piątek, 20 lipca 2012

2. Run


Zadymiony klub, pełno zniecierpliwionych ludzi. Siedziała przy barze, obserwowała wszystkich dookoła. To było dziwne miejsce, miało w sobie specyficzny klimat. Pod ścianą były duże, czarne sofy, przed barem stało kilka małych stolików, za nimi dwie loże, między nimi schody na górę, naprzeciwko wejścia mała scena, na której stały rozstawione instrumenty, chyba zaraz zacznie się koncert. Podszedł do niej jakiś chłopak,  rozmawiali jak starzy znajomi, miał tak niesamowicie przenikliwy  wzrok, miała wrażenie, że mimo tego, że z nią rozmawia, wnika w jej umysł, ale było w nim coś takiego, że mu na to pozwalała, od razu poczuła z nim więź. Podszedł do nich inny, z rozmowy wynikało, że jest perkusistą zespołu, śmiali się, żartowali, ktoś ze sceny ich zawołał, powiedzieli, że zaraz zaczynają grać i żeby przyszła pod scenę, z uśmiechem odparła, że na pewno przyjdzie. Pobiegli, zaczęli coś mówić, przedstawiali się, dookoła zgromadziło się dużo ludzi, zaczęła przebijać się pod scenę, napotkała wzrok uśmiechniętego wokalisty, zdołała wyłapać, że ma na imię Mauro. Basista i jeden z gitarzystów uśmiechali się do niej, jakby ją rozpoznali, tylko ON, gitarzysta prowadzący, stał gdzieś z tyłu, zupełnie nie zwracając uwagi na publiczność. Zaczęli grać, muzyka od pierwszych uderzeń perkusji, od najdelikatniejszych chwytów gitary wbiła w ziemię i przenikała przez ciało, wyrywając duszę, uwalniając ją. Nie sądziła, że jakikolwiek dźwięk  może na nią tak podziałać. Kiedy usłyszała głos Mauro zamarła, zupełnie odpłynęła. Z każdą piosenką była coraz dalej, obudziła się, gdy usłyszała, że głos się zmienił. Otworzyła oczy, śpiewał gitarzysta, dopiero teraz można było zwrócić na niego uwagę, bo nie chował się za innymi. Kiedy na nią spojrzał, przeraziła się, wzrok miał tak przenikliwy, a jednocześnie tak pusty, prawie nieobecny. Kim jesteś? Co? Kto to powiedział? Rozglądała się, ale nikt nawet nie zwracał na nią uwagi, wszyscy byli wpatrzeni na scenę. Co tu robisz? O co tu chodzi? Poczuła czyjś wzrok na sobie, to on, gitarzysta, wyszedł na sam przód sceny, światło padało centralnie na niego, stał ok. 1 metr od niej i wpatrywał, jakby oczekiwał odpowiedzi. Wyglądał na zniecierpliwionego, brwi zmarszczyły się, zacisnął szczękę, co jeszcze bardziej podkreślało jego mocne rysy, odnosiło się wrażenie, że jest zupełnie nieobecny, że jest tam tylko ciałem. Ich spojrzenia się spotkały. Zaczął coś do niej mówić, było zbyt głośno by cokolwiek zrozumieć, z ruchu jego ust wyczytała tylko uciekaj. Nagle ktoś pociągnął ją mocno do tyłu, ktoś krzyknął. Biegnij.

6 komentarzy:

  1. Mauro <3<3<3<3<3

    fajne, strasznie mi się podoba. serio.

    // hermiones-diary

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisz dalej, boskie to...
    Kocham to opowiadanie...
    <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Pomysł jest świetny :)
    Pisz dalej, bardzo dobrze się czyta

    Powodzenia i trzymaj poziom !

    OdpowiedzUsuń
  4. O kocie, jak ja bym chciała pisać tak magiczne opisy. Czytając od razu widzi się oczami wyobraźni salę, członków zespołu, całą przedstawioną sytuację. Scena bardzo tajemnicza, niesamowicie buduje takie uczucie niepokoju i jakby zagrożenia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten wyżej dobrze gada polać mu. Po prostu cudownie mam przed sobą ponad 30 rozdziałów do przeczytania czuję że to nie będzie zmarnowany czas :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Koncertowa atmosfera boska, uwielbiam koncerty. I ta KOŃCÓWKA! Nie spodziewałam się takiej. Czytam dalej! :D

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy