzeniem. Alea tylko czekała, aż Livia zacznie na nią wrzeszczeć, mieć pretensje, że nie wróciła na noc, wyrzucać jej wszystko to, czego nie powiedziała poprzedniego dnia
-Martwiłam się- tego się nie spodziewała, odwróciła głowę w jej kierunku zupełnie zbita z tropu- jej towarzyszka widząc zdziwienie na jej twarzy dodała- Nie będę na ciebie wrzeszczeć, jesteś dorosła, masz prawo robić co ci się podoba, nie musisz mi się tłumaczyć i spowiadać, ale najzwyczajniej w świecie się martwiłam
-Byłam na noc u Matta- odpowiedziała zmieszana, myślała, że będzie musiała się wykłócać, mówić, że to, co robi nie jest jej sprawą, ale ona po prostu się  o nią bała.
-To dobrze, miałam nadzieję, że pójdziesz do niego, a nie do…-urwała wypowiedź, nie chciała znowu się kłócić
-A nie do kogo?- spytała zupełnie pozbawionym emocji głosem
-No…do Marlene, Mauro, czy kogoś innego- odpowiedziała zakłopotana, chowając twarz we włosy
-A tego bardzo byś nie chciała, prawda? – mówiąc to podniosła znacząco brew
-Nie wracajmy do tego, dobrze? Nie chcę znowu się o to kłócić
-Więc się nie kłóćmy- usiadła na krześle po przeciwnej stronie stołu
-Wiesz, że prędzej czy później znowu zaczniemy na siebie wrzeszczeć
-Nie tym razem, pogadajmy spokojnie, zupełnie szczerze. Jak dawniej?
-Myślisz, że kiedyś będzie jak dawniej?
-Tak samo na pewno nie, nie ma takich samych dni, wydarzeń
-Nie o tym mówię
-A o czym?
-Przecież wiesz- westchnęła Livia
-Nie wiem, czy będzie jak dawniej, gdybym odzyskała pamięć, podchodziłoby to raczej pod cud, nie mając wspomnień, nie umiem przyporządkować uczuć do określonych osób czy miejsc
-Nie czujesz z nami żadnej więzi?
-Oczywiście, że czuję. Jesteście dla mnie ważni Gdyby tak nie było, nie siedziałabym tu teraz. Może byłabym w zupełnie innym mieście. Albo tutaj, w Londynie, po drugiej stronie ulicy, ale nawet nie zwracałabym uwagi, kiedy bym was mijała
-Pewnie siedziałabyś z Marlene- dziewczyna nie mogła się powstrzymać, od rzucenia tej uwagi
-Czemu tak bardzo nie chcesz, żebym się z nią zadawała? Zrobiła mi coś kiedyś?
-Nie, nic Ci nie zrobiła, praktycznie wcale się nie znałyście, teraz…teraz też nie wiesz chyba o niej zbyt dużo
-Nie, ona o mnie też nie. Właśnie dlatego chcę z nią przebywać. Marlene jest osobą którą poznaję, od początku. Nic wcześniej nas nie łączyło, nie miałyśmy wspólnych przeżyć. To zwyczajna znajoma, z którą po prostu lubię spędzać czas
-A razem z nią jest cała reszta
-Chodzi Ci o Mauro, Adama, Da…
-Tak, o nich wszystkich. Przebywasz z nimi częściej, niż z nami. A kiedy już wychodzimy gdzieś razem, niemal pewne jest, że ich spotkamy. Nie rozumiem, czy oni Cię śledzą?
Dobre pytanie- pomyślała Alea
-Przecież Ty i Matt macie inne zajęcia, nie chcę cały czas zawracać wam głowy moją osobą. Od kiedy to Ci przeszkadza?
-Kiedyś potrafiliśmy to wszystko pogodzić
-Ale wszystko się zmieniło
-Tak naprawdę…to tylko Ty się zmieniłaś. Nic i nikt więcej. – mówiąc to, Livia wstała od stołu i stanęła przy oknie. Nie chciała teraz na nią patrzeć, bo pewnie zabiłaby ją wzrokiem. Ale tak nie było. Alea patrzyła w głąb swojego kubka, jakby tak szukając odpowiedzi. Czy naprawdę tak jest? Czy faktycznie to co się dzieje, jest spowodowane tylko przez nią? Czy była aż tak zapatrzona w siebie, że nie zauważyła zmian, które w niej zaszły? A może wcale się nie zmieniła, może ona zawsze taka była, a przez te wszystkie lata skrzętnie to ukrywała. Tylko po co? Jaki sens byłby w ukrywaniu swojej osobowości przez całe swoje życie? Potrząsnęła gwałtownie głową chcąc odpędzić od siebie te myśli. Na pewno tak nie jest. Livia mówi tak, bo chce wzbudzić w niej poczucie winy. Chce ja obarczyć odpowiedzialnością, za te wszystkie konflikty i niewyjaśnione nieporozumienia. Tak, z całą pewnością tak właśnie jest. Kogo chcesz okłamać? Nikogo, chcę w to sama uwierzyć.
-Zrobiłaś się bardzo skryta- jasnowłosa przerwała rozmyślania Alei, widząc jej zdziwione spojrzenie w szklanym odbiciu dodała- Kiedyś wszystko sobie mówiłyśmy, mogłyśmy na sobie polegać, zawsze się słuchałyśmy, czasem nawet nie musiałyśmy pytać, a wiedziałyśmy co się dzieje, a teraz…mam wrażenie, że nic o Tobie nie wiem. Nie chcesz powiedzieć co się stało u tego wróżbity, a od tamtej pory Twoje zachowanie jeszcze bardziej się zmieniło
-Bo nie wydarzyło się tam nic, o czym można by porozmawiać. Gadał coś zupełnie od rzeczy, nic mi to nie dało, więc po co o tym mówić?- wtrąciła. Skłamała. Przez wizytę tam, w jej głowie narodziło się jeszcze więcej pytań. Z każdym dniem było ich coraz więcej. Ludzie ze snów wydawali się jej znajomi, jakby wiedziała kim są, a jednak nie mogła ich skojarzyć. Nie wiedziała, czemu pojawia się tam imię Draco. Jest dosyć niespotykane, więc mało prawdopodobne, by był to przypadek. Ale on przecież nie wyglądał jak chłopak z jej snów. Właściwie, to nie miała pojęcia, jak ten chłopak wyglądał. We śnie doskonale go widziała, we wspomnieniach wywołanych przez wróżbitę też, ale kiedy się budziła, za nic nie potrafiła sobie przypomnieć jego twarzy. Głos też miał inny. To z całą pewnością nie jest on, przypadek, z całą pewnością przypadek
-O tym mówię, kiedyś rozmawiałyśmy o nic nieznaczących rzeczach, o zupełnych bzdurach
-Dorosłyśmy Livia, nie możemy całego życia spędzić rozmawiając o głupotach
-Teraz nie rozmawiamy o niczym. Nawet teraz, mimo tego, że rozmawiamy jakiś czas, ja nadal nie wiem, co się z tobą dzieje
-Widocznie w moim życiu nie zaszło nic ważnego, by się tym dzielić
-Powinnaś bardziej ufać osobom, które są dla Ciebie ważne- powiedziała nieco zrezygnowana, odwracając się w stronę Alei
-Jak mogę kierować się uczuciami i wartościami, które mam za nic? – spytała podnosząc głowę, by spojrzeć na Livie.

sobota, 18 sierpnia 2012

11.Severus Snape


Siedziała na krześle w ponurej świetlicy. Miejsce, które w założeniu miało być przyjaznym pomieszczeniem tak naprawdę jeszcze bardziej ją dołowało. Dookoła było pełno bawiących się dzieci, część z nich rysowała, część biegała dookoła stolików, przekrzykując się wzajemnie. Jeszcze inne siedziały gdzieś pod ścianą, czy przy oknach zamyślone. Wesoły nastrój panował tam tylko pozornie. Nawet najmłodsze z dzieci w pełni zdawały sobie sprawę z tego, gdzie są. Dom dziecka. Cóż za ponura nazwa. Każdy wiedział, czemu tam się znalazł, nikt ich nie chciał. Byli inni, inni niż wszyscy. Wychowawcy nie potrafili stwierdzić, na czym ta inność polegała, dla nich były to zwykłe dzieci, ale oni przecież nic o nich nie wiedzieli. Zazwyczaj dzieci chcą jak najszybciej wydostać się z sierocińca, tu było inaczej. Chcieli tam zostać, bo byli bezpieczni.. Każdego ranka bali się, że ktoś ich stamtąd zabierze, a im było tam dobrze. Ale nie jej, ona chciała jak najszybciej uciec. Próbowała, razem ze starszym od niej o dwa lata Brayanem kilkakrotnie się wymknąć, ale zawsze był ktoś, kto ich znajdował. W końcu Brayan zniknął. Powiedzieli jej, że go adoptowali, ale ona wiedziała, że to nie była prawda. Nikt nie chciałby siedemnasto letniego chłopaka, był za stary, nie dałoby się go już wychować. Ona też już traciła szanse, z każdym dniem zbliżała się do zostania przypadkiem beznadziejnym, który zostanie tam do pełnoletniości
-Laeila, ktoś do Ciebie!- zawołała siostra Flist, jedna z opiekunek. Dziewczynka wstała i powolnym krokiem wyszła przez drzwi, by udać się do stolików na korytarzu. Tam było miejsce odwiedzin. Podniosła nieśmiało głowę i uśmiechnęła się lekko. Przyszedł, tak jak obiecał.
-Dzień dobry- powiedziała cicho, siadając na krześle naprzeciw. Popatrzyła na niego. Cały ubrany, jak zwykle na czarno, elegancko. Twarz, zawsze pełna powagi i surowości teraz była pogodna
-Witaj Lealio- miło znów cię widzieć
-Pana też…przyszedł pan
-Obiecałem Ci to, więc jestem- powiedział odgarniając długie, czarne włosy które opadły mu na twarz- Dzisiaj niestety będę tylko przez chwilę, mam sporo do załatwienia, ale jeśli wszystko się uda, za kilka dni Cię stąd zabiorę
-Nie kłamał pan, Pan naprawdę chce mnie zabrać z tego…miejsca
-Bardzo chcę, żebyś mogła zacząć normalnie żyć, a tutaj jest to niemożliwe. No, a teraz opowiadaj, coś się działo przez te kilka dni?

Nagle sceneria się zmieniła, stała cicho za drzwiami gabinetu dyrektora. Wyłapywała niewiele, więc przysunęła się bliżej. Czemu nie przyszedł? – myślała. Przecież obiecał, a on zawsze dotrzymywał słowa.
-Naprawdę uważam, że Leaila powinna znać prawdę- usłyszała głos siostry Flist- pewnie czuje się oszukana, a Severus to taki dobry człowiek, nie powinna myśleć  o nim źle
-Wykluczone, nie będziemy jej martwić, wystarczająco się nacierpiała. A propos Severusa, co ty tak właściwie  o nim wiesz? Jakoś to, co nam mówi i jakie dokumenty przedstawił do mnie nie przemawiają
-Chciał zabrać stąd Lealie! To powinno być najważniejsze
-Musimy uważać komu oddajemy dzieci…
-Och proszę, zawsze zależało Ci tylko na tym, by się ich pozbyć
-Ale teraz jest inaczej. Część z nich zaginęła, nie mamy z nimi kontaktu, musimy być ostrożniejsi
-Ale czemu Leaila nie może znać prawdy? – syknęła siostra- to mądra dziewczyna, zrozumie
-Więc niech zrozumie, że Severus jednak jej stąd nie zabierze
-Myślę, że należy mu się szacunek i…
-szacunek-prychnął dyrektor Wright- stary dziwak z niego, może lepiej, że jej nie zabrał, wiadomo jakby skończyła? Aż strach pomyśleć!
-On nie żyje!- krzyknęła z rozpaczą siostra- i chociaż z tego względu mógłby pan wyrazić odrobinę taktu i szacunku.
Usłyszała kroki zbliżające się do drzwi, więc szybko schowała się za wnęką w ścianie. Siostra Flist wybiegła z gabinetu trzaskając drzwiami, a Leaila siedziała skulona we wnęce, trzymając w dłoniach mały wisiorek, który dostała, przy ostatniej wizycie.-Nie żyje- pomyślała z ogromnym smutkiem. Jedyna osoba, która chciała ją zabrać z tego piekła, nie żyje. Czemu właśnie on? Wytarła łzę spływającą po jej policzku. Obawy siostry się nie spełnią, nigdy nie będzie myślała o nim źle, był jedyną osobą, która w pełni zasługiwała na jej wdzięczność i szacunek

Wszystko dookoła zaszło mgłą, poczuła, że upada, ale ku jej zdziwieniu, nie uderzyła o ziemię. Ktoś mocno ją złapał, złapał i wciąż trzymał, jakby się bał, że odleci
-Alea! Alea na miłość boską, co się dzieje? Co Ci się stało? Usiądź, powoli- pomału dochodził do niej niespokojny głos chłopaka. Wiedząc, że siedzi, poczuła się pewniej, Draco wciąż ją trzymał
-Co…co jest?- spytała zdezorientowana
-Lepiej Ty mi powiedz co jest. Robisz się blada, wpatrujesz w jeden punkt kilka minut, nic do Ciebie nie dociera, a nagle mdlejesz. Jesteś na coś chora? Czemu nic nie mówiłaś? Zabiorę Cię do szpitala
-Spokojnie Draco- przerwała mu Alea- Zaraz będzie dobrze, nic mi nie jest, to tylko przemęczenie, ostatnio mało sypiam, pije kawę litrami, a to wino dzisiaj pewnie tez nie było bez znaczenia-uśmiechnęła się lekko
-Myślę, że powinniśmy jechać do lekarza, to nie jest normalne, musisz się zbadać
-Mam badania co miesiąc i wszystko jest w pożądku, to tylko zmęczenie, nie ma co panikować, widzisz? Już mi lepiej
-Wiesz, że nie daruję sobie, jak coś Ci się stanie. Czemu badasz się co miesiąc? Jednak na coś chorujesz, tak? Powiedz, nie chcę Cię mieć na sumieniu- powiedział Draco już o wiele spokojniej, lecz nadal był lekko podenerwowany. Matt by Ci nie darował, gdyby coś jej się stało. Właśnie, Matt…pewnie się zamartwia
-Nie, nie choruję- przerwała jego rozmyślania- to badania kontrolne- widząc jego spojrzenie wiedziała, że taka odpowiedz mu nie wystarczy, więc po chwili dodała- Kiedyś miałam…wypadek, już nie odczuwam jego skutków Tak, poza faktem, że nic nie pamiętasz . –Ale rodzice i lekarze  chcą być pewni, że wszystko jest jak powinno
-Co to był za wypadek?- czy on musi być taki dociekliwy? Pomyślała
-To nic ta…
-Co WY tu robicie?! – przerwał jej damski głos
-O- zmieszała się Alea- Cześć Marlene- zupełnie nie wiedziała co powiedzieć, zastanawiała się, skąd Marlene się tam wzięła, ale czuła, że pytając o to, tylko by się ośmieszyła
-To jak? Dowiem się? – blondynka spojrzała badawczo najpierw na Alee, a następnie na Dracona, na którym w końcu zawiesiła wzrok
-Ja..em…Draco zobaczył, że…
- Spotkaliśmy się przypadkiem na mieście, nie mieliśmy co robić, więc przyjechaliśmy po ciebie, tak mi się wydawało, że będziesz teraz kończyć pracę- odpowiedział Draco patrząc na Alee znaczącym wzrokiem. Nic nie mów
-Tak, właśnie tak było- powiedziała Alea, głosem, który nie przekonał nawet jej
-Och doprawdy?- cała trójka wiedziała o tym, że nie jest przekonana, ale postanowiła nie drążyć tematu, nie przy Alei
-No dobrze, to co? Jedziemy? Padam ze zmęczenia
Draco był jej bardzo wdzięczny. Wiedział, że Marlene będzie chciała wszystko wiedzieć, ale teraz zyskał czas, na wymyślenie czegoś wiarygodnego, mógł sobie na to pozwolić, Bo Alea zaczęła zagadywać Marlene zbijając ją z tropu. Wiedziała co robi, chociaż zupełnie nie wiedziała po co. Mądra dziewczyna- pomyślał i uśmiechnął się pod nosem

-Cześć wam, do zobaczenia- powiedziała Alea wysiadając z samochodu, postanowiła wpaść do Matta. Po prostu nie chcesz wracać do Livii. Zastanawiała się, czemu Draco nie chciał powiedzieć Marlene po co, tak naprawdę tam pojechali. Przecież się przyjaźnili, więc chyba mogli sobie ufać. Zastanawiała się nad tym, co się wydarzyło pod sierocińcem. To wszystko musi mieć jakiś sens- myślała, wchodząc po schodach. To takie dziwne…otrząsnęła się dopiero stojąc pod drzwiami, które otworzył jej zdziwiony, ale jednocześnie zadowolony Matt. Nie spodziewał się jej tutaj, nie miał pojęcia, jak się tu dostała, była u niego wiele razy, nawet parę dni temu, ale nigdy nie potrafiła zapamiętać drogi
-Co tutaj robisz? – zapytał zamykając za nią drzwi i odbierając on niej płaszcz
-Stęskniłam się?- odpowiedziała przekornie, zbliżając się do chłopaka. Przyjrzała się jego twarzy, mimo zmęczenia nadal był przystojny, cholernie przystojny. Ciemne włosy, teraz w lekkim nieładzie, zza czarnych oprawek okularów patrzyły na nią wesołe, zielone oczy. Wtuliła się w niego, mimo wszystko, wiedziała, że było to dla niej najbezpieczniejsze miejsce. Nie mogła mu teraz dać miłości, chociaż nawet chciała, ale przecież nie można nikogo zmusić do kochania. On o tym wiedział, dlatego nie naciskał, był cierpliwy. Alea uniosła się na palcach, by pocałować swojego chłopaka, z uczuciem, może nie takim, jakiego by oczekiwał, ale zawsze było to jakieś uczucie, a samemu pocałunkowi nie mógł się oprzeć. Też tęsknił, więc postanowił iść dalej i zaczął powoli, delikatnie podciągać jej bluzkę do góry. Pozwoliła mu na to, sama prowadząc go w stronę sypialni. Bo przecież kiedyś się kochali

-Serio myślisz, że uwierzę, w to, co mówisz? – spytała poirytowana dziewczyna
-Czemu miałabyś nie wierzyć?
-Draco, proszę, nie rób ze mnie idiotki. Powiesz mi, po co ją tam zabrałeś?
-Powiedziałem
-Wybacz, ale jakoś nie wierzę, że nudziliście się tak bardzo i nagle wpadliście na genialny pomysł,  żeby po mnie przyjechać. Draco- dodała już spokojniej- co Ty chcesz zrobić?
-Nie rozumiem
-Chcesz coś zrobić, a Alea jest Ci do tego potrzebna
-Nie bądź śmieszna
-Cokolwiek planujesz, pamiętaj, że ona nie jest sama
-Doskonale o tym wiem- powiedział Draco z uśmiechem odchodząc gdzieś w swoją stronę.

czwartek, 16 sierpnia 2012

10. Orfelinat


- Ile razy mam Ci tłumaczyć, że nie masz o co mieć do mnie pretensji?
-Błagam Cię, ciągle znikasz na całe dnie, nic nie mówisz,  zupełnie ignorujesz mnie, co jeszcze mogę przeżyć, ale odsuwasz od siebie Matta. Czy Ty nadal nie pojmujesz ile wszyscy dla Ciebie poświęcili? Mogłabyś pokazać chociaż odrobinę wdzięczności, zainteresowania tym co się u nas dzieje, ale nie, liczy się tylko Alea Salarin
-Rozumiem, że teraz codziennie, do końca życia mam dziękować wam za to, że też rzuciliście studia i wróciliście do Wilmslow chociaż nikt was o to nie prosił? A może powinnam przebywać tylko w waszym towarzystwie , żadnych innych znajomych?
-Zachowujesz się, jakbyśmy przestali istnieć, ciągle spotykasz się z tą, jak jej tam, Marlene- powiedziała Livia z wyrzutem, tracąc cierpliwość
-Czyli o to Ci chodzi- powiedziała po chwili Alea- Nie masz mi za złe, że zaczynam żyć na nowo, że zaczynam wychodzić, w końcu sama mówiłaś, że muszę wziąć się w garść, Ty po prostu nie chcesz, żebym widywała się z Marlene
-Wcale nie- wycedziła przez zęby, czerwona ze złości Livia
-Jesteś najzwyczajniej w świecie zazdrosna o to, że dogaduję się z kimś innym
-Powinnaś uważać komu zaczynasz ufać- powiedziała patrząc prosto jej w oczy
-Słucham?
-Nawet nie wiesz, jakie ma zamiary wobec Ciebie, nie znasz jej
-Ciebie też nie!- wykrzyczała  jej w twarz, ale po chwili stwierdziła, że nieco przesadziła. Nie miała jednak czasu, by powiedzieć coś innego, bo Livia wybiegła z ich domu trzaskając drzwiami
-Świetnie, po prostu rewelacyjnie- syknęła wściekle, przewracając krzesło, które upadło na podłogę z wielkim hukiem. W przypływie emocji zaczęła pakować rzeczy do torby, ubrała płaszcz i wyszła na zewnątrz, idąc w przypadkowo wybranym kierunku. Oczy piekły ją od powstrzymywania łez, chciała płakać ze wściekłości, ale czuła, że to by było nie na miejscu, w końcu nie zrobiła nic złego. Nic, tylko skrzywdziłaś kogoś, komu na Tobie zależy. Nie miała pojęcia ile szła, nie zwracała na to uwagi. Była pogrążona w myślach, ocknęła się dopiero, gdy zobaczyła przed sobą znajomy szyld.
„ Gist”- pomyślała, nie wiedząc, co ją tu przygnało, ale była zbyt zmęczona, by iść gdzieś dalej. Weszła do środka, zamówiła kieliszek wina i usiadła przy stoliku w rogu sali, odwracając się tyłem do wejścia. Stolik oświetlała lampka nad jej głową, co dawało przyjemne światło. Upiła łyk półwytrawnego wina i wyjęła szkicownik. Przeglądała swoje stare projekty, nigdy nikomu nie pokazane. Jako studentka architektury miała ich pełno. Przypomniała sobie o projekcie domu, który miała wykonać dla profesora Krebsa. Miało to byś znaczące dla jej przyszłości na uniwersytecie, teoretycznie, bo przecież musiała udowodnić, że jeszcze może tam studiować, w praktyce nikt nie musiał wiedzieć, że dziekan jest dobrym znajomym jej taty. I wszystko jest dawno załatwione, mimo to, Alea postanowiła udowodnić, że jest zdolna i ma pełne prawo do stypendium naukowego. Zaczęła rysować. Po paru kieliszkach wina dom nabierał kształtów. Przerwała na chwilę rysowanie i przyjrzała się temu, co powstało. Dom był duży, przypominał nieco starą kamienicę, miał okna średniej wielkości o kwadratowym kształcie, dach był półokrągły, co dodawało budynkowi tajemniczości. Uwagę przyciągały drzwi, którym Alea poświęciła sporo czasu, zdobiąc je szczegółowymi detalami, co nieco złagodziło ich potężny wygląd. Była nawet zadowolona z efektu.- Trochę poprawek i może coś tego będzie- pomyślała z uśmiechem.
-Słyszałem, że picie w samotności, to pierwszy krok do alkoholizmu- powiedział ktoś za jej plecami
-To może powinnam zainwestować w lustro- mruknęła niechętnie odwracając się, ale po chwili na jej twarzy zagościł przyjazny uśmiech
-A może w towarzystwo?- odparł chłopak z uśmiechem
-Lustro zawsze będzie się ze mną zgadzać, ale cóż…Przysiądziesz się i uchronisz mnie, od stoczenia się na margines społeczny?. Blondyn w odpowiedzi uśmiechnął się i zajął miejsce obok
-Czemu jesteś sama? Wiem, że Matt pracuje, ale Twoja przyjaciółka, Livia?
-Pokłóciłyśmy się, a właściwie...wymieniłyśmy poglądami- urwała- Nic ważnego- dodała widząc jego pytające spojrzenie
-Jasne, co robisz?- spytał z zaciekawieniem. Zachowywał się inaczej niż wszyscy, inni o coś pytają wcale nie oczekując odpowiedzi
-Robię projekt domu, dla profesora z mojej uczelni. Dał mi wolną rękę, więc narysowałam to. Ten dom dosyć długo siedział mi  w głowie, więc postanowiłam, że…Draco, wszystko dobrze?- urwała widząc jak chłopak wpatrywał się w szkic z szeroko otwartymi oczami i bardzo nieodgadnionym wzrokiem
-Co? A ta, jasne- powiedział „wracając’ do rzeczywistości
-Byłaś kiedyś na  Elkhorn Street?
-Nie- odpowiedziała zaskoczona- A powinnam?
-Sam nie wiem- zmieszał się chłopak- Myślę, że jest tam coś, co może Cię zainteresować
-Czyli?
-Masz dzisiaj trochę czasu?
-Nawet sporo- odparła zdziwiona dziewczyna
-To zbieraj się, jedziemy na wycieczkę- powiedział wstając i pomagając dziewczynie zebrać rzeczy. – Co ja właściwie robię- pomyślała Alea- Praktycznie go nie znam, a idę za nim nie wiadomo gdzie. Było w nim coś, czego się bała, nie, nie bała, lekko obawiała. Nie wiadomo co mu chodziło po głowie. Prowadził ją na parking za klubem
-To co, wsiadasz?- spytał otwierając jej drzwi do eleganckiego samochodu. Prze chwilę biła się z myślami. Spojrzała mu w oczy. Były…sama nie wiedziała jak je określić. Poza faktem, że miały stalowo niebieski kolor, nie potrafiła nic więcej z nich odczytać. Nie bój się.
-Jasne- odpowiedziała z uśmiechem. Jechali, długo, godzinę, półtorej? Nie liczyli tego, droga mijała im na rozmowie. Śmiali się, żartowali, potem stawali się poważni, poruszali ważne kwestie, by po chwili znowu śmiać się niemal do łez. Jakbyś znała go od lat. Powiedział cichy głos w jej głowie. Tak się teraz czuła, mimo tego, że nie wiedziała o nim nic, rozmawiała jak ze starym znajomym. Chciała przerwać chwile ciszy, ale zauważyła, że Dracon stał się nieco spięty, jakby nieswój. Nieswój? Skąd możesz wiedzieć, jak on się zachowuje? Zjechał na pobocze i zatrzymał samochód
-Jesteśmy – powiedział nieco zmienionym głosem do zdezorientowanej dziewczyny. Po chwili jakby się opamiętał i uśmiechnął się promiennie, po czym wysiadł i otworzył jej drzwi
-Co to…Gdzie my jesteśmy? – spytała, przełykając ze strachem ślinę
-Na pewno nigdy tu nie byłaś?
-Nigdy – odpowiedziała zgodnie z prawdą, chociaż niczego nie była już pewna
-Jesteśmy na Elkhorn Street, a to jest jeden z najstarszych budynków w mieście
-Co tu było? – spytała patrząc na dom w opłakanym stanie, ale niemal identyczny do tego, który rysowała kilka godzin temu
-Dom dziecka i on nadal tu jest- powiedział patrząc na Alee która z każdą chwilą coraz bardziej bladła. 




PS: Wyskoczyła magiczna liczba ponad 1000 wyświetleń, za co bardzo,bardzo dziękuję. Najbardziej dziękuję Marii, za ogromne wsparcie, Magdzie oraz  "O" które dodawały mi motywacji swoimi komentarzami :)))



środa, 15 sierpnia 2012

9. Ils


Przyglądała mu się uważnie, prawdopodobnie robiła to za mało dyskretnie, biorąc pod uwagę lekkie niezadowolenie malujące się na twarzy Matta. Nie uszło to uwadze Dracona, który uśmiechnął się pod nosem. Mauro widząc minę przyjaciela postanowił przerwać tę, wydawałoby się niezręczną sytuacje
- No to co Alea? Tym razem zostajesz na dłużej czy znowu gdzieś uciekniesz?- głupszego pytania nie mogłeś zadać, skarcił się w myślach, ale nic innego nie przyszło mu do głowy
- Co? A tak-zaśmiała się- Planuję zostać na dłużej, od października zaczynam studia, będę musiała powtarzać rok, ale to nic, przedłużę sobie młodość- dodała z uśmiechem
-No tak, nasza przyszła pani architekt! Jak Ty dziecino pogodzisz studia z ciągłym imprezowaniem?
-Kto tu mówi o imprezowaniu?- spytała dziewczyna
- Chyba nie sądzisz że Mauro król parkietu Ci odpuści! – odpowiedział z ogromnym uśmiechem, na co Alea tylko się zaśmiała, po czym zeszła ze sceny i usiadła obok Livii, która nie uraczyła jej jednak nawet spojrzeniem.- Jej sprawa- pomyślała Alea i uśmiechnęła się, do Matta i Marlene którzy do nich dołączyli. Zespól o jakże wdzięcznej nazwie „Adventure” zaczął grać. Ludzie uśmiechali się pod nosami, zamykali oczy, wczuwali się w muzykę. Odpływali myślami w najgłębsze zakamarki umysłu, tylko Alea siedziała wyprostowana ze wzrokiem wbitym w muzyków.

-To było takie ładne, zagrasz coś jeszcze- spytała błagalnym tonem ciemnowłosa
-Może potem co? – widząc rozczarowany wzrok dziewczyny, dodał- No chodź tu złośnico
- Nie jestem żadną złośnicą- odpowiedziała wtulając się w chłopaka- Draco, a myślisz, że to dobry pomysł, żebyśmy z wami jechały? Przecież Marlene i Mauro się tam pozabijają
-Może nie będzie tak źle, są dorośli
-Jasne- mruknęła Leaila 
-Daj spokój, Mauro będzie w pracy, nie będzie miał czasu na wygłupy, już ja o to zadbam- powiedział do dziewczyny z łobuzerskim uśmiechem
-Czasami mam wrażenie, że jestem z tyranem- powiedziała cicho, pod nosem, na co chłopak spojrzał na nią badawczo, unosząc brew do góry- Jesteś dla nich okropny, wiecznie muszą coś dopracowywać, coś dodać, pozmieniać, to nie tak, to inaczej, krzyczysz, przedrzeźniasz, nie dajesz żyć i cieszyć się wyjazdem
-Od kiedy tak ich bronisz?
- Od chwili, kiedy zobaczyłam, że nawet Mauro boi się do Ciebie podejść, kiedy się wściekasz- odpowiedziała dziewczyna obejmując go za szyję i dając uroczego buziaka w policzek
-Jak byś  nie zauważyła, nie jeździmy na wakacje, tylko do pracy, ktoś musi pilnować dyscypliny, a jak widać, tylko ja się przejmuję czy wszystko jest na swoim miejscu i czy przypadkiem któryś z chłopaków gdzieś się nie zgubił i…
-No już nie bądź taki zasadniczy – przerwała mu Leaila – mogą czasami poszaleć, tym bardziej, że to nie jest wasza główna praca, nie zapominaj, że to miała być przede wszystkim rozrywka
-Tak...jasne- mruknął zmieszany chłopak. Może faktycznie za bardzo się tym wszystkim przejmuje. Trochę się  w tym zatracił, zapomniał o tym, że w życiu są ważniejsze rzeczy niż to, czy gitara jest odpowiednio nastrojona, i czy uderzenie w perkusję nie jest przypadkiem za sekundę za wcześnie. Przecież ważniejsza była praca w kancelarii, ważne było utrzymanie dobrych stosunków z ludźmi, którzy chcą jeszcze z nim przebywać,  a najważniejsza była Ona, mała i drobna istotka o ciemnych włosach, która zupełnie bezinteresownie, tak po prostu chciała dla niego jak najlepiej.

-Alea, wszystko dobrze? Jesteś strasznie blada- zapytał zmartwiony Matt
-Ja…trochę mi słabo, muszę wyjść, zaraz wracam- po tych słowach wstała i nie zważając na nic wybiegła z klubu, po czym usiadła na krawężniku ciężko dysząc
-Co to do cholery było? – powiedziała do siebie na głos- To się robi coraz bardziej dziwne- dodała obejmując się ramionami, było zimno, w końcu był środek nocy. Najlepsza pora, żeby wszystko przemyśleć.-Ale miejsce raczej nieodpowiednie- pomyślała czując na sobie lekkie krople deszczu, mimo to, nie ruszyła się z miejsca, wtuliła się tylko w ramiona chłopaka, który za nią wyszedł i zaczęła się powoli uspokajać.

W klubie chwilowo panowała cisza, Adam zmieniał struny swojej gitary, więc reszta mężczyzn zyskała kilka minut na złapanie oddechu. Niezmącony spokój przerwał odgłos tłukącej się szklanki i czyjeś szybkie kroki. Dracon podniósł oczy do góry, nawet niezbyt zainteresowany, ale coś w jego głowie kazało mu to zrobić. Zobaczył  zdezorientowane twarze siedzących w loży znajomych, skierowanych w stronę drzwi za którymi zniknęła Alea. Biegnij. Powiedziało coś w jego głowie. Właściwie już odkładał gitarę, by za nią pójść, ale uprzedził go Matt. 

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

8. Gist?


- No nie dajcie się prosić- powiedziała z uśmiechem ciemnowłosa, ale widząc niechętne miny znajomych dodała obrażonym już tonem - Dobra, jak chcecie, ale ja wychodzę, z wami lub bez was- po czym odwróciła się do drzwi z zamiarem ich przejścia
-Zaczekaj- powiedział przeciągle chłopak- jak już się tak uparłaś to z Tobą pójdę, zastanawia mnie tylko skąd ta zmiana? Parę dni  temu nie dałaś się nigdzie wyciągnąć
-Ale teraz chce- odpowiedziała tonem rozpieszczonej dziewczynki, nie znoszącej sprzeciwu.
Zawsze dostaje to czego chce, pomyślała Livia
- Dobra- wtrąciła- ja też idę
Alea na te słowa uśmiechnęła się tryumfalnie po czym zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Wiedziała, że się zgodzą, zawsze ulegają, tego już zdążyła się nauczyć. Powinno być jej głupio, manipulowała nimi na każdym kroku, spełniali wszystkie jej zachcianki, zwłaszcza Matt, nie chciał tego po sobie pokazywać, w końcu był mężczyzną, ale ulegał całkowicie urokowi swojej dziewczyny. Malując się, Alea zastanawiała się, co sprawia, że oni jeszcze się od niej nie odwrócili, nie należała teraz do zbyt miłych osób.
- Może myślą, że nadal nie jestem sobą- myślała teraz na głos, co zdarza się jej bardzo często
A może po prostu są Twoimi przyjaciółmi i chcą Ci pomóc? Szepnął w jej głowie cichy głosik
-Przyjaźń…czy można przyjaźnić się z kimś, kogo się nie zna? Albo te osobę kochać? Może kochamy samą myśl o byciu z kimś, a nie konkretną osobę.
- To teraz nie istotne- powiedziała do swojego lustrzanego odbicia. Po czym wstała i udała się do salonu gdzie czekali na nią Matt z Livią.
- To gdzie idziemy? – spytała Livia
-Przed siebie- odpowiedziała z uśmiechem

-Adam, możesz się pospieszyć?- warknął zdenerwowany blondyn
-Robię co mogę stary, nie rozdwoję się
-Gdzie do cholery jest Mauro, miał tu być 15 minut temu
-Już nie bądź taki upierdliwy, zaraz tu będzie
-Jasne, zawsze przychodzi na gotowe- odpowiedział chłopakowi, po czym rzucił zwój kabli i wyszedł na zewnątrz ochłonąć. Mieli zagrać mały koncert, dla przyjemności, co nie zdarzało się teraz zbyt często. Gonili za pieniędzmi, zatracając całą miłość do muzyki, jeżeli w ogóle ją kiedyś w sobie mieli. Obserwował dym papierosowy wydobywający się z jego ust. Uspokajał go, tak zwyczajnie uspokajał. Gdyby Lealia mnie zobaczyła zaczęła by wrzeszczeć i wyrzuciłaby wszystkie papierosy – pomyślał lekko się uśmiechając. Właściwie za każdym razem miał nadzieję, że Ona zaraz wyjdzie i zacznie mówić jak szkodliwe jest palenie. Przestań. Skarcił się chłopak. Jej już nie ma, zacznij żyć.
-Cześć, jak tam? – rozmyślania przerwał mu uśmiechnięty Mauro
- Spóźniłeś się
-Tylko trochę
-Kiedy wreszcie zaczniesz się wywiązywać się z tego co mówisz?- odpowiedział ostro, -trochę za ostro, uzmysłowił sobie patrząc na zmieszaną minę przyjaciela- Z resztą, nieważne, chodźmy do środka, trzeba rozplątać kable- powiedział uśmiechając się przepraszająco
-Robi się szefie! – zawołał bez cienia urazy, wchodząc do klubu za przyjacielem

-Naprawdę nie mogliśmy jechać samochodem? Idziemy już tyle czasu, bolą mnie nogi
-Daj spokój Livia, zobacz jak tu pięknie!  Jadąc samochodem nawet byś nie zwróciła na to uwagi!- kończąc zdanie pobiegła alejką parku.
Coś się z nią stało, od czasu spotkania z tym, jak to nazywa go Matt „pomyleńcem” stała się inna, bardziej radosna, ciesząca się życiem, spontaniczna. Jakby wróciła ta dawna Alea, sprzed całego zdarzenia. Ta zmiana bardzo im odpowiadała, ale było coś, co nie dawało  im spokoju,. Co się tam stało. Zaraz po wyjściu od niego była przerażona, nic nie mówiła, była zupełnie nieobecna, a teraz, jest jak dawniej, no…prawie
-Alea? – zawołał ktoś radosnym głosem
-O, Marlene, cześć, co u Ciebie?
-Idę do klubu, chłopaki mają koncert, obiecałam, że wpadnę- dziewczyna ucieszyła się na widok znajomej, tym bardziej, że wyglądała na szczęśliwą- a Wy gdzie się wybieracie?
- Do domu- mruknęła Livia, trzymając się równie zmęczonego Matta
-Wcale nie! Wyszliśmy na spacer, no nie przesadzajcie- zawołała z uśmiechem Alea
-A może wpadniecie na koncert? Mauro na pewno się ucieszy, tak dawno was nie widział
-Właściwie…czemu nie, co wy na to?- zapytała znajomych
-Wszystko jedno, byle już nie iść
-To chodźmy, to na następnej ulicy- z uśmiechem powiedziała Marlene. Mimo tego, że nie były sobie zbyt bliskie z Aleą, tęskniła za nią. Nie miała pojęcia co się z nią działo przez ten czas, nagle wyjechała, bez słowa pożegnania. Matt pytany co się z nią dzieje tłumaczył pokrętnie, że miała problemy w domu, że musiała wracać, potem on też zniknął, razem z Livią. To był dziwny rok i bardzo ciężki. Ale była silna, wszyscy jej tego zazdrościli, potrafiła szybko się ze wszystkiego otrząsnąć, wziąć w garść i żyć dalej, bo po co rozpamiętywać przeszłość?
-Tak właściwie, to do jakiego klubu idziemy?- przerwał jej rozmyślania Matt
- Do „Gist” , tam był pierwszy koncert Adventure, pamiętasz?
-Jak mógłbym zapomnieć- odpowiedział z uśmiechem- nasz pierwszy koncert,a wszystko się sypało, nagłośnienie nie takie, Mauro zgubił teksty, nie mieliśmy zapasowych strun, wszystko było przeciwko nam
- Ale daliście rade! Świetnie sobie poradziliście- powiedziała Marlene śmiejąc się, a po chwili dodała - Szkoda, że już z nimi nie grasz
-Tak, czasem też żałuję, ale nie mogłem wszystkiego pogodzić, jednak studia to nie taka łatwizna jak myślałem
- Wiem, ale może kiedyś wrócisz? Dobrze się dogadywaliście
- Może kiedyś, ale trzeba będzie wykopać Vincenta z perkusji- powiedział śmiejąc się do Marlene, a Alea w myślach przetwarzała wszystkie informacje, które z niewiadomych względów  jej umknęły. Teraz wszystko się trochę rozjaśniło. Zna się z Marlene, bo ona zna Matta, tak, to logiczne, Matt grał w zespole z jej obecnym chłopakiem,bo ktoś mu powiedział, że jakiś zespól poszukuje perkusisty okej, ale z tego co mówiła Marlene, nie zna się z Mauro długo, poznali się przez Draco, ale kim ON do cholery jest? To imię ciągle się gdzieś przejawia.
- No to jesteśmy- powiedziała Marlene, uśmiechnięty Matt otworzył dziewczynom drzwi i wpuścił je do środka, Alea rozglądała się z zainteresowaniem i jakby z lekkim zdziwieniem, Marlene jak zwykle uśmiechnięta, za to Livia była wyraźnie zła, nie chciała tu być, nie chciała by Marlene była z nimi, z jakiegoś powodu jej nie lubiła
-Marlene tutaj! – zawołał wysoki brunet- Kogo ja widzę? Matt, kopę lat, gdzieś Ty przepadł?
-Cześć Mauro- odpowiedział chłopak ściskając jego dłoń
-Livia słońce, coś Ty taka niemrawa? Boli Cię coś? – zażartował, ale dziewczyna uraczyła go tylko grymasem mającym przypominać uśmiech- No nie wierzę! Alea! Moja Alea, no chodź no tutaj- Mauro przytulił ją, podniósł a następnie zaczął obracać w koło z radości
- No już, wystarczy, tez się cieszę, że Cię widzę!-  krzyczała śmiejąc się, naprawdę cieszyła się, że go spotkała, owszem, nie pamiętała go, ale było coś, co sprawiło, że od razu go polubiła
-Gdzieś Ty była tyle czasu? Zaraz wszystko mi opowiesz, nie, wcale nie zaraz, zaraz zaczynamy grać, ale fajnie Cię widzieć!
-Spokojnie, mamy czas, dużo czasu- powiedziała szczęśliwa Alea, bardzo cieszyła się, że ktoś faktycznie się za nią stęsknił- leć na scenę, chyba ktoś Cię woła- mówiąc to, odmachała do chłopaka który z uśmiechem krzyknął jej imię. Usiedli w czwórkę w dużej loży, domyśliła się, że po koncercie dołączą do nich członkowie zespołu. Dopiero teraz mogła uważnie przyjrzeć się klubowi, była tam, wielokrotnie, była tego pewna.
-Alea, chodź na scenę, wołają nas!
-Kto nas woła?
-Mauro i Adam- spojrzała na chłopaka stojącego obok Mauro i machającego w ich stronę- czyli to jest Adam, okej. Dopiero wstając zauważyła, ze nie ma z nimi Livii-pewnie poszła do łazienki; Matt stał przy barze i rozmawiał z barmanem.
-Cześć, Alea, strasznie miło Cię widzieć
-Też się cieszę, że znowu się spotykamy Adam- Błagam, żeby on faktycznie miał tak na imię, pomyślała
- Gdzie reszta?- spytała Marlene
- David był na zapleczu, Vincent gdzieś się tu kręci a…
- Widzę, że wszystko zrobione, skoro macie czas na rozmowy
- A nasz książe właśnie przyszedł i jak zwykle zrzędzi – dokończył Mauro z uśmiechem
-Daruj sobie, serio, wszystko gotowe? Zaraz zaczynamy
- Jakby Ci tak bardzo zależało, to sam byś mógł wszystkiego dopilnować, a nie tylko łazisz, marudzisz i rozkazujesz
- A na czym Twoim zdaniem polega pilnowanie? Staram się jakoś ogarnąć ten syf, ale w pojedynkę nie dam rady- chłopak zaczął się denerwować
- Taak, więc jeżeli już skończyliście, to pragnę przypomnieć, że nie jesteście tu sami- wtrąciła nieśmiało Marlene- Alea zdaje się, że jego nie miałaś jeszcze okazji poznać, to jest…
-Strasznie was przepraszam, ale musicie mi wybaczyć, koncert jest może i mały, ale wszystko musi być perfekcyjnie, a  oni ciągle się obijają. Odwrócił się w stronę obserwującej go ciemnowłosej dziewczyny
- Miło mi, Dracon jestem
Gdzie ja Cię już widziałam?

czwartek, 9 sierpnia 2012

7. Too long


- Wszystko dobrze? – zapytała ciemnowłosa dziewczyna
- Co? A tak, jasne, czemu miałoby nie być?
- Wyglądasz na zmartwionego- przyjrzała się uważnie chłopakowi, miał dziwnie zamglone oczy wpatrzone gdzieś za okno, siedział w bezruchu od kilkunastu minut, co, jak na niego było bardzo dziwne
- Wydaje Ci się, tylko się zamyśliłem
- O czym myślałeś?
- Tak po prostu, o wszystkim- mówiąc to podrapał tył głowy, zawsze to robił kiedy starał się wymigać od odpowiedzi
- Nie chcesz to nie mów- odpowiedziała wstając z kanapy
- Przecież powiedziałem, o niczym ważnym
- Jasne Draco- dziewczyna lekko się uśmiechnęła, po czym wyszła z pokoju.
Czuł się okropnie kiedy musiał ją zbywać, ale nie mógł jej przecież  mówić wszystkiego, nawet gdyby bardzo chciał.
- Lealia- mruknął chłopak obejmując ją i opierając głowę na jej ramieniu- wiesz, że bardzo Cię kocham?
-Powiesz mi co się dzieje? – spytała odwracając się do niego przodem
- Znowu zaczynasz? – westchnął- To nic takiego, ostatnio skontaktowała się ze mną  moja mama, opowiadała, że coś się dzieje z ojcem, że zrobił się jakiś inny, martwi się o niego, a ja zastanawiam się, co się dzieje
- Nic więcej nie napisała?
- Nie, czekam aż przyślą coś nowego
- O wiele łatwiej by było, gdyby twoi rodzice wreszcie przekonali się do telefonów, a nie wciąż te listy- odpowiedziała Lealia nie kryjąc kompletnego niezrozumienia
- Mówiłem Ci, że są dosyć specyficzni- uśmiechnął się na widok grymasu dziewczyny. Przygarnął ją mocno do siebie, kładąc podbródek na czubku jej głowy. Lekko głaskał jej plecy. Była jego małym aniołem, przy niej zapominał o tych wszystkich dziwnych rzeczach z przeszłości, była odskocznią, nie, odskocznia to złe określenie, była jego nowym światem. Gdzie byli tylko oni.
- Co robisz? – zapytał czując, że guziki jego koszuli w jakiś sposób się rozluźniły
- A jak myślisz? – odparła podnosząc głowę, patrząc na niego wzrokiem, przez który robiło mu się gorąco- Chcę Cię, tu i teraz
- Nie musisz dwa razy powtarzać- mruknął z uśmiechem, całując dziewczynę

Znowu, czemu nie może się od tego uwolnić? Przetarł mocno oczy w których zbierały się łzy i podszedł do okna. Na dworze było zupełnie ciemno, niebo pełne chmur, nie było widać ani jednej gwiazdy, czy nawet kawałka księżyca. Noc…to był jedyny czas w którym pozwalał sobie na słabość, na chwile zadumy, czy na łzy. Nadal nie pogodził się ze śmiercią ukochanej, chociaż minął już prawie rok. Dokładnie 10 miesięcy i 23 dni- pomyślał Dracon. Usiadł na parapecie, zaczął obracać w palcach obrączkę. Dali je sobie podczas jednego ze spacerów  na londyńskich ulicach. Wpadli roześmiani do jednego ze sklepów jubilerskich, losowo wybrali obrączki, kupili i jeszcze bardziej roześmiani, wybiegli zostawiając sprzedawcę w osłupieniu. Pojechali na Tower Bridge, gdzie dali je sobie przysięgając sobie, jak para głupich, zakochanych w sobie nastolatków, że nigdy się nie zostawią
- A jednak siedzę tutaj sam- powiedział do siebie chłopak wycierając łzę spływającą po twarzy, wiedział, że czeka go kolejna bezsenna noc.

wtorek, 7 sierpnia 2012

6. I`m so sorry


- Nie podoba mi się to- powiedziała zdenerwowana Alea, była zła, że ktoś robi coś za jej plecami
- Ale czemu masz nie spróbować? Nic nie tracisz, a może się czegoś dowiesz, proszę, nie rób nam tego- odpowiedziała wręcz błagająco Livia a Matt jej przytaknął
- Nie mogliście mi nic powiedzieć?
- A czy wtedy byś z nami poszła?-  zapytał Matt
Musiała przyznać mu rację. Wiedziała, że robią to dla niej, ale co to był w ogóle za pomysł, wróżbita…to takie tandetne i oklepane…? Jasne, jak ludzie nie wiedzą co robić idą do wróżki, ona patrzy w te swoje karty, szklane kule i niby one wiedzą co mamy ze sobą robić. Bez sensu
- Zgoda, ale nadal mi się to nie podoba
Weszli do zwykłego budynku w zwykłej kamienicy, jakich pełno w Londynie, po schodach na górę.
To przecież nic takiego, nie zamierzała traktować tego poważnie. Weszli na samą górę, do zwyczajnego mieszkania wpuścił ją zwyczajny mężczyzna, wszystko było takie normalne.  Czuła się nieswojo, będąc tam sama, nie pozwolił wejść jej przyjaciołom, ale może to i lepiej
- Nie chcesz tu być, prawda? – stwierdził mężczyzna
- Nie wierzę, że wróżby i karty mogłyby mi jakoś pomóc- na te słowa mężczyzna się zaśmiał
- To tak nie działa, jak widzisz nie mam żadnych wróżbiarskich przedmiotów, by się czegoś o tobie dowiedzieć muszę wniknąć w twój umysł –  Co ja tu robię? To jakiś wariat, powinnam stąd jak najszybciej uciekać
- Zgoda- czemu to powiedziała?
- Usiądź wygodnie, to nie będzie przyjemne
- Słucham?
- Grzebanie w przeszłości nie jest miłe
-Chyba, że ktoś jej nie ma
- Każdy ma przeszłość, trzeba do niej dotrzeć. Legilimens

- Zostaw! Przestań, to boli! Proszę…już wystarczy- mówiła dziewczyna płacząc
- Nie marz się, zaraz będzie po wszystkim
- Draco przestań, już nie  mogę
- Poczekaj, już kończę….jeszcze chwila, no i już. Po co ten płacz, Lealia, jak Ty wyglądasz- chłopak zaczął się śmiać pod nosem
- To bolało, bardzo- dziewczyna już się uspokoiła, ale nadal pociągała nosem i wycierała łzy ręką
- Wiem, że bolało słońce, rana nie była mała, ale trzeba było ją przemyć, jak Ty to zrobiłaś?
- Upadłam…i nie śmiej się ze mnie! – nie znosiła kiedy się z niej nabijał, to godziło w jej dumę, cała ta sytuacja ją upokorzyła, wiedziała, że to tylko Dracon, że może mu ufać, że jest dla niego najważniejszą osobą na świecie, ale nie lubiła pokazywać słabości nawet przed nim
- Już, przepraszam. Wszystko dobrze?- zapytał obejmując ją ramieniem
- Tak – ostatnie łzy zdążyły wyschnąć.

- Przedstawisz mnie swoim rodzicom?
- Co tak Ci się spieszy? – spytał chłopak maskując lekkie zdenerwowanie
- Jesteśmy razem już dwa lata, mieszkają w tym samym mieście a ja nawet raz ich nie widziałam…a może po prostu nie chcesz, żebym ich poznała?  Wstydzisz się mnie, mojego pochodzenia? Bo ja nie jestem taka bogata, nie mam rodziny, tak, o to chodzi?
- Lealia, przestań, proszę Cię, jak mógłbym się Ciebie wstydzić, nie rozumiem. Nie poznałaś moich rodziców bo…oni bardzo dużo pracują, ja sam się z nimi nie widuję, nie wiem co się u nich dzieje, oni są bardzo specyficzni, nie mamy ciepłych stosunków. – czuł się okropnie, przez to, że jego Lealia mogła pomyśleć, że się jej wstydzi. Ona była najważniejszą osobą w jego życiu, zrobiły dla niej wszystko- Jeżeli Ci zależy, mogę się z nimi skontaktować, pojedziemy do nich. 

- Chyba trochę przesadzałeś, twoi rodzice są bardzo mili
- Tak, chyba Cię polubili- Dracon uśmiechnął się do dziewczyny, chociaż doskonale wiedział, jaka była prawda, jego rodzice potrafili grać, gdyby nie fakt, że przebywał z nimi tyle lat sam by im uwierzył. O ile jego matka faktycznie mogła być miła, to postawa ojca nie pozostawiała żadnych złudzeń, mimo wszystko wolałby, żeby jego syn zadawał się z ludźmi z wyższej klasy społecznej, ale nie mógł tego powiedzieć,  jego żona by mu tego nie wybaczyła, chciała tylko, by syn był wreszcie szczęśliwy.
Co to za krzyk? Cos się stało, na podwórku ktoś leży, o nie, Dracon…Dracon synku, tak mi przykro, tak strasznie mi przykro, proszę wstań…

Alea przerażona otworzyła oczy. Była cała mokra, trzęsła się, z zimna i ze strachu
- Co…co to było? – spytała drżącym głosem
- Nie mam pojęcia moja droga, pierwszy raz spotkałem się z czymś takim
Jak to możliwe? Takie rzeczy się nie dzieją, jej umysł jest pusty, nie ma tam nic o jej życiu, jakby się dopiero urodziła, są tak szczątkowe informacje, ale nie o niej, czemu ona ma w głowie takie informacje, skąd zna Dracona?

piątek, 3 sierpnia 2012

5. Cine esti?


- Livia idę się przejść, niedługo będę- powiedziała Alea zakładając buty
- Ale zaraz przyjdzie Matt…
- Niedługo będę, poczeka
Wyszła, tak po prostu sobie wyszła, było jej szkoda Matta, był taki zakochany w Alei, ona też go kochała, ale odkąd straciła pamięć, uczuci wygasło. Alea tłumaczyła jej, że wszystko wróci do normy, musi się tylko do wszystkiego przyzwyczaić, ale to trwa już długo. Matt też nie był z tego powodu szczęśliwy. Kochał ją, bardzo, byli ze sobą od 4 lat, właściwie od 3, bo ostatniego roku raczej nie można wliczać. Rozumiał ją, była zagubiona, wszystko było dla niej nowe, ale czuł ogromny ból, kiedy go odtrącała, ale to minie, to wszystko minie.
Szła powoli w stronę jednego z londyńskich parków, to dziwne, ale pamiętała te drogę, jakby chodziła nią codziennie. Nogi same zaniosły ją do jednego z przydrożnych barów. Usiadła przy blacie, zamówiła sok i obserwowała ludzi dookoła, było ok. godziny 19, więc bar się zapełniał.
- Hej, czy my się przypadkiem nie znamy? – podeszła do niej niska blondynka, świdrując zielonymi oczami
-Słucham?
- Jesteś Alea, prawda? Trochę się zmieniłaś, ale nie aż tak, żeby cię nie poznawać
- Tak...przepraszam, ale nie za bardzo cię kojarzę
- Jestem Marlene, studiowałyśmy na tej samej uczelni, poznałyśmy się na imprezie u Garnerów,  pamiętasz?
- A tak, jasne, u Garnerów – kim do cholery są Garnerowie? Kim ona jest?
- Nie wyglądasz najlepiej, wszystko w porządku?
- Jasne, wiesz, jechałam kilka godzin i jestem trochę zmęczona, to wszystko
- No tak, pewnie wracasz ze swojego Wilmslow. Jak  siostra? Pamiętam, że miała trochę problemów – czemu ona tyle o mnie wie? Pomyślała Alea, do szału doprowadzały ją podobne sytuacje, musiała rozmawiać z ludźmi których zupełnie nie kojarzyła, nie znosiła tłumaczyć się, czemu ich nie pamięta.
- Tak, wszystko w porządku, jak u ciebie? – może jak będzie się normalnie zachowywać, to się nie zorientuje
- Świetnie!  Skończyłam studia, pracuję jako kelnerka, wiesz, nie jest to szczyt marzeń, ale jakoś trzeba zarobić, jestem wolontariuszem w domu dziecka, ale to już chyba wiesz, och i ostatnio byłam z Mauro w Paryżu, zabrał mnie na wycieczkę, to takie romantyczne…
Mauro, Mauro, kim był Mauro?
- Z kim?- wyrwało się jej
- No tak, przecież Ty nic nie wiesz,  jestem z nim, wiem, dla mnie też to niesamowite, kto by powiedział, on przyszła gwiazda, muzyk i ja zwykła studentka dziennikarstwa, a tak się nie znosiliśmy, byłam wściekła, kiedy Draco mnie z nim poznał. Hej, źle się czujesz? Zadzwonić po kogoś? Ann, daj mi proszę szklankę wody! Chodź wyjdziemy na zewnątrz, strasznie zbladłaś, Ann gdzie ta woda?!
- Dzięki Marlene, już wszystko dobrze, ja...powinnam chyba wracać, chłopak czeka na mnie w domu
- No tak, Matt, pewnie się za tobą stęsknił, właśnie nawet nie zapytałam czemu wyjechałaś, ej stój, nie puszczę cię samej, jak coś ci się stanie?
- Naprawdę, wszystko już dobrze, musze iść, dzięki za wszystko, do zobaczenia Marlene- Alea wybiegła z baru. Co to było? Czemu tak spanikowała?
- Marlene, wszystko dobrze? Wyglądasz dziwnie
- Tak, jasne, tylko się zamyśliłam, spotkałam dawną znajomą i coś mi tu nie gra…
- Kogo?
- Alea, raczej nie znasz, na pewno nie znasz. Chodźmy Draco, Mauro pewnie już się niecierpliwi

czwartek, 2 sierpnia 2012

4.Leaila


Patrzyła w jego oczy, tak niebieskie i tak dobre,dla niej. Chyba nikt nie miał tak dobrych  oczu jak właśnie ON, nikt też nie patrzył na nią z taką miłością, oddaniem, wiedziała, że przy nim jest najbezpieczniejsza na świecie. Kiedy znajomi mówili im, że tworzą idealną parę, nawet przez myśl nie przechodziło im, by zaprzeczać. Wiedzieli o tym doskonale, wiedzieli, że mieli ogromne szczęście spotykając się. Nie musieli ze sobą rozmawiać, wystarczyło na nich popatrzeć. Tak idealnie
- Lea, słuchałaś mnie w ogóle?
- Co? A tak…nie, przepraszam Draco, zamyśliłam się, co mówiłeś?
- Jak zwykle-  zaśmiał się chłopak, targając jednocześnie włosy Laelii- Mówiłem, że gramy koncert w Leeds,  chłopaki chcą, żebyś pojechała z nami, zgadzasz się?
- Jasne, z wami zawsze, powiedz mi tylko, kiedy?
- Odnoszę wrażenie, że przestałaś mnie słuchać bardzo dawno temu, rozmawialiśmy o tym, nawet mówiłaś,  że to idealny termin…
- Tak…przepraszam,  jakoś ostatnio do niczego nie mam głowy, zupełnie nie mogę się skupić
- Coś się stało? – spytał zaniepokojony, Draco zawsze bardzo bał się o swoją dziewczynę, wiedział, że ma głowę w chmurach i jest wiecznie rozkojarzona, przez co nietrudno o nieszczęście
- Nie, nie, wszystko w porządku, jestem tylko przemęczona, wiesz egzaminy, praca w domu dziecka, to wszystko jest takie przytłaczające, eh…- westchnęła, opierając się łokciami na kolanach
- Chyba masz zbyt dużo na głowie, może powinnaś wziąć sobie wolne? – zapytał, zaczynając gładzić jej plecy
- Wiesz, że nie mogę, dzieciaki mnie potrzebują. Kiedy mnie nie ma, często nikt się nimi nie zajmuje, nie rozmawia. Nie rozumiem jak tak można, przecież opiekunowie zaczynając tam prace, wiedzieli na czym będzie ona polegać, wiedzieli, że to nie jest tylko wydanie śniadania, zagonienie do nauki, one tak bardzo potrzebuję wsparcia i rozmowy…
- Oni podchodzą do tego inaczej, dla nich to tylko praca, a dla Ciebie..
- Dla mnie, to chęć uchronienia ich przed tym, przez co sama przechodziłam, kiedy ja byłam w domu dziecka nie potrzebowałam upominania, krzyków, tylko zrozumienia- mówiąc to, wtuliła się w Dracona, kiedy przychodziły do niej te „złe” myśli, chowała się w jego ramionach, wiedziała, że ją obroni, był osobą  na którą mogła liczyć zawsze, ufała mu bardziej niż sobie. Poznali się w najbardziej odpowiednim dla nich momencie. Lealia kiedy opuszczała dom dziecka nie wiedziała co ze sobą zrobić, dostała mieszkanie „ dopóki nie znajdzie czegoś swojego”  i kilkanaście funtów. Wspaniały start w dorosłe życie, oczywiste było, że się pogubi i zacznie szukać wrażeń w klubach, gdzie odbywały się spotkania osób chcących „odlecieć”, złe towarzystwo, bójki, zawalanie wszystkiego co możliwe. Nie chciała tak skończyć, ale nie miała nikogo, kto by ją z tego wyciągnął. Dracon po ukończeniu 18 lat postanowił zamieszkać na stałe w Londynie, miał kilku znajomych, ale nikt nie wiedział o nim zbyt dużo, nie wiedzieli gdzie był przez ostatnie lata, co robił. On nie mówił, oni nie pytali, ważne było tu i teraz. W wieku 19 lat zaczął studia, więc na 3 lata przeniósł się do Cambridge. Miał świetne wyniki. Miał zaczynać robić aplikację, ale postanowił wrócić do Londynu, sam nie wiedział czemu, chwilowy kaprys? Możliwe, ale on przecież ma zawsze to czego chce. Wpadli na siebie w metrze. On w marynarce, eleganckich spodniach. Wyróżniał się nie tylko tym, że był niesamowicie przystojny, był wyniosły, ponad innymi, to dało się odczuć. Ona w starych trampkach, poszarpanych jeansach, bluzie z zarzuconym na głowę kapturem, który ukrywał jej prześliczną twarz. Ona była na dole, na samym dole społeczeństwa,  a on gardził takimi ludźmi. Kiedy wpadła na niego wystraszona w pierwszej chwili poczuł odrazę, potem zrobiło mu się jej szkoda, zupełnie nie wiedział czemu. Coś w nim drgnęło, ale współczucie przeszło, kiedy zorientował się, że ta mała wystraszona istotka ukradła mu portfel.
- Alea obudź się, już jesteśmy! Co ty taka dziwna, znowu coś Ci się śniło?
-Tak…to było dziwne. To już Londyn?

Obserwatorzy