czwartek, 18 października 2012

25. Goodbye


Wszystko tak zwyczajnie normalne. Poukładane w porządku. Idealne, bez najmniejszej skazy. Obce. Czas minął niepostrzeżenie. Ponura, pełna mokrych liści lepiących się do butów, angielska jesień minęła. Drzewa ukazywały nagie gałęzie, strasząc przechodniów i uświadamiając, że nadchodzi zima. Cienka warstwa śniegu przykrywała podziurawione chodniki, tworząc niebezpieczną niespodziankę dla nieuważnych. A ona. Siedziała na ogromnym, okrągłym łóżku, przykryta puchowym, ciepłym, zielonym kocem. Na podłodze stał pusty kubek po gorącej czekoladzie, obok leżało pudełko ciasteczek korzennych, a na jej kolanach wylegiwała się biała kotka, raz na jakiś czas drapiąc właścicielkę w rękę, gdy ta przestawała się nią interesować. Przywracana do rzeczywistości przez skorą do zabawy Fiffie uśmiechała się do niej pobłażliwie i drapała za uchem, wsłuchując się w jej ciche pomruki zadowolenia. Podniosła się z kotem w ramionach i podeszła do zaparowanego okna. Przetarła wierzchem dłoni szybę, otrząsając się, gdy mała kropla wpadła pod jej rękaw. Postawiła zwierze na parapecie, wciąż je głaszcząc. Rozejrzała się po sąsiednim podwórku, na którym dzieci sąsiadów biegały w kółko, tarzając się i rzucając ubogim śniegiem. Zastanawiała się, czy jej dzieciństwo wyglądało podobnie. Czy ona też biegała beztrosko po dworze, nie martwiąc się o nic. Czy liczyła się chwila? Wszystko zaczęło się tak bardzo komplikować. To jej drugie święta. Drugie, od tamtego zdarzenia. Odkąd jej życie opiera się głownie na opowieściach i suchych faktach. Oglądała zdjęcia, ale było ich tak niewiele. Nie przedstawiały właściwie niczego. Prawie na wszystkich była sama. Tylko na jednym zdjęciu obok niej stała Livia i Matt, ale tak dziwnie obcy. Podobno znają się od zawsze, a na zdjęciu widoczny był dystans. Stali obok siebie, ale między nimi było coś, jakby niewidzialna ściana. Dokładnie taka jak teraz. Chociaż właściwie zbliżyli się do siebie ostatnio. Znów spędzali ze sobą dużo czasu. Wszyscy.  Matt miał luźniejszy okres w pracy, Livia wróciła do szkoły, przebywały ze sobą prawie cały czas, chociaż były na innym roku. Marlene była częstym gościem u nich w mieszkaniu, a Livia wydawała się nawet zaczynać ją lubić. Wychodzili do „Gist” w wolnych chwilach, których jednak było coraz mniej. Studia niewątpliwie są czasem wzmożonej aktywności umysłowej, po której marzy się jedynie o wyspaniu i braku pośpiechu. Ostatnio całą grupą widzieli się w weekend przed świętami. Spotkali się  u Marlene i Mauro,  by wspólnie spędzić ich świąteczny wieczór. Stali się sobie tak bliscy. To zaskakujące, że znali się właściwie tylko kilka miesięcy, a Alea czuła, gdzieś w środku, że to są ludzie, na których będzie mogła liczyć. Potrafiąca wysłuchać, służąca dobrą radą Marlene, Mauro poprawiający humor w każdej sytuacji. Vincent, który mimo swojego młodego wieku posiadał tak ogromną mądrość życiową, że po chwili znał dobre rozwiązanie do każdej sytuacji. Adam i David zawsze nierozłączni, zaskakujący wszystkich swoimi pomysłami i potrafiący sprawić, że każdy problem wydaje się być błahostką. Potrzebowała takich ludzi, zwłaszcza teraz, gdy jej świat zaczynał się walić. Wracały do niej dziwne wspomnienia. Wciąż dotyczyły tego samego. Tej dziwnej szkoły, słów których znaczenia nie rozumiała, rzeczy, w których wykonaniu nie widziała sensu i logiki. I jego. Zazwyczaj w snach wracał do niej obraz tamtych kilku dni, kiedy stali się sobie tak bliscy. Było w nim coś, co sprawiało, że go potrzebowała. Potrzebowała jego osoby obok. Przy nim się nie bała. W jego obecności stawała się kimś innym, jakby ktoś wchodził w jej skórę i nią kierował. Ale jego nie ma. Wyjechał. Tak po prostu. Bez słowa. Właściwie wcale nie musiał się z nią żegnać. Przecież nie miał wobec niej żadnych zobowiązań, tak samo, jak ona nie była mu nic winna. Minęły prawie dwa miesiące, odkąd ostatni raz spojrzała w jego stalowe i zimne oczy. Tamtego dnia wyszła. Bez słowa. Siedziała na krześle przy łóżku i rysowała coś na znalezionej kartce, zupełnie jak w amoku. Potem po prostu wstała, zabrała swoje rzeczy i patrząc na jego wykrzywiającą się ze złości, nawet przez sen twarz, wyszła. 
-Uciekłam?
-Zawsze uciekasz
-Chciałam sprawdzić, czy będziesz mnie gonił
Nie gonił. A może ona nie chciała być złapana? Teraz to jest przecież bez znaczenia. Zniknął z jej życia tak szybko, jak się w nim pojawił. Ale przecież nie wniósł tam  nic. Nic. Jedynie zdradziła chłopaka, który jest w niej do szaleństwa zakochany. Ale to przecież bez znaczenia. Alea Salarin nie przejmuje się nikim. Nikim poza sobą i jej chorymi myślami. Odwróciła się od okna, gdy usłyszała ciche pukanie. Kremowe drzwi uchyliły się, a zza nich wychyliła się dorosła kobieta, z krótkimi, jasnymi włosami zaczesanymi za ucho. Uśmiechała się do niej przyjaźnie i zielonymi, kocimi oczami zlustrowała cały pokój, jakby czegoś w nim szukając
-Jesteś spakowana? – spytała ciepłym głosem
-Tak, już jakiś czas- Alea uśmiechnęła się ciepło do kobiety i podeszła do łóżka, kładąc na nim Fiffie
-Czemu nie zeszłaś na obiad?
-Przepraszam, nie byłam głodna
-No tak, ciągle chodzisz z tymi ciastkami, nic dziwnego, że nie chce Ci się jeść. Pamiętaj, te wszystkie kalorie jeszcze się do Ciebie dobiorą i któregoś ranka obudzisz się, orientując się, że przybyło Ci dwadzieścia kilo- powiedziała kobieta poważnym tonem, podchodząc do dziewczyny
-Mamo, mówisz o sobie, czy jest to czysto teoretyczne stwierdzenie? – dziewczyna usiłowała zachować niewzruszony wyraz twarzy, ale kiedy rodzicielka uderzyła ją lekko w tył głowy zaśmiała się szczerze i mocno przytuliła kobietę.- Tata gotowy?
-Tak, zaraz przyjdzie po torbę, możesz się ubierać
-Jasne, zaraz schodzę. Szkoda, że nie zdążę pożegnać się z Florie
-Też żałowała, ale przecież niedługo znowu się zobaczycie
-Tak, myślę, że tak
-Przyjedziesz na jej urodziny, prawda? Wiesz, że to dużo dla niej znaczy
-Jasne, że przyjadę. W końcu moja mała siostrzyczka będzie pełnoletnia, trzeba to uczcić- Alea uśmiechnęła się promiennie i wyjęła z jasnej szafy długi, czarny płacz, a następnie oplotła szyję grubym szalem, tego samego koloru. Wciągnęła na nogi długie, ciemne kozaki na obcasie i ostatni raz przejrzała się w lustrze wiszącym na ścianie. Wyglądała przerażająco poważnie. Czarny ubiór kontrastował z bladą, mleczną skórą, nadając jej dosyć przerażający wizerunek. Ciemne, kasztanowe włosy spływały po płaszczu, kończąc się gdzieś za talią. Ciemnoniebieskie, szklane oczy, umalowane na czarno jeszcze bardziej dodawały jej mrocznego charakteru.
-Nie lubię Cię w czarnym- westchnął mężczyzna z ciemnymi włosami, w których gdzieniegdzie pojawiały się siwe pasma
-A ja Ciebie tato- Alea obdarzyła go wzrokiem pełnym troski.- Trzymasz się jakoś?
-Nie mam wyjścia- odpowiedział cichym głosem, siląc się na spokój- To były jedne z najgorszych świąt
-Zawsze jest strasznie, kiedy ubywa jedno miejsce- dziewczyna podeszła do ojca i przytuliła go mocno
-Na szczęście u nas jest wszystko dobrze- odpowiedział uśmiechając się do córki i głaszcząc ją po głowie- Musisz teraz bardzo wspierać Livię, wiesz o tym, prawda?
-Wiem- westchnęła z bólem- Nie sądziłam, że coś takiego się wydarzy. Przecież z jej tatą wszystko było już dobrze, a tu, tak…nagle…- mówiła łamiącym się głosem
-Alea, proszę, nie płacz, bo i ja się rozkleję. Nie chciała teraz z Tobą wracać?
-Nie, powiedziała, że chce jeszcze pobyć sama z mamą. Stwierdziłam, że musze to uszanować. Mamy jeszcze parę dni wolnego, więc niech zostanie, jeżeli to ma jej pomóc. Jeżeli będzie trzeba, to po nią przyjadę
-Cieszę się, że ma w Tobie takie wsparcie. Jesteś naprawdę dobrą przyjaciółką.
To żart?
-Jedźmy już, nie chcę spóźnić się na pociąg- dziewczyna uśmiechnęła się lekko, poprawiając włosy, które opadły jej na twarz
-Masz jakieś plany w Londynie? Wychodzisz gdzieś w sylwestra?
-Właściwie, to umówiłam się ze znajomymi stamtąd, ale to żadna impreza. To raczej nie jest odpowiedni czas, na takie rzeczy
-Jesteś młoda Alea, przecież możesz się bawić. Jeff w końcu nie był Ci tak bardzo bliski- odparł mężczyzna zatrzaskując drzwi srebrnego samochodu
-To byłby brak szacunku dla niego i dla Livii. Nie czułabym się zbyt dobrze
-Jesteś tam szczęśliwa?- spytał, zupełnie zmieniając temat
-Tak, myślę, że tak. Znalazłam ludzi którzy akceptują mnie, mimo tego, że niczego o mnie nie wiedzą- mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, nie odzywał się jednak już do końca ich podróży

-Na pewno nie chcesz zostać?
-Nie dam rady Mauro, nie teraz. Przeczekam to u rodziców
-Wrócisz?
-Wrócę- odpowiedział chłopak pakując ostatnią torbę do samochodu i zatrzaskując drzwi. Podszedł do towarzysza, przytulił go po męsku i usiadł za kierownicą
-Draco…stary…
-Coś nie tak?
-Nie, w porządku. Po prostu obiecaj, że jeszcze się spotkamy
-I to niedługo Mauro

Otworzyła oczy, nadal znajdowała się w pociągu. Czemu widziała tę sytuację? Czy ona wydarzyła się naprawdę?  Przez ostatni czas działy się dziwne rzeczy. Odkąd widziała w pokoju Dracona, ten dziwny przedmiot. Różdżkę. Na porządku dziennym było to, że kiedy się denerwowała coś obok nagle zaczynało się palić, lub pękać. Kiedy nie mogła czegoś znaleźć wystarczyło, że po prostu mocno się na tym skupiła i jakaś magiczna siła sprawiała, że przedmiot nagle się pojawiał. Magiczna?  Ostatnio też miała wrażenie, że słyszy myśli innych. Że widzi ich wspomnienia. Tak jak przed chwilą. Po prostu skupiła się na osobie Mauro i to zobaczyła. W jej życiu zaczynały dziać się dziwne rzeczy, nad którymi musiała zapanować. Jakaś siła ciągnęła ją w pewne miejsce. Domek na obrzeżach Wilmslow. Widziała go. Nie wiedziała co się tam znajduje, wiedziała, że musi tam iść, ale podczas świąt nie było na to czasu. Musiała tam wrócić, za jakiś czas. Uciekaj.

-Marlene, czy my naprawdę musimy tu czekać? Jest zimno…
-Przestań narzekać. Przecież nie pozwolę na to, żeby Alea wlokła się sama po Londynie tak późno i w taką pogodę!
-A my możemy, tak?- spytał Mauro pociągając nosem i kuląc się z zimna
-Jak Ty wiecznie marudzisz! Dałbyś już spokój
-Przepraszam- mruknął lekko urażony chłopak
-O! Zobacz! Coś jedzie, myślisz, że to ona?
-Mam nadzieję, przymarzam do tych płytek…
-Pomyśl co ona przeżywa w tym pociągu!
-Zero wiatru, ogrzewanie, bufet w wagonie. Faktycznie, koszmar- mruknął z przekąsem
-Jechała zupełnie sama przez 5 godzin! Wiesz, jakie pociągi są niebezpieczne?
-Naprawdę myślisz, że ta istotka dałaby zrobić sobie krzywdę? Wystarczy, że na Ciebie spojrzy, a Ty już chcesz wiać. No pogrom nie kobieta
-Mam nadzieję, że nie mówisz o mnie- odparła stojąca za nim ciemnowłosa dziewczyna, na co Marlene parsknęła śmiechem
-Alea! Witaj moja Królowo Śniegu!- Mauro odwrócił się do dziewczyny i ścisnął ją tak mocno, że zabrakło jej powietrza
-Nie myśl, że tak szybko Ci daruję- sapnęła, gdy uwolniła się z uścisku- Wyglądacie na zmęczonych…
-Wiesz, stanie na dworcu w środku zimy do najprzyjemniejszych nie należy. Ale dla Ciebie wszystko
-Czy to była sugestia, że mam u was dług?- spytała podnosząc brew i poprawiając szalik, który się zsunął
-Cieszę się, że się domyśliłaś- odparł Mauro z uśmiechem, a Marlene uderzyła go w ramię, kryjąc rozbawienie
-No tak, czy mogłam liczyć na bezinteresowność z waszej strony? To co, jedziemy do mnie? Mama dała mi ogrom jedzenia ze świąt, a sama tego nie zjem
-Właśnie anulowałaś swój dług kochana- powiedziała ze śmiechem Marlene, idąc za Mauro, który już pobiegł w stronę samochodu z torbą jedzenia.
Czas wracać?


Informacje o nowych notkach i rzeczy związane z blogiem znajdziecie tutaj, a tu możecie zadawać mi pytania, jakie tylko chcecie :))

14 komentarzy:

  1. uwielbiam tę notkę.
    kocham Marlene i wiesz, jak zabawnie wyobrażam sobie Mauro :D spróbuj ich rozdzielić, to masz lipę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potwierdzam! + Mauro i ten jego zoladek.. :D

      Usuń
    2. ah, akurat nie o jego żołądek mi chodziło. raczej o to, że wiem, jak wygląda :DDD! i bez problemu jestem w stanie sobie wyobrazić go w takich sytuacjach, jakie są tu opisywane. nie, żeby coś, ale nawet GŁOS pasuje :))))) tak, tak... wyobrażam sobie jego głos... ale co w tym dziwnego, Arlandrio? ;**

      Usuń
    3. GDZIEEE tam, nic dziwnego. Wiesz, że to niechcący xd ;**

      Usuń
    4. no to... że tak powiem... HEJJJJJJ :)!

      Usuń
  2. Komentowanie tutaj zaczyna robić się nudne, bo ile można pisać o tym, że rozdziały są świetne i nie mogę doczekać się więcej? ;D

    B.

    OdpowiedzUsuń
  3. oooooooooooooooo kocham te notki! Poprostu Parapapapaam! Zacznijmy od tego, ze juz sie domyslam ze WTF... znaczy wiekszosc faktow znam, ale nie wszytskie... Drrrrrraco! Warcaj! A Alea moglaby nw, znalezc stara ksiazke z zkaleciamy Dracona i powiedziec jedno na glos, zeby cos sie wydarzylo... xD To bylo super. Wyobrazam sobie jej mine xD Notka jak zwykle swietna! Troszke krotka jak na moj gust, ale wazne ze jest :3 Co do mnie, przenioslam sie na bloggera :# Nie, nie bo ty go masz, poprostu w szkole nie moge uzywac blooga, ale blogspot jest dpostepny. W dodatku troche latwiej sie go obsluguje. Poprzenosilam tam juz 4 notki, do 22'ego zajme sie reszta, bo tego jak ze magicznego dnia dodam nastepny rozdzial, ktory powali na kolana :D link -http://www.syriuszilily.blogspot.com nawet nazwa ta sama xD Zapraszam, btw, na bloogu jest notka no6 wiec w razie W. :D Pisz dalej, weny i nie opuszczaj bo przeplyne do ciebie kajakiem ocean spokojny! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dla Alei wymyśliłam już coś ciekawego, spokojnie :D a co do notek, to piszę tak jak mi leci, raz są długie, raz krótkie, po prostu piszę tylko to co mam w głowie w danej chwili :D
      blogspot to dobry wybór i spokojnie, przez ocean nie trzeba, na aż takim odludziu nie mieszkam :)

      Usuń
    2. No spoko spoko :D niedlugo bedzie cala notka powsiecona rozterka. w sumie nawet 2 :D ale ta jedna to bedza wspomnienia. Nie pamietam, czy to ty czy ktos inny, ale ktos powiedzial, ze ludzie malo pisza o Luniu. Niedlugo to sie zmieni. :D A ja nie moge sie doczekac kiedy ta Salarin cos odwali <3 Weny!

      Usuń
  4. fenomenalne, jak zawsze... zostawia niedosyt - jak zawsze!
    /tes

    OdpowiedzUsuń
  5. To wszystko jest takie...magiczne!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy