piątek, 14 czerwca 2013

38. Casa de Rău



Płomienie, wszędzie płomienie. Ściany zaczynały się kruszyć, coraz większe odłamki spadały na ziemię. Jeżeli ktoś znalazłby się w ich zasięgu, mógłby tego nie przeżyć. Nie przeżyć? Taka śmierć nie była tak straszna. To mógł być tylko nieszczęśliwy wypadek. Takie rzeczy się zdarzają. Tak samo jak ludzie po prostu umierają. To normalne. Po prostu nadchodzi ich czas i odchodzą. Ludzie wierzący twierdzą, że umieramy wtedy, kiedy jesteśmy najbliżej Boga. Dlatego czarodzieje w niego nie wierzą, wiedzą, że on nie ma nic wspólnego z ich śmiercią.  Bo nie ma, jak inaczej wytłumaczyć zjawisko masowej śmierci? Tyle osób na raz może zostać odkupiona? A może On jest tylko dla mugoli. Może Jego niebo jest otwarte tylko dla nich. Co zatem dzieje się z tymi wszystkimi magicznymi istotami, których życie się kończy? Gdzie potem idą? Czy idą gdziekolwiek? Może są zawieszone gdzieś w wieczności, egzystując w odosobnieniu. Zupełnie sami. Może zbierają się w grupy, siedzą nad rzeką życia i czekają na kogoś, kto pomoże im odejść. A może na zawsze zostają przy bliskich, pilnując, by ich życiu nic nie zagroziło. Może stają się ich opiekunami, może robią wszystko, by im zaszkodzić. Tego nikt nie wie. Nikt? Żywi nie mają kontaktu z martwymi. Niektóre duchy z własnej woli zostają na ziemi, tak jak duchy w Hogwarcie. Jest im dobrze, kiedy przenikają przez ściany, straszą nowych uczniów, pomagają starszym. Są tacy beztroscy, w końcu nie mają nic do stracenia. Kiedy przychodzi jednak ten moment. Kiedy ktoś stwierdził, że ich grono jest zbyt małe. Że ktoś musi do nich dołączyć, robią co mogą, by temu zaprzestać. To smutny widok, kiedy jeden z duchów bezszelestnie porusza się między nieruchomymi ciałami. Jest z nimi w ostatniej drodze, nie zakłócając ich spokoju. To smutne, kiedy na jego obliczu dostrzegamy zmartwienie. Bo on wie, że ich czas jeszcze nie nadszedł. Duży fragment muru opadł na ziemię, roztrzaskując się na mniejsze części. Ktoś się za nim schowa, ktoś się o niego potknie, ktoś nim rzuci. Ktoś, kto nie powinien się tam znaleźć. Było jasno, tak jasno jak za dnia. Przez wszechobecne płomienie, które zagradzały wejścia, które pilnowały ciał tych, którzy nic już nie mogli zrobić. Ten śmiercionośny żywioł, ten najbardziej przerażający, jest ostoją spokoju i bezpieczeństwa. Chroni. Nie przepuści nikogo, aż sam nie wygaśnie. Wszędzie migają światła. To błysk zaklęć i uroków, rzucanych na siebie. Przez które ogień ma więcej do zrobienia, więcej do ochrony. Jest ich fortecą, by nikt nie zakłócał ich spokoju. Ona czuje to ciepło na sobie. Czuje, jak ogień daje jej to ciepło. Jak powietrze nad nim się rozmazuje. Jak wszystko się rozmazuje. Jak wszystko znika, a ona przestaje czuć. Tak wygląda umieranie? To właśnie tak się czujemy? To właśnie taki spokój nas ogarnia. Zamrugała kilka razy powiekami. Zacisnęła je mocno, powstrzymując łzy, które i tak wypływały z jej oczu.
-Połączenie się urwało. - szepnęła drżącym głosem ciemnowłosa, wierzchem dłoni ściarając krople z jej policzków
-Tam dzieje się coś strasznego, prawda? - spytała blondynka, patrząc wyczekująco na znajomą- Alea, powiedz coś! - ponagliła ją
-To bez sensu, czemu oni nie chcą się poddać Sky? Czemu nie wydadzą tego cholernego Pottera, ilu jeszcze musi zginąć?! - krzyknęła rozżalona
-Nie krzycz, jeszcze nas znajdą.- upomniała ją Skylet. Były w podziemiach swojej szkoły. Ukryły się, bo i tam nie było bezpiecznie. Spojrzała na trzęsącą się ze strachu Gabrielle, jej siostra też tam była. Walczyła w centrum tego piekła. Była zupełnie nieświadoma, że Fleur może zginąć z ręki rodziny którejś z nich. Nikt nie miał pojęcia. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że ojciec Skylet jest Śmierciożercą, a rodzina Alei od lat jest zwolennikiem ideologii Salazara Slytherina, na temat nauki czarów tylko czystokrwistych, oraz, że Salarini są niezwykle blisko związani z Nim. Ciemnowłosa patrzyła po zgromadzonych z uwagą. Część dziwcząt udała się do swoich domów, kiedy wszystko się zaczęło. Podobno w domach jest bezpieczniej. Chyba, że mówi się o ogromnej posiadłości Salarinów, w której aż tłoczno od Śmierciożerców, a zamiast śpiewu ptaków, budzi wrzask zabijanych. Tak, dom Alei stał się kolejnym miejscem masowego mordu. Jest ich już tak dużo, za dużo. Jest coś jeszcze, czego prawie nikt niewiedział. Alea była doskonałą akorką. Ktoś mógłby pomyśleć, że faktycznie jest przejęta tym, co dzieje się w szkołach. Jedna z młodszych dziewczyn zaczęła głośno szlochać, na nic zdały się próby uspokojenia jej, przez siedzące najbliżej osoby. Jedynym sposobem na przetrwanie była całkowita cisza, wtedy nikt ich nie znajdzie. Zniecierpliwiona Alea podniosła się, lokalizując źródło dźwięku. Podeszła do niej. Podniosła jej głowę tak, by patrzyła jej prosto w oczy. Miały ciepłą, brązową barwę. Zupełnie taką, jak on. Gdyby to był ktoś inny, zapewne sama wyrzuciłaby jej małe ciało poza mury, by skupić na niej uwagę. Ale nie jej. Musiała ją ochronić, teraz,  gdy nie miała nikogo innego poza nią.
-Enya, Enya popatrz na mnie- szepnęła ciepłym głosem.- Wszystko będzie dobrze, słyszysz? Nic nam się nie stanie, ale musimy być bardzo cicho.
-Powiedzieli, że nas znajdą...-odparła łamiącym się głosem.- Oni nas zabiją, prawda?
-Nikt nikogo nie zabije, póki ja tu jestem, jasne? Obiecałam twojemu bratu, że zawsze będę się tobą opiekować i dotrzymam słowa. - Alea pozwoliła, by dziewczynka mocno się w nią wtuliła. Czuła, jak zaczyna oddychać coraz spokojniej, jak jej ciałem nie trzęsie tak bardzo jak wcześniej. Pogłaskała ją delikatnie po głowie, tak jak zawsze robił to jej brat. Brat. Co się z nim dzieje? Już tak długo nie dawał znaku życia. Już cztery lata. Chlernie długie cztery lata, odkąd ją zostawił. A Obiecywał. Obiecywał, że zawsze będzie przy niej. Mimo tego, że tak bardzo go za to nienawidziła, tęskniła za nim. Był jej bratem. Idealnym starszym bratem. Co się z nim dzieje? Nagle stało się coś, czego wszystkie się obawiały. Usłyszały kroki. Ktoś schodził po schodach. Był coraz bliżej. Serca zaraz wyskoczą im z piersi. Były tak przerażone, że żadna z nich nie mogła się ruszyć. Alea odwróciła się w stronę drzwi, które otworzyły się z hukiem, roztrzaskując przy okazji na mniejsze części. Gdzieś było słychać ciche pojękiwania, bo trafiły one w pojedyncze osoby. Do pomieszczenia wtoczyła się grupa osób. Czarne peleryny wydawały się tańczyć na ziemi. A twarze...mimo tego, że były zasłonięte maskami, Alea mogła przysiądz, że się uśmiechają. Odruchowo zasłoniła swoim ciałem małą Enyę, zachowując kamienną twarz. Kątem oka dostrzegła, że kąciki ust Skylet lekko unoszą się do góry, ale po chwili opamiętała się i przybrała na twarz przerażoną minę. Serce Alei przestało na chwilę bić, kiedy zorientowała się, że mężczyźni patrzą w jej stronę.To jeszcze nie ten czas. Zaczeli powoli podchodzić. Ktoś krzyknął, gdzieś poleciał zielony błysk. Ktoś upadł. Serce Alei podskoczyło do gardła, kiedy zobaczyła, jak martwe ciało osuwa się na ziemię. Była w jej grupie. Lubiły się. Kate. Kate, zawsze byłaś bardzo impulsywna. Czemu i tym razem? Czemu nie poczekałaś, może by cię oszczędzili...Jej myśli szalały. Czuła, jak dłonie Enyi zaciskają się na jej koszuli. Zachciało jej się płakać. Po co to całe przedstawienie? Po co ją zabili? Czemu po prostu jej stąd nie zabiorą? Ktoś rzucił się do ucieczki, kilka osób. Część nie przekroczyła nawet progu. Kilku się udało. Ale co z tego? Ich było więcej, dorwą je. Jeden z nich podszedł do niej. Przystawił różdżkę do gardła i kazał wstawać. Opierała się, nie chciała zostawiać małej. Ktoś inny podszedł i szarpnął ją w górę. Zrobił to tak gwałtownie, że gdyby nie czyjeś ramię, upadłaby. Z jego peleryny wystawało kilka jasnych kosmyków włosów. To on, zabiera ją stąd. Ale czemu teraz, czemu tak szybko? Miał po nią wrócić, jak już będzie po wszystkim. Pociągnął ją w stronę wyjścia, musiała puścić dłoń dziewczynki. Zniknęła, zaslonięta przez mężczyzn.
-Enya wrócę po ciebie! Słyszysz! Trzymaj się Skylet, ona się tobą zajmie, znajdę was, obiecuję! - krzyczała, uparcie się szarpiąc. Coś było nie tak.Ciągneli ją przez ciemny korytarz. Zręcznie wymijali kolejne ciała, nie robiły na nich żadnego wrażenia. To oni je zostawili, idąc po nią. Byli już na zewnątrz. Nic nie słyszała. Tylko przerażająca cisza. Mężczyźni rozpłynęli się w powietrzu. Został tylko on. Zdjął z głowy kaptur, oraz maskę. Patrzył na nią zimnymi oczyma, usta miał zaciśnięte w wąską linię. Coś było nie tak.
-Po co to wszystko?- spytała wściekła- Miałeś po mnie przyjść po wszystkim. Kiedy już będzie wiadomo. Wojna się jeszcze nie skończyła, widziałam. Przegrywają. Czego chcesz?
-Nie poszło zgodnie z planem - odparł opanowanym głosem, ignorując jej pretensje. Chłód w jego głosie zraził nawet ją.
-Co poszło nie tak Lucjuszu? - zapytała zniecierpliwiona.- Co jest tak ważne, że mnie stąd zabierasz. Podobno miałam tu być bezpieczna i...
-Musimy wrócić do Casa de Rău.- przerwał jej
-Do domu? - odparła zdziwiona- Co się stało Lucjuszu?- dodała, głos zaczął jej drżeć, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Malfoy złapał ją mocno pod ramię, a po chwili znajdowali się pod starą posiadłością Salarinów. Była ogromna i straszna, ale ona nie miała czasu na rozglądanie się. Instynktownie wbiegła do środka. Echo jej kroków rozniosło się po twierdzy. Wbiegła po brudnych schodach, nie zwracając uwagi na plamy krwi, które były niemal wszędzie. Biegła długim korytarzem, nie zwrajając uwagi na zimno panujące w pomieszczeniu. Lucjusz zmaterializował się dokładnie za nią. Kiedy wbiegła do ogromnej komnaty. To był ich salon. Tylko Salarini mieli do niego wstęp, nawet Śmierciożercy potrafili to uszanować. Szybko przebiegła wzrokiem po pomieszczeniu. Szare ściany, osłonięte obrazami ich przodków. Stare meble, księgi z zaklęciami, papiery. Wielki stół, przy którym zasiadali podczas wspólnych rozmów. Zazwyczaj nic na nim nie było. Zazwyczaj. Ptaki siedzące na pobliskich murach poderwały się do lotu, słysząc przeraźliwy krzyk. Krzyk rozpaczy, bólu, cierpienia. Krzyk, przez który nawet serce samego Lucjusza Malfoya stanęło z żalu. Chciała się poruszyć, podejść, ale nogi się pod nią załamały. Upadła na podłogę, twarzą do ziemi. Odtrąciła rękę mężczyzny, który chciał pomóc jej wstać. Ciałem trzęsło, od spazmatycznego płaczu. Nie mogła złapać oddechu. Nie widziała nic, przez łzy, cieknące nieprzerwanie z jej oczu. Nie wie, ile tak siedziała. Czas zupełnie przestał ją interesować. Jej myśli krążyły tylko wokół tego, co zobaczyła. Nienawiść, która ją ogarniała osiągnęła niebezpieczny poziom. Jednak to nie było najbardziej przejmujące ją uczucie. Ból. Bolał ją dosłownie każdy fragment ciała i duszy. O ile jeszcze jakąś miała. Czuła, że jej wnętrze rozrywa się na kawałki. Jakby ktoś wyrywał wszystko z jej środka, chcąc zadać jak najwięcej bólu. Po jakimś czasie przestał. A może ona już go nie czuła? Podniosła się bardzo powoli, zakręciło jej się w głowie, ale mężczyzna obok czuwał. Nie pozwolił jej upaść. Ledwo stawiając nogi, podeszła do stołu. Czuła, że atak histerii zaraz powróci. Napięcie w niej narastało, ale ulotniło się z kolejną falą łez. Słone krople spadały na zakrwawioną twarz blondyna, leżącego przed nią. Jego blond włosy były posklejane od zaschniętej już krwi. Podniosła drżącą dłoń i otarła jego policzek, ścierając z niego brudną plamę. Był zimny. Martwy. Upadła na kolana, nie z braku sił, a z bezradności. Gładziła ten zimny policzek mając nadzieję, że jeszcze się obudzi. Zawsze go tak budziła. On zawsze jeszcze przez chwile udawał, że śpi, by z zaskoczenia wyciągnąć po nią ręce i zacząć łaskotać. Teraz te ręce leżą nieruchomo wzdłuż jego ciała. Klatka piersiowa Alei unosiła się nierównomiernie, łapczywie łapała powietrze, którego jej brakowało. Poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Dostrzegła pierścień, świadczący o przynależności do rodu Malfoyów.
-Kiedy to się stało? - spytała szeptem, bojąc się, że za chwilę znowu wybuchnie płaczem. Ból coraz bardziej się nasilał.
-Niedawno, jak tylko się dowiedziałem, kazałem go tu przenieść i przyszliśmy po ciebie.- odpowiedział cicho, nie chcąc zakłócać spokoju. Wszyscy opuścili twierdze, chcąc dać Alei chwilę prywatności. Potrzebowała tego, ale Lucjusz wiedział też, że przez chwile potrzebuje czyjejś obecności. Kucnął przy niej, pozwalając, by wtuliła się w niego, poczuł, jak przez jej ciało przechodzą dreszcze. Znowu płakała. Nie dziwił się. Straciła kogoś, kogo najbardziej kochała. Dziewczyna odsunęła się od niego, a po chwili wstała i przesunęła się bliżej ciała. Przesunęła dłonią po jego twarzy, zamykając powieki. Nie chciała patrzeć na jego oczy. Zawsze pełne ciepła, miłości, a teraz zupełnie puste...martwe.
-Musisz wracać, prawda? - spytała zachrypniętym głosem, ledwo słyszalnym
-Potrzebują mnie
-W porządku, idz. Poradzę sobie.
-Mogę kogoś przysłać...
-Nie. Chcę być teraz sama.
-Nie ruszaj się nigdzie. Nikt cię tu nie znajdzie.
-Zostanę...proszę, sprowadz tu potem Skylet i Enyę.
-Skylet jest bezpieczna, wiesz o tym
-Tak, ale muszę się z nimi zobaczyć. Jedną i drugą, rozumiesz?
-Postaram się je tutaj przenieść. Bądz silna Alea.- powiedział cicho, po czym wycofał się wgłąb ciemnego korytarza. Alea poczuła, jak kolejne łzy płyną po jej twarzy, spadając na dłoń zmarłego, nad którą była pochylona.
-Czemu mnie okłamałeś?- spytała płaczliwym głosem.- Obiecałeś, że mnie nie zostawisz. Powiedziałeś, że zawsze będziesz przy mnie. Czemu cię tu nie ma. Potrzebuję cię- szeptała płacząc, słowa ledwo przechodziły przez zaciśnięte gardło - Potrzebuję cię Claw...

Draco leżał, opierając głowę na dłoni. Nie spał od jakiegoś czasu. Obudziły go ciche słowa, które Alea wypowiadała przez sen. Przez światło księżyca wpadające przez okno widział, jak spod zamkniętych powiek ciągle płyną łzy. Nie obudził jej, nie mógł. Wiedział, że to może być kolejne wspomnienie. Nie mógł tego przerwać, chociaż widział, jak bardzo ją to boli. Delikatnie przejechał dłonią po jej policzku, odklejając jej włosy od mokrej skóry. Ciężko było mu patrzeć na cierpienie dziewczyny. Była dla  niego ważna. Chciał jej pomóc, ale jedyne co mógł zrobić, to cierpliwie czekać az się obudzi i sama mu o wszystkim opowie. Nie chciał stosować legilimencji. Uważał, że jej umysł jest jej prywatną sprawą, do którego on nie ma prawa wstępu. Szanował to, że nie chce powiedzieć mu o wszystkim. Sądził, że dowie się tego z czasem. Kiedy po prostu wszytsko sobie poukłada. Podniósł wzrok, na zdjęcie stojące na stoliku. Leaila. Nadal mu jej brakuje, ale nie jest to ta sama pustka, która była wcześniej. Nie można powiedzieć, że to Alea ją wypełniła, bo tak nie jest. Ona po prostu zajęła inną część jego. Nie jest też tak, że zapomina o Leaili. Nigdy o niej nie zapomni, ale powoli zaczyna godzić się z tym, że ona już nie wróci. Nikt nie ma takiej mocy, by przywrócić jej życie. Tak jak nikt już nie zna takiej magii, by umożliwić im zwykłą rozmowę. Na jednej z lekcji historii magii słyszał wzmankę o tym, że kiedyś żyły czarownice, kapłanki, które za ofiarę mogły przywołać duszę zmarłego. Ofiarą jednak było życie kogoś innego, kogoś równie bliskiego. Nie było wiele osób, które były tak zdesperowane, by poświęcając czyjeś życie, zapewnić sobie rozmowę z kimś innym. Nie było też wielu osób, które dobrowolnie godziły się nią zostać.  Zastanawiał się, czy gdyby miał taką okazję, wykorzystałby ją? Jego rozmyślania przerwał dźwięk, szybko wciąganego powietrza, oraz sylwetka, która się przed nim pojawiła. Alea siedziała przed nim, szybko oddychając i wycierając mokre od łez policzki.
-Zły sen?- spytał siadając obok
-Gorzej, wspomnienie- odparła łamiącym się głosem
-Opwiesz mi? - mówiąc to, przyciągnął ją do siebie pewnym ruchem tak, że jej policzek spoczywał na jego ramieniu, a jej delikatne ręce, oplotły go w pasie
-Mój brat...Claw, on nie żyje- ledwo zdołała wypowiedzieć te słowa, bo po chwili zaniosła się histerycznym płaczem.- Po co ja chciałąm to wszystko wiedzieć? Na co mi to bylo? Miałam szczęśliwą rodzinę, przyjaciół. A teraz? Teraz nie mam nic.- lamet, to jedyne określenie, które opisywało jej zachowanie.- Nie wiem gdzie są moi rodzice, mój brat nie żyje. Pochowałam go. Rozumiesz? Pochowałam własnego brata. Nie mam nikogo Draco, słyszysz, nikogo?- mówiła jak w amoku, kołysząc się przy tym w rytm, który nadawał blondyn.
-Masz nas... mnie, Marlene, Ann, Helenę, Wiem, że jest cieżko, ale my cię nie zostawimy. Rozumiesz, będę przy tobie tak długo, jak będziesz mnie potrzebować
-On też tak mówił i leżał tam, martwy, zupełnie martwy. Draco ja nie chcę nic więcej wiedzieć, To boli, to tak strasznie boli. - zawyła żałośnie, bardziej się w niego wtulając. Draco przycisnął ją mocniej do siebie, gładząc jej plecy. Czuł pod nimi zgrubienia, które utworzyły liczne blizny, znajdujące się na jej plecach. Co takiego ona przeżyła? Ile musiała znieść w swoim życiu? Czego jeszcze się dowiedzą? Może ten, kto pozbawił ją pamięci wcale nie chciał jej zaszkodzić? Może chciał jej pomóc, pomóc zerwać ze swoim życiem , które najprawdopodobniej było koszmarem. Ale teraz nie mogli odpuścić. Zaszli już zbyt daleko, by się wycofać. Ona o tym wiedziała. To tylko chwila załamania. Była zbyt silna, by się poddać. No i Lucjusz. Co takiego chciał osiągnąć, mowiąc Draconowi, że ma jej pomagać? Wiedział coś jeszcze, o czym niekoniecznie chciał informować syna. Poczuł, że Alea się uspokoiła, przeraźliwy płacz, przez który jego serce niemal krwawiło ustał. Oddychała coraz spokojniej, nie trzęsła się już tak bardzo. Powoli, bardzo delikatnie położył ją a poduszce, odgarnął włosy z twarzy i połozył się obok niej.
-Musisz być bardzo silna Alea, jeśli teraz się poddasz, wszystko na nic
-Ja chyba już nie potrafię być silna Draco- powiedziała cicho, ledwo słyszalnie.
-Potrafisz, nazywasz się Salarin. Wy się przecież nie poddajecie.
-A co jeśli oni wszyscy się poddali?
-To ty będziesz pierwsza, która tego nie zrobi. Nie pozwolę ci się teraz załamać, rozumiesz?- spytał patrząc jej prosto w oczy. Znowu miały ten kolor, który lubił najbardziej. Spokojny, niebieski. Tylko teraz tak koszmarnie smutny. Oczy...jakby skamieniałe z  żalu. Jakby wydobywał się z nich niemy krzyk, który świdruje od wewnątrz i rozrywa.  Jakby cierpienie wszystkich dookoła nagromadziło się tylko w niej. Był zły, że nie może z tym nic zrobić. Ale nie może też pozwolić jej, by odpuściła. Oczy Alei zaczęły się powoli zamykać. Zmęczona płaczem usypiała.
-Obiecaj mi coś- powiedziała ledwo przytomna, nie do końca już świadoma swoich słow. - Obiecaj mi, że nie dasz się nikomu zabić Malfoy. Zwłaszcza mnie.

Cieszy mnie, że więcej osób postaowiło podzielić się  swoimi odczuciami odnośnie brillianta. Mam nadzieję, że zostaniecie na dłużej. Nie zawiedźcie mnie :) Pytania?


7 komentarzy:

  1. świetny blog:**
    informuj mnie i wpadaj do mnie :**

    caroline-and-klaus-ever.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz niesamowity umysł! :D Naprawdę podziwiam twoje panowanie nad taką wielowątkową historią. Oczywiście, nie mogę się doczekać aż wszystko się rozwiąże, ale wtedy cała zabawa się skończy, prawda? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję! to co piszesz jest bardzo miłe, właściwie ta wielowątkowośc nie jest dla mnie zupełnie problemem, nawet lepiej i się pisze, kiedy wiem ile rzeczy musi się znaleźć. A co do rozwiązania i końca, wszystko będzie przebiegać stopniowo, bo chyba nie ma nic gorszego, niż nagłe zakończenie, postaram się do końca trzymać Was w niepewności, ale jeszcze sporo przed nami :)

      Usuń
  3. Ojej, tak bardzo mi tego brakowalo w okresie Twoich matur :3 Jak zawsze rozdział świetny itp. Jednak jest coś, co mnie troszeczkę irytuje. Od kiedy masz obecny szablon, literki strasznie zlewają mi sie z tłem i trudno się trochę czyta - zwłaszcza gdy wzrok już zmęczony. :c Czekam na kolejny rodział :3

    OdpowiedzUsuń
  4. wow, dziewczyno rozwijasz się! Rozdział mnie się bardzo spodobał. Z rozdziału na rozdział jest coraz lepiej jestem pod wrażeniem twojego wysokiego poziomu pisania (nie wiem jak to inaczej ująć w słowa) totalnie nie wiem co jeszcze powiedzieć, brak mi słów aby ująć twój geniusz! :) W takim razie pozostało mi życzyć ci jak zwykle mnóstwa, mnóstwa weny oraz aby kolejny rozdział pojawił się jak najszybciej! Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń
  5. łoj, stara, ten pierwszy fragment notki totalnie powalił mnie na kolana, dobrze o tym wiesz. opisy wydarzeń są dosłownie perfekcyjne, jednak zdecydowanie najbardziej urzekła mnie "śmierć" Claw. nie chciałabym być w skórze Alei, nie chciałabym mieć takich okropnych wizji, nie chciałabym jeszcze raz przeżywać śmierci bliskich mi osób. i tego strachu, żeby nie zmarł jeszcze ktoś, to musi być naprawdę straszne.
    bardzo podobał mi się opis Casa de Rău. naprawdę można poczuć bardzo mroczny klimat tego miejsca, można poczuć i zobaczyć oczyma wyobraźni całą krew, która się ta przelała. i kapitalnie ujęty szacunek do Salarinów - do jednego pomieszczenia nie wszedł nikt. to jest serio świetne. :)
    opis śmierci Claw wyszedł naprawdę bardzo dramatycznie - chyba miało tak być, więc udało się w 100%! naprawdę, jest świetny. (wybacz, że raz piszę o tym, a raz o tym, ale notkę przeczytałam wcześniej ;**, więc co sobie przypomnę, to piszę).
    druga część notki też mi się podobała. może nie aż tak, jak pierwsza, bo tamta zdecydowanie podbiła moje serce, ale też jest dobra! zwłaszcza końcówka. ostatnie zdanie wypowiedziane przez Aleę jest perfekcyjnym zdaniem na zakończenie notki. :D naprawdę, włosy się jeżą na głowie, jak człowiek pomyśli, co się dzieje z tą dziewczyną.
    a to, że nawet taka twarda sucza jak ona miała chwilę załamania, to ja się wcale nie dziwię.

    ;**

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak zwykle rozdział mega, świetny opis wspomnienia i podoba mi się, że są sytuacje między Aleą i Draco :D Nie mogę się doczekać następnego :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy